Bliźniacy

Białego lubię bardziej. Biały jest fajny. Przychodzi do mnie zawsze ubrany elegancko i na luzie. Ogolony, świeży, pachnący. Odstawia sobie krzesło zgrabnym ruchem, pokazuje perliste zęby i siada z taką gracją, jakby to siadanie ćwiczył od zawsze po tysiąc razy dziennie. Udziela mi się to. Spokojnie wtedy dopijam kawkę, przeglądam wiadomości na skrzynce. Bywa, że czuję mrowienie, że napędza mnie wewnętrzny wiatr, ciepły i łagodny. Kreatywny. Biały nie musi wtedy nic robić. Wystarczy, że jest. I ja i on wiemy, że to wystarczy. Jest coś niezwykłego w tym naszym milczącym porozumieniu, mówię wam.  

Czarny nie chodzi normalnie. Skrada się jak pantera. Odziany w skórzany płaszcz i czarny kapelusz, przypomina gangstera z czasów prohibicji. Jest gruby. A jego twarz... musielibyście ją widzieć. Utuczona, ale zachowująca ostre rysy. Kratery po trądziku. Wąskie usta i małe, świecące oczy. Patrzycie na Czarnego, myślicie – niebezpieczeństwo. Ale nie jest tak źle – da się z nim żyć. Bywa niepotrzebny i nachalny, często wkurza i zawsze przychodzi nieproszony. Ale znam większe kanalie. Czarny nie jest ideałem, ale powtórzę raz jeszcze – można z nim żyć.

Pamiętam, jak z Białym kiedyś spędziłem cały dzień. Od samego rana przyszedł, przybił piątkę i ruszyliśmy razem. Niezwykły dzień, serio. Bo jak czytałem, to całym sobą, litery płynęły jak złota rzeka, a wątki przechodziły mi przez skórę, bulgotały i uderzały w mięśnie. Bo jak wyciskałem sztangę to całkowicie skupiony, a gdy żelastwo miało mnie przygnieść, to zawsze obok stał Biały i przekonywał że dam radę. I dawałem, a dwie serie później dorzuciłem jeszcze pięć kilo. Potem był posiłek, a musicie wiedzieć, że każdy posiłek z Białym to biesiada. Siedzi zawsze koło mnie i maluje każdy kęs, każe mi go wolno przeżuwać, a przed wzięciem następnego opisać w myślach ten poprzedni. I tak dłużą nam się te obiady i kolacje. Wspominamy wakacje u babci na wsi, nielegalną wyprawę po jabłka do sadu sąsiada, albo ten dzień, gdy ojciec przyniósł kurczaka z rożna w dniu wyborów prezydenckich. Biały już wtedy był ze mną. Ja nie wiedziałem jeszcze, że on jest. W ten i ów sposób dawał znać o sobie, teraz to wiem. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałem. Każdy dzień z Białym to święto.

Spytacie, czy nienawidzę Czarnego – odpowiem, że nie wiem. Czarny zawsze ma swój plan i zjawia się niepostrzeżenie. Lubi strzelić setkę i piwko, namawia mnie. Lubi zapalić, zmarnować trochę czasu. Lubi, gdy pada deszcz i gdy jest ciemno. Gdy nic mi się nie chce. Często powtarza mi, że nie zasługuję na nic, że te osiem godzin dziennie pod batem, to wszystko na co mnie stać. Czarny to mistrz kamuflażu. Udaje, że go nie ma, a przy byle jakiej czynności, dajmy na to myciu zębów czy zmywaniu naczyń, puka mnie w ramię. Znam to pukanie, znam. Wiem, co wtedy będzie się działo. Słońce zachodzi, kolory znikają, obrazy przebiegają sprintem i odchodzą w zapomnienie. Czarny triumfuje. Mówiłem, że jesteś zerem, mówi. Nie boję się wtedy obrócić, spojrzeć w te małe świńskie oczka. Nie masz szans z Białym, tłumaczę gnidzie. Możesz próbować, możesz się spierać, ale i tak Biały mnie przejmie, zobaczysz.

Biały wie, że go lubię, i że gdybym mógł, swój czas w całości oddałbym jemu. Od zawsze musi oddawać część mnie Czarnemu, który jest wielki tuszą i z tym swoim ciągnącym się płaszczem próbuje wyglądać groźnie. Gdy przebywam z Białym, Czarny robi się mały jak bakteria. Ucieka, znika, roztapia się, wie że nie ma szans. Rolą Czarnego jest wejść, gdy zagapi się Biały. Chwila nieuwagi, spuszczenie wzroku, obrót w niedobrą stronę. I już jest! Wchodzi bez zaproszenia i siedzi ze mną ta ponura persona, wiecznie knująca, ranić lubiąca. Biały jest inny, jest jak balsam. Nie rozgląda się za Czarnym, nie analizuje jego ruchów. Po prostu jest. I daje radość, i kreatywność, i zadowolenie. Czasu spędzonego z Białym nie zamienię na nic innego.  

Często mnie zastanawia, jak to jest, że obaj żyją w jednej czaszce, gdzieś pomiędzy potylicą a czołem funkcjonują razem przez cały czas. Tak różni od siebie...  Wschód - zachód, ciepły-zimny, słodki - gorzki, Biały - Czarny. Nie robią sobie przy tym krzywdy, ale każdy z nich na swój sposób o mnie walczy. Czarny próbuje sforsować Białego. Biały` niczego nie próbuje, bo nie musi. Biały po prostu jest.  

Biały to dowódca wybrany i namaszczony drogą naturalną. Lider z krwi i kości. Ma klasę i tą klasą próbuje mnie zarazić. Próbuje na wszystkie sposoby, a ucznia ma opornego. Zawsze jednak cierpliwie poczeka. Niczego nie wymusza, ma czas. Nie uczy łowić, lecz podaje wędkę. I lekko dotykając mojego łokcia próbuje dać mi wskazówkę, jak ułożyć dłonie, jak kręcić kołowrotkiem i co robić, gdy ryba chwyci haczyk. To ostatnie jest najtrudniejsze.  

A gdy coś zepsuję, gdy źle ułożę łokieć, dłonie, gdy źle obsłużę kołowrotek, gdy cały dzień nie biorą – wtedy wychodzi Czarny. Lśni. Znam go trochę i przysiągłbym, że się wtedy uśmiecha, ale zawsze gdy się obrócę, minę ma poważną. Chce, żebym się bał. Widzisz, znowu zepsułeś, znowu wypuściłeś. A miałeś to już tak blisko. Nieudaczniku, miernoto! Nie ma słów, żeby opisać, jak słaby jesteś.  

Dożywotni kontrakt z Białym! Wiem, że o tym pomyśleliście. Ja też na to wpadłem. Nawet raz mu to zaproponowałem. Zaklinał się, że przecież mamy dożywotni kontrakt. Zdębiałem, oczy wylazły z orbit. Jak to? Co tu w takim razie robi Czarny? To był ten jeden raz, gdy Biały przemówił.

Może on jest po to, żebyś mnie docenił? - zapytał.
Wpuszczasz go specjalnie? - zdziwiłem się.

Nic więcej nie powiedział. Spojrzał na mnie serdecznie, poprawił sobie mankiety. Poklepał mnie po ramieniu, uśmiechnął się. Odstawił sobie krzesło, ponowił uśmiech, usiadł tak jak tylko on potrafi.  

To był całkiem udany dzień, mówię wam.

1 komentarz

 
  • Użytkownik Somebody

    Niezwykle przypadł mi do gustu twój tekst. Oby więcej dni z Białym :jupi:

    13 paź 2017