[Taka miniaturka z plaży naturystycznej sprzed kilkunastu lat...]
Słoneczne czerwcowe przedpołudnie. Piotr i Paweł z butelkami wina musującego zapraszają do grona na lampkę z plastikowego kubeczka. Dziś ich święto. Stawiają wszystkim.
— Kolego — rzucił do mnie, stojącego trochę na uboczu, z zapraszającym gestem, wskazując podniesioną w górę butelkę, Piotr, a może Paweł, zawsze mi się mylili, choć wcale do siebie nie byli podobni — zapraszamy!
Podszedłem do grupki kilkunastu osób, w połowie kobiet i dziewczyn a w drugiej facetów i chłopaków. Wręczono mi plastykowy kubek, który po chwili zapełniony został białymi bąbelkami. Wzniosłem dziękczynny toast za zdrowie solenizantów.
— Złomowisko! Choć do nas! — krzyknął Paweł a może Piotr, do blondyny w słomianym kapeluszu, siedzącej na składanym leżaku, nad samym brzegiem Wisły. Ta odwróciła powoli głowę, zsunęła przeciwsłoneczne okulary z nosa i patrzyła przez chwilę w kierunku naszej grupy. Wstała z leżaka, założyła złote klapki i udała się do nas. Szła krokiem zawodowej modelki, rozrzucając na boki szerokie biodra. Powoli, jakby specjalnie chciała przez chwilę poczuć się jak gwiazda. Mimo miękkiego piachu jej chód był nad wyraz zgrabny.
— Czy to wszystkie twoje rodowe klejnoty? — spytał z lekką ironią drugi ze świętujących tego dnia. Grupka zarechotała, śmiechem raczej pełnym sympatii niźli ironii. Wszyscy wpatrywali się w kilka złotych kolczyków, przebijających całkowicie gładką skórę, bez najmniejszej kępki włosów.
Materiał zarchiwizowany.
Dodaj komentarz