Gwoździe - Od kiedy jestem? (Prolog)

Gwoździe - Od kiedy jestem? (Prolog)~ Uwaga. Zawarte tu są treści dotyczące w pewnej części homoseksualizmu i środowiska LGBT, niemające być jakąkolwiek propagandą. Są to tylko uczucia głównego bohatera, a to wszystko to jedna wielka drama, w której chciałbym zwyczajnie ukazać cierpienie osoby wrażliwej i samotnej. Jeżeli Ci to przeszkadza - nie czytaj. Jeżeli nie - enjoy :) ~
Każdego ranka budzę się z krzykiem na ustach - nie do końca jednak wiem, co za tym stoi. Nie boję się niczego - miarkuję też, że raczej nie powinienem. Ból także nie powinien być powodem tego nieludzkiego wrzasku, którym budzę resztę domowników w swoim domu - zauważyć muszę, że są nimi dwa koty.  
Każdy poranek, to nowe łzy, nowe zaskoczenia i niuanse, których nie dane mi było dostrzec dnia uprzedniego. Pobudka równa się cierpienie - bo kto cierpi bardziej, niż męczennik, niż człowiek odsunięty od innych na tyle, by odsunąć się od samego siebie.  
Potem jednak następuje przebudzenie pełne - otrząsnąwszy się z traumy przerwania snu, ruszam naprzeciw czasowi i przestrzeni, pewny siebie i nieco skołowany swoją wołaną obecnością.
Sok pomarańczowy rozbudza najlepiej - szczególnie, jeżeli spożywa się go z jajecznicą i kotem na kolanach. Już dawno jednak dostrzegłem, że te mruczące zwierzęta są od ludzi o wiele lepsze, fakt - jednak nie potrafią ich zastąpić.
Koty i samotni głosu nie mają.
Odbieram telefon, rozpraszając moje myśli tak, jak światło rozprasza się przez pryzmat kryształowego klosza i sennym głosem pytam:
- Tak, słucham? - mój głos brzmi dziwnie - zupełnie tak, jakby nie należał do mojej osoby, a do formy istnienia, która zdecydowała się przejąć nade mną kontrolę.
- Hej, młody! - na dźwięk skonfundowanego barytonu ojczyma przechodzą mnie dreszcze. Zerkam w bok, nieco wahając się, a moje myśli spekulują na temat tego, czy podniesienie słuchawki dobrym było wyjściem. - Wszystko dobrze? Jeżeli tak, to... Może zechciałbyś na weekend wyjść z tego szarego internatu i pojechać na ryby co?
- Nie, przepraszam, Jack. - odpowiadam chłodno. Wizja przebywania z tym mężczyzną i to jeszcze w towarzystwie śmierdzących zmiennocieplnych napawa mnie obrzydzeniem. - Nie mam za bardzo ochoty. Podziękuj mamie za ciastka. Niedługo może was odwiedzę.
- No dalej, Filip! - nie słyszę. Rozłączam się szybko, zanim zdąży cokolwiek powiedzieć. Zanim znowu powie to, co powiedział rok temu.
Zanim znów siarczyście mnie spoliczkuje i zwyklina za to, jakim jestem zwyrodniałym samotnikiem.
Indywidualiści mają przechlapane - mama powtarzała mi to już od kołyski. A mimo to - wolałem robić wszystko sam - bez ich pomocy. Bez pomocy ludzi.
Co dwie głowy, to nie jedna.  
Ale dwie głowy nie potrafią zachować ciszy.

Allan

opublikował opowiadanie w kategorii dramat, użył 502 słów i 2810 znaków.

2 komentarze

 
  • Użytkownik LittleScarlet

    Well done, Mr Allan!

    15 lis 2015

  • Użytkownik Allan

    @LittleScarlet Thank you very much :D

    15 lis 2015

  • Użytkownik nienasycona

    Bardzo ładnie napisane:) Zajrzę do następnej części:)

    13 lis 2015

  • Użytkownik Allan

    @nienasycona Miło mi :D

    13 lis 2015