Rozdział 1
Lepsze jutro, albo pojutrze, może następny tydzień
Uderzyła ręką w drewniany sosnowy blat w jej ogromnym zimnym białym gabinecie biura, o które się tak usilnie starała, miała wszystko; prawie wszystko. Lubiła swoją prace, prace w wieżowcu na ostatnim piętrze w najlepszym mieście jakim mogła mieszkać, najlepszej dzielnicy, z najlepszym widokiem. Z rozdrażnieniem wstała od ogromnego biurka, stanęła przy tafli szkła.
-Mogłabym odlecieć- mówiła pod nosem, sącząc kolejny kubek gorącej czarnej kawy.
Stała tam dobre kilka minut myśląc o tym jak bardzo by chciała uciec, zapomnieć że istnieje, zniknąć.Z myśli wyrwało ją ciche lecz dość nerwowe pukanie do drzwi.
Do pomieszczenia weszła, młoda jasnowłosa sekretarka mając ze sobą stos papierów, miała na sobie niebieską ładnie skrojoną sukienkę, włosy upięte w zgrabny kok, wzrok miała spuszczony, nerwowo szurała nogami, wyglądało to trochę jakby coś utknęło jej w jednej ze szpilek, całkiem ładnych szpilek.
-Ładne obcasy- rzekła oschle P. patrząc z lekom pogardą i zażenowaniem na nową podwładną.
-Przepraszam?- Z wrażenia czy też przeżarzenia, że nowa szefowa się do niej odezwała blondynka wypuściła z rąk wszystkie dokumenty. Teraz była bardziej czerwona niż blada, cóż mogło to być dość upokarzające w szczególności w obecności Pani P. kiedy stała w swojej niewzruszoności i z pokerową twarzą, chociaż można było na tej twarzy wyczytać trochę smutku, który starała się ukryć.
-Powiedziałam, że ma pani ładne buty, zresztą nieważne, pozbieraj papiery i połóż je na biurku- powiedziała to z taką obojętnością i lekkością zarazem, odwróciła się do okna i piła dalej kawę.
Sekretarka zaczęła zbierać kartki które rozniosły się po całym pomieszczeniu, kilka kartek wpadło pod skórzaną ciemnobrązową kanapę-stała z prawej strony biura, w myślach stwierdziła że pewnie dawno na niej nikt nie siedział... Nad kanapą wisiało kilka zdjęć, zdjęć facetów
-Pewnie jej mąż, albo brat, a tamto to pewnie ojciec...- mówiła w myślach młoda kobieta. Sekretarka zebrała resztę kartek położyła na biurku obok drogiego komputera i kilku innych elektronicznych rzeczy bez których P. nie była wstanie się obejść. Wytarła kolana, z racji tego że w takiej pozycji zbierała je z podłogi. Poprawiła się, przeprosiła jeszcze raz i zwróciła się do wyjścia...
-Chwileczkę- rzekła P nie odwracając się.
-Tak?- powiedziała z lepką chrypką i dezorientacja w głosie młoda kobieta
-Jak się pani nazywa?
-Ja.. - zachwiała się.
-Chyba muszę się do pani jakoś zwracać.- powiedziała stanowczo P. lekko przechylając głowę w kierunku dziewczyny
-Amanda.... Amanda Ergo
-Amanda... Dobrze. Tak więc Amado- Mówiąc to odwróciła się do dziewczyny – To moje jedyne zasady jakie mają obowiązywać kiedy tu wejdziesz. Jeśli masz mi coś do przyniesienia pukasz i pod żadnym pozorem nie wchodzisz jeśli ci nie pozwolę, czekasz na odzew z mojej strony. Jeśli to tylko papierki, wchodzisz zostawiasz na stole i wychodzisz bez słowa, jeśli to coś ważniejszego pytasz czy możesz przeszkodzić i czekasz aż ci odpowiem. Zwracasz się tylko i wyłącznie Proszę Pani, lub Pani K. Nie sądzę, że będzie miała pani z tymi zasadami jakieś kłopoty. Teraz proszę wyjść.
Amanda, kiwnęła głową i wszyła bez słowa.
-Łatwo poszło- westchnęła odkładając pusty już kubek, na blat.
