Witamina M (2) Wielkie przygotowania

Właściwie to, co jest opisane w tym, a nawet w kilku odcinkach to w dużej mierze autobiografia. Tak było. No prawie :) A że odważnie? Tak to wygląda, po prostu.
To, że coś nie jest nazwane, to wcale nie znaczy, że nie istnieje. Byłem już w szkole i jak to w szkole, rozmawia się z chłopakami o tym, czy o tamtym. No i kiedyś, kiedy bawiłem się z moim kumplem, Mariuszem pojawił się i ten temat. Byliśmy w krzakach i budowaliśmy szałas z gałęzi i liści. Zajęło nam to sporo czasu, a kiedy skończyliśmy, legliśmy zmęczeni w środku.  
– Pokaż, jakiego masz – poprosił Mariusz.  
– To znaczy co mam ci pokazać?  
– No chuja.  
To słowo już nieraz słyszałem i ogólnie uchodziło za bardzo brzydkie. Mnie też się nie podobało, choć już wiedziałem, że opisuje właśnie mojego przyjaciela. Ale Mariusz w ogóle brzydko się wyrażał i moi rodzice raczej nie lubili, jak bawiliśmy się razem. Traf jednak chciał, że mieszkaliśmy na tym samym piętrze i jego towarzystwo było najbardziej osiągalne, wystarczyło jedynie przejść na druga stronę korytarza. Dało się też przejść tak, żeby rodzice nie widzieli nas z okna. Kiedyś nawet próbowaliśmy palić papierosy w krzakach, a później ojciec zastanawiał się, skąd ja tak nasiąkłem tytoniowym dymem.  
– Nie pokażę, wypchaj się.  
– Nie mów tak do mnie, bo się przestanę z tobą bawić, a nawet... – jeśli chciał zagrozić, to mu raczej nie wyszło. Mariusz był może rozrabiaką, ale na pewno nie był złym dzieckiem, nie brał udziału w bijatykach i bił się, kiedy już naprawdę musiał.  
– A po co chcesz widzieć?  
– A tak sobie... Ale jak mi pokażesz twojego, to ja ci pokażę mojego.  
Propozycja była warta rozważenia, jako że tak naprawdę jeszcze nie widziałem, jak to wygląda u innych. Może kiedyś w przedszkolu, ale kto by się wtedy tym interesował... Mój przyjaciel też przebywał w ukryciu jak szpieg na wojnie. No i teraz po raz pierwszy w życiu ktoś miał go zobaczyć. Mariusz był wyższy ode mnie o pół głowy i o rok starszy, toteż wyobrażałem sobie, że ma o wiele większego.  
– To ty pierwszy – zażądałem, nie chcąc się wygłupiać.  
– Nie, ty – przekomarzał się Mariusz. – Ja pierwszy prosiłem.  
Niechętnie zgodziłem się z nim i z jeszcze większą niechęcią ściągnąłem spodenki. Mariusz patrzył się zachłannie.  
– No teraz ty – popędziłem go. Posłusznie rozpiął rozporek i nareszcie i ja mogłem zobaczyć. Jeśli spodziewałem się czegoś innego, to przeżyłem spore rozczarowanie. Przyjaciel Mariusza był mniejszy i cieńszy. Nie mogłem sobie odmówić uśmieszku triumfu.  
– Ale jak mi stanie jest większy od twojego – powiedział przekornie. – Tylko teraz mi nie stanie.  
Chyba wiedziałem, o czym mówi, przypominając sobie okoliczności, w jakich odbyłem pierwszą rozmowę z moim przyjacielem. Można tak nazwać, że stał na baczność, pod kątem prostym do całego ciała, jeśli się stało.  
– Ale jajka mam większe – nie ustawał Mariusz i była to prawda. Ale mnie ta cała zabawa przestała się podobać w przeciwieństwie do Mariusza.  
– Mogę go dotknąć? – zapytał. Jakoś dziwnie zapytał, nie tak odważnie, jak on to zawsze robi. W jego prośbie była jakaś nieśmiałość, niepewność siebie.  
– Nie – odpowiedziałem zdecydowanie. Mój przyjaciel siedział cicho, ale ten pomysł też mu się niezbyt podobał.  
– No ale tak na chwilę, na trochę...  
– Nie i już – powiedziałem, a kiedy zobaczyłem rękę Mariusza zbliżającą się niebezpiecznie w stronę mojego przyjaciela, szybko naciągnąłem spodenki i wyskoczyłem z szałasu, potrącając noga jego podstawę. Szałas zawalił się prosto na Mariusza, a ja skorzystałem z okazji i uciekłem w cholerę. Mariusza od tej pory unikałem, jak tylko się dało.  

