Ence pence, w której ręce?

Obudziłem się nagle, nie wiedziałem, gdzie jestem. Nie wiedziałem nawet, dlaczego się budzę. Instynktownie rozejrzałem się dookoła. Pomieszczenie wyglądało jak pokój dla... dziecka? Tak, kolorowe ściany, wszędzie porozrzucane klocki wszelkiego rodzaju, samochodziki i inne zabawki. Jednak nie to było najdziwniejsze, albowiem przede mną za olbrzymim mahoniowym biurkiem siedział mężczyzna. Miał na sobie elegancki granatowy garnitur. Na głowie miał kapelusz w tym samym kolorze. W ogóle nie zwracał na mnie uwagi, tylko bawił się klockami, układając z nich ludzika. Mimo to w powietrzu można było wyczuć dziwną aurę. Aurę, która nawet podczas tak infantylnej czynności sprawiała, że wyglądał dostojnie. To wszystko powodowało, iż nawet nie śmiałem się odezwać. Siedziałem więc w ciszy i czekałem na rozwój wydarzeń.
Mężczyzna nadal zajęty był budowaniem ludzika. Układał go starannie i układał. Wybierał odpowiednie elementy, odpowiednie klocki. Bardzo się przy tym emocjonował, gdyż mogłem dostrzec na jego ustach, raz uśmiech, raz złość. Energicznie gestykulował.

Czekałem, aż w pewnym momencie...

