Przemierzając rubieże Internetu, natrafiłem na obrazek z cytatem, który mną wstrząsnął. Nie mogłem się go naczytać. Niczym spragniony wędrowiec, spijałem łapczywie słowa pisarza. Cioran – autor owych słów – pisał: Gdziekolwiek się ruszę — to samo uczucie nie przynależności, bezużytecznej gry. Udaję zainteresowanie czymś, co mnie zupełnie nie obchodzi, kręcę się tu i tam, ale nigdy nie jestem "w środku", w żadnym określonym miejscu. To, co mnie przyciąga, znajduje się gdzieś indziej, czym zaś owo "gdzie indziej" jest — nie wiem.
Właśnie, gdzie jest to „gdzie indziej”? Czy w ogóle ono istnieje? Długo się nad tym zastanawiałem. Podobnie jak Cioran, wszędzie czułem się nie na miejscu. Fałszywe słowa i gest. Nie, to nie jestem nigdy ja. Czuję, że coś na mnie czeka, gdzieś tam znajduje się upragnione szczęście, które tak bardzo trudno jest mi określić.
Spędziłem niemal godzinę, wpatrując się w monitor i tę urzekającą myśl. Niestety, nie była ona dla mnie pocieszająca. Zionęła pesymizmem, który mną zawładnął. Po cóż więc tułać się po tym świecie, skoro towarzyszy nam uczucie wyobcowania, a próby odnalezienia swojego miejsca, kawałka ziemi, spełzają na niczym? Mamy tułać się bez celu licząc na okruszki? Przecież to jest bez sensu. Coś jak czekanie na Godota, który ma przyjść, lecz nigdy się nie zjawia.
Świat spowiła ciemność. Gdzieś w oddali słychać było szczekanie psa, które wyrwało mnie z zamyślenia. Spojrzałem na zegarek – dochodziła północ. Mimo późnej pory, nie czułem zmęczenia. Przygotowałem sobie mocną kawę i postanowiłem przyjrzeć się bliżej Cioranowi. Być może to właśnie jego szukałem? Wystarczyło tych kilka zdań, by zawładnął moim umysłem, a z tego, co wyczytałem, w dorobku ma ich znacznie więcej.
Na początku sprawdziłem, z której książki autora pochodzi ów cytat. „O niedogodności narodzin” - już sam tytuł skłania do refleksji. Bez wahania kupiłem egzemplarz w księgarni internetowej, po czym wyszukałem w sieci jej fragmenty i wziąłem się za czytania.
Czas stanął w miejscu. Nie dochodziły do mnie żadne odgłosy. Byłem tylko ja i Cioran, a pomiędzy rodziła się myśl, której imię brzmiało samobójstwo. Nie była ona mi obca. Wręcz przeciwnie – dobrze się znaliśmy. Jednakże pod wpływem słów rumuńskiego filozofa, wydoroślała. Już nie szeptała złośliwie: jesteś beznadziejny, nikt cię nie kocha, nic nie osiągniesz, zabij się, zabij się… Ten dzieciak stał się mężczyzną i zmienił poglądy. Stanowczo i głośno krzyczy, że jest wyzwoleniem, oczyszczeniem i wielką ideą. Życie jest absurdem, z którego wyciągnąć człowieka może jedynie czysty akt samozagłady. Paradoksalnie, to właśnie samobójstwo pozwala żyć. Stanowi źródło pocieszenia. Bo przecież zawsze, nawet w najgorszej dla nas sytuacji mamy wybór – być i trwać w beznadziei, lub nie być i wyzwolić się od pragnień i ułomności ciała.
Obudziłem się z głową opartą na biurku. Pierwszy raz zasnałem w takiej pozycji i mam nadzieję, że ostatni. Ból karku był nie do zniesienia. Musiałem położyć się na plecach na podłodze, by choć trochę rozprostować zesztywniałe plecy. Tak, nic tak nie ogranicza człowieka, jak jego ciało.
Dodaj komentarz