Witamina M (3) Tsunami zaczyna szaleć

Coś zbliżało się i to wielkimi krokami, tyle że nie potrafiłem tego nazwać. Powoli wyjaśniały się sprawy, które mi kiedyś zaprzątały głowę. Przede wszystkim nazwa dla niego. Poznałem termin oficjalny, który mi się nie spodobał i którego bym nawet nie wymówił na głos. Prącie. Co za kretyński wyraz. Po pierwsze – dlaczego to? Poza tym nie brzmiał mi i w ogóle był do kitu. Kiedyś na przerwie wszedłem do klasy po zapomniane właśnie śniadanie, kiedy dziewczyny zmieniały gazetkę ścienną. Na stole leżały jakieś litery, niewiele się z nich dało ułożyć, ale "prącie" jakoś wyszło. Złożyłem ten wyraz i przypatrywałem mu się krytycznie. Wyglądał jeszcze bardziej kretyńsko, niż brzmiał.  
– Co robisz? – rzuciła przechodząca przypadkiem Krysia. Przystanęła i przeczytała ów nieszczęsny wyraz na głos.  
– Nie wiem, co to jest, ale kojarzy mi się z pręcikami z biologii. Powiedz, co to takiego...  
Prędzej bym się zapadł pod ziemię z całym tym nieszczęsnym prąciem. Jakoś tak się utarło, że o ile można o tym rozmawiać z chłopcami, z dziewczynami nie i nie ma na to rady.  
– A nic, nieważne – zmieszałem litery na stole i popędziłem w stronę drzwi. A więc nawet na takie rzeczy trzeba uważać...  

To była szósta klasa, kiedy coraz częściej zaczęły się pojawiać się między nami rozmowy na interesujące mnie tematy. Jednak ja nie miałem do nich szczęścia, coś tam słyszałem, ale albo bałem się wtrącić do rozmowy, albo niewiele z tego wszystkiego rozumiałem. I już nie były to świństwa, jak kiedyś, a całkiem konkretne informacje. Tyle że już nieraz sparzyłem się na przekazywanych potajemnie mądrościach, a szczytem była czarna wołga. W tym okresie wybuchła panika, jakoby po Wrocławiu jeździła czarna wołga i porywała dzieci w naszym wieku. W jakim celu – różnie się mówiło. Miały rzekomo być zabijane a uzyskany szpik przeznaczony na leczenie chorych na białaczkę członków rządu NRD. Wiadomość była tajna, przekazywana po cichu i oczywiście nie do powtarzania przy osobach, do których nie mamy zaufania. Kiedyś, w apogeum tego szaleństwa, matka zawołała mnie, abym poszedł po coś do zieleniaka. Skontrolowałem przez okno sytuację. Przed domem stała czarna wołga z uchylonymi drzwiami. Kategorycznie odmówiłem wyjścia. Przyciśnięty przez ojca do muru, wyznałem niechętnie prawdziwy powód moich obaw.  
– I ty wierzysz w ten stek bzdur? – popatrzył się na mnie krytycznie. Nawet się nie zaśmiał, co zwykł czynić przy innych przynoszonych przeze mnie do domu rewelacjach.  
– Coś w tym musi być. Nawet Wolna Europa...  
– Wolną Europę zostaw w spokoju. Właśnie pójdziesz po te ziemniaki i nie słyszę żadnego sprzeciwu.  
Byłem właśnie na etapie czytania Ani z Zielonego Wzgórza i poczułem się dokładnie jak Ania zmuszona przejść późnym wieczorem koło Lasku Duchów przy Jeziorze Lśniących Wód. Co gorsza, ten przeklęty samochód stał zaraz koło bramy i ominąć się go nie dało. Na domiar złego w środku siedział jakiś obleśny, starszy, nieznany mi z widzenia typ. Minąłem ten samochód ze ściśniętym gardłem i modliłem się, by nie stał tu, jak będę wracał. Oczywiście stał i za własną naiwność zostałem tego samego dnia ukarany po raz kolejny... Jakąż miałem zatem gwarancję, że sensacyjne opowieści przekazywane przez kolegów nie są kolejnym kitem?  Zwłaszcza że brzmiały niespecjalnie wiarygodnie. Na przykład, że mój przyjaciel może urosnąć do dwudziestu centymetrów.  
– Ty to słyszałeś? – zagadnąłem go raz wieczorem.
– No pewnie – odpowiedział – tylko nie wiem, co to są te centymetry, Możesz jakoś jaśniej?
Mogłem i poszedłem do lodówki przynieść tak zwanego ogórka wężowego, które od niedawna zaczęły pojawiać się w sklepach.  
– Popatrz, co cię czeka – pogroziłem mu zimnym warzywem i ustawiłem je tak, by porównać długość. Akurat był nieco naprężony, ale brakowała mu prawie połowa.  
– A teraz weź pieprznij się tym ogórkiem w łeb i zanieś go tam, skąd go wziąłeś.
– I kto tu używa takiego słownictwa – zganiłem go.
– Po prostu słuchasz jakichś bzdur. Ja miałbym tak wyglądać? Niedoczekanie! I gdzie byś mnie trzymał?
Byłem już na tym etapie, że obserwowałem dorosłych mężczyzn, czy to na basenie, czy na mieście. Kilku nosiło swoich przyjaciół w nogawkach. Powiedziałem mu o tym.  
– Wykluczone. Jestem ładny i nie chcę być zdeformowany. Lepiej mnie myj i susz, a wszystko będzie dobrze. No, możesz mnie od czasu do czasu pogłaskać. Tylko tak, by rodzice tego nie widzieli.
– A to niby dlaczego? Jeśli on uważa, że to jest normalne, to przecież nie powinni mieć nic przeciw.
– Bo nie i nie domagaj się dalszych tłumaczeń. Sam to wiesz, tylko nie chce ci się myśleć, po prostu.
Może i miał rację… Są rzeczy, których nie należy robić przy ludziach i to była właśnie jedna z nich.  
– A teraz zostaw mnie w spokoju, chce mi się spać – poprosił, jak na niego nawet dość grzecznie. Dałem mu więc spokój.  