– Skończyłem! – wykrzyknął mężczyzna. Postawił ludzika na biurku i zaczął mu się przyglądać, jakby go oceniał. Patrzył, patrzył i patrzył, to z jednej, to z drugiej strony. Nagle westchnął i z prędkością błyskawicy roztrzaskał ludzika pięścią.
– Z klocków powstałeś, w klocki się obrócisz – rzekł i ku mojemu zdziwieniu, a raczej przerażeniu zaczął się złowieszczo śmiać. Niespodziewanie uderzył otwartymi dłońmi w blat biurka. Dźwięk rozniósł się po całym pomieszczeniu.
Po tym wszystkim byłem już całkowicie przerażony. Nie wiedziałem co to za człowiek, o co mu chodzi. Kompletnie nic już nie wiedziałem. Ale przez tą jego aurę bałem się cokolwiek powiedzieć, bałem się ruszyć. Dlatego tylko siedziałem, obserwowałem i czekałem.
– Ale, ale, gdzie moje maniery? Co? Gdzie moje maniery? Wiesz? Nie wiesz? Oj, to nie dobrze – Zaczął się rozglądać po pokoju, jakby czegoś szukał. – O, znalazłem – powiedział zadowolony i wstał od biurka. Odszedł kawałek i ukłonił się, dostojnie zdejmując przy tym kapelusz. – Czekałem na ciebie Marcinie. Czekałem bardzo długo, choć dla mnie czas nie ma znaczenia. Mimo to czekałem długo i już. Koniec kropka. Rozumiesz? Ach, rozumiesz, to dobrze. Ale z pewnością zastanawiasz się, dlaczego zniszczyłem ludzika. Zastanawiasz się? Zastanawiasz się, co? Powiedz, powiedz mi, że się zastanawiasz?
Nie wiedziałem co zrobić. Za żadne skarby nie chciałem go rozzłościć, gdyż po jego gadce wiedziałem, że coś z nim jest nie tak. Dlatego odparłem tylko:
– Tak.
– Ha! Wiedziałem, wiedziałem. Już śpieszę z wyjaśnieniem – powiedział i zaczął chodzić dookoła biurka. – A bo widzisz. Budowałem tego ludzika, wszystko szło świetnie, aż do momentu, w którym wdarło się do niego umiłowanie cierpienia. Masz pojęcie? Umiłowanie cierpienia. Powtórzę jeszcze raz, UMIŁOWANIE CIERPIENIA! I tak jest za każdym razem! Za każdym pieprzonym razem! Ile bym tych ludzików nie nabudował, zawsze wynik jest taki sam. ZAWSZE! – W przypływie gniewu zrzucił stojącą lampkę, która roztrzaskała się na podłodze.
Istna wściekłość malowała się na jego twarzy. Patrzyłem na niego i w pewnym momencie udało mi się dostrzec jego oczy. Nigdy w życiu takich nie widziałem. Czarna otchłań niewyrażająca niczego.
Przyznam szczerze, że chciałem uciekać, ale jego aura nadal mnie paraliżowała.
– Ale, ale, znowu gdzieś mi uciekły niedobre maniery. Maniery?! Maniery?! Gdzie moje maniery?! – wrzeszczał. Po raz kolejny się rozglądał i w końcu rzekł:
– O tutaj są – powiedział zadowolony. – Właśnie, właśnie, Marcinie. Pewnie masz wiele pytań. Zgadza się!? Zgadza się!? Powiedz, że się zgadza!
– Zgadza się – odparłem zrezygnowany.
– Wiedziałem! W takim razie pytaj, o co chcesz. Pytaj, pytaj! Zapytaj mnie! – prosił, a niemal błagał, śmiejąc się.
– Już, już pytam. Co to za miejsce?
– O tak, wiedziałem, że o to zapytasz. Otóż to jest mój pokój zabaw. Ładny? Ładny, prawda?! – zapytał z nadzieją w głosie.
– Prawda, bardzo ładny. Mnóstwo w nim pięknych zabawek.
– Dokładnie, dokładnie, pięknych, choć niektóre są brzydkie, jak te ludzki, które buduję. One, one, są cierpieniem, a raczej cierpieniem się stają. O tak, właśnie tak – powiedział i po raz kolejny usłyszałem ten złowieszczy śmiech. – Pytaj, pytaj mnie o coś jeszcze!
– Dobrze, dobrze. Kim jesteś?
– Kim jestem? Hmm, dobre pytanie – zadumał się i na powrót począł energicznie chodzić dookoła biurka. – Kim jestem? A, tak, już wiem. Jam jest ten, który jest. Alfa i Omega albo Omega i Alfa? Wszystko jedno. Co, dalej nie wiesz, dziwisz się? No wiesz, przecież wiesz, Bóg, albo Buk? Słyszysz różnicę? Masz rację, ja też nie. Więc równie dobrze mogę być drzewem – rzekł i zaśmiał się donośnie.
– Zaraz, zaraz, jesteś Bogiem? – spytałem zszokowany.
– Jestem, choć mówiłem ci, że równie dobrze mogę być drzewem. A właśnie, właśnie! Słyszałeś, słyszałeś, że napisali o mnie nawet książkę?! – spytał entuzjastycznie. – Nie miałem pojęcia, że jestem tak sławny. Ale widzisz, widzisz, to tylko potwierdza, że jestem drzewem. W końcu książki robi się z drzewa, co nie? – na powrót zaśmiał się na całe gardło.
– Ale, ale... Chwila moment. Skoro ty jesteś Bogiem, to znaczy, że ja umarłem? – Z oczami pełnymi strachu, spojrzałem na niego.
– Oj tak, umarłeś.
– Czyli... Czyli, jeśli cię widzę, to znak, że jestem w niebie?
– Nieeeee, jeśli mnie widzisz, w pokoju zabaw, to znak... – tu urwał, zatrzymał się po drugiej stronie biurka i rozłożył ręce, jakby w geście tryumfu – że czas na SĄD OSTATECZNY! – krzyknął potężnie i zaśmiał się złowrogo.
– Sąd ostateczny?
– Właśnie tak.
– Czyli będziesz decydował o tym, czy trafię do nieba, czy też do piekła?
– Dokładnie.
– Ale, ale... Dlaczego?
– Boś umiłował cierpienie – odparł i wyszczerzył się w szyderczym uśmiechu.
– Jak to? – spytałem przerażony.
– Ale, ale jak to? Jak to? Już zapomniałeś? Zapomniałeś?! Ojjj, ale masz szczęście, bo ja nie zapomniałem. Ile ich było? Ach tak, właśnie, dwudziestka. Dwudziestka, kobiet. Brutalnie zgwałconych i zabitych. Tak, tak właśnie było. Nadal nie pamiętasz? Pozwól więc, że jeszcze bardziej odświeżę ci pamięć – rzekł i podszedł do biurka. Otworzył szufladę, a moje oczy zrobił się wielkie jak latarki, gdyż wyjął z niej sporej wielkości nóż.
– Tak więc pora na demonstracje. Otóż z tego, co pamiętam, jednej poderżnąłeś gardło, o tak – to powiedziawszy, po prostu własnoręcznie poderżnął sobie gardło. Krew trysnęła na biurko, na mnie. Pełen przerażenia zacząłem się trząść. Myślałem, że umrze, ale on żył i nadal tam stał. Nagle się odezwał:
– Fajnie co nie? – spytał i zaśmiał się. – Dobrze, no to jedziemy dalej. Była też taka, której przebiłe... – nie dokończył, gdyż w tym momencie wbił sobie nóż w serce.
– O właśnie tak, prosto w serce, to też fajne, no nie? Ale, ale, co ja widzę. Trzęsiesz się, to pewnie dlatego, że nie może się doczekać co dalej? No to w takim razie idziemy dalej i lekko przyspieszamy. Co ty na to? Z pewnością będziesz odczuwał to lepiej. Jak myślisz? No ale dobra, dobra. Od słów do czynów. Co tam jeszcze było? A tak, innej wbiłeś nóż w oko, na tyle głęboko, że ostrze dotarło do mózgu i biedaczka umarła. Chyba to było tak, co nie? – z tym pytaniem wbił sobie nóż w oko, a raczej w głowę, po samą rękojeść.
– Fajne to, fajne! Z jednym okiem wyglądam jak pirat! Mam rację? Mam?! – spytał i zaśmiał się – A cóż to tak zamilkłeś? I jeszcze zwymiotowałeś? Oj, no nic. Mam nadzieję, że następna prezentacja postawi cię na nogi. Bo była jeszcze taka, której rozpłatałeś brzuch i to w taki sposób, że wypłynęły jej jelita. No ale, już, już, od słów do czynów – I po raz kolejny wbił w siebie nóż, tym razem w brzuch i przejechał nim w poprzek po całej długości, aż jego jelita wypłynęły na zewnątrz.
W tym momencie nie mogłem już wytrzymać. Dygocąc w konwulsjach, upadłem z krzesła na podłogę.
– Ajjj, co się dzieje? Co się dzieje, mój drogi? Coś ci dolega? Oj, to niedobrze. A jeszcze tyle rzeczy chciałem ci pokazać. No nic. Przejdźmy w takim razie do SĄDU OSTATECZNEGO! – krzyknął i zaśmiał się złowrogo.
Jakimś cudem udało mi się pozbierać i z powrotem usiąść na krześle. W tym czasie Bóg, czy kimkolwiek on był, przygotował dwie małe rzeczy. Wyglądały jak słodycze albo coś podobnego.
– Ha! Dobrze myślisz. Zobacz. To, co trzymam w dłoniach, to specjalne ciastka z niespodzianką. Dlaczego specjalne? I dlaczego z niespodzianką? Prosta sprawa. Specjalne, bo to one, a raczej ty zdecydujesz o swoim dalszym losie, ale to zaraz wytłumaczę. Z niespodzianką, bo w jednym jest słodki likier szczęścia. Jeśli zjesz takie ciastko, to będziesz odczuwał wieczne szczęście ludzi, którzy kiedykolwiek dzięki tobie byli szczęśliwi i trafisz do nieba. W drugim ciastu natomiast znajduje się jad cierpienia, który spowoduje, że przez wieczność będziesz odczuwał cierpienie ludzi, których skrzywdziłeś i trafisz do piekła. Rozumiesz? Zasady są proste. Nie wiesz, które ciastko jest którym. Ja chowam je w dłoniach za plecami, a ty wybierasz, czy lewa, czy prawa. Proste, nie? No pewnie, że proste – rzekł i zaśmiał się.
Tak jak powiedział, tak też zrobił. Z dłońmi za plecami, czekał.
– No, no, nie poganiam, ale wybieraj. Lewa, czy prawa? Masz pięćdziesiąt procent szans. To przecież dużo. No, dawaj, dawaj – Niecierpliwił się.
Musiałem się dobrze zastanowić. Niestety, we wszystkim, co do tej pory powiedział, miał rację. Zrobiłem to wszystko, ale czy zasłużyłem, na to co mnie tu spotkało? Czy tak robi Bóg? Nie wiem. Do tej pory mnie nie skrzywdził, więc chyba i tym razem nic mi się nie stanie, chyba...
No nic, myślałem, myślałem i myślałem. Mężczyzna patrzył na mnie tymi swoimi całkowicie czarnymi oczami i czekał.
Czekał i czekał.
W sumie nie było się co zastanawiać. Szanse pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. Albo trafię, albo nie. Albo niebo, albo piekło.
Raz kozie śmierć. Nie, żebym nie był przerażony, byłem. Ale jeszcze bardziej bałem się człowieka siedzącego przede mną, dlatego musiałem wybrać. Po prostu musiałem.
– Zdecydowałem – powiedziałem najbardziej pewnym głosem, na jaki mogłem się zdobyć. – Prawa.
– Twoja prawa czy moja prawa – spytał z szyderczym uśmiechem.
– Twoja prawa.
– Wedle życzenia – rzekł i wyciągnął przede mnie swoją prawą dłoń z ciastkiem. – Częstuj się.
Niechętnie wziąłem od niego ciastko, włożyłem do ust i zjadłem je.
Nagle poczułem ból tak olbrzymi, zarówno fizyczny, jak i psychiczny, że zgiąłem się w pół i upadłem na podłogę. Wiłem się w cierpieniu, jak robak i nic nie mogłem na to poradzić.
– Oj, jak mi przykro, jednak ciasteczko cierpienia. Przegrałeś, ale spokojnie, spokojnie. Za jakiś czas będziesz mógł chodzić. Co prawda nic się nie zmieni, ale no, chociaż będziesz mógł chodzić – powiedział i roześmiał się na cały głos. – No nic, za moment szatan zabierze cię do piekła. Nie ma się co bać. Będziesz się z nim tam świetnie bawił w cierpieniu, jako jego wieczny niewolnik. Fajnie, co nie? Zapamiętaj, na wieczność. Cierpienie rodzi cierpienie. Umiłowałeś je, więc ono umiłowało ciebie. Zadawałeś je, więc teraz jest zadawane tobie. No i super – na powrót zaśmiał się tym swoim złowieszczym śmiechem.

