Upragniona rozmowa

Znowu do tej parszywej roboty, gdzie wszyscy się tylko boją i mówią jaki to ja straszny. Pomyśleć, że "zatrudniony" jestem już taki szmat czasu, a nigdy jeszcze nie miałem okazji porozmawiać z żadnym "klientem". Co ja mówię, jakiej okazji? Nawet możliwość. Przy pierwszym spojrzeniu na mnie mowę im odbierało i tyle było z mojej nadziei na konwersację. Z tej też przyczyny to wszystko mnie nudziło, bo tylko przyjść, zrobić swoje i zniknąć. Nic poza tym. No, ale czy ja prosiłem o takie zajęcie? Oczywiście, że nie. Pojawiłem się bardzo dawno w pewnym miejscu, dostałem instrukcje co mam robić i tyle. Żadnego więcej słowa co, jak i dlaczego. Zostałem do tego zmuszony, dlatego nie cierpię tej pracy. Nawet nie chciałem tego robić, no ale niestety jak mus to mus. Miałem tylko nadzieję, że ktoś w końcu zrozumie, że nie jestem taki na jakiego wyglądam.
No, ale koniec tego użalania się nad sobą. Niech no spojrzę kogo mamy na dziś wieczór. Pani Antonina Sol, o i nawet jestem w okolicy. Dobrze się składa. Cóż, przekonamy się jak będzie tym razem. Spojrzałem na wprost siebie i dostrzegłem w odległości niecałego kilometra mój cel. Szpital. Nie zastanawiając się długo ruszyłem w jego stronę.
Hmm, miło tak się przespacerować nocą na świeżym powietrzu. Nie rozumiem czemu ludzie tak rzadko to robią. Może jeśli kiedyś nadarzy się okazja, to kogoś o to zapytam - pomyślałem.
Szedłem sobie powoli napawając się tą chwilą. Miałem jeszcze czas, więc kto mi zabroni? Na szczęście nikt. W pewnym momencie, a dokładnie gdy przechodziłem pod drzewem coś spadło na moje lewe ramię. Spojrzałem na nie i co widzę? Wiewiórkę. Małego rudego gryzonia z puszystym ogonem. Złapałem go i posadziłem na swojej dłoni. O dziwo wcale się nie bał. Siedział i patrzył się na mnie tymi swoimi małymi brązowymi oczkami.
- Co się stało wiewióreczko? Dlaczego na mnie skoczyłaś? - spytałem po prostu.
Oczywiście, brak odpowiedzi.
- No nic. To jeszcze nie twój czas. Zmykaj do siebie - powiedziałem i odstawiłem ją na najbliższą gałąź.
Nie zdążyłem nawet zrobić kroku, gdy powtórzyło się to samo. Chwila moment i była z powrotem na moim ramieniu.
- Ach, i co ja mam z tobą zrobić, co?
Znów nic.
- No trudno. Skoro tak bardzo się do mnie przyczepiłaś to pójdziesz ze mną. Pamiętaj, że sama tego chciałaś.
Nie protestowała, więc ruszyliśmy w drogę. Siedziała na swoim miejscu najwyraźniej bardzo zadowolona. Obserwowała otoczenie, a czasem mnie. Byłem zdziwiony, ale jednocześnie zadowolony. Nie potrafiłem wyjaśnić dlaczego.
Po kilku minutach dotarliśmy do szpitala. W zasadzie był nad wyraz zwyczajny. Nic specjalnego - pomyślałem. Weszliśmy do środka. Wszystko było białe, jak to zazwyczaj w takich miejscach. Ruszyłem korytarzem i po chwili skierowałem się w stronę schodów prowadzących na wyższe piętra. Wiedziałem, że pani Antonina znajduje się na drugim, w sali trzeciej. Po chwili byłem już przed właściwymi drzwiami. Otworzyłem je i wkroczyłem do środka. Całkowita ciemno. Widziałem tylko światełka od różnego rodzaju kontrolek. Leżał tam tylko starszy mężczyzna oraz pani Sol. Oboje podpięci do respiratorów. Obok łóżka kobiety stało krzesło. Usiadłem na nim i czekałem aż się obudzi.
W pewnym momencie otworzyła oczy. Ujrzała przed sobą wysoką postać ubraną w czarną jak mrok szatę, z kapturem na głowie. Dostrzegła również kościste dłonie i czaszkę z pustymi oczodołami. W prawej dłoni postać dzierżyła olbrzymią kosę. Wszystko to było na pierwszy rzut oka przerażające, ale potem zobaczyła na lewym ramieniu tego kogoś małą śliczną wiewióreczkę. To jej trochę nie pasowało, ale dziwnym trafem uspokoiło ją. Spytała więc.
- Kim jesteś?
- Jestem Śmiercią - odpowiedziałem po prostu.
- Śmiercią? - zadała pytanie nie dowierzając.
- Tak.
- Rozumiem.
Jej odpowiedź była dziwnie spokojna, więc spytałem.
- Nie boisz się mnie?
- Nie, poza tym kto bałby się kogoś kto ma za przyjaciela takie urocze zwierzątko - powiedziała i lekko się zaśmiała wskazując na wiewiórkę.
Pierwszy raz poczułem się jakoś dziwnie. Nie wiedziałem co na to odpowiedzieć.