Wieczorem leżałem w łóżku i rozmyślałem, czy dobrze zrobiłem, nie pozwalając się dotknąć Mariuszowi. Powoli zaczynałem tego żałować i żałowałbym dalej, gdyby, zupełnie znienacka, odezwał się on.  
– Jesteś tam?
– No pewnie – odpowiedziałem. – Ale nie wiem, czy mam ochotę na rozmowę. Jeszcze do tej pory ręce mi latają.
Było to prawdą, nawet nie tknąłem kolacji, co z kolei zaniepokoiło moją mamę i zaczęła mnie straszyć lekarzami.  Jeszcze mnie ściskało w dołku i najchętniej bym już zasnął, ale on miał dla mnie niespodziankę.  
– Świetnie zrobiłeś, jestem z ciebie dumny – powiedział i drgnął. Może z zadowolenia.. – Chyba po raz pierwszy w życiu. Pomyślę nad jakąś nagrodą.  
– No nie wiem... – coś nie dawało mi spokoju. – Ciekawe jak się człowiek czuje, gdy go dotykają w to miejsce? Żyję już prawie dziewięć lat i jeszcze nie było mi dane tego spróbować.
Ale on wiedział swoje. Syknął jakby ktoś go zdzielił po głowie.  
– Nie dam się dotykać pierwszemu lepszemu łachudrze – powiedział obcesowo. – Już pomijam to, że ten jego przyjaciel był taki jakiś...  
– Jaki?  
– No chyba brzydszy ode mnie, sam musisz to przyznać.  
Miał rację – o ile w tym wszystkim liczy się długość. Bo wcale nie byłem tego taki pewny. Dotychczas niewiele o tym słyszałem, jeśli w ogóle. W każdym razie chyba jednak tak, skoro zrobił takie wrażenie na Mariuszu.  
– I tak na razie, jestem całkiem zadowolony i nie chce oglądać konkurencji. Raz się stało, było fajnie, pozbyłem się kompleksów, ale na jakiś czas mam dość. To nie na moje nerwy. A już na pewno teraz nie pozwolę się nikomu dotykać.  
– To znaczy, że kiedyś tak? – zdziwiłem się.  
– Zobaczymy – odpowiedział enigmatycznie. A na razie mam dla ciebie niespodziankę. Skoro ty byłeś dla mnie miły, ja dla ciebie też będę. Nie jestem wcale taką niewdzięczną świnią, za jaką mnie uważasz. .Ale musisz mnie trochę pogłaskać.  
– Chyba już dość tych przyjemności na dziś, nie sądzisz? Nie dość, że tyle dla ciebie zrobiłem, to ty jeszcze...  
– Nie marudź – rzucił oschle.
Hmm. Tu mnie miał. Bo z jednej strony dotykanie go dawało mi ogromną przyjemność, z drugiej zaś miało zdecydowanie złą reputację. W moim stosunkowo krótkim życiu zdążyłem zaobserwować, że te rejony są jakby pokryte niewidzialną trucizną, i to w przypadku obu płci. O ile drapanie się po tyłku, mimo że niegrzeczne, było jakoś tam akceptowane, często w akompaniamencie niemądrych uwag, a nawet można to było zrobić przy dziewczynach, o tyle dotykanie z przodu kończyło się w wieku jakichś czterech, pięciu lat. Później było ciężkim wykroczeniem. Nawet przy sikaniu robiło się to z jakimś poczuciem winy i niejako „na pamięć”, bez przyglądania się, jakby z odrazą. Zatem jak w takiej sytuacji go dotykać i jeszcze czerpać przyjemność?
– Niepotrzebnie tyle myślisz – powiedział przyjaciel. – Bo zaraz znudzi mi się to czekanie.
No bezczelny typ. Niby był mój, niby nikt mnie nie złapie i nie wytarmosi za ucho (rodzice w nocy nigdy nie wchodzili do mojego pokoju), nikt mnie nie objedzie, ale… Było mi głupio przed samym sobą.  
– Zlituj się… – zakwilił. – Prochu nie wymyślisz.
– Żebym to ja wiedział, po co to robię… – westchnąłem. Ująłem go w dwa palce i ścisnąłem w okolicy główki.
– No, na co czekasz? – prawie krzyknął. – Głaszcz, do cholery!
Dałem sobie spokój z oporami wewnętrznymi i zacząłem go głaskać. Był coraz bardziej napuchnięty. Jak to Mariusz powiedział? Stał mi. I rzeczywiście rewanżował się, jak tylko mógł, było mi wyjątkowo przyjemnie. Im dłużej go głaskałem, tym piękniej mi się rewanżował. Było mi coraz przyjemniej i byłem ciekaw kiedy, gdzie i jaki jest koniec tej zabawy. A może jest co coś bardzo złego? Tak nie czułem się jeszcze nigdy w życiu. Było mi niesamowicie przyjemnie, ale to nie był ten typ przyjemności, jaki odczuwasz, kiedy jesz losy czy dostajesz piątkę z matmy. Instynktownie czułem, że coś musi nastąpić. No mi nastąpiło, zrobiło mi się jakby słabiej i chciałem, żeby ten stan nigdy się nie skończył. Właściwie już go nie głaskałem, a ściskałem tak, że zmuszony był zawyć.
– Możesz już przestać, z łaski swojej?
Mogłem i przestałem. Dopiero teraz dotarło do mnie, jak głęboko oddycham i że jestem cały spocony. Nie, to chyba nie jest normalne. Przecież tak bez powodu się nie pocimy i nie dyszymy, prawda? Przecież nie robiłem nic, a sapię, jakbym przebiegł kilometr… Może mam astmę? Maciek, kolega z ławki miał astmę, no ale on ważył prawie siedemdziesiąt kilo i nie chodził na wuef. Rozpamiętując to, co się stało przed chwilą, nawet nie zauważyłem, jak mi minęła euforia, a zawładnęło mną mocne zmęczenie. Popatrzyłem na mój fluorescencyjny (czemu to się tak głupio nazywa? Wystarczyłoby „świecący”) zegarek. Była prawie jedenasta. Do szkoły miałem na ósmą, powinienem już od godziny spać. Ale mi się nie chciało. Podświadomie wiedziałem, że właśnie zdarzyło się coś bardzo ważnego, tyle że nie potrafiłem jeszcze tego nazwać. Ba, nawet porządnie opisać. Wsadziłem rękę w slipki.
– Przestań się wygłupiać i daj mi spokój – usłyszałem tylko.  
Cóż, miał prawo poczuć się zmęczony, jak to bohater wieczoru.  