Czekałem. Czekałem tak w konwulsjach i cierpieniu na przybycie Szatana, który miał mnie zabrać do piekła.
W końcu się pojawił. Również w eleganckim garniturze, w jego wypadku białym.
– No, nareszcie jesteś – odezwał się Bóg.
– Jestem, jestem. Co? To tego mam zabrać, tak?
– Dokładnie – odparł i uśmiechnął się.
Szatan już szykował się, aby mnie zabrać, gdy nagle Bóg mu przerwał:
– Poczekaj jeszcze na moment. Tylko coś jeszcze powiem naszemu Marcinkowi.
Pochylił się do mojego ucha i szeptem powiedział:
– Słuchaj, słuchaj. Wiesz co? Tak naprawdę oba ciasteczka były ciasteczkami cierpienia – Gdy to usłyszałem oczy niemal wypadły mi z orbit z powodu szoku. Nie mogłem uwierzyć, w to co usłyszałem. – Zaskoczony? Wiesz, ja nie bardzo – rzekł z lekkim uśmieszkiem. – Wiesz, miałeś zero procent szans na życie wieczne, ale no, no w końcu twoje ofiary też miały zero szans na życie doczesne, sam rozumiesz, mój drogi. Sprawiedliwość, sprawiedliwość cierpienia. Proste? No proste. A teraz powodzenia w wiecznej męce – rzekł i zaśmiał się szyderczo.