Z pomocą w wyjaśnieniu nurtujących mnie kwestii przyszedł mi przypadek i przestępstwo. Pierwsze, którego dopuściłem się w życiu. Otóż wpadła mi w rękę książka, należąca zapewne do nauczycielki biologii, w której znalazłem rysunek, do którego tekst mógł wiele mi wyjaśnić, przekrój kobiety w ciąży. Postanowiłem zatem postarać się o tę książkę. Problem polegał na tym, że była stara i nie miała okładek z tytułem. Biblioteka więc odpadała. Nie pozostało nic innego jak ją pożyczyć sobie bez zgody właścicielki. Ale jak to zrobić? Długo myślałem i wymyśliłem: zrobię to metodą podmiany. Znalazłem w domu podobną z wyglądu książkę bez okładek i, korzystając z okazji, dokonałem wymiany. Do końca dnia w szkole czułem się jak złodziej. Nerwowo reagowałem na każde zbliżenie się nauczyciela, non stop miałem na oku teczkę, czy aby nie zbliża się do niej ktoś niepowołany. Z ulgą, jakiej wcześniej jeszcze nie zaznałem, przywitałem ostatni dzwonek. Już po przyjściu do domu nie mogłem się doczekać, kiedy dowiem się wreszcie tego, co męczy mnie już ponad rok.  