W głowie miała mętlik, myślała trochę o nim, trochę o dzisiejszym poranku. Zastawiała się czy bardzo było widać po niej jej stan, to jak bardzo dzisiaj się rozkleiła jak bardzo miała dzisiaj dość siebie i tego co się z nią dzieje. Ale starała się wyglądać profesjonalnie, no może oprócz makijażu, który najwyraźniej był dzisiaj jej wrogiem. Czarna idealnie dopasowana sukienka, sprawiała wrażenie profesjonalizmu, włosy jak zawsze delikatnie opadały na jej ramiona, były jak zwykle idealnie proste i cóż, piękne. Jej nadgarstek podkreślała droga srebrna bransoleta. W pracy stawała się innym człowiekiem zimnym, obojętnym i twardym. Nie lubiła ludzi- tam jeszcze bardziej i biło od niej wrogością, aczkolwiek wraz z profesjonalizmem, który w biurze nie opuszczał jej na krok. Zawsze była taka, to co ją gryzło trzymała dla siebie, cóż ON też o wszystkim wiedział zawsze. Z myśli znowu wyrwało ją pukanie do drzwi.
-Proszę- powiedziała z lekką chrypką
-Dzień Dobry.- powiedział ciepłym niskim głosem, wyjątkowo niskim.
Wślizgną się do pomieszczenia, zamknął delikatnie drzwi i usiadł na kanapie, oparł ramiona na oparciach siedzenia. Miał na sobie białą koszule włosy upięte w kok z tyłu głowy. Wyglądał niesamowicie dobrze, mierzył ją od stóp do głów swoimi zielonymi oczyma.
-Nie musisz pukać, dobrze wiesz... zresztą zawsze wchodzisz bez pytania, skąd te maniery?- mówiąc to zmarszczyła brwi i to ona mierzyła go swoimi szarymi oczyma, wstała delikatnie z ogromnego czarnego fotela podeszła lekko lecz z powaga oparła się delikatnie o biurko i założyła rękę na rękę.
-Wiem, ale chciałem, czemu u ciebie tyle... Chyba nie lubisz dzisiaj pukania co?
-Tak, zdecydowanie, ta nowa sekretarka...
-Niech zgadnę, oferma? Młoda? Blondynka?
-Po co ty się o coś pytasz? Doskonale wiesz, jaka jest. Znasz mnie wiesz jakich ludzi nie cierpię.
Roześmiał się, ale po chwili zamilkł widząc minę która mówiła wyraźnie ' rzucę ci się zaraz do gardła'. Zmienił pozycje, usiadł w geście, w którym mówił żeby usiadła obok. To też zrobiła jednocześnie nie zbliżając się za bardzo, tak aby ich ciała się nie stykały. Patrzył na nią.
-Ty nie cierpisz wszystkich.
-Tak, ale są typy ludzi, którzy w szczególności działają mi na nerwy.- mówiąc to zbliżyła się nie co do niego.
-Dobrze dzisiaj wyglądasz.
Zbliżyła się jeszcze bardziej, nerwowo spojrzała na drzwi; ale przypomniała sobie o swoich rygorystycznych zasadach dotyczących wchodzenia; które nie obowiązywały tylko jego.
-Odleciałaś dzisiaj? Byłaś tam?- zmarszczył brwi i wpatrywał się głęboko w o czy tak jakby chciał wymusić na niej powiedzenie prawdy.
Odsunęła się, wstała nerwowo i znowu wypatrywała czegoś na horyzoncie, milczała chwilę po czym westchnęła.
-Kończę z tym.
-Możesz?
-Chce, życie nie rzeczywistością jest marnowaniem czasu prawda?- mówiąc to odwróciła się ale go już nie było.
-Kurwa- wyrzuciła z siebie, ale na tyle cicho aby dźwięk jej przekleństwa nie wydobył się poza gabinet. -Zawsze, po prostu zawsze mi to robi...- urwała, przewróciła oczami i siadła na swoim prezesowskim fotelu. Odetchnęła głęboko i zaczęła swoją monotonna prace.
