To było bardzo dziwne, wiesz? To nie tak, że jestem typem samotnika i ludzie ocierający się delikatnie o moje ramie, bądź uderzający z impetem, nie robią na mnie wrażenia.
Czasem tylko boję się spojrzenia, które przeszywa na wylot. To smutne, kiedy chcę coś powiedzieć a z ust wypływa tylko ciche - nie chcę o tym mówić.
Nie wiesz już, jak odróżnić prawdziwego słuchacza od totalnej ściemy i zamiast mówić prawdę, mówisz cokolwiek.
Bo tak trzeba.
Bo on tylko czeka, by nasycić się wydarzeniami z Twojego życia.
Uśmiechasz się, gestykulujesz rękoma, kolorujesz brutalną prawdę i można śmiało przyznać, że pochłania Cię wszystko to, co mówisz i przeżywasz to raz jeszcze.
Ściema.
Fikcja.
Fałsz.
Twoje oczy błyszczą, ale to tylko marne odbicie latarni.
Kolejne westchnienie, czające się pytania i te ochy i achy wyrzucane z siebie w Twoją stronę.
Czy to poniedziałek, wtorek, środa - mówisz mu jeszcze, bo lubi słuchać, jak kłamiesz, potykasz się i wstajesz.
Mów mu, bo tak trzeba.
Bo on tylko czeka na głaz, który stanie na Twojej ścieżce, jako przeszkoda.
Chce wypatrzeć w Twojej historii negatywów a potem usiądzie w wygodnym fotelu, popijając drinka i zacznie wspominać, gdzie potknęła się Twoja noga.
Śmiało.
Jest taka cząstka, która z pewnych powodów nie chce ujrzeć światła dziennego. Chowa się, ukrywa, ale wystarczy słowo, by promienie wschodzącego słońca mogły ją oświetlić.
Wtedy tylko żal i ból łapią się za ręce i nie masz siły, by odepchnąć od siebie zakochanej dwójki.
Smutne, co?
Przerażające.
Inna para uszu potrafi słuchać, z tą różnicą, że wyciąga wnioski i wskazuje prawdziwą ścieżkę, nie tę zamgloną. Nie siada w fotelu i nie uśmiecha się, gdy widzi pokój pełen masek.
Każda na inny dzień tygodnia.
Przyzwyczajenie, bo zamiast ubrania ląduje ona.
Brak ciuchów jest najmniejszym problemem.
Mózg szwankuje, kiedy wlewasz w siebie te wszystkie marne procenty.
To dlatego obojętniejesz.
Język się rozwiązuje, co?
Mój przypomina supeł i nie otwiera kłódek założonych w głowie.
Bo, gdy mówię dzień dobry to wcale nie jest dobry, więc naciągam mocniej maskę, bo odkleja się nieco, kiedy moknę w Twoim szczęściu.
I topię się, ale nie wzywam pomocy, bo Twoje oczy święcą tak pięknie, że nie chcę, by płomień przygasł.
Bo jesteś przeciwieństwem mnie, jak czarne i białe, ogień i woda, noc i dzień.
Wystarczy wiatr, by zdmuchnął mnie z powierzchni ziemi, jak liść wirujący w prawo i lewo.
Potem żałujesz i chowasz maskę, bo musisz odpocząć, powiesić pranie, zrobić obiad i tak w kółko.
Wewnętrzna walka w końcu się kończy, bo nastaje poranek i wiesz, co dalej robić.
A mówią, że masz takie piękne oczy.
Szkoda, że nie posiadasz czystej głowy.
Wszystko pęka w sekundę, kiedy to WŁAŚCIWE ramię przytula mocno do siebie.
Gonił Cię w tę chłodną noc, ignorując płatki śniegu i mroźny wiatr, byleby tylko mieć Cię w ramionach.
I jest tutaj.
Nawet latem.
Wiosną.
Jesienią.
Czuwa, odpina wszystkie kłódki, powoli, starannie, by nie uszkodzić niczego po drodze, bo to może być nieodwracalne.
Nawet, kiedy dręczy koszmar...
Otwierasz oczy...
I jest tam...
Realny..
Prawdziwy.
2 komentarze
chaaandelier
Bardzo głębokie i poruszające.
NataliaO
Ciekawe