Książka zawierała tylko jeden interesujący mnie rozdział, a sam moment produkcji dzieciaka opisany był może trzema zdaniami. Tylko i aż trzema i to jeszcze nie do końca zrozumiałymi. Przede wszystkim: co to jest członek? Bo że nie o członka PZPR chodzi, to pewne. Słowo a w zasadzie jego kontekst, było mi absolutnie nieznane. Nawet nie skojarzyłem, że chodzi o znane mi skądinąd prącie. Dopiero rysunek na następnej stronie, podpisany chyba celowo tak, abym nie zrozumiał „Akt prokreacji" pozwolił mi się domyślić, czym ten członek jest w istocie. Określenie spodobało mi się na tyle, że używałem go konsekwentnie i czynię to do dziś. Co nie przeszkodziło mi się głupio śmiać, kiedy, w momencie, gdy zapisywałem się do Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego, przywitano mnie słowami: Mamy nowego członka..." Podstawowy głód wiedzy był zaspokojony, co nie znaczy, że skończyły się moje problemy. One dopiero się zaczynały.  

Oczywiście wszystko to musiało się skończyć dywanikiem dla mojego przyjaciela. Wezwałem go tradycyjnie, kiedy byłem już w łóżku, a sen jeszcze nie przychodził.  
– No, misiu, teraz sobie porozmawiamy. A właściwie nie misiu, bo ty przecież prącie jesteś.  
– Możesz przestać mnie przezywać?  
– Odwal się, Jak pytałeś jak cię mam nazywać to albo siedziałeś jak mysz pod miotłą, albo kluczyłeś tak, że nie dało się ciebie zrozumieć. To teraz masz za swoje. Prącie jesteś i chuj – tak powiedziałem, bo tak się ostatnio wyrażali moi koledzy. Na głos bym tego nie wymówił pod żadnym pozorem.  
– Zgadza się, jestem i to, i to, ale żadna z tych nazw mi się nie podoba. To już nazywaj mnie misiem. Bo ja potrafię być milutki, prawda?  
– Tak samo jak prawdą jest, że bywasz wredną bestią. Dalej mnie pobolewasz.  
– Już ci mówiłem.... – zajęczał.
– No to wracajmy do poprzedniego tematu. `To ty się zamierzasz bawić w takie rzeczy? W, przepraszam za to słowo, pewnie znowu poczujesz się obrażony, prokreację?  
– Nie, nie poczuję się obrażony, bo to się tak nazywa – tu nawet mnie zaskoczył. – No, można jeszcze powiedzieć robienie dzieci, na jedno wyjdzie. Są jeszcze inne nazwy, na przykład ruchanie, ale wolałbym, byś jej nie używał. Ale...  
– Co: ale?  
– Ale nie wiem, czy się w to będę bawił. Moi szefowie mogą zdecydować inaczej, Coś tam słyszałem, coś tam wiem, ale nie do końca więc ci chyba nie mogę powiedzieć.
No nie, widzicie go? Niby zdany na moją łaskę i niełaskę, a gra ze mną w szachy. Tak nie będziemy się bawić.
– Gadaj albo dostaniesz przez łeb! – warknąłem. Nawet gdyby mnie to miało zaboleć, zdzieliłbym go porządnie za te uniki. Już dawno powiedziałem, że nie lubię, jak się do mnie mówi naokoło lub ogólnikami. Mam prawie dwanaście lat i potrafię myśleć.  
– Ty kiedyś już coś słyszałeś na ten temat, prawda? – zagaił.  
No słyszałem, nie da się ukryć, tyle że rozumiałem z tego mniej więcej tyle samo co z hasła PZPR przewodnią siłą narodu – każdy to powtarza, a tak naprawdę nikt się w to nie wgłębia. Poza tym była jeszcze sprawa źródła, co innego przeczytać o tym w książce, a zupełnie co innego usłyszeć na podwórku lub na przerwie w klasie. To samo, ale jednak nie to samo.  
– Ale z tego nic nie wynika. Ludzie są różni.  
– Nie zapominaj, że jestem jeszcze ja – powiedział. – Niekoniecznie muszą mi się podobać jakieś dziury. Dziura to zawsze niebezpieczeństwo, prawda?  
Do czego on zmierza? Nie bardzo chciało mi się kontynuować ten temat, nie będę spekulował o czymś, o czym nie mam zielonego pojęcia. Jakby nie było, jestem synem inżyniera i dla mnie najważniejsze są konkrety. Poza tym ojciec dawno mi mówił, że dla inżyniera nie ma dziur, a otwory.  
– Na razie patrz uważnie co się dzieje dokoła, bo za chwilę zaczną się wielkie zmiany – ostrzegł mnie mój przyjaciel. – Zmiany, które będą dotyczyły nie tylko ciebie w całości, ale mnie też. Może ci się to nie podobać, ale...  
Nie skończył i nigdy się nie dowiedziałem więcej, dopóki tych zmian nie przyszło mi doświadczyć na samym sobie.  Prośbą i groźbą próbowałem, nic. Skurczył się i schował w brzuchu.  

