Odległość, jaka dzieli mnie od osady nie spowodowała, że moje cierpienie się zmniejszyło. Wręcz przeciwnie, nastały wyrzuty. Nie pochowałam ich, ale wierzę, że Wielki Duch się nad nimi zlituje. To było zbyt trudne, zbyt bolesne, a nawet jeżeli powstrzymałabym obrzydzenie i ogarniającą mnie gorycz, to było też zbyt niebezpieczne. Nie zdążyłabym pochować wszystkich, prędzej czy później zjawiłyby się zwierzęta. A wtedy w osadzie byłoby o jednego trupa więcej. Może nie sprawiłoby to większej różnicy…
Chciałabym móc wznieść się do nieba, jak kruki i orły. Zobaczyć prześladowców Wilczych Braci, mojego plemienia. Wykryć ich kryjówkę, znaleźć ich leże, a potem zemścić się. Nie mieć litości. Nic nie mogłoby mnie powstrzymać. Odpłaciłabym się za każde zabrane życie, złamane serce, urojoną łzę. Za każdy krzyk, jęk i milczenie. W dłoni trzymam harpun, jestem gotowa, by atakować, nie mam zamiaru się bronić. Wszystko wydaje się takie bezsensowne, lecz nie byłoby takim, jeśli tylko mogłabym wznieść się do nieba.
Śnieg zdążył już ukryć ślady najeźdźców, okazał się być ich sprzymierzeńcem. Nawet gdyby wiedziałabym skąd przyszli, kim są… Nic by to nie dało. Poszłabym za nimi? Pozwoliłabym, żeby jeszcze raz pobrudzili krwią swoje bronie? Jeżeli tylko mieliby czyścić ją przez następną godzinę, byłoby warto. Gdybym na ich twarzy zobaczyła strach, smutek lub chociaż zdenerwowanie, warto byłoby umrzeć.
Zmierzam w kierunku Południa, nie chcę wracać na Północ, Lisy wiedząc, że ziemia nie ma władcy zajęliby ją. A do naszego terytorium mam wystarczająco szacunku, aby nie życzyć mu szybkiego wyniszczenia, splądrowania. Lisy nie przejmą się czymś, co nie należy do nich. To do nich musiałam zanieść listy od Dziadunia. Ich wódz chorował, jego świetność dobiegała już końca, niedługo jego syn, Grodo, obejmie przywództwo. On nie patrzy na zawarte między nami przymierze. Przymierze, które nigdy już nie będzie ważne, bo jedna z jego stron po prostu przestała istnieć. Klan Wilków, Wilczy Bracia, jeden z najstarszych i najbardziej szanowanych, zniknął z powierzchni ziemi. Południe jest nieznane, ale Północ przestała już być bezpieczna. Im dalej od Lisów, tym lepiej.
Noc mnie nie przeraża, nigdy nie bałam się ciemności. Patrzę tylko przed siebie, nie chce się oglądać. Nie mam na co. Przywołuję obraz rzezi, trupy i wszechobecna krew. Nie widziałam ciała Dziadka, to dobrze. Gdybym tylko przed nim stanęła, wiem, że nie mogłabym zrobić już ani jednego kroku. Gładzę zaszronione kosmyki włosów tak, jak on zwykł to robić. Burczy mi w brzuchu, nie doczekam się już obiadu zrobionego przez Nanę.
Na horyzoncie widzę wzniesienie, moja własna granica. Nigdy nie byłam dalej na Północ. Jeśli podróżowałam, to tylko na Południe. Wzniesienie nazywałam więc Granicą, było to moje prywatne miejsce, bo wycieczka na wzniesienie odbyła się w sekrecie, nikt nie wiedział, że zaszłam tak daleko. Nikomu też się nie chwaliłam. Dojście tam zajęło mi dzień drogi, pokonałam już połowę tego dystansu.
Oznacza to mniej więcej tyle, że idę prawie całą noc i jestem na skraju wyczerpania. Jednak morderczy marsz pozwala mi chociaż trochę zapomnieć o wiosce, nie mogę się zatrzymać. Jednak zaraz zacznie się przejaśniać, powinnam odpocząć choć kilka chwil…
Nagle zauważam coś, co sprawia, że moje serce staje na bardzo krótki moment. Pierwszym odruchem jest natychmiastowa ucieczka, jednak powstrzymuję naturalny instynkt i zmierzam w tamtą stronę. Nad pobliskim lasem unosi się stróżka dymu. Ktoś tam jest i właśnie rozpala ognisko. W połowie drogi między mną, a granicą.
