W świecie, gdzie wszystko jest na wyciągnięcie ręki niezwykle łatwo stać się leniwym. Nic nie trzeba trzymać, nosić, ani używać siły. Wystarczy jedna sprawna dłoń i ruchy palców, aby dany przedmiot przenieść z miejsca na miejsce, przeciąć go, włączyć bądź zmiażdżyć. Nawet nienarodzone dzieci da radę układać jak puzzle. "Pstryk!" i pożądane cechy lądują w naszym maleństwie. Dzisiaj naprawdę wszystko można, o ile ma się pieniądze. To jedyna bariera. Mnie ona jednak nigdy nie dotyczyła.
Zawsze dostawałam, co chciałam. Jako idealne dziecko przynosiłam rodzicom nieustanną dumę. Pilna na zajęciach, świetna w sporcie, a później zaradna w pracy. Miałam odziedziczyć cały majątek i przejąć rodzinną firmę, jednak stało się coś, czego nikt nie mógł przewidzieć. Zadziałał los. Prastare przeznaczenie zabrało mi matkę i ojca. Zostałam więc sama, w ogromnym domu, a za jedyne towarzystwo miałam swój świszczący oddech. To właśnie wtedy zaczęłam pić.
Oczywiście była też służba i doradcy. To dzięki nim interes się nie zawalił, a dom nadal lśnił nieskazitelną czystością. Było mnie na to stać. Tak jak na kolejną butelkę markowego wina, burbonu, whisky, szampana, piwa, tequili czy wódki. Piłam wszystko. Do tego dużo jadłam. Nic już nie musiałam, a wszystko mogłam. Miałam totalnie gdzieś, że rzygam tęczą na marmury, czy sikam do akwarium z rzadkimi okazami ryb. Martwe można było zastąpić nowymi. Wypisywałam czek za czekiem i nie obchodziło mnie, co ludzie powiedzą. W końcu mogłam być nieidealna. Prawdziwa. Jak widać każdy perfekcyjny produkt miał swoje słabe strony.
Mogłabym powiedzieć, że osiągnęłam moralne dno, jednak było coś, co robiłam każdego miesiąca. Bez wyjątku. Zawsze, ale to zawsze, w tym samym dniu odwiedzałam grób moich rodziców. Z czasem jednak przychodziłam tam coraz mniej trzeźwa. Podświadomie czułam wstyd, nie mogę temu zaprzeczyć, ale nawet nie próbowałam wygrać z nałogiem. Mogłam wyciągnąć dłoń i butelka sama do mnie przylatywała. Tak jak kochankowie. Fizyczne doznania były jedynym, co jeszcze przynosiło mi jakąkolwiek radość. Chociaż na chwilę wypełniały pustkę w zalanym alkoholem sercu. Niestety... po pewnym czasie nawet to było trudne do osiągnięcia.
Dopiero kiedy pewnego razu zwróciłam wnętrzności na pomnik staruszków uderzyło mnie poczucie totalnej przegranej. Co z tego, że byłam bogata, a kasa leciała strumieniami na moje konto, skoro nie było nikogo, kto przejmował się moim losem. Doradcy potrzebowali mnie tylko, gdy trzeba było podpisać jakiś kontrakt. Mi zaś wystarczała zaledwie sekunda, by zeskanować i przejrzeć w głowie każdą ze stron. Tym sposobem utrzymałam jeszcze jakąkolwiek kontrolę nad firmą. Mogłam być zalana jak wisienka w nalewce, ale tryby w perfekcyjnym łbie nadal działały bez zarzutu. Dar i przekleństwo ułożonych idealnie chromosomów w kodzie DNA+.
Pamiętam, że leżąc na nagrobnej płycie, otoczona własnymi plwocinami spojrzałam na bezchmurne niebo. Ptaki latały w przestworzach zupełnie nie zwracając uwagi na upadek słabego człowieka. "Dobrze, że to nie sępy" – pomyślałam i zaczęłam się szaleńczo śmiać. Mój śmiech przerwał jednak głos przystającego obok mnie żebraka:
— Co cię tak bawi, panienko? – zapytał, a na jego twarzy odmalował się szczery uśmiech.
Uniosłam się lekko na łokciach i odpowiedziałam pytaniem:
— A tobie co daje radość, przybyszu, że uśmiechasz się tak szczerze?
Usiadł na ławeczce obok grobu i spojrzał w niebo, mówiąc:
— Wszystko, moja droga. Każdy kolejny dzień, zmiany pór roku, gaworzenie dziecka i miłość zakochanych. Zapachy, które mnie otaczają, szum potoku i szelest liści. W tym właśnie odnajduję radość.
Patrzyłam na niego niczym na kosmitę. "Skąd się urwałeś, człowieczku?" – pytałam samą siebie.
