Wędrowiec cz. II [Post-Apo]

Zbliża się ten dzień. To ma nastąpić we wtorek. Czy możemy się do tego przygotować? Czym my jesteśmy, w obliczu zagłady całego naszego gatunku. Wszystko przez to pieprzone słońce. Wolałbym raczej, aby żaden z tych nadętych naukowców, nie odkrył tej czekającej nas apokalipsy. Czy te bunkry wytrzymają ten cały wybuch słońca? Powinienem chyba pożegnać się z rodziną… Jednak wolę nie odbierać im nadziei na przeżycie. Czy któryś z tych durniów, projektujących te gówniane bunkry, ośmieliłby się oszukać premiera? Pozostaje mi liczyć na to, że nie.  

***

Wszędzie piasek. A pomyśleć, że przed wybuchem piaskowe rejony cieszyły się dużą popularnością wśród wszelkiej maści turystów. Teraz większość z nich, leżąc w bezruchu pod ziemią, ma chyba już lekki przesyt pustynnego klimatu. Prawdopodobnie byłbym wśród nich gdybym nie został przygarnięty przez wędrowców.
Wyjąłem z plecaka mapę dawnej Kalifornii. Powinienem się udać na północ, w stronę obozu “Nowej Republiki”. W tym momencie to właśnie tam mam największe szanse na znalezienie jakichkolwiek reliktów.

Przedzierałem się dalej, wieczorną porą przez niegościnne terytoria starej Kalifornii, korzystałem z okazji, iż zdradzieckie słońce przestało parzyć odsłonięte fragmenty skóry.
Może uda mi się dotrzeć do świtu do “Ramsey Town”, miło by było, przespać się w końcu w normalnym łóżku… Może nawet skorzystać z usług jakiejś tańszej towarzyszki nocy.

Słońce wznosiło się już wolnym lotem nad horyzont. Leniwym, zmęczonym nocą krokiem szedłem tym, co zostało ze słynnej drogi światowej numer pięć. Słońce znowu zaczynało smażyć, podniosłem więc z szyi bandanę i założyłem ją na twarz, doprawiając ją także kapturem. Dzień zapowiadał się nadzwyczaj gorąco, zdecydowałem się przyśpieszyć kroku. Słusznie zrobiłem. Dwie godziny później na skrzyżowaniu mojej drogi oraz trasy prowadzącej do dawnego San Francisco spotkałem osobę. Jego siwa broda i łysina wyraźnie mówiły o jego przeszłości, lecz był on naprawdę dobrze zbudowany, i gdyby nie twarz, oceniłbym go jako zwykłego młodzika. Co ciekawe, za sobą wlókł sporej wielkości wózek z narysowanym jeleniem bez jednego poroża. Jednak to nie sama czynność ciągnięcia go mnie zaciekawiła. Zaintrygowało mnie to co widziałem na wózku. Leżały w nim zapasy jedzenia, wody oraz broni. I to naprawdę konkretnej broni. Były one przykryte, chociaż bardzo nieudolnie, folią. Udało mi się rozpoznać wśród nich FN FALa oraz jakiś lżejszy model FN SCARa. Potrzebowałem tego. Po szybkiej kalkulacji plusów i minusów, postanowiłem to zrobić.
Wyciągnąłem z kieszeni prochowca pistolet, odbezpieczyłem i wycelowałem w starca.
- Nie… Nie rób tego - powiedział bardzo zachrypniętym głosem starzec, najprawdopodobniej były to jego pierwsze słowa od dawna.
- Jest jakiś powód dla którego miałbym tego NIE zrobić?
Nie spuszczałem palca ze spustu ani na moment.
- Jeśli tego nie dowiozę do punktu ratunkowego umrą niewinni. - odrzekł, już normalnym głosem.
- Gdzie jest ten punkt ratunkowy? Kto się tam znajduję?
- Wybacz, ale nie mogę.
- Mam nadzieję że też mi… - wycelowałem w nogę staruszka i nacisnąłem spust -... to wybaczysz, ale nie mam wyjścia.
Padł. Padł na ziemię jak leciwe drzewo podczas mocnej wichury. Pochyliłem się nad nim. Nie oddychał. Nie chciałem go zabić. Chciałem tylko aby nie powstrzymał mnie przed zabraniem części zapasów. Nic już z tym nie zrobię.
Zdjąłem plecak, wyrzuciłem na drogę niepotrzebne już przedmioty i spakowałem część jedzenia i wodę. Sprawdziłem także resztę broni znajdujących się na wózku. Większość karabinów była niestety w bardzo kiepskim stanie, jednak zwróciłem uwagę na jeden. Słynny amerykański karabin szturmowy XM8. Nie był co prawda w świetnym stanie, ale swoje podstawowe zadanie może wykonać perfekcyjnie - pozbawić oponenta życia. Przypiąłem go prowizorycznie, pasami do pleców i zabrałem dwa leżące obok jedzenia opakowania z amunicją, a następnie ruszyłem dalej, w stronę Ramsey Town.