- No niby tak ale... przecież jestem Śmiercią. Złą istotą, której wszyscy się lękają. Co prawda nie miałem na to wpływu. Taki się już narodziłem.
- Nikt nie rodzi się zły - odparła.
- Jak to nikt nie rodzi się zły? - spytałem nie rozumiejąc o co jej chodzi.
- Po prostu. Gdy rodzi się człowiek, to nie jest on ani dobry, ani zły. Staje się taki dopiero później. To jaki się stanie zależy od tego co wybierze. Po tobie widzę, że wybrałeś ścieżkę dobra - rzekła pewna siebie.
Nie mogłem uwierzyć w to co słyszę. Ja dobry? Co ta kobieta wygaduje? Nie mogłem tego pojąć.
- Jak według ciebie mam taki być? Przecież jestem tym który zabiera ludzi na drugą stronę. Jestem zwiastunem końca - powiedziałem niemal krzycząc.
- To, że robisz to co robisz nie ma tutaj żadnego znaczenia. Poza tym nie miałeś wyboru, więc to nie twoja wola. Tak naprawdę nie jesteś zły, ja to wiem.
- No ale skąd ta pewność? - spytałem desperacko.
- Odpowiedź masz na swoim lewym ramieniu. Otóż zwierzęta wyczuwają czy ktoś jest dobry, czy zły i jakie ma zamiary. Jednak przyszła do ciebie i jest tu z tobą. Dzika wiewiórka. To jest powód dla którego wiem jaki jesteś naprawdę.
Poddałem się, nie mogłem z nią konkurować w wiedzy o tym świecie. Może miała rację? Nie wiem, ale chciałem w to wierzyć. Pierwszy raz w całej mojej "karierze" miałem możliwość z kimś porozmawiać. Chciałem jej zadać pytania niedające mi spokoju, więc spytałem.
- Mogę ci zadać dwa pytania, które zaprzątają mój umysł?
- Oczywiście, nie krępuj się - powiedziała i uśmiechnęła się.
Była bardzo drobna, oraz zniszczona przez chorobę. Mimo to uśmiech na jej twarzy wyglądał wyjątkowo, a oczy koloru błękitu jaśniały blaskiem pomimo wieku i nadciągającego końca.
- Otóż spacerowałem dzisiejszej nocy na świeżym powietrzu i było to naprawdę przyjemne. Dlaczego więc ludzie tak rzadko to robią?
- Ludzie w dzisiejszych czasach są nazbyt zajęci w pogoni za karierą, sukcesem i pieniędzmi. Nie potrafią się zatrzymać w tym biegu i po prostu pospacerować. Samemu,  lub z towarzyszem. Zatracili zdolność czerpania przyjemności i radości z małych prostych rzeczy. Myślę, iż to dlatego - odpowiedziała.
- Rozumiem, to ma sens - powiedziałem zamyślony.
- Drugie pytanie. Jak twoim zdaniem powinien żyć człowiek?
- Jak powinien żyć człowiek? Hmm, trudno na to odpowiedzieć. Mimo wszystko sądzę, że człowiek powinien żyć tak, aby na samym końcu swojej wędrówki mógł powiedzieć, iż nie boi się śmierci. Po prostu tak, aby gdy przyjdzie już na niego czas niczego nie żałował. Ani tego co zrobił i czego nie zrobił.
- Ty tak żyłaś? - spytałem prosto z mostu.
- Sądzę, że tak, poza tym powiedziałam, iż się ciebie nie boję - odparła i ponownie się uśmiechnęła.
- Racja. Dziękuję ci za wszystkie odpowiedzi, oraz za rozmowę, ale już czas.
- Rozumiem - powiedziała bez strachu.
- Sprawię, że odejdziesz spokojnie i bezboleśnie.
- Dziękuję - powiedziała po prostu.
Gdy zbliżyłem się, aby swoim dotykiem zatrzymać jej serce wiewióreczka skoczyła na jej dłonie i zaczęła na nią patrzeć.
- Byłaś dobrym człowiekiem - rzekłem do niej, a chwilę później jej serce przestało bić.
Moja misja została wykonana.

Gdy wracałem potem tą samą drogą zostawiłem mojego małego towarzysza na jego drzewie, a sam idąc dalej rozmyślałem nad tym, że był to dobry dzień. W końcu dowiedziałem się czegoś nowego i o dziwo tym czymś nie było to, że jestem straszny i zły.
Może dla ludzi i nawet dla mnie jest jeszcze nadzieja - pomyślałem.

                                                                                                                                                                                                             Shogun

Shogun

opublikował opowiadanie w kategorii inne, użył 1512 słów i 8033 znaków. Tagi: #przemyślenia #zwątpienie #rozmowa #wiara

1 komentarz

 
  • Black Crowe

    Ja nie wiem czy to jest upragnioną rozmowa...
    Dobrze napisane, temat- ciary po plecach. Nie powiem, że więcej takich tematów, ale ten motyw też trzeba poruszać.
    Pozdrawiam

    20 maj 2020

  • Shogun

    @Black Crowe dziękuję. Cóż, tematy różne poruszać trzeba :)
    Również pozdrawiam :)

    20 maj 2020