— A co zrobisz jeśli powiem ci, że wczoraj próbowałam podciąć sobie żyły? – Tu wzkazałam na gojącą się ranę. – Co uczynisz, gdy wyznam, że od ponad roku codziennie piję do nieprzytomności? Że nie mam już marzeń, nie wiem co to znaczy kochać i chociaż mogę mieć wszystko, w zasadzie nie mam nic. Co mi na to odpowiesz?
— Nic – rzucił krótko. – W tej sytuacji najważniejsze zostało już powiedziane. Widzisz swoje błędy, a to już można uznać za małe zwycięstwo.
Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam. Sądziłam, że sypnie mi tekstami o byciu silną, o patrzeniu na pozytywne strony. Słowem, zachowa się jak wszyscy inni pseudo-doktorkowie, którzy próbowali namówić mnie do walki z samą sobą. Zamiast tego dał mi po prostu... ciszę.
Powróciłam do przypatrywania się ptakom. Szybowały jeden za drugim, tworzyły koła, klucze i inne esy-floresy. Nie wydawały mi się już takie śmieszne. Zapewne to procenty zdążyły nieco wyparować. Zadałam wówczas kolejne pytanie:
— Czy mogę ci jakoś pomóc? Widzę twoje przykurzone ubranie i znoszone buty. Wystarczy jedno twoje słowo, a sprawię ci nowe.
— Nie ma takiej potrzeby. Lubię te, które mam. Miło mi jednak, że zapytałaś o pozwolenie. Wielu ludzi próbuje dać mi coś na siłę. Niezręcznie jest wówczas odtrącać ich pomoc.
— Czyli naprawdę niczego nie potrzebujesz?
— Niczego, co można nazwać materialnym. – Pokiwał głową.
— Co więc niematerialnego mogłabym ci ofiarować?
— Nic. – odparł ponownie z tym samym, co na początku uśmiechem. – Abyś mogła dawać, musisz najpierw odnowić swoją duszę. Na razie jest zbyt znękana, by była gotowa na coś więcej niż sięgnięcie po następny łyk napitku.
— Czy więc, jeśli się poprawię, będę mogła ci coś dać?
— Wszystko zależy od tego, czy zechcesz to robić, będąc już odnowioną. Czasem ludzie potrafią zagubić się w nowych realiach. Gdy dostrzegą świat wokół siebie, mogą nie zauważyć takiego biedaka jak ja.
Pokiwałam głową w zamyśleniu. Miał rację. Otoczona pieniędzmi i kochającą rodziną, z licznymi sukcesami i osiągnięciami, widziałam tylko czubek własnego nosa. Popisywałam się dla zdobycia uznania bliskich i współpracowników. Jednak... nie zauważałam niczego poza tym. Postanowiłam zatem zaryzykować:
— Jeśli spróbuję, będziesz czekał, aż będę gotowa? Chcę ci dać więcej powodów do radości. Jesteś dobrym człowiekiem. Wszyscy wcześniej poznani przeze mnie ludzie chcieli moich pieniędzy, władzy, uznania czy wpływów. Ty jesteś wyjątkiem. Zaczekasz więc na mnie?
Uśmiech nie schodził z jego ust:
— Zaczekam – odparł krótko.
— A jeśli... – zawahałam się. – Jeśli upadnę? Pomożesz mi się podnieść?
— Od tego są przyjaciele. – Wyciągnął ku mnie swoją dłoń i pomógł mi wstać. – Zawsze będę tutaj czekał. Co miesiąc możesz przyjść mnie odwiedzić. Wówczas porozmawiamy. Przybędę, obiecuję.
Pożegnaliśmy się i odszedł w przeciwną stronę. Stałam jeszcze chwilę niezdecydowana, po czym stuknęłam w dłonie i wezwałam do siebie szmatkę oraz wiadro z wodą. Mogłam oczywiście pstryknąć palcami i pomnik sam, by się umył, ale wolałam tradycyjną metodę. Praca na kacu nie należała do szczególnie przyjemnych, zwłaszcza, że z nieba lał się żar, ale dzięki temu szybciej wytrzeźwiałam.
Potem poszłam spacerkiem do domu, odsyłając uprzednio szofera. Wyczyścilam sobie tylko twarz i zęby oraz przywołałam czyste ubrania. Spacer był dość długi, ale czujna obserwacja pozwoliła mi zauważyć wszystko, o czym mówił nieznajomy. Nigdy wcześniej nie dostrzegłam, że w parku mamy strumyk, ani, że wiewiórki są tak bardzo pomarańczowe. Uśmiechnęłam się mimowolnie pod nosem, przypominając stare przysłowie: "Całe życie się człowiek uczy, a umiera jeszcze bardziej głupi".