Tymczasem zmiany już się zaczynały i powoli zacząłem zauważać nawet ja, zazwyczaj ślepy i głuchy na to, co było najbliżej mnie. Przede wszystkim stawałem się bardziej pyskaty, agresywny, pewny siebie. O ile kiedyś w niektórych sytuacjach skuliłbym uszy po sobie i przyjął, co mi się należy, te czasy wydawały się odchodzić w przeszłość. Zaczęło się w szkole. Z ortografią nigdy nie miałem problemów, toteż zaniepokoiłem się, kiedy nauczycielka, oddając dyktanda, popatrzyła się na mnie dziwnie.  
– No wiesz, czegoś takiego bym się po tobie nie spodziewała. Po wszystkich, ale nie po tobie – powiedziała z naganą.  
– Ale o co chodzi, proszę pani?  
– Sam zobacz. "Spakował plecak i udał się na spotkanie z gurami". Jak to napisałeś? Przez jakie u piszemy góry?  
I wtedy we mnie coś wstąpiło. Zacząłem walczyć.  
– Ale jakie góry, proszę pani? Gdzie tu jest mowa o górach? Niech pani pokaże mi ten moment.  
– Ty jesteś bezczelny – zdenerwowała się polonistka. – Żarty sobie robisz?  
– Nie, jestem śmiertelnie poważny, jak nigdy dotąd – powiedziałem zdanie zasłyszane poprzedniego dnia w radio. Podobało mi się, bo brzmiało tajemniczo i groźnie.  
– Ty chyba oszalałeś... – polonistka patrzyła się na mnie z coraz większym przerażeniem, wywołanym pewnie zbyt zuchwałym tonem – To gdzie twoim zdaniem wybrał się turysta?  
– Na ryby, proszę pani.  
– Możesz jaśniej? – wydawało się, że polonistka zaczyna coś rozumieć.  
– Gurami to taka ryba, pływa sobie w Ameryce Południowej. Jest też odmiana akwariowa, gurami mozaikowy.  
Sytuacja rozśmieszyła polonistkę do tego stopnia, że wybaczyła mi krnąbrność i jakoś rozeszło się po kościach. Nawet przeprosiła, co było dla mnie sporym zaskoczeniem. Gorzej, że podobnie zaczęło być w domu. Tu jednak nie mogłem liczyć na taryfę ulgową; miałem ojca inżyniera, konkretnego, wyrachowanego, traktującego wszystko tak jak jest, bez niepotrzebnych spekulacji. Nie wiem, czy zauważał, że nie ma już do czynienia z dzieckiem, dalej, przynajmniej na razie traktował mnie głównie nakazami i zakazami i niewiele wskazywało na to, żeby to się miało zmienić w najbliższej przyszłości. Kiedyś sobie nawet fantazjowałem, by moi rodzice się rozwiedli, a ja bym został z mamą. Nie jest to może Najlepsza Mama Na Świecie, czasem potrafi być wkurzająca, ale da się ją przekręcić na swoją stronę, a kilka tricków miałem już nieźle opanowanych. Na przykład ból głowy. A ojciec? „Jak cię boli głowa, to weź tabletkę i ucz się dalej, czytaj dalej, zamiataj dalej” - zależy, co było na tapecie. Tak, rozwód by mi ułatwił wiele rzeczy. Tylko jak sprawić, by rodzice się rozwiedli? Nawet nie do końca wiedziałem, jaka jest najczęstsza przyczyna rozwodów. Sądziłem, że na pewnym etapie ludzie przestają się lubić, a zaczynają, jak to ostatnio moi koledzy mówią coraz częściej, wkurwiać. Tak, wiem, że to brzydkie słowo. Natomiast jeśli moi rodzice, przepraszam za wyrażenie, wkurwiają się, to głównie na mnie. Jeszcze nigdy nie widziałem, by się kłócili. Zatem marzenia o rozwodzie musiałem odłożyć na jakiś czas. Napuszczać rodziców na siebie ani nie umiałem, ani nie miałem zamiaru. Wolałem lawirować i prowadzić własną politykę wybierania tego rodzica, z którym w danej chwili będzie mi po drodze. I kiedyś postanowiłem sobie, że jak będę miał dzieci, będę dla nich zupełnie inny: tolerancyjny, miły, będę im poświęcał tyle czasu, ile naprawdę potrzebują. Oczywiście nie miałem żadnego pojęcia, jak sprawy potoczą się dalej.
  
