Mass Effect: Dzienniki wojenne 1

‘’Pierwsze kilka słów z mojej strony. Liga odkrywców zostanie dokończona siódmego lipca, czyli w moje urodziny tak samo będzie z innymi seriami niedokończonymi.’’  







Mass Effect: Dzienniki wojenne  
(będzie to krótki zbiór opowiadań z uniwersum Bioware. Akcja będzie się dziać po wydarzeniach z trzeciej części gry)  




Sierżant Andrew Lincoln  
Żołnierz 1 ochotniczej kompanii zwiadowczej


AO- Gdzie Pan się znajdował, kiedy żniwiarze zaatakowali?  
Andrew -Pracowałem spokojnie w biurze. Usłyszałem dziwny huk za oknem. Wyglądając zauważyłem gigantyczny statek kosmiczny przypominający kalmara. Pierwsze sądziłem, że zaczęła się jedna z parad wojskowych jednak czerwona wiązka wydobyła się z tego czegoś spopielając wszystko, czego dotknęła. Od razu rozległy się syreny. Pierwszy myśliwiec pojawił się po pięciu minutach otwierając ogień. Nie zdziałał nic nawet nie zadrasnął nawet lakieru. Pierwsza seria z działka żniwiarza rozerwała go na strzępy. Maszyna kontynuowała dzieło zniszczenia. Po czasie zaczęły lądować inne. Jeden żniwiarz nawet osiadł się na biurowym budynku, przez co sufit nam się zawalił. Kilku moich kolegów przygniotło pod gruzami. Wszyscy wybiegliśmy w pośpiechu starając się nie zginąć. Wielu nam się nie udało. Ostatni raz widziałem szefa działu jego nogi były przygniecione przez jedną ze ścian. Po chwili czerwona wiązka zmieniła całe pomieszczenie w kupę gruzu. Siła uderzenia odrzuciła mnie na kilka metrów, przez co wypadłem przez okno. Na szczęście to było drugie piętro i jakimś cudem przeżyłem upadek. To, co się działo na ulicach to był szok. Cywile biegali, maszkary strzelały do nas. Żniwiarze skutecznie równali budynki z ziemią. Policja, żołnierze oraz siły bezpieczeństwa były bezradne. Ledwo udało mi się wydostać z miasta. Starałem się zabrać ze sobą tylu ludzi ilu się da, ale tylko piętnaście osób uciekło ze mną reszta nie dała rady. Postanowiliśmy znaleźć schronienie na jednym z domków na przedmieściach. Z perspektywy czasu pomysł był okropny jednak my mieliśmy niespotykane szczęście. Każdemu, komu zależało na życiu uciekał jak najdalej zostawiając domy nietknięte. Okopaliśmy się zastawiliśmy okna i drzwi i czekaliśmy
AO- Jak dostał się Pan do wojska?  
Andrew- Właściwie to żołnierze sami nas znaleźli. Czekaliśmy dalej na jakieś wieści, ale baliśmy się uruchomić jakiekolwiek urządzenie by nas nie wykryli. Było to ze względu na to, że żniwiarze zaczęli bardziej skupiać się na eliminacji ludności. Zauważyliśmy nawet monstra podobne do zombie, które reagowały na każdy dźwięk. Z początku nie mogliśmy im się bliżej przyjrzeć ze względu na to, że wszystkie okna i drzwi były zabarykadowane. Trwał właśnie piąty dzień inwazji. Siedzieliśmy w miarę spokojnie. Nikt już nie był nerwowy każdy zaakceptował dziejące się wydarzenia. Chciałem przejść do pokoju obok zobaczyć jak sobie radzą inni, kiedy drzwi na dole dosłownie wyleciały z hukiem. Każdy wiedział, co to oznacza. Postanowiłem, że będę bronił grupy. Zabrałem metalowy pręt i ruszyłem po schodach. Wiedziałem, że wobec