Gdy wróciłam do domu po raz pierwszy od bardzo dawna przywitałam się z lokajem. Kiwnęłam też kilku kucharkom i pokojówkom. Chciałam kazać im wyrzucić cały alkohol z domu, ale zmieniłam zdanie. Poprosiłam tylko o naparstek. To nim odmierzałam minimalną dawkę wódki czy whiskey, gdy przychodziła delirka.
Nie obyło się jednak bez potknięć. Wówczas nakazałam służącym zamykać mnie w ogrodzie wewnątrz domu. Czasem wyrywałam w złości kwiaty i przetrącałam ławki. Chodziłam i błagałam o łyk nalewki, ale byli nieugięci. Na moje własne życzenie. Zawczasu zadbałam o to, bym nie mogła ich zwolnić jeśli odmówią mi napitku. Pomimo obelg, którymi ich częstowałam, trwali przy moim boku. Kolejnego dnia nagradzałam ich przeprosinami i podziękowaniami. Nie mieli ze mną lekko, jednak pomagali mi walczyć. Wtedy właśnie zobaczyłam, że tak naprawdę nigdy nie byłam sama, ale wcześniej nie pozwalałam nikomu rozbić własnej skorupy.
Coraz mniej korzystałam z moich mocy. Odnalazłam radość w karmieniu ryb. Czyściłam konie w stajni i raz w tygodniu organizowałam dla służby obiad. Wtedy to ja gotowałam. Dużo się nauczyłam, pomagając kucharkom w kuchni. Z czasem przeszłyśmy nawet na "ty". Nie zapominałam też o comiesięcznej wizycie na cmentarzu. Zmiatałam liście z grobu i rozmawiałam z nieznajomym. Nigdy nie wyjawił mi swojego imienia, a ja nie ciągnęłam go za język. Zauważyłam tylko, że z każdą moją wizytą stawał się coraz bardziej zadbany, a jego ubrania nowsze i świeższe. O to też nie pytałam. Tak samo, jak o mój podarunek. On również nie wracał do tego tematu. Widocznie jeszcze nie byłam wystarczająco uleczona.
Pewnie zupełnie bym o tym zapomniała, gdyby któregoś dnia nie powiedział:
— Jestem gotowy.
To było późną wiosną. Miał na sobie białą marynarkę, spod której wystawała żółta koszula. Jego kremowe spodnie idealnie współgrały z równie jasnymi blond włosami. Niedawno je ściął i teraz lekko falowały na wietrze. Moja sukienka ecru w słoneczniki pasowała do męskiej stylizacji jak ulał. Szliśmy boso przez park. On niósł w dłoni mokasyny, ja zaś sandały z rzemyków. Spojrzałam na jego młodą i przystoją twarz, i bezzwłocznie zapytałam:
— Powiedz zatem, co mogę ci dać?
Wyciągnął ku mnie wolną dłoń i pochwycił moje palce. Podniósł wzrok i z pewnością w głosie wyjaśnił:
— Chciałbym, byś ofiarowała mi swoje serce. Żebyś została moją drugą połową i nigdy nie zwątpiła w swoją wartość. Pokochałem cię od pierwszego spojrzenia w twoje umazane tuszem oczy. To dla ciebie zechciałem się zmienić. To ty pokazałaś mi, że warto nie tylko dostrzegać, ale i dawać. Bezinteresownie. Ty miałaś wszystko i pustą duszę. Ja nie miałem nic, ale wielkie serce. Teraz możemy w końcu stanąć jak równy z równym. Bez tych wszystkich udogodnień. Możemy dawać i brać na przemian. Żadne z nas nie powinno robić wyłącznie jednego. Tylko wtedy zaznamy pełni szczęścia. Czy... – tutaj załamał się jego dotąd pewny głos. – zechcesz zostać moją żoną?
Nie musiałam odpowiadać. Splotłam mocniej nasze palce. Wówczas zaczęliśmy wspólne życie. Życie pełne uśmiechu, ale też i smutku. Bólu i chorób, przeplecionych z radością oraz miłością. Nie byliśmy idealni. Żaden cudowny lekarz nie jest w stanie zapewnić komuś wiecznego dobrobytu i sukcesów. Żaden też nie zgotuje nam szczerego i stałego uczucia. Nikt nie zbuduje naszych więzi, relacji i nie wbije w zmodyfikowany mózg odpowiedniej dawki empatii. Możesz wierzyć w ideały, tak samo jak w anioły. Jednak jedne i drugie czasem upadają. Trzeba po prostu pomóc im się podnieść. One zaś odwdzięczą się w dwójnasób. Nie sztuką jest brać czy dawać. Najważniejsze to walczyć o lepsze "ja" i dzielić się nim z innymi. Tylko wtedy osiągniemy szczęście. Anioł zaś znajduje się w każdym z nas. Czasem tylko zbyt dobrze go ukrywamy...
Dodaj komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.