Po okresie pewnego spokoju i w miarę poprawnego funkcjonowania mój przyjaciel znów zaczął się odzywać. Jakoś, mając z nim do czynienia na co dzień, nie zauważyłem, że trochę podrósł, wydłużył się, zrobił się jeszcze grubszy. Odkryłem to przy jakiejś kąpieli. Wzrost mnie jakoś nie martwił, już wiedziałem, że im dłuższy tym lepiej. Ale było coś innego...
– A co to ma znaczyć? – niemal wykrzyknąłem. Owszem, mówiło się coś o zmianach, ale nigdy o tym, na czym one mają polegać i jak będą wyglądać.  
– Nic. Przygotowuję sobie lepsze, bezpieczniejsze otoczenie.  
– Czy to w ogóle jest normalne?  
– Jak najbardziej – odparł z samozadowoleniem, jakby dostawał premię za to, co robi i jak się odzywa.  
– Nie sądzisz chyba, że lepiej będziesz wyglądał w tych kłakach?! Przecież to wygląda potwornie!  
– Nie wygląda. Poza tym ty dojrzewasz, ja też.  
Po dokładnej inspekcji doszedłem do wniosku, że nie on mi będzie dyktował warunki. Zupełnie mi się nie podobał w tym otoczeniu i trzeba było natychmiast coś zrobić. Ale co? Popatrzyłem na zegarek – była już prawie północ, ale mnie się zupełnie odechciało spać. Jakoś nie byłem przekonany do tych kilkunastu kłaczków. Może trzeba iść z tym do lekarza? Doszedłem do wniosku, że na razie załatwię problem doraźnie, a później się zobaczy. Znalazłem starą maszynkę do golenia, gdzieś na półce jakąś żyletkę. Jednorazówek jeszcze nie było, weszły do użytku kilka lat później. Ojciec zaś golił się maszynką elektryczną, której wolałem nie ruszać, bo robi sporo hałasu. Usiadłem więc gołym tyłkiem na wannie i zabrałem się za egzekucję. Miejsce było trudne, ciężko było zmusić skórę do posłuszeństwa. Zaciąłem się lekko kilka razy, ale w końcu, dumny z siebie, dokończyłem dzieła. Wyglądało już porządnie.  
– Nie będziesz mi mówił co i jak. Moje ciało należy do mnie, będę sobie robił z nim, co chcę – powiedziałem mu, naciągnąłem spodnie od piżamy i poszedłem spać.  

