Niewidzialne

Rozgrzany asfalt parzy go w stopy. Rozgląda się w nadziei za wiatrem, ale jedyne, co w tej chwili drażni jego nozdrza, to rozczarowanie. Spocone czoło przyciąga tylko zaciekawione obecnością człowieka muchy. Odgania je opaloną dłonią, mrucząc coś pod nosem. Zabrakło mu wody. Jedyne, czego teraz potrzebuje to zwilżenia nią spierzchniętych warg.  
Wzdycha.
Jak długo jest jeszcze w stanie znosić ten nieopisany upał? Jak długo jego ciało zdoła wytrzymać? Zadaje je sobie po tysiąckroć, ale z każdym kilometrem staje się coraz słabszy a odpowiedź na pytania znajduje coraz bliżej. Obraz pustej drogi zdaje się nudniejszy, niż przypuszczał a po krótkim czasie dostrzega tylko rozmyte plamki na kolorowym tle. Droga staje się mordęgą, ale dalej uparcie zmierza do wyznaczonego celu. Nie może zaprzepaścić tej szansy, choćby zaraz miał skonać.
Melodyjka w jego głowie pobrzmiewa cicho. Pomimo upiornego łupania w czaszce ma wrażenie, że zakochuje się w niej od nowa jeszcze raz. Jego kroki stają się wolniejsze, ale uśmiech na twarzy wydaje się szerszy, niż w całym jego dotychczasowym życiu. Gdyby ktokolwiek zobaczył go teraz z wielkim plecakiem na plecach, mokrej od przyklejającej się do ciała koszulki, idącego szybkim tempem rozgrzanym asfaltem w samo południe, gdzie słońce parzy niczym wrzątek – wzięliby go za głupca. Kto normalny uśmiechałby się, wędrując pośród rozciągającej się pustki, klejąc się od potu niczym pszczoła do miodu?
Melodia staje się głośniejsza a jego uśmiech szerszy. Jest, jak kompas, nawigacja, której nie jest w stanie zastąpić żadne przenośne urządzenie.  
Ma wrażenie, że nogi odmawiają mu już posłuszeństwa a wściekłe słońce parzy jego bezbronną głowę. Ma dość, ale wewnętrzne pragnienie jest silniejsze niż słabość jego ciała.  
Pragnie jej dotknąć choć na chwilę. Może to być sekunda i z zapałem wróci z powrotem tam, skąd przyszedł. Jej nieobecność jest gorsza niż palące wszystko na swej drodze słońce. Dni wypełnia pustka a przecież zawsze jej uśmiech rozjaśniał ciemny pokój, w którym spędzali letnie wieczory a cisza stawała się dodatkiem, udogodnieniem, na którego nie każdego było stać. Brakowało jej we wszystkich aspektach jego życia. Tęsknił każdego dnia. Nocą oglądał wszystkie gwiazdy, siedząc na tarasie, który tak uwielbiała. Nuciła zawsze melodię. Kochał, gdy śpiewała swoim cieniutkim głosem. Miał wrażenie, że otacza wtedy swoimi gładkimi dłońmi jeszcze raz jego bijące w zabójczo szybkim tempie serce. Kochał w niej wszystko i kocha nadal.  
-Jeszcze tylko jedno wzgórze - powtarza, gdy jego ciało wyje z bólu. Uparcie zmusza wszystkie mięśnie, by wspiąć się na jego szczyt. Wzniesienie jest niczym w porównaniu do poprzeczki, którą stawia swojemu ledwo przytomnemu ciału.  
-Muszę jeszcze raz dotknąć jej włosów - szepcze, oblizując swoje suche usta. Jest, jak szaleniec, powtarzający swoją mantrę. - Inaczej sobie tego nie wybaczę – jego oczy stają się mokre, ale szybko ściera pojawiającą się łzę w kąciku oka. Uśmiecha się smutno i idzie dalej, pokonując wszystkie swoje bariery i słabości.
Każdy kolejny krok jest wyzwaniem, ale mężczyzna uparcie dalej wspina się po wystających kamieniach.  
W odległości kilu metrów dostrzega rozmazaną postać. Postanawia podejść, by poprosić o choćby jeden łyk wody. Jest wykończony. Z trudem udaje mu się oddychać, ale powstrzymuje samowolnie zamykające się powieki.  
-Proszę się napić - podbiega do niego zaniepokojony młodzieniec. - Całkowicie się pan odwodnił. Kiedy ostatnio miał pan w ustach wodę? - bierze go pod ramię, by zaprowadzić do cienia. Mężczyzna jednak się nie odzywa, powtarzając po cichu, że musi iść dalej.  
-Nigdzie się pan teraz nie ruszy. Musi pan odpocząć, wykończy się pan na śmierć - protestuje chłopak, powstrzymując go do wykonania jakiegokolwiek ruchu.
-Ona na to zasługuje - szepcze, chwiejąc się na boki. Młodzieniec marszczy czoło, niczego nie rozumiejąc. Mężczyzna odpycha się od stojącego obok drzewa i z trudem staje na nogi.  
-Dziękuję za wodę - uśmiecha się i odchodzi najwolniej, jak to tylko możliwe.