Zegar wybił 16, o tej godzinie Peril kończyła pracę. Nic się nie działo, nikt od wyjścia jego nie zajrzał do jej biura. Majestatycznie wstała od biurka, spojrzała na zegarek, sprawdziła czy aby na pewno zrobiła wszystko co miała zrobić. Zamyśliła się po czym zaczęła się zbierać do wyjścia, z wieszaka z rogu pomieszczenia wzięła swój długi czarny płaszcz, obok na podłodze leżała jej tak samo czarna torba, nerwowo zaczęła się pakować i wyszła z budynku nie zakładając na siebie płaszcza. Droga do domu wydawała się jej długa i monotonna jechała główną trasą, nie zmieniała tej trasy od lat, myślała o tym że nic w tej okolicy się nie zmieniło odkąd zaczęła prace w biurowcu 5 lat temu nic w okolicy nie uległo zmianie, budynki szare bez wyrazu zwykłe, przypominały trochę domki z klocków lego tylko że szare. Dojechała do swojego domu- był ostatnim domem w tej dzielnicy na samym końcu drogi i znacznie oddalony od innych, z niechęcią wysiadła z samochodu, lubiła prowadzić czuła się wtedy wolna. Weszła do domu zdjęła płaszcz, torbę rzuciła w kąt przedpokoju. Spojrzała na zegarek
18, czas coś zjeść- mówiąc to zamknęła oczy przechyliła głowę do tyłu i zaczęła rozciągać mięśnie szyi
-Masz ochotę na naleśniki?
Otworzyła szybko oczy, trochę się zdziwiła i przestraszyła, ale potem uświadomiła sobie że to on i nie przejęła się za bardzo całą sytuacją. Nie przejęła się tym że prawie obcy człowiek wszedł do jej domu pod jej nieobecność i zrobił jej naleśniki
-Z czym są?
-Takie jakie lubisz najbardziej. Z serkiem i sosem waniliowym.
-Dziękuje. - odpowiedziała chłodno i bez uczucia. Usiadła na barowym stołku, on podsunął jej talerz i podał sztućce, spojrzał na nią łagodnie uśmiechnął się. Odwrócił się do niej plecami i smażył kolejną porcje. W domu unosił się zapach wanilii i syropu klonowego, przez otwarte drzwi od tarasu wbiegł czarny, młody i tajemniczy kot Peril, Samses. W raz z nim do domu wleciał zapach koszonej trawy i ostatnie promienie słońca przebijały się przez firanki. Peril powoli jadła swój posiłek, mimo iż uwielbiała wanilie zostawiła ponad połowę swojego posiłku.
-Samses, chodź, idziemy na górę. Leniwy kot który w tym momencie rozłożył się na blacie kuchennym ani myślał wstawać i wbiegać na drugie piętro domu. Niestety Pani musiała dopiąć swego. Wzięła go ze sobą i zaczęła wchodzić po schodach zmierzając w stronę sypialni.
Wzięła kąpiel, długą i odprężającą, przypominała sobie dzisiejszy dzień poranek, dziwaczny dzień w pracy, sekretarkę-niezdarę i waniliowe naleśniki, pyszne.
Zastanawiała się kiedy on pojawił się w jej życiu i jak to się stało że go do niego zaprosiła, cóż nie do końca zaprosiła. Peril nie wpuszcza do siebie nikogo. On znalazł się w nim przypadkiem, nie wpuściła go sam wtargnął i się zadomowił. Nie cierpiała ludzi bo czuła że wysysają z niej energię, nie lubiła towarzystwa i wszystkie relacje ją męczyły, oprócz tej, ta była wyjątkowa On był wyjątkowy. Majestatyczny, melancholijny ale zarazem racjonalny zjawiał się w odpowiednich momentach, nie działaj jej na nerwy, darzył ją specjalnym uczuciem, nie, raczej nie miłością, czymś w rodzaju bliskości, telepatii więzi której nie da się zerwać. Dawał jej swobodę i był jedynym oparciem, nie pamiętała jak się poznali... po prostu w pewnym momencie znalazł się w jej życiu i się zadomowił, nie zaprosiła go, ale w głębi duszy czuła, że lepiej jej z nim. Lubiła kiedy przychodził kiedy czuła jego zapach, kiedy stawał się jej terapeutą, kiedy przychodził wieczorem i kład się koło niej, kiedy czuła jego oddech na szyji...