Kiedyś leżałem sobie przed snem i myślałem o różnych rzeczach, które koledzy, a zwłaszcza koleżanki nazywają świństwami. Niektórzy nawet o tym rozmawiają, ale ja się w takie rozmowy nie angażuję, zwyczajnie jest mi głupio. Co jednak nie zabrania mi myślenie o tych rzeczach, bo one są jednak nieco martwiące, prawda? Mój przyjaciel chyba spał, ale w pewnym momencie się obudził.  
– Musisz mnie budzić? Chce mi się spać, ty chyba też masz dość. Zamiast myśleć o trójce z matematyki, kiedy stać cię było na co najmniej cztery i wypracowaniu z polskiego, na które został ci tylko jeden dzień, nabijasz sobie głowę jakimiś kretyństwami.
– Ja? – zdziwiłem się. – Myślę tylko, czy będą mi rosły cycki jak Markowi. Na wuefie widziałem. Przecież on wygląda jak baba, nie uważasz? Toteż się zastanawiam, czy to nie jest jakaś dziewczyna w przebraniu albo nie dzieje się coś naprawdę złego. Lubię go i wolałbym...
– Ty to mówisz serio? – zdziwił się. – Chyba na wycieczce w Karkonosze spaliście w jednym pokoju na kwaterze w Górzyńcu, nawet we trzech w jednym łóżku, bo było strasznie zimno, nawet ja miałem dość i widziałeś to i owo, prawda?
– Niby tak, ale on wtedy nie miał cycków… Może mu się płeć zmienia? A może  i mnie to się stanie, odpadniesz i zaczną mi rosnąć piersi?
– Eh, nie sądzę. Mówiłem ci o genach ostatnio, sprawdziłeś chociaż w encyklopedii co to jest? – ofuknął mnie bo wiedział, że nie miałem kiedy.
– Sam wiesz że nie.
– No właśnie. Geny to ty masz akurat dobre, po rodzicach i mówię ci, nie zawracaj sobie głowy bzdurami. Kiedyś to się wszystko wyjaśni i jeszcze będziesz się z tego śmiał. A na razie, daj mi spokój do cholery! Bo się skręcę w supełek i będziesz cierpiał.
– Jesteś na to za krótki – zaśmiałem się. I to chyba załamało go całkowicie, bo wręcz się cofnął i ledwie wystawał z brzucha. To jego zachowanie podoba mi się coraz gorzej…  