Jeden krok dzieli go od wspięcia się na szczyt. Jeden krok od ukochanej. Kołysze się na boki, ale to nie staje się w tej chwili przeszkodą. Odwodnienie utrudnia mu wyłapanie ostrości a plamki stają się większe i gęstsze.  
-Rose? - z trudem wymawia jej imię, wyciągając dłoń w kierunku pustki.  
Fatamorgana. Zakochany głupiec szaleńczo pragnący kobiety, której nie może już mieć. Oczy z każdą chwilą robiące się mokre. Szybszy oddech. Zapomina. Myli rzeczywistość z przeszłością. Jak większość ludzi kochających na zabój. Niezdolność do zrozumienia tego, co dawno odeszło. Słowa zatrzymujące się nad głową w ramach niemych przeprosin. Odlatują gdzieś ciemne zakamarki, jak ptaki chowające się przed deszczem. Bezradność zataczająca koła, spadająca, jak liście jesienią. Nic już nie jest takie samo. Nie będzie. Nadzieja, której nie potrafi ugasić. Trzymająca przy życiu a jednocześnie dziurawiąca serce, bardziej niż pocisk. Pomału. Po cichu. Odejdzie. Kiedyś musi.
-Tak bardzo cię kocham, Rose. Zawsze będę, wiesz? - nie kamufluje już swoich łez, nie ma po co. Spadają po jego policzkach. Tak wielkie i błyszczące, że można je dostrzec z daleka. Są prawdziwe, to pewne.  
-Kiedyś byłem taki głupi i niedojrzały, ale ty mnie zmieniłaś. Zawsze wiedziałaś co zrobić i powiedzieć, kiedy brakowało mi słów lub nie wiedziałem co zrobić - uśmiecha się na samo wspomnienie. Wyciąga rękę i znów głaszcze powietrze.  
-Jesteś najwspanialszą osobą, jaką kiedykolwiek udało mi się poznać. To cud, że zatrzymałem cię przy sobie. Wiem, że zasługiwałaś na dużo więcej, niż mogłem ci dać - spuszcza głowę zażenowany. Wzdycha i opuszcza dłoń wzdłuż ciała.
-Za to kochałem cię, jak nikt inny i moja miłość pchała mnie naprzód, dodawała kopa. Działała bardziej niż poranna kawa - śmieje się, spoglądając z czułością w niewidzialny obraz nieznajomej Rose. - Pamiętaj o tym, bo ja zawsze będę.  
Zapatrzony mężczyzna nie zwraca uwagi na wcześniej spotkanego młodzieńca, który zdezorientowany spogląda na jego plecy. Słucha, nie przeszkadza. Siada obok.  
-Dzięki tobie wiem, co to znaczy kochać i być kochanym - uśmiecha się znów.

Chłopak nadal słucha z wielkim zainteresowaniem, trzymając w ręce butelkę z wodą. Nie chciał zostawić mężczyzny samego. Bał się, że coś mogło mu się stać. Chciał go powstrzymać, ale uparty cały czas twierdził, że musi podążać dalej.  
Mężczyzna nadal rozmawia z niewidzialną kobietą. Chłopak nie chce mu przerywać ani przeszkadzać, ale kiedy widzi, że oczy nieznajomego się zamykają - podbiega szybko.
-Halo! - poklepuje go po policzkach, przystawiając mu butelkę z wodą do ust. - Proszę się napić. Mężczyzna kręci przecząco głową, odsuwając się z marnym skutkiem od chłopaka. Chce prowadzić dalej konwersacje z ukochaną, ale jego wargi z ledwością się poruszają.
-Proszę wziąć chociaż łyk wody. Tutaj nikogo nie ma - irytuje się chłopak. W jednej chwili, mimo braku sił, chwyta młodego za nadgarstek. Uścisk jest mocny. Na tyle, by pozostawić czerwony ślad wokół ręki.  
-Ona zawsze tutaj będzie, rozumiesz? Jeszcze nie wiesz, czym jest miłość. Nie dorosłeś do tego - warkot dochodzący z jego piersi niepokoi młodzieńca. - Jeśli kogoś kiedykolwiek pokochasz, nie daj mu odejść. To najgorsze, co możesz zrobić - w jednej sekundzie łagodnieje i odwraca nienawistne spojrzenie, by znów wyciągnąć dłoń w kierunku przerażającej nicości.

Malolata1

opublikowała opowiadanie w kategorii inne, użyła 1392 słów i 7876 znaków, zaktualizowała 12 kwi 2016.

2 komentarze

 
  • LittleScarlet

    Ale czemu nie w miłosnych? D:

    5 lip 2015

  • Malolata1

    @LittleScarlet tak wyszło.

    5 lip 2015

  • Piotrek

    Heart Breaker. Potrafi porządnie uderzyć w serce.

    5 lip 2015