A jeżeli to oprawcy Wilczych Braci? Jeżeli to oni są sprawcami rzezi? W sercu znów rozbija się nienawiść, jednak teraz dochodzi do tego też drugie uczucie… Ogarnia mnie bezsilność. Nieopanowana żądza zemsty, jest tłumiona, bo nie wiem jak tej zemsty mogłabym dokonać. Co zrobię, jak już tam dotrę? Jeszcze kilka godzin temu mogłabym zginąć, żeby choć trochę potruć im życie. Czy teraz jestem na to gotowa?
Cóż, najwyraźniej tylko to mi zostało. Bo nie mam już za co lub o co walczyć, na niczym mi nie zależy. Nie mam też celu do którego mogłabym dążyć. Idę tylko dlatego, żeby znaleźć się jak najdalej od wioski, ale ile jeszcze wytrzymam. Bez jedzenia wygłodzę się, a bez ognia odmrożę sobie uszy, palce i nos. I tak nie przeżyję tygodnia. Czy dużą różnicą będzie zginąć dzień lub dwa wcześniej?
~*~
Stąpam ostrożnie, tak, aby nikt nie usłyszał odgłosu łamanych gałązek pod moimi stopami. Jestem blisko, stanowczo za blisko. Ich głosy zagłuszane są przez mój ciężki oddech. Nigdy nie byłam dobra w skradaniu się do zwierzyny. Tym razem próbuję upolować myśliwego.
Wsłuchuję się w głośne rozmowy, rżenie koni i szczekanie głodnych psów. W tle słychać dźwięki stukających o siebie metalowych naczyń. Nastał dla nich czas posiłku. Burczy mi w brzuchu, mogę o tym tylko pomarzyć. A jedzenie pachnie pięknie. Cóż, warto zginąć, żeby wystygło lub w ogóle nie zostało zjedzone. Nie przez nich…
Obmyślam strategię, zza pasa wyjmuję nóż o długim ostrzu. Mam zamiar rzucić się na najsłabszego z nich, trochę go poharatać, a potem… Zobaczymy, co Wielki Duch przyniesie.
Wyglądam zza starego świerku i przyglądam się obozowisku. Po przeciwnej stronie są uwiązane zwierzęta, kilka metrów dalej rozłożone są namioty, przed nimi ognisko, wokół niego ludzie. Nic nadzwyczajnego, obozowisko, które zostanie przeniesione tuż po dobrze przespanej tu nocy. Moim zadaniem jest to, aby chociaż przez króciutki moment nie była ona spokojna.
Nie widzę żadnych wartowników. Jak tak niezorganizowane plemię, które nawet nie dba o ochronę, mogło wymordować nas, Wilczych Braci? Nie rozumiem tego. Ze skórzanej torby wyjmuję procę. Pozwalam, aby płaszcz opadł na zaśnieżoną ziemię, nie powinien ograniczać mi ruchów. Naciągam moją dość prymitywną broń, moim pociskiem jest zebrany kamień. Skupiam się na celu… Więc nie mogę usłyszeć nadchodzącego zagrożenia.
Serce staje mi, kiedy ktoś łapie mnie za kark. Ogromna, szorstka dłoń zakrywa mi usta. Unosi mnie ostrym szarpnięciem, by po chwili znów powalić. Kolanem przygważdża mnie do twardej powierzchni i dopiero wtedy mogę zobaczyć jego wykrzywioną w grymasie twarz. Wytrąca mi z dłoni zarówno procę, jak i nóż.
Jest niewiele ode mnie starszy, najwyżej pięć lat. Kosmyki ciemnych, oszronionych włosów opadają mu na czoło. Jego twarz, podłużna i o ostrych rysach jest pokryta krótkim zarostem, spojrzenie zielonkawych oczu chłodne, ale spokojne, a jego dotyk tak obezwładniający. Łapie mnie za włosy i wykrzywia tak, abym spojrzała się prosto w te oczy. Nie unikam ich, wręcz przeciwnie. Nawet w tak żałosnej pozycji, staram się spojrzeć na niego z góry.
