Samozniszczenie

Samozniszczenie„Dobrowolna zależność jest najpiękniejszym stanem”
Johann Wolfgang Goethe

***
Chłód orzeźwił mnie z wyraju. Kiedy otworzyłem oczy, ujrzałem białoszare ściany. Poczułem mdły zapach niezwiązanego betonu – taki sam, kiedy budowaliśmy ten przeklęty dom. Wróciły wspomnienia i jej uśmiech. Jednak pamięć oraz ocena czasu i przestrzeni nie funkcjonowały normalnie. Niknęła we mgle nadzieja. Moja Pikaja – tak nazywałem dziewczynę, którą jak żadną inną kochałem nad życie. Niczym napięta struna, filigranowa, a zarazem silna tańczyła ze mną na krawędzi życia. Nie wytrzymała i pękła pozostawiając pustkę.
Wróciły drżenia i głód narkotyczny, wróciły konwulsje całego ciała. Przywiązany ciemnoniebieskimi pasami kaftana zostałem uziemiony w łóżku. Powoli powracała rzeczywistość, wracałem z koszmaru poprzedniego dnia, a wchodziłem w kolejny dzień – wcale nie lepszy.
Upadłem tak nisko, że nikt mi nie mógł już pomóc. Sam musiałem się z tym zmierzyć.  

***
Dokładnie pamiętałem staż na oddziale uzależnień. Zmęczenie i wypalenie nastąpiło dosyć szybko. Wiedziałem, że to moja porażka życiowa. Nie mogłem funkcjonować normalnie, nie biorąc czegoś w zamian. Zaczynałem od małych, nic nieznaczących dawek – wmawiałem sobie. Pierwszy raz wziąłem metadon po niespełna roku pracy. Myślałem, że takie delikatne doznanie nie zaszkodzi. Potem już poszło z górki. Moje komórki mózgowe zaczęły odpalać neuronowe fajerwerki, biologiczny karabin maszynowy nieprzerwanie wystrzeliwał myśli, niosąc ulgę, a konsument odczuwał skok energii.  
Mogłem góry przenosić. Pacjenci byli jak manekiny, którym kradłem lekarstwa, kradłem sen o wolności.  Wypełniony energią od koniuszków palców stopy po sam czubek głowy, byłem niezniszczalny. Wiedziałem, że to tylko subiektywne odczuwanie procesów myślowych i narastanie euforii i świeżości. Mobilizowałem siły nawet wtedy, kiedy nie było zagrożenia. Sztuczny kop.
Piąłem się po szczeblach kariery zawodowej. Piąłem się po szczeblach „Metadonu”. Kiedy brakowało zaopatrywałem się z nielegalnych źródeł – zanieczyszczoną crystal meth. Serwowałem coraz większe dawki organizmowi. Neurony pracowały na najwyższych obrotach, dudniło w głowie i nie przestawało nawet na chwilę, jak radio, którego nie można wyłączyć. Komórki nerwowe obumierały nieodwracalnie. Apatia, depresja i zaburzenia poznawcze narastały. Pierwsza zaobserwowała Pikaja i próbowała przeszkodzić mi w tej procedurze, grożąc pójściem do Komisji Lekarskiej. Zaprzeczałem i przysięgałem nawet na śmierć matki, że to tylko jej czysty wymysł.  
Majowe popołudnie i martwa cisza. Coś wisiało w powietrzu, poczułem to, kiedy obudziłem się z transu. Spojrzałem na szafkę – obok maleńkich bucików przypięta kartka informująca o odejściu mojej miłości. Wróciły do mnie chwile sprzed odlotu i słyszałem krzyk Pikaji, a teraz pozostało puste brzmienie. Wstałem. Poszukiwałem głosu ukochanej. W przedpokoju zobaczyłem czerwoną walizkę i zaschniętą krew na dywaniku. Powoli wyostrzył się obraz: popchnąłem ją.
Co się dalej stało, nie pamiętałem. Nie próbowałem jej szukać. Dlaczego?  
Po paru dniach powróciła blada i bez tego cudownego uśmiechu. Dowiedziałem się, że poroniła. Nie drążyłem tematu. Ona też milczała. Żyliśmy razem, ale osobno. Tamtego ranka powiedziała:
— Nigdy ci nie wybaczę.  
Odeszła jak stała.
Po trzech miesiącach odnaleziono jej ciało na pacu budowy naszego domu; w betoniarce zastygła jak kamień.
Dlatego ten zapach prześladował mnie – zapach surowego betonu. Stoczyłem się na samo dno. Alkohol i metadon, heroina zostały moimi nieodzownymi przyjaciółmi.  Pośród gęstych krzaków olchy, w opuszczonej ceglanej budowli odnalazłem spokój. Niedokończona budowa niszczała, a ja razem z nią. Wychodziłem tylko po działkę, aby zaspokoić głód.