Jakoś po roku skończyły się moje problemy z moczeniem się, równie nagle jak się zaczęły i mój ni to przyjaciel, ni to wróg – ciekawe, że nie nudzi mu się w tej podwójnej funkcji – przestał mnie interesować. Nawet chwilowo nie chciało mi się go głaskać, wydarzenia tamtej nocy powtarzały się rzadko. Najpewniej więc była to jakaś choroba, o której nie słyszałem. Nawet zastanawiałem się, czy nie porozmawiać o tym z ojcem, ale kiedy już prawie zebrałem się na odwagę, pojechał na budowę, a jak wrócił, odwaga mi minęła. A wisiorek powoli przestawał już być moim wrogiem, po prostu traktowaliśmy się nawzajem jak zło konieczne, jak Stany Zjednoczone i Związek Radziecki – no co, ogląda się telewizję, co nie? Moją uwagę zaczęła zaprzątać nauka, koledzy i zwyczajne codzienne życie. Zwłaszcza że zanosiło się na duże zmiany. Z nauką nie miałem jakichś szczególnych kłopotów, szkołę lubiłem. Zaczęło mnie też interesować coraz więcej rzeczy, na które wcześniej nie zwróciłbym uwagi. Zaczytywałem się w powieściach podróżniczych, zwłaszcza arktycznych, zacząłem oglądać mecze piłkarskie, czego moja rodzina, zupełnie niezainteresowana futbolem, nijak nie mogła zrozumieć. Do tego wszystkiego przyplątała się mania poznawania Wrocławia i Dolnego Śląska. Na wycieczki jeszcze nie mogłem jeździć sam, musiały mi wystarczyć klasowe i wypady z rodzicami, niestety bardzo rzadkie. Natomiast nikt mi nie zabronił czytać i zbierać stosownej literatury. Ojciec patrzył się na mnie ze zdumieniem.  
– Po kim to masz? Bo na pewno nie po mnie? Może ty jesteś dzieckiem sąsiada? – dodał, a w jego głosie wyczułem żartobliwy ton. Tą niewinną uwagą spowodował, że zacząłem się zastanawiać, skąd się w ogóle biorą ludzie. Że się rodzą – to było dla mnie oczywiste i akceptowalne, to już wiedziałem nawet w przedszkolu, a bajki o bocianach zawsze mnie śmieszyły. Natomiast co było wcześniej, do tej pory niewiele mnie obchodziło. Co powoduje, że kobieta najpierw jest w ciąży, a potem rodzi dziecko. Niewątpliwie facet musi mieć w tym jakiś udział, ale jaki? I jeszcze jedna kwestia nękała mnie niesamowicie – jak to się dzieje, że zakonnice nie mają dzieci. Przynajmniej żadna z mi znanych. Zbieżność tak duża, że na pewno nie była przypadkiem. Tam gdzie nie było mężczyzn, nie było dzieci.

Ba, pytanie było, ale skąd znaleźć na nie odpowiedź? Marzyłem o takiej cudownej maszynie, która daje odpowiedź na dowolnie zadane pytanie. Wpisujesz na przykład: Skąd się biorą dzieci? Albo: Ile mieszkańców liczy NRD? Czekasz chwilę i dostajesz odpowiedź tak jak w teleturniejach na ekranie telewizora. Teraz tak sobie wyślę, że wtedy właśnie wynalazłem internet, a właściwie przewidziałem jego istnienie. Jednak w latach siedemdziesiątych takiej maszyny nie było i pozostało tylko grzebanie w książkach. Tu jednak nie wiedziałem, jak się za to zabrać. Zapytać kogoś nie dało rady. Wiedząc, że to wstydliwy temat, omijałem go, jak się da i liczyłem tylko na przypadek. Albo na to, że jakoś to się wyjaśni. A jednocześnie głęboko, gdzieś podskórnie czułem, że ten mój musi mieć z tym jakiś związek. Na razie wynikało to tylko z praw logiki, niepogłębionej żadną inną wiedzą.  