tych kreatur nie mam szans, więc ruszyłem z krzykiem na ustach z myślą, że zabiorę, chociaż tylu ilu się da. Z perspektywy czasu musiało to komicznie wyglądać. Zbiegłem po schodach trzymając moją hmmm… broń już miałem się zamachiwać, kiedy przyjrzałem się bliżej gościom. Byli to żołnierze w liczbie czterech. Trzymali broń wycelowaną we mnie. Musieliśmy patrzeć tak na siebie przez kilka dobrych minut. Potem przestali we mnie celować mówiąc, że cieszą się, że jeszcze żyję. Reszta słysząc tą rozmowę zeszła. Zameldowali krótko przez komunikatory. Jeden z nich zapytał się czy są jacyś ranni. Pomogliśmy zejść Jack’owi. Miał on nogę połamaną w trzech miejscach. Medyk zaaplikował medi-żel oraz nastawił nogę. Ruszyliśmy za nimi tak jak kazali. Maszerowaliśmy przez trzy godziny aż doszliśmy do jakiegoś lasu. To nie była baza a właściwie prowizoryczne obozowisko. Ruch oporu wtedy dopiero się formował. Trwał zamęt, żniwiarze byli na każdym kontynencie w każdej większej metropolii i mieście. Wszystkie możliwe wojska były w nieustającym odwrocie. Dostaliśmy po dupie niemiłosiernie. Cały obóz miał czekać na ustalenie innego punktu zbiórki. Powiedziałem, że nie chcę siedzieć bezczynnie, kiedy oni ryzykują życie. Znaleźli dla mnie i kilku innych zadanie. Wiedzieli, że z bronią było krucho, ale mimo to wyposażyli naszą trójkę w pistolety. Oczywiście ostrzegli, że mamy ich używać w ostateczności. Mieliśmy być zwiadowcami. Naszym zadaniem było sprawdzanie terenu przed wypadami łupieżczymi, sprawdzaliśmy ilość sił wroga w rejonie, znajdywaliśmy miejsca z zaopatrzeniem oraz ocenialiśmy jak bardzo przegrywamy. Była to niebezpieczna praca. Trzeba było poruszać się bezszelestnie niczym duchy. W pierwszych fazach wojny nie mogliśmy liczyć nawet na mundury. Mogliśmy się jednak poszczycić. To właśnie od nas zaczęły się formować kompanie ochotnicze. Kiedy już mniej więcej ruch oporu zaczynał działać każda komórka miała po kilku zwiadowców, którzy byli cywilami. To było nawet dobre wyjście. Niektórzy znali tereny, więc łatwiej było się nam poruszać.  
AO- Jakie wydarzenie najbardziej zapamiętałeś?  
Cóż było ich kilka. Jednym z nich to było to jak dostaliśmy mundury. Była to tak wzniosła uroczystość. Nie byliśmy już cywilami ani ochotnikami. Byliśmy pełnoprawnymi wojakami. Ludzie patrzący na nas, oficjalne saluty nawet od weteranów. To było naprawdę niesamowite. Potem ten szok, kiedy zostałem dowódcą drużyny. Sam major wręczył to odznaczenie. Niestety on nie dotrwał do końca. Poległ w ostatnim uderzeniu. Walczył naprawdę dzielnie (rozmówca popada w zamyślenie) jednak jest jeszcze jedno wydarzenie, które zapadło mi w pamięć. Razem z oddziałem przemierzaliśmy jedno z miast. Właściwie by wrócić zdać raport. Wiedzieliśmy już gdzie żniwiarze mają obozy, w których przemieniają ludzi w papkę. Jednak to nie to śni mi się po nocach. Przechodząc przez jedną z uliczek prowadzących na główną drogę zauważyliśmy pole. Pole to było określenie miejsc gdzie jest więcej niż piętnaście słupów. Nie muszę mówić, że te słupy zamieniały ludzi w zombie. Wychodząc na