Próbuje wyrwać się, kopnąć, ugryźć go… Nie wychodzi. Łapie moje nadgarstki i podnosi mnie, po czym bezceremonialnie przerzuca sobie przez ramie. Niesie mnie tak, jakbym nic nie ważyła, kiedy ja krzyczę i wierzgam. Raz nawet udaje mi się zadać przypadkowy cios w jego skroń, ale on nawet nie zwraca na to uwagi, tylko przyspiesza kroku.
Nagle coś we mnie pęka. Nie mogę już zrobić nic, nawet zginąć za to, w co zawsze wierzyłam. Gdy ciemnowłosy chłopak wychodzi z lasu w dolinkę, w której mieści się obóz, po moich policzkach zaczynają płynąć łzy. Znów pojawia się obraz zakrwawionej Nany i niemowlaka, którzy leżą tuż obok siebie w kałuży szkarłatu. A wokół nich inne ciała… Trupy tych, z którymi się wychowałam. Wstrząsają mną dreszcze. Obezwładniający niepokój przejmuje moje ciało. Przestaję kopać i wyrywać się, przestaję gryźć. Wszystko mi już jedno, mogłabym równie dobrze już nie żyć. Nie zależy mi. Płaczę cichutko, kulę się. Czuję każdy krok mężczyzny, moja głowa uderza o jego nakryte ciepłym futrem plecy. Czuję kojący zapach długich, prawie czarnych włosów, który miesza się z wonią gotującego się wywaru.
- Zobaczcie, kogo znalazłem – rozlega się niski ton głosu młodzieńca. – To Wilczyca.
Jednak nie musi chwalić się zdobyczą. Krzyczałam tak głośno, że już dawno usłyszeli nas i obracali w tym kierunku głowy. Nawet psy wyczuły moją obecność i zaczęły groźnie warczeć.
Zostaję brutalnie rzucona na ziemie, mężczyźni obserwują każdy mój ruch. Razem jest ich około trzydziestu, każdy ma przy pasie nóż, a niektórzy także maczugę lub toporek.
Próbuję się podnieść, ale od razu obrywam uderzenie w brzuch. Upadam, łapiąc się za bolące miejsce nad biodrem, przez chwilę brakuje mi powietrza.
- Gdzie się wybierasz? – pyta jeden z mężczyzn, z charakterystyczną, podłużną blizną na policzku.
- Gede, zostaw ją. – Zielonooki mężczyzna, który mnie znalazł, powstrzymuje przyjaciela i podchodzi do mnie.
Szarpie się ze mną tylko przez chwilę, by zrzucić ze mnie pelerynę i buty. Jest przeraźliwie chłodno, bose stopy marzną, kiedy dotykają śniegu. Kiedy mężczyzna sięga po mój pas, robię unik i uderzam go pięścią w skroń, pamiętając, że już wcześniej mi to wyszło. Od razu zostaję złapana przez pozostałych mężczyzn, ale żaden z nich nie robi mi krzywdy. Chłód ogarnia już całe moje ciało i drżę z zimna. Gede odpina pas z nożem i kilkoma skurzanymi woreczkami, po czym popycha z powrotem w stronę zielonookiego.
Mimo, że jest widocznie młodszy, niż pozostali, posturą nie wyróżnia się z grupy barbarzyńców, jest dobrze zbudowany i wysoki, ale coś mi mówi, że jego siła przewyższa siłę któregokolwiek z obecnych tu mężczyzn. Odgarnia ciemne włosy z czoła i gładzi skroń. Więc poczuł mój cios?
- Oddajcie jej płaszcz i buty – nakazuje młody mężczyzna. Jestem ciekawa, dlaczego słuchają akurat jego.
Wtedy dochodzi do mnie jak roztrzęsiona jestem i zarazem jak słaba. Upadam tuż przed mężczyzną, jestem już wychłodzona i wygłodzona do granic możliwości, przebyta droga zostawiła po sobie ślad, nie mam już nawet siły postawić się barbarzyńcom, którzy zamordowali Wilczych Braci.
- Nie wybaczę wam – mówię zachrypniętym głosem, próbując chociaż się nie rozpłakać.