Mniej więcej w tym samym czasie, mniej więcej w wieku jedenastu lat, ta złośliwa cholera znów przypomniała o sobie. Było to w środku nocy. Przewracałem się właśnie na drugi bok, kiedy kładąc się, znów poczułem, że zaczyna mnie nieprzyjemnie uwierać, na granicy bólu. Obudziłem się natychmiast i z miejsca rozpoznałem przyczynę niedogodności. Ruszyłem ręką, by go poprawić, i dosłownie skamieniałem. Był inny niż zwykle, twardy, gorący. Co prawda już sztywniał mi wcześniej, ale nigdy w taki sposób! O dalszym spaniu nie było rzecz jasna mowy. Wystraszony pobiegłem do łazienki. Faktycznie oprócz tamtych zmian wydawało mi się, że lekko zmienił kolor. No i ten śmieszny farfocel na górze skrócił się znacznie i z ledwością opinał sam czubek. To stamtąd właśnie dochodził największy ból.  
– Co ty wyprawiasz, do ciężkiej cholery – warknąłem, nie zważając na to, że przecież bywaliśmy już w lepszej komitywie. – Stało ci się coś?  
– Zostaw mnie w spokoju – odburknął. – Wszystko jest tak, jak należy. Naciągnij gacie i wracaj do łóżka. I jeszcze jedno: uważaj na język. Nie zasługuję na takie bluzgi.  
– Kiedy właśnie widzę, że coś jest nie tak i nie oszukasz mnie – upierałem się. – W takim stanie cię jeszcze nie widziałem, przynajmniej nie pamiętam.  
– Raczej nie pamiętasz. Rób, co ci kazałem.  
Jego bezczelność była wręcz porażająca.  
– Musisz przy okazji tak boleć?  
– Muszę i nic na to nie poradzimy, ani ty, ani ja. Tak to się po prostu odbywa. Mam tak przykazane i nie da się tego zmienić.
– To te cholerne geny? – jeszcze nie odrobiłem tej lekcji ale coś musiało być na rzeczy.  
– Tak i nie obciążaj mnie za bardzo za to, co się dzieje. Tak jak ty masz swoich szefów: nauczycieli, rodziców, tak ja mam też i pewne zachowania mam po prostu przykazane.  
– Geny nie geny... Na razie budzisz mnie po nocach, zmieniasz kształty i kolory jak kameleon i zupełnie nie wiem co z tym zrobić.  
– Nic. To wszystko jest zakodowane i dzieje się nie bez powodu– odciął się. – Daj mi spokój i idź spać, do ciężkiej cholery!  
Tego było mi za wiele. Ból w czubku się nasilał, niewiele myśląc, wszedłem do wanny, przyklęknąłem i puściłem na niego silny strumień zimnej wody. Po momencie poczułem się znacznie lepiej.  
– Dobrze ci teraz?  
Nie doczekałem się odpowiedzi. Wyglądało na to, że, potraktowany zbyt obcesowo, obraził się na mnie. Tak to i wyglądało, sflaczał nieco i powrócił do poprzedniego koloru.  
– Mówię do ciebie, słyszysz?  
Teraz ja byłem złośliwcem odgrywającym się za zmarnowaną, nieprzespaną noc. Ale widać wyczuł to i dyplomatycznie milczał. Dałem mu ochronę z ligniny i wróciłem do łóżka. Nie mogłem zasnąć, z jednej strony podejrzewając, że to jest coś naturalnego, z drugiej bojąc się wściekle, że ta sytuacja będzie się powtarzać i koniec końców wykończy mnie brak spania. I jak tu rano iść do szkoły?

Chcecie następne odcinki czy nie? Wypowiedzcie się. I przepraszam, że nie umiem napisać opowiadania o ciotce, która się puszcza :) Mam nieco inne zainteresowania. I tym razem nie namawiam was, byście czytali wersję z chomika, bo jest sporo zmieniona.

trujnik

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka i obyczajowe, użył 3245 słów i 18114 znaków, zaktualizował 5 mar 2023.

1 komentarz

 
  • iiswkornaa

    Dobrze, że chłopiec nie ma problemu z ginekomastią. Jego kolega Marek może ma skoro wygląda jak dziewczyna. W okresie dojrzewania suteczki również się zmieniają. Powiększają się i robią wrażliwsze. U jednych nie jest to zbytnio zauważalne i wyczuwalne, a u drugich tak. (:

    8 mar 2023