***
Wcisnąłem przycisk na pilocie. Po chwili zjawiła się pielęgniarka.  
— Proszę poprosić lekarza — jęknąłem.
Przyszedł mój kolega i oznajmił:
— Musisz wybrać życie albo śmierć — westchnął. — Do ciebie należy decyzja. Nie będę ci rozwijał tematu, bo wiesz… — Zamilkł.
Zgodziłem się na to pierwsze i podjąłem wyzwanie. Rozpoczęła się walka z niewidzialnym zabójcą.  Po jednej stronie niepohamowana żądza głodu, a po drugiej amfa i inne opiaty. Straszna to była walka. Nie było przerwy – w kresomózgowiu wybuchało nieprzerwane chemiczne natarcie, organizm uwalniał substancje odżywcze i intensywniej wytwarzał cukier. Ciśnienie tętnicze wzrastało, a serce biło w cylindrze klatki piersiowej, jakby miało wyskoczyć.
Zamknięty w czterech betonowych ścianach bez okna oglądałem siebie w sufitowym zwierciadle. Przygarbiona naga postać. Twarz blada, nieco opuchnięta, pod nabiegłymi krwią oczami widniały sińce. Jęki i wołanie o skrócenie męki nie cichły. Suche popękane wargi i mowa początkowo krzykliwa, powoli stawała się ochrypła, a tembr głosu stopniowo cichł, by pod koniec oniemieć całkowicie. Drżenie kończyn i ten szum w uszach stawały się nie do zniesienia. Widziałem obcego mężczyznę, starego i znużonego życiem.  
Przychodziły myśli rozbicia szklanej tafli i skończenia ze sobą. Jednak ten zamiar okazał się niełatwy do wykonania. Oprócz materaca nic więcej nie posiadałem. Dawki metadonu powodowały krótkotrwałą euforię. Jako ćpun natychmiast zauważałem, kiedy nie otrzymałem pełnej działki. A kiedy przychodziły ból i pragnienie, natychmiast dostawałem lek, lecz za wstrzykiwanie szczęścia płaciłem efektami ubocznymi. Konsekwencją były zaburzenia snu, drgawki i uciążliwe obstrukcje. Chciałem rozmawiać, więc mówiłem do tamtego w lustrze. Przeklinałem siebie za wszystko.
Godziny, dnie i miesiące trwała kuracja. Niewyobrażalne piekło, trwające siedemnaście miesięcy i dziesięć dni, siedmnaście miesięcy fazy szaleństwa i spokoju, spokoju i szaleństwa. Metadon powodował cuda, ale też urzeczywistniał najstraszliwsze koszmary.  

Mnie się udało i powoli powracałem do wolności, do trzeźwości umysłu.  
Czy warto?

kaszmir

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat i obyczajowe, użyła 1063 słów i 6280 znaków, zaktualizowała 31 maj 2020.

4 komentarze

 
  • AnonimS

    Zawsze warto. Bo zycie jest bezcenne. Pozdrawiam

    31 maj 2020

  • kaszmir

    @AnonimS witaj masz rację, życie jest diamentem ale trzeba go szlifować, aby świecił :przytul:

    31 maj 2020

  • Somebody

    Czy warto? Zaczynać wszystko od nowa, ale przecież z potwornym bagażem przeszłości, ze spowodowanym przez sobie bólem, z odbiciem własnych demonów w lustrze? Czy można oddzielić tamto kreską, powiedzieć "To nie byłem ja", zapomnieć, pójść naprzód?  
    Pytania, na które nie ma dobrej odpowiedzi. Piękne, jak zawsze  <3

    31 maj 2020

  • kaszmir

    @Somebody witaj i miło cię widzieć. Dziękuję za taki odbiór i słowa. Pozdrawiam serdecznie i  :przytul:

    31 maj 2020

  • agnes1709

    Gdzieś Ty się podziewała, kobieto?:spanki: Już myślałam, że nas opuściłaś:sad: Napiszę tylko: BOSKO, JAK ZAWSZE <3

    31 maj 2020

  • kaszmir

    @agnes1709 jak milo cię znów widzieć. Tak trochę zaniedbałam Was... :kiss:

    31 maj 2020

  • agnes1709

    @kaszmir Ale wróciłaś, to najważniejsze :przytul: Ostatnio dzieje się tu dziwnie :lol2:

    31 maj 2020

  • Duygu

    Wróciłaś!  :yahoo:  Jak się cieszę! Tęskniłam za Twoją twórczością i ciekawymi pomysłami.  
    Niełatwa, dobrze opisana historia. Czasem ludzie myślą, że mogą wszystko, że są panami własnego losu... Potem często zaczynają się uzależnienia i bolesny upadek. Ciężko powstać... A czy warto?... ;)  :kiss:

    31 maj 2020

  • kaszmir

    @Duygu witaj i ja się cieszę, że jesteś, jesteśmy. Wybory bywają bardzo trudne, ale trzeba walczyć i iść dalej.  <3 Dziękuję za słowa i tęsknotę. Też brakowało mi tego.

    31 maj 2020