***

Dwie godziny później byłem na miejscu. Ostatni duży bastion ludzi w Kalifornii. Dawno nie widziałem takiego miejsca. Cały to miasteczko było otoczone wysokim płotem z blachy i utwardzone różnej maści złomem. Już przy wejściu zostałem przeszukany przez ochronę pod kątem materiałów wybuchowych. Oczywiście zabrali mi też 15 znaczków. Tyle wynosi każdorazowa opłata dla “innych”, do których się zaliczam. Od razu skierowałem moje oczy ku oświetleniu. Jako jedna z niewielu odwiedzonych przeze mnie wiosek, ta używała agregatów dzięki czemu moim oczom mogły ukazać się różne świecące neony, wygrzebane ze szczątków miast prowadzące mnie do atrakcji o których istnieniu zdążyłem zapomnieć. Od razu skierowałem krok w stronę świecącego znaku gospody. Po wejściu, bez namysłu zakupiłem wolny pokój i do niego się bezzwłocznie udałem. Wreszcie mogę się zrelaksować. Zdjąłem z pleców plecak i karabin, wyjąłem z kieszeni pistolety, i położyłem na nakastliku. Na koniec ściągnąłem ociężały już prochowiec i oddałem się w najlepsze ręce - w ręce snu.

***

Nastał kolejny dzień. Ubrałem się, założyłem na plecy karabin i schowałem do kieszeni pistolet. Czas poszukać czegoś do roboty - pomyślałem.
Nie zamierzałem póki co wracać do dźwigania tego plecaka, więc zapłaciłem gospodarzowi z góry za kilka nocy.
- Zostaję prawdopodobnie na trzy noce, więc od razu zapłacę. Chcę jednak wyłączność na mój obecny pokój. Nikt tam nie wchodzi, jasne?
- Nie widzę przeszkód, klient nasz pan.  
- Mam jeszcze kilka pytań, można?
- Ależ oczywiście, słucham pana. - odpowiedział gospodarz spokojnym, wręcz szarmanckim głosem.
- Kto tutaj rządzi?
- Rządy tutaj sprawuje pan Jacob Neth, były gubernator stanu Kaliforni.
- Macie tutaj jakieś problemy z reliktami?
- Ja nic nie wiem, musiałby się pan udać prosto do pana Netha, przyjmuje w swoim domu, w godzinach popołudniowych. Jeśli pan zechce mogę się w pańskiej sprawie skonsultować i pana umówić na wolny termin. - głos barmana był wręcz arogancko uprzejmy.
- Nie trzeba, poradzę sobie… Czy mógłbyś mi jeszcze przybliżyć trochę waszą historię, pomogło by mi to w kontaktach z miejscowymi?
- Proszę bardzo… Jest pan w Ramsey Town, nowej stolicy Kalifornii. Żyjemy tutaj dzięki uprzejmości naszego ukochanego, pana Jacoba. To on pozwolił nam, dawniej obcym dla niego osobom, schować się w w przygotowanym dla niego bunkrze. Gdyby nie on, nie przeżylibyśmy zagłady. Dzięki jego pomysłowości i zaradności, po Wielkim Wybuchu udało nam się zbudować to miejsce. Miejsce z którego dzisiaj, możemy być dumni.
- Dobra… To mi raczej wystarczy na dłuższy czas, bywaj w zdrowiu.

***

Duży, wyróżniający się od pozostałych budynek. Jako jedyny zbudowany z drewna, przypominający domki letnie ze starego świata. To musi być jego dom. Zapukałem.
- Niestety, chyba nie dostanę oficjalnej audiencji…
Przeskoczyłem za drewniany płot obok domu, rozglądając się za alternatywnym wejściem.
- Pozamykane okna, niektóre nawet przybite od środka deskami. W miejscu gdzie kiedyś widocznie znajdowały się drzwi wyjściowe na taras, teraz znajdują się deski… Co tutaj się dzieje?