ulicę widzieliśmy wiele słupów. I ten widok nabitych na to ludzi. Biedacy nie mieli szans. Była ich może łącznie setka. Ale to właśnie jedna z osób na tym słupie (rozmówca się wacha) Podnieśliśmy broń by zakończyć cierpień. Celowałem już z karabinu w jedną z osób. (Następuje dłuższa chwila ciszy) Tam była moja matka….. (Rozmówca przeciera łzę z policzka) Była nabita na ten pal. Zaczęła się jej przemiana. To było najgorsze. Mogłem to zrobić. Zakończyć jej cierpienie. (Następuje kolejna chwila ciszy) Jednak nie zrobiłem tego. Wycofałem ludzi unikając jakichkolwiek rozmów. Tłumaczyłem, że to było niebezpieczne. Bo lada chwila słupy mogły się obniżyć uwalniając na nas hordę. To było najgorsze wydarzenie w moim życiu.  
AO- Jeżeli to dla Pana ciężkie możemy zakończyć rozmowę.
Andrew- Nie spokojnie już jest dobrze.
AO- Jaka była Pańska rola w ostatnim uderzeniu?
Andrew- Cóż odbijaliśmy ziemię. Zwiadowcy nie byli już potrzebni. Ogromna flota złożona z flot wszystkich ras przyleciała odbić ziemię. Tysiące żołnierzy desantowało się na ziemię. Zaczęła się prawdziwa wojna gdzie siły były wyrównane. Byliśmy w regularnych grupach szturmowych. Jednak zachowaliśmy kilka cech naszej profesji. W każdym oddziale było przynajmniej trzech, którzy musieli znajdować optymalne drogi do celu, szukać sposobności na flankowanie lub organizować zasadzki. Takie też było i moje zadanie. Inni żartobliwie nazywali nasz oddział skrzydłowymi, bo prawie zawsze atakowaliśmy z flanki dzięki znajomości terenu. Boje były ciężkie. Kule latały nam cały czas nad głowami. Wybuchające pociski wytrącały z równowagi. Kilkukrotnie musieliśmy się chować przed promieniami żniwiarzy. Ale jedna akcja była szczególnie ważna. Nasz oddział miał zajść żniwiarza… tak cholernego żniwiarza. Obiegliśmy go zakładając ładunki wybuchowe. Udało się to nam, chociaż kilku zostało przygniecionych pod jego odnóżami. A jakie były nasze miny, kiedy najmocniejsze ładunki wybuchowe nic nie zdziałały. Jak się potem okazało nie mieliśmy go zniszczyć a jedynie odwrócić jego uwagę. Jeden ze statków, które walczyły na orbicie ostrzelał go z powietrza. Dopiero wtedy upadł. Cały czas mam kilka ran postrzałowych a raczej już blizn. Cieszę się, że udało nam się ich tylu upolować. To w sumie tyle nic szczególnego nie pamiętam. Walki, które toczyliśmy niczym się nie różniły od walk, które toczyły się na globie.  
AO- Ostatnie pytanie. Jakie ma Pan dalsze plany?  
Andrew- Cóż zamierzam osiąść się na Cytadeli. Potem poszukam wybranki serca no i cóż zobaczymy, co los przyniesie. Pracę już mam.  
AO- Dziękuję za rozmowę  
(koniec nagrania)

BlackBazyl

opublikował opowiadanie w kategorii science fiction, użył 1636 słów i 9318 znaków.

1 komentarz

 
  • Użytkownik scypat

    Fabuła i zgodność z lore wszystko ok, ale musisz popracować nad stylistyką. Głównie chodzi o przecinki i powtórzenia. Po prostu utrudnia to czytanie. Jako fan Mass Effect jak i Sci-fi generalnie jestem zadowolony. Opowiadanie czytało się z przyjemnością. Jedyny minus to delikatny chaos i wcześniej wspomniane błędy.

    13 sty 2017