Mężczyzna robi krok w moją stronę, odbiera od przyjaciół płaszcz i buty, nakrywa mnie, po czym przykuca i zakłada mi obuwie.
- Nie musisz – odpowiada, jakby mu to było całkiem obojętne, po czym podnosi mnie. – Na pewno jest ci zimno, ale musiałem cię przeszukać.
- Południowcy nie wiedzą co to chłód.
- Widzę go wyraźnie w twoich oczach.
W moich oczach? Teraz można zobaczyć w nich tylko łzy. Nie daję rady sama utrzymać się na nogach, jednak nie mam zamiaru korzystać z pomocy barbarzyńcy, więc odpycham go i upadam – całkowicie z własnej woli.
- Nie zabijesz mnie? – pytam, patrząc prosto w te spokojne, zielone oczy.
- Tak bardzo tego pragniesz?
- Dlaczego wymordowałeś Wilki?
- Mieli coś, na czym nam zależało i nie chcieli tego oddać. Właściwie, to nadal tego nie mamy. Więc będziemy szukać dalej…
- Zabijać dalej? – dopowiadam. – Tam były kobiety i dzieci!
- Nie dotknąłem żadnego z tych dzieci! A jeśli chodzi o kobiety… Jesteś chodzącym przykładem na to, że one mogą być o wiele bardziej zdeterminowane, niż mężczyźni – mówi, jakby próbował się usprawiedliwić.
- Nie wyobrażasz sobie, co przeszłam. Pierwsza doba w drodze, ale zamiast odpoczynku zastałam w wiosce rzeź. Teraz idę już drugą noc, odpoczynkiem było patrzenie na zwłoki moich bliskich! – Łzy drażnią moją skórę. Drżę i zaciskam pięści.
- Więc musisz być niewyobrażalnie głupia, skoro wpakowałaś się prosto w nasze obozowisko. Mogłaś uciec!
- Nie rozumiesz, że mi już nie zależy? Ani na życiu, ani na odpoczynku… na nikim, niczym. – Ocieram twarz.
Dwudziestu mężczyzn, w tym Gede, uznają, że płacząca dziewczyna nie jest już ciekawym widokiem i powoli rozchodzą się, każdy w swoją stronę. Zostaje sama z nieznajomym mi mężczyzną, barbarzyńcą.
- Dlaczego mnie nie zabiłeś? – pytam, jednak nadal nie pozwalam mu się zbliżyć. Za każdym razem, kiedy tylko próbuje, ja przewracam się na drugi bok i przesuwam w przeciwną stronę.
- Zamarzniesz, jeżeli dalej będziesz tak robić.
- Mówiłam ci już, że mi nie zależy – odpowiadam sucho.
- Przecież ty nawet nie jesteś warta tego, żeby cię zabić. Tylko żałosna – mówi z wyrzutem.
- Wiesz, że to twoja wina. Jeszcze wczoraj byłam Wilczycą, skałą, orłem, wiatrem… teraz jestem nikim. Byłam Duchem Północy, ale zostało już tylko wspomnienie.
- Widzę tego ducha w twoich oczach, ale to nie wystarczy, żeby zmierzyć się z naszym wodzem. Niedługo spełni się twoje życzenie, zginiesz. Sam nie mogę nic zrobić, nie mam polecenia, aby pozbawić cię życia.
– Więc zaciągniecie mnie do swojej wioski? – pytam nadal zachrypniętym głosem.
– Jesteśmy bliżej, niż ci się wydaje. Szukaliśmy Wilczych Braci od prawie roku. A nawet teraz, kiedy znaleźliśmy nasze leże, nie zyskaliśmy tego, czego chcieliśmy.
– Czego szukaliście?
– Będę musiał cię zabić, jeśli ci powiem.
– I tak już nie żyję.
– Więc nie powinno mieć to dla ciebie znaczenia...
Niewiele do mnie dochodzi z tego, co powiedział mężczyzna. Uderza we mnie ciepło płynące od ogniska. I już nie mogę się ruszyć. Mężczyzna przysuwa się do mnie po raz kolejny. Uśmiecha się prześmiewczo, widząc, że na to nie reaguję. Wilki polują w nocy. Wilkom nie chce się spać. A jednak, zasypiam. Być może nie jestem prawdziwą Wilczycą? Być może nie zasługuję na to miano...
Dodaj komentarz