Rano obudził mnie przeraźliwy ból w podbrzuszu. Nie tyle ból, co pieczenie i swędzenie. Czegoś takiego dotąd nie przeżywałem w moim dwunastoletnim życiu. Przerażony, powykręcany, pobiegłem do łazienki i niecierpliwie zdarłem z siebie spodnie. Wyglądało to strasznie. Całe miejsce między pępkiem a nim było czerwone, umazane krwią, w miejscu, gdzie rosły włosy, teraz widniały czerwone brodawki.  
– Masz za swoje – wydało mi się, że zaczyna ze mnie szydzić. – Przestrzegałem. Teraz ja mam czyste sumienie a ty – niezły pasztet.  
Faktycznie miałem niezły pasztet, zwłaszcza że niedawno w szkole uczyli mnie o drobnoustrojach, zakażeniach i tym podobnych nieciekawych sprawach. Jedyne, co mogłem zrobić, to przemyć łono (straszny wyraz, ale niestety nie ma lepszego) ciepłą wodą z mydłem. Po czym, pamiętając przestrogi pani od biologii, że miejsce należy odkazić, chlapnąłem na nie zdrowo ojcowską wodą po goleniu, o głupio brzmiącej nazwie Jucht. Jeśli nie krzyknąłem z bólu to chyba tylko dlatego, żeby nie pobudzić ludzi w domu. Czułem, jak mnie wypala niemal do środka. Ból był przeraźliwy i nie ustąpił od razu. W zasadzie tego dnia nie powinienem iść do szkoły, tym bardziej że jedną z lekcji był wuef. Jak tu ćwiczyć, kiedy każdy ruch sprawia ból? Inna sprawa, że niechętnie siedziałem w domu, zwłaszcza jeśli byli w nim ojciec i matka.  

– No to jedno mamy z głowy – powiedział mój przyjaciel na wieczornym spotkaniu. – Już więcej nie popełnisz takiej głupoty, choć mojej główki nie dałbym za to, że nie popełnisz następnej. Masz w tej dziedzinie jakiś zupełnie nadprzyrodzony talent. Nic tylko pogratulować. Tyle że mnie nie jest do śmiechu.  
Powoli wiedziałem, jak go przekupić. Najbardziej lubił głaskanie, to go może nie uspokajało, w przeciwieństwie do zwierząt i ludzi, wręcz przeciwnie, zaczynał dostawać jakichś drgawek. Ale mimo wszystko było to przyjemne. Tamtego wieczora też go jakoś udobruchałem i w zasadzie byliśmy pogodzeni.  

Zmiany zaczęły się również w moim postrzeganiu ludzi. Kiedyś, mając głowę wypełnioną szkołą, najważniejszym kryterium było to czy ktoś się dobrze uczy, czy nie. Ci z lepszymi stopniami zawsze mieli u mnie pierwszeństwo aż do momentu, kiedy zauważyłem, że nie wszystkie te piątki i czwórki były sprawiedliwe, zdarzało się tak, że ktoś dostawał lepszy stopień tylko dlatego, że nauczyciel go lubił. Później, kiedy byłem coraz częściej zapraszany w gości, zacząłem obserwować, jak funkcjonują inne rodziny.  
Podczas takich wizyt w domach zauważyłem, że u nas panuje nieco odmienna atmosfera. Mniej jest luzu, a mój dom bardziej przypomina zakład pracy, gdzie każdy ma wydzielone zadania, z których jest skrupulatnie rozliczany. Każdy błąd czy nieposłuszeństwo było surowo karane. Dotychczas sądziłem, że tak ma być i to jest właśnie słuszne. Do czasu. Kiedyś, podczas jednej z tych epidemii grypy, które potrafiły zdziesiątkować pół klasy, wpadłem do Marka, tego z cyckami, które mu się powiększyły jeszcze bardziej, zanieść mu zeszyty i poplotkować trochę. Traf chciał, że, siedząc przy łóżku kolegi, wykonałem niezgrabny ruch i potrąciłem talerz z niezjedzoną zupą, która zgodnie z prawem Murphy'ego rozlała się po dywanie. Byłem sparaliżowany. U mnie w domu dostałbym na pewno przez łeb od ojca, musiałbym natychmiast posprzątać i nie obyłoby się bez kary. Toteż zupełnie irracjonalnie, zamiast natychmiast posprzątać – rozkleiłem się i zacząłem płakać. Marek, który szybko zreflektował się, że ma obok dwa nieszczęścia naraz, sprowadził mamę, która błyskawicznie uporała się z dywanem i wzięła na tapetę mnie.  
– Nie przepraszaj. Nic się nie stało, to naturalne, że postawiony w idiotycznym miejscu talerz wcześniej czy później spadnie. Marek ma czasami problemy z podstawowym myśleniem – popatrzyła na niego zjadliwie.  
– Ale... – próbowałem się tłumaczyć. Nie płakałem już, ale z oczu dalej leciały mi łzy. I wtedy stało się coś, czego zupełnie nie mogłem pojąć – mama Marka przytuliła mnie i wytarła mi oczy chusteczką. Bałem się tylko, że zacznie o coś pytać, na szczęście obyło się bez tego. Ale czułem się wspaniale. Nie głaskała mnie jak kobieta a jak matka, a czegoś takiego u mnie zawsze brakło.  