Woda całkiem wystygła i to ją wyrwała z myśli, niekoniecznie dobrych myśli. Wychodząc przejrzała się w lustrze, rozpuściła wilgotne włosy i uczesała, czekała aż wyschnie, nie cierpiała się wycierać, założyła swoją jedwabna piżamę i poszła do swojej sypialni. W domu nie unosił się już zapach smażonych naleśników, ani syropu, zapach ten zastąpiły aromatyczne kadzidła cynamonowe i karmelowe. Odprężyła się, zastanawiała się czy dalej tu jest, przez chwilę pomyślała czy zjeść na dół ale odpuściła nie chciała sprawdzać, chciała mieć nadzieje że on jest. Samses towarzyszył jej kiedy rozłożyła się na ogromnym łożu w swojej nowoczesnej sypialni, biało czarnej sypialni była dość duża ale najwięcej miejsca i tak zajmowało łóżko, stało na pośrodku przy ścianie wielkie czarne łoże z miękką białą pościelą.
Było już po 12 ułożyła się do spania, zamknęła oczy i usłyszała lekko uchylające się drzwi.
-Pewnie samses wychodzi-pomyślała.
Jednak do pokoju wślizgnął się On i bezszelestnie położył się koło niej, objął ją lekko w pasie przyciągną do siebie tak aby mocno się stykali,ucałował ją lekko w ramię i gładził jej włosy.
-Myślałam że już dawno wyszedłeś- w głosie Peril po raz pierwszy od bardzo dawna było słychać nutkę szczęścia, zadowoliło ją to że tu jest.
-Owszem, wyszedłem, ale musiałem wrócić, potrzebowałem cię.
-Ty? Mnie?- Zdziwiło ją to bardzo, On nigdy nikogo nie potrzebował... nigdy przynajmniej o tym nie mówił, to On był dla niej NIE ona dla Niego. Nie wiedziała co powiedzieć ani co zrobić. Ale czuła się dobrze z myślą, że w końcu komuś jest potrzebna, że dla kogoś jest ważna. Był tak blisko czuła wyraźnie jego męski zapach, uniosły jej się lekko kąciki ust, tak jakby się uśmiechała, jednak trudno było nazwać ten grymas uśmiechem. Zaraz szybko jednak zmarszczyła brwi i poczuła się dopowiedzialna- nie znosiła odpowiedzialności. I poczuła zobowiązanie- tego też nie znosiła.
-Powiedz mi- powiedziała po długiej chwili ciszy- co to teraz oznacza? Jak to mnie potrzebujesz?
- Potrzebuje twojej obecności, życie dla Ciebie, oznacza to nic innego jak to że cie chce.- Powiedział łagodnie i troszkę tajemniczo. Zaczął całować ją po szyji i jeszcze bardziej zbliżył do siebie. Nie mogła się oprzeć, ale nie podobało jej się bardzo to 'chcę cię', oswobodziła się z jego objęć i obróciła do niego przodem tak że leżeli teraz twarzą w twarz do siebie.
- Nie chce być Twoja, nie chce być czyjąś własnością.
- Kiedy ja jestem Twój.
- Nie, jesteś Swój, sam siebie umieściłeś w tej roli nigdy cię nie zapraszałam
- Chcesz żebym poszedł?
Wiedział jak ją źgnąć wiedział też, że nie chce żeby poszedł. Odpowiedziała szybko:
-Nie. Ale nie chce być czyjaś nie chce czuć się odpowiedzialna. Ani zobligowana do bycia, miłą serdeczna, kochaną, nie chce mieszkać razem, nie chcę abyś woził mnie do pracy, nie chcę chodzić na randki, ani mieć chłopaka.
- Więc czego chcesz?
-A Ty czego chcesz?!- uniosła się bo zaczęła sobie to wszystko wyobrażać.
-Chcę, żebyś czuła się dobrze, i żebyś odzyskała spokój w realnym świecie, oraz chce być w nim przy tobie. A teraz ty odpowiedz.
- Chcę się upić.
Wstała, zeszła na dół podeszła do regału z alkoholami wzięła whiskey. Napiła się z gwinta, szybko i łapczywie. Podszedł do niej, podała mu butelkę.
- Jak mamy to zrobić to też się upij... kochanie...- mówiąc 'kochanie' prawie zwróciła wszystko co dzisiaj jadła.
- O nie, nie zrobimy tego tak.
Butelkę położył na stole a ją wziął na ręce i zaniósł do góry.
Materiał zarchiwizowany.
Dodaj komentarz