Tato

Cholera, ja wygasam.  
Gasnę na oczach tylu nieznajomych, zmęczonych życiem twarzy.  
Jestem tylko ledwie zauważalnym, tlącym się płomykiem marnej świeczki, którą właśnie w tym momencie stawiam na marmurowym, znanym mi grobie.  
-Co teraz, hm? - drżącymi rękami wykonuję znak krzyża, czując w gardle wielką, okropną gulę niewypowiedzianych w czas słów. - Jak mam teraz żyć, tato? - w swoim głosie słyszę i czuję pretensję, która mogłaby zmaterializować się obok mnie i poklepać mnie po ramieniu.  
Oczy zachodzą mgłą, ale i tak jestem w stanie przeczytać złote, wyryte w kamieniu litery.  
Znam je w końcu na pamięć.  
-Powinieneś być tu ze mną, teraz, zawsze, rozumiesz? - mój szept rozmywa się pośród tylu dźwięków, zabiera go wiatr gdzieś dalej i dalej, gdzie dla innych wszystko ma swój sens.  
Brak jakiejkolwiek odpowiedzi boli bardziej, niż gdyby ktoś w tym momencie chciał przeciąć mnie na pół.  
-Nie pamiętasz, jak obiecałeś mi, że pojedziemy razem nad jezioro, o którym tyle mi opowiadałeś? Jezioro z dzieciństwa, jezioro marzeń, jezioro, jako ucieczka od wszystkiego i wszystkich? - pytania odbijały się od pomnika, wracając z powrotem do mnie, kłując i szczypiąc niemiłosiernie moje policzki. - Tato, wróć, proszę...
Czuję się, jak zlepka wszystkich najgorszych uczuć i emocji.  
Jestem puszką pandory.  
Cholerną puszką pandory znalezioną gdzieś na dnie oceanu.
Oceanu życiowych porażek, którego strzegą najpotężniejsze rekiny na świecie.  
-Co mam teraz zrobić, tato? Tak po prostu żyć bez ciebie, witać codziennie ten sam wschód i zachód słońca? Mam założyć rodzinę, wziąć ślub, urodzić dzieci? Co im powiem, tato? Hm? Cześć dzieciaku, mama dzisiaj nie jest przygotowana do życia, powinna wziąć sobie urlop, przeczekać to wszystko gdzieś w cieniu, możesz się sobą zająć? - płacz przychodzi sam, tak naturalnie, łapczywie napełnia moje powieki ciężkimi łzami.  
Wycieram z pomnika niewidzialne paprochy.  
Zdecydowanie ten gest nie jest w stanie oddać ciepłego uścisku, którym witał mnie od progu ten wspaniały człowiek.  
-Jak mam sobie poradzić, tato, skoro nie zdążyłeś mi pokazać tego, co istotne? Nie zdążyłeś przygotować mnie do swojego odejścia, nie powiedziałeś tego, co powinna usłyszeć córka od swojego kochającego rodzica, aby iść dumnie przez życie z podniesioną głową - prawda osacza każde wypowiedziane słowo, lepiąc się do nich, jak miód.  
Siedzę, a wydaje się, że leżę bezwładnie gdzieś pod ziemią, czując i słysząc miarowe bicie znanego serca.  
-Czemu, tato? Wciąż zastanawiam się czy to przypadkiem nie jakiś kiepski żart. Wciąż łudzę się, że ktoś pomylił dzień z prima aprilis, że zaraz zobaczę cię w ogródku, że posadzimy kolejne drzewo, a potem zbudujemy, jak dawniej drewniany domek i będziesz stał tam, na dole, taki dumny, patrząc, jak bardzo twoja mała córeczka jest szczęśliwa - na ostatnim słowie łamie się mój głos, by po chwili całkiem odebrać mi mowę.  
-To wszystko nie ma sensu, tato. Cholernego sensu bez ciebie - wydobywa się ze mnie fala rozpaczy, na jednym tchu.  
Tato...

Malolata1

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat, użyła 549 słów i 3201 znaków, zaktualizowała 15 lip 2017.

2 komentarze

 
  • Somebody

    Boskie.

    15 lip 2017

  • Malolata1

    @Somebody dziękuję ;)

    17 lip 2017

  • agnes1709

    Jak zawsze bardzo dobre, niestety, trochę przykrótkie, proszę Pani. Wiem, wiem, nie mów! Marudzenie to mój konik:D:kiss:

    15 lip 2017

  • Malolata1

    @agnes1709 jak zwykle wymagająca, czująca niedosyt :D

    17 lip 2017

  • agnes1709

    @Malolata1 A lubisz, jak Ci się ulubiony batonik kończy po pół minucie? EEE?!:P

    17 lip 2017

  • Malolata1

    @agnes1709 no to mnie zagięłaś kobietko! :D

    17 lip 2017

  • agnes1709

    @Malolata1 <dumna> :kiss:

    17 lip 2017