Po prostu zniknął.

Po jakimś czasie, gdy Szatan transportował mnie do piekła, nie mogłem wytrzymać i musiałem zadać to pytanie:
– Dlaczego... Dlaczego Bóg stał się taki... taki... – nie mogłem znaleźć odpowiedniego słowa.
– Taki szalony? – dokończył.
– Dokładnie.
– Wiesz, kiedyś chciał ostatecznie uwolnić ludzkość od cierpienia, dlatego zjadł ciastko z jadem, aby całe cierpienie odczuwane przez ludzkość przeszło na niego. Aby to on je czuł, nie oni. Jednak... Jednak się nie udało. Bóg, w przypływie frustracji jadł ich coraz więcej i więcej, aż... aż... w końcu... się uzależnił...
– Uzależnił?
– Tak.
– Od czego?

– Od cierpienia.  

                                                                                                                                                                    

                                                                                                                            Shogun

Shogun

opublikował opowiadanie w kategorii inne i horrory, użył 2406 słów i 13930 znaków, zaktualizował 13 wrz 2020.

1 komentarz

 
  • Użytkownik papcio

    Shogun San jesteś wielki. Poważnie każde twoje opowiadanie czytam z przyjemnością.

    13 wrz 2020

  • Użytkownik Shogun

    @papcio Po raz kolejny, dziękuję bardzo :) Cieszę się, że czytać z przyjemnością moje opowiastki ;)

    13 wrz 2020