Sprawdziłem amunicję w pistolecie, odbezpieczyłem go i postanowiłem. Kilkoma mocnymi kopnięciami udało mi się usunąć barykadę z miejsca tylnych drzwi. Dostałem się do środka.
Już w chwili przekroczenia progu domu poczułem ten nieznośny zapach rozkładu. Powoli zacząłem przemierzać pokoje.  
- Co tu się stało, do cholery?! - zaszeptałem do siebie z delikatnym przerażeniem ale i zaciekawieniem.
Meble były porozrzucane po pokojach. Wszystko wyglądało jakby odbyła się tutaj niezła bitwa.  
Wszedłem do kuchni. W kącie leżały dwa ciała - ciało dziecka i ciało kobiety. Ciała były zimne, lecz jeszcze nie były w stanie rozkładu. Mają prawdopodobnie koło tygodnia. Nagle usłyszałem płacz dobiegający z górnego piętra. Przyśpieszyłem kroku i wbiegłem do pomieszczenia z którego dobiegały odgłosy. Na ziemi leżał skulony mężczyzna, ubrany w drogi garnitur, cały we krwi.
- Kim jesteś? - zapytałem spokojnie
Mężczyzna nie reagował, nie przerywał swojego płaczu ani na moment.
- Jesteś Jacob Neth, tak? Co tutaj się stało?
Dalej nie reagował. Postanowiłem usiąść w drzwiach i poczekać.
Po kilku minutach płakanie ustało. Mężczyzna podniósł się jak gdyby nigdy nic i podszedł do okna.
- Tak to ja, w jakim celu przyszedłeś? - powiedział niezwykle spokojnym głosem, nie pasującym do jego wcześniejszego zachowania
- Co tutaj się stało?
- A coś konkretnego się stało?
- Nie rób ze mnie idioty, na dole są dwa ciała, w tym jedno należy do dziecka, a ty przed momentem nie dałeś rady mi odpowiedzieć. - powoli zaczynałem unosić swój ton głosu.
- No więc o to chodzi… Nie wiem co się stało. Szczerze, to nic nie wiem. - mówił dalej spokojnym, dystyngowanym głosem polityka. - Może byś się przedstawił jak już przychodzisz w gościnę?
- Jestem Ziren, wędrowiec.
- No więc wędrowiec… Zgaduję że chciałbyś zarobić… Mam tutaj akurat robotę dla ciebie. Na wschód od nas zalęgło się kilka reliktów. Chcę abyś się ich pozbył. Dobrze zapłacę.
- Powiesz mi coś więcej o nich? I z jakiego powodu chcesz je zabić?
- Tak szczerze to nie wiem o nich nic. Chcę je zabić ponieważ nie pasują do mojej wizji tego świata. Dziewięćdziesiąt znaczków za coś takiego wystarczy, prawda?
- Tak sądzę…
- Zamknij za sobą drzwi, proszę. - powiedział Jacob, dając mi do zrozumienia, iż nie jestem tutaj mile widziany.

***

Wróciłem do gospody. Drzwi od mojego pokoju były otwarte.
– Czemu do cholery te drzwi są otwarte?! – Krzyknąłem w stronę gospodarza
– Wybacz panie, ale pojawili się oni i zagrozili że jeśli im nie otworzę, to spalą lokal… – opowiedział przerażony.
Wbiegłem do pokoju. Nie ma nic. Zabrali plecak i rewolwer. Zostałem bez jedzenia, bez wody i bez mojego notatnika.  
– Kim oni byli!?
– Nie mam pojęcia – powiedział przez łzy
– Mieli jakieś znaki szczególne?!
– Nosili bandany i kurtki skórzane z symbolem jelenia...
Wyciągnąłem pistolet i strzeliłem. Gospodarz padł bez tchu. Wyszedłem wolnym krokiem. Gdy wychodziłem z miasteczka, strażnicy rozstępowali się aby mnie przepuścić.
Muszę zabić zlecone relikty. Albo one, albo ja. Prawa natury. Na odzyskanie plecaka przyjdzie czas później.

sleepy

opublikował opowiadanie w kategorii inne, użył 1931 słów i 10798 znaków, zaktualizował 15 sty 2016.

2 komentarze

 
  • Użytkownik Kuri

    Wszystko dobrze, tylko czemu on do wszystkich strzela? xD

    16 sty 2016

  • Użytkownik sleepy

    @Kuri Czemu ma się użerać z idiotami? ;]

    16 sty 2016

  • Użytkownik π×drzwi

    Aż mnie normalnie szlag trafi, może ci wszyscy uciekli z jakiegoś szpitala, a może to słońce powinno strzelić jeszcze raz, żeby był spokój wreszcie. Tego czuba, co tak ciągle strzela, to by mógł zeżreć jakiś smok i żeby był bardzo stary i bez zębów. I mógłby mu powiedzieć - Nie lubię Cię i wcale mi nie smakujesz i lekarz mi zabronił, zresztą jestem weganem, ludzina to najgorszy gatunek, także mięsa, ale muszę nabrać sił, bo lecę na Wawel do kumpla. Lubimy sobie pograć w warcaby i opowiadać sprośne historyjki o dziewicach, mam też klaser ze znaczkami, wymieniamy się, zresztą co Ci będę, za głupi jesteś <przeżuwa z wyraźnym brakiem apetytu, a tamtego strasznie boli> :ziober:

    15 sty 2016