Niechciana 1

Od zawsze wiedziałam, że jestem dzieckiem niczyim pomimo tego, iż miałam rodzinę, która się mną opiekowała. Nigdy nie zaznałam uczucia miłości: czytałam o niej, słyszałam w szkole i w telewizji, ale nigdy sama jej nie doświadczyłam. Przez co bardzo często nie rozumiałam świata. Dlaczego moja koleżanka z klasy, Baśka, za każdą piątkę dostawała cukierka albo ciastko, niby w imię miłości? Ja nie dostawałam od mamy żadnych prezentów nawet w urodziny, zawsze tylko suche: „Wszystkiego najlepszego, Weroniko”. Moja mama zresztą przez cały czas wydawała mi się inna niż pozostałe kobiety wychowujące dzieci; nigdy mnie nie przytulała, chyba, że przy ludziach, nie uśmiechała się do mnie, nie pytała co w szkole, tylko o wszystkich ocenach dowiadywała się od nauczycielki. Zachowywała się tak, jakby po prostu wykonywała swój psi obowiązek. Przywykłam tak bardzo do tej powagi i zimna, że uważałam to za całkiem normalne. Nie miałam kontaktu z innymi dziećmi, aż do mojego pierwszego pobytu w szkole, w związku z czym nie wiedziałam jakie są ich matki. Oprócz mamy miałam jeszcze babcię, która w odróżnieniu od niej, interesowała się mną, ale wcale nie byłam z tego powodu zadowolona. Wszystko krytykowała, zawsze miała rację i nie dopuszczała mnie do głosu. Kiedy wracałam ze szkoły witała mnie słowami: „Ile dzisiaj dostałaś jedynek? Matka mi powiedziała jaka z ciebie głupia dziewucha”. Nigdy nie płakałam, podobno ludzie do wszystkiego mogą przywyknąć.  
Ojca nie miałam. Mama nigdy mi o nim nie opowiadała, a nawet stawała się jeszcze bardziej chłodna, gdy o to pytałam. Nawet nie próbowałam tym zawracać głowy babci, ona i tak należała już do kobiet pokrzywdzonych przez los, gdyż musiała się ze wszystkimi użerać.
Tak więc w pierwszej klasie szkoły podstawowej odkryłam, że jestem dzieckiem niczyim, bo nikt mnie nie kocha. Jako, że nigdy nie doświadczyłam od ludzi, choćby sympatii, nie wiedziałam jak należy ją okazywać innym. Mówiłam koleżankom, z prawie tak wielką szczerością, jaką cechowała się babcia, że są za grube albo nie umieją ładnie rysować. Babcia zawsze mówiła, że szczerość to cnota, a ja akurat tę radę z jej arsenału życiowych prawd musiałam wziąć sobie do serca. I tak właśnie narobiłam sobie wrogów w całej klasie. Lubiła mnie tylko Baśka, choć kompletnie tego nie rozumiałam, ona nie potrafiła się na nikogo obrazić. Choćby ludzie na nią pluli i wylewali największe wiadro pomyj, ona stała niewzruszona i jeszcze uśmiechała się tym swoim charakterystycznym uśmieszkiem dobrej samarytanki. To była moja jedyna i najlepsza przyjaciółka.
Żyłam sobie tak w moim zimnym świecie, w którym prawie każdy traktował mnie z obojętnością. Mijały lata, robiłam się coraz starcza i przechodziłam z klasy do klasy z całkiem dobrymi stopniami, które babcia nazywała miernymi, a mama nawet nie zdobyła się na to, żeby mnie skrytykować. Przez moje życie przewijało się mnóstwo ludzi, niektórzy odchodzili, inni zostawali na dłużej, tak jak Baśka. Wkrótce jednak wszystko to, do czego przez lata mojego wczesnego dzieciństwa, byłam wstanie się przyzwyczaić, prysło jak mydlana bańka. Gdy byłam w piątej klasie, mama oznajmiła nam, że wychodzi za mąż.

Trixi

opublikowała opowiadanie w kategorii inne, użyła 626 słów i 3374 znaków.

2 komentarze

 
  • Malolata1

    Jestem za. :)

    1 lis 2015

  • BigLovee

    Możesz mi wierzyć lub nie, ale pierwszy raz opowiadanie do mnie "przemówiło". Pisz dalej! Jednego czytelnika masz gwarantowanego ;)

    31 paź 2015