A przypadki rozlania, złamania, czy innych szkód ostatnio zdarzały mi się częściej niż w czasach, kiedy byłem małym chłopcem. Ba, nawet wywracałem się częściej. Na początku nie potrafiłem tego zrozumieć, aż z pomocą przyszedł mi jakiś program w telewizji. Lekarka czy inna specjalistka tłumaczyła, że dzieci na początku dojrzewania mają trudności w przystosowywaniu się do zmian i traktują wszystko starą miarką. Miała baba rację… Kiedyś urwałem w ubikacji spłuczkę. Nie będę tu przytaczał reakcji ojca, gorączkującego się o „tsunami przewalające się przez dom” i kosmiczne ceny usług hydraulików. Otóż ja naprawdę nie pociągnąłem tej spłuczki z jakąś większą siłą, tak mi się przynajmniej wydawało. Zrobiłem to po prostu tak, jak dotąd. Ponieważ zawsze byłem mikrusem i nie miałem krzepy w rękach, toteż ciągnąłem mocno. Okazało się, że przesadziłem. Na szczęście okres huraganu „Leszek” nie trwał za długo i po pierwszych szkodach wszystko się uspokoiło.  

Może to głupie, ale tamtą scenę przeżywałem w myślach masę razy. Po raz pierwszy w życiu miałem do czynienia z czułością. Nie taką oglądaną w filmach a jak najbardziej praktyczną. Tamtego popołudnia coś we mnie pękło. Zacząłem zupełnie inaczej oceniać to, co się dzieje w domu. Byłbym może wykonał i dalsze kroki, gdyby nie nadciągające potężne problemy z moim przyjacielem, i nie tylko. Coś się powoli zmieniało, tyle że byłem tak zaaferowany zmianami i światem wokół mnie, że w ogóle nie zwróciłem na to uwagi.  
To jak, chcecie dalej? To inna proza niż większość tutaj i ma prawo się nie podobać, dlatego pytam.

trujnik

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka i obyczajowe, użył 4085 słów i 22639 znaków, zaktualizował 6 mar 2023.

1 komentarz

 
  • iiswkornaa

    Leszek może i bezczelny (zdaniem polonistki), ale doskonale sobie poradził z wytłumaczeniem błędu w dyktandzie. Zdobył też już odpowiedzi na niektóre nurtujące pytania. ~ Przyjaciel ~ chyba chciał mu dać coś do zrozumienia mówiąc o dziurach, tak mi się wydaje.

    9 mar 2023

  • trujnik

    @iiswkornaa tak, to było pisane pod kątem powszechnych obaw mlodych chłopców – stulejka, ginekomastia, brak wytrysku itp. Przez to wszystko przeszedłem :)

    9 mar 2023