Żegnaj~

Kłamstwa gubią. Ślepa uliczka a potem ściany, które kurczą się i zgniatają Cię, jak orzecha włoskiego. Jesteś jedynie roślinką. Okręcasz je sobie wokół szyi, robisz z nich lśniący naszyjnik. Nie dbasz o innych. Przechodzisz obojętnie a z Twoich ust znów sączą się brednie. Myślisz, że wszyscy są zbyt naiwni, aby zauważyć kim jesteś naprawdę, kiedy gasną światła. To nie ten uśmiech, oczy, gesty. Jesteś jak przebrana kukła w cudze ciuchy. Już nawet nie pachniesz, jak kiedyś. Twoje ciało przesiąkło obłudą.  
Wiesz co widzę, gdy patrzę w Twoje oczy? Przerażającą otchłań. Każdy w nią wpada, kiedy dłużej w nie spogląda. To absurdalne. Świadome samobójstwo. Zaskakująco podniecające a zarazem tak niebezpieczne. Jesteś tykającą bombą. Twoje serce staję się dziurawe z każdym kolejnym kłamstwem. Tracisz grunt pod nogami, ale uzależnienie bierze górę nad zdrowym rozsądkiem. Wiesz w ogóle co to oznacza? Jest Ciebie coraz mniej, nie stajesz się wcale silniejszy. Ranisz, zadajesz ciosy, ale to sprawia, że zabijasz również siebie. Topisz się w fałszu. Spadasz na dno, jak pieprzony Titanic i zabierasz ze sobą niewinnych ludzi.  
-Dobrze wiesz, że możesz na mnie liczyć w każdej sytuacji, kochanie - dobiega mnie twój zdenerwowany głos. Popijasz znów kawę, trzymając kurczowo kubek. Zamykam oczy. Kłamstwa na śniadanie. To coś, co lubisz bardziej niż popołudniową drzemkę. Śmiech.
-To cię bawi? Dobrze wiesz, że jestem w każdej sytuacji, w której tego ode mnie oczekujesz - podnosisz głos a brązowy płyn wylewa się z czerwonego kubka. Śmiech staje się głośniejszy. Nie wierzę, że znów próbujesz mnie tym nakarmić. Wstaję. Zabieram swoje rzeczy. Już dawno zdążyłam spakować to, co najbardziej istotne.  
-Dokąd się wybierasz? - chwytasz mnie za rękę, ale nawet na ciebie nie spoglądam. Mocna, opalona dłoń zabiera walizkę z moich zaciśniętych palców. Wzdycham.  
-Dość - powtarzam kilkakrotnie dopóki trzymasz mnie za rękę. Wycofuję się.
-Co takiego zrobiłem?! - krzyk pali moje uszy. - Czego ty tak naprawdę chcesz?  
-Szczerości - uśmiecham się smutno. - Tego nie byłeś w stanie mi dać. Nie stać cię na nią.
Mrużysz oczy i puszczasz moją dłoń. Ten gwałtowny gest nie rani już tak, jak wcześniej. Chyba zdążyłam się uodpornić. Wychodzę i choć gniew wrze we mnie - nie trzaskam drzwiami.

Przepadło wszystko razem z Twoim porannym uśmiechem, wiesz? Dziś śpię bez drugiej połówki i choć czas mija zbyt szybko, by móc się znów odwrócić - Twoje kłamstwa nadal łechcą moje naiwne serce. Już nie bije tak szybko. Rytm w końcu się wyrówna i wyjdę na prostą. Nie zostało ze mnie prawie nic tak, jak z Twych pustych słów. Nie chcę myśleć, co mogłoby się stać, gdybym w porę od Ciebie nie odeszła. Pewnie leżałabym zwinięta wokół Twoich nóg, prosząc Cię, abyś został ze mną tego wieczoru. Jak przez mgłę przypominam sobie Twój obojętny wzrok i trzask drzwi. Nie musiałeś niczego mówić. Wystarczyło, że Twój wzrok wywoływał jedynie dreszcze i ból. Nie rozumiem, dlaczego dałam się tak poniżać. Głupcy wmówili mi, że miłość domaga się poświęceń, ale nie wytłumaczyli, że zupełnie pomyliłam drogi i skręciłam w ciemną uliczkę. Nikt mnie nie powstrzymał a może ja sama stałam się głucha? Dobrze, że to się skończyło.


Wiem, że w końcu natrafię na dobry dzień. Choćby jeden w moim marnym istnieniu. Ten dzień zapamiętam do końca. Zobaczę znajomą dłoń. Wiem, że będzie moja, do końca świata i jeszcze dłużej. Zaprowadzi mnie w nieznane i jestem pewna, że poczuję się bezpieczna, jak nigdy dotąd. Będę poznawać z nią miejsca, o których nikt nigdy nie słyszał. Pokocha mnie. Zaakceptuje. Oswoi, jak przestraszonego królika. Znajdzie w sobie tyle miłości, która nie wygaśnie równie szybko, jak Twoja.

Teraz zamknę oczy i wypowiem życzenie. Żegnaj na zawsze.

Malolata1

opublikowała opowiadanie w kategorii inne, użyła 735 słów i 4014 znaków.

2 komentarze