Wynajęty samolot wlatywał chmury, grzmoty rozchodziły się echem. Pilot ledwo panował nad maszyną, wzywając pomoc przez radio. Nie pierwszy raz zaskoczyła go burza, przybrał dobrą minę do złej gry. Marzena wynajęła transport, aby jak najszybciej dotrzeć do kurortu. Turbulencje miotały maszyną, zapięty pas dawał złudne poczucie bezpieczeństwa. Stewardessa pocieszała zleceniodawczynię, aby się nie martwiła. Ponownie zaczęło trzepać samolotem, jeden silnik zgasł. Spadali, krzyczała, trzymając mocno fotel. Uderzenie o wodę na chwilę zamroczyło trzydziestolatkę. Przez rozwalony kadłub wlewała się słona woda, odpięła pas, ratując się ucieczką. Przez wyrwę wypłynęła na powierzchnię, żywioł szalał nadal. Ledwo dopłynęła do brzegu nieznanego lądu. Padła na piasek, tracąc świadomość. Obudziła się, gdy żółw morski prześlizgiwał się koło niej. Na plaży leżały szczątki wraku, wstała, wołała, była osamotniona wśród szumu fal. Obolała szła przed siebie, natrafiła na ciało stewardessy, blade, poranione. Żyła, tylko gdzie się znajdowała. Mała czarna ucierpiała od wypadku, poszarpane rajstopy zerwała z nóg, na których widziała otarcia. Boso weszła do buszu, w nadziei na ugaszenie pragnienia. Zachciało się wakacji, przeszło przez myśl ocalałej. Z pieniędzmi nie miała problemu, korzystała z życia, miała męża zarabiającego krocie. Uwielbiała imprezy, dobre towarzystwo, miała pecha, bo mąż nie miał czasu dla niej przez interesy. Nie poleciał z nią. Ubolewała, bo dbała o siebie specjalnie dla niego. Ostatnio pokłóciła się z Nikodemem, postawiła sprawę jasno, nie chciał słuchać, spakowała się i pojechała na lotnisko. Miała dwa bilety, niespodzianka się nie udała, została sama. Brnęła w dzicz, na zwalonym drzewie wisiały ludzkie czaszki. Sparaliżowana strachem zatrzymała się. Iść dalej, nie iść, napić się wody, umrzeć z pragnienia, dylematy. Czaszki mogły tkwić tu od bardzo dawna, zbagatelizowała ostrzeżenie. Szum dobiegł do niej, wartki strumień przepływał przez zielone chaszcze. Nachyliła się, piła spragniona, wstała usłyszała szelest. Nikogo nie było, ani zwierzęcia, ani gada. Miała wracać, zawróciła, ale szyja zapiekła Marzenę, dotknęła bolącego miejsca, wyciągnęła strzałkę z kolorowymi piórkami. W głowie zakołowało, zupełnie jak po imprezie, gdzie wypiła za dużo. Ocknęła się, otoczona przez gałęzie ułożone koło siebie. Przypominało to klatkę, wykonaną z bambusa. Prymitywny tubylec przyglądał się atrakcyjnej trzydziestolatce, przepasany tylko opaską ze skóry w okolicy krocza. Na głowie nosił opaskę z liści, miał ciemną karnację skóry. Mówił do niej, ale ani słowa nie rozumiała, tylko bełkot. Drugi tubylec otwierał klatkę, ciągnął Marzenę na siłę, wbrew woli pojmanej. Związali kobiecie ręce prowadząc w nieznane, mierzyli do niej z ostro zakończonych gałęzi. Prosiła, błagała o litość, nic to nie dało, nikt nie rozumiał ani słowa z tego co mówiła. Nie było jak uciekać, nie było dokąd, nie było jak się bronić. Ręce związane linką uniesiono w górę, jeden z tubylców przywiązał je do stelaża wykonanego z bambusa, przymocowanego wysoko do drzewa. Z uniesionymi sztucznie rękoma, był a bezsilna, zaczęła kopać, ale i z tym sobie poradzono. Przymocowano pojmanej nogi za pomocą kolejnych linek z lian. Krzyczała, spazmowała, wokół niej zaczęto tańczyć. Coraz mniej się jej to podobało, spociła się na całym ciele. Tutejszy wyspiarz zerwał z niej sukienkę, pozostała w bieliźnie. Na widok stanika i koronkowych majtek, trącano Marzenę kijem. Bali się dotknąć nowinek, odważniejszy przeciął je dzidą. Lekki materiał opadł, ukazując krągłe piersi i wydepilowaną brzoskwinkę. Miejscowy czarownik w masce z ludzkich kości, obrzucał porwaną kawałkami roślin. Wyglądał jakby wypędzał z niej złe moce, mogli uznać rozbitka za nieszczęście. Dwie tutejsze dziewczyny z plemienia, niosły w miskach maści różnobarwne. Smarowały ciało kobiety, jakby była poświęcana w ofierze. Nie oszczędzały twarzy, a w okolicy biustu i między nogami, bawiły się palcami, zaciekawione co tam znajdą. Mówiły coś do siebie, śmiejąc się. Nie znała tej mowy, powtarzały często podobne sylaby. Przed nią rozpalano ognisko, szaman zamachnął się dzidą, raniąc Marzenę w nogę. Zginie, tylko to przechodziło przez myśli kobiety. Z chaty wyłonił się młody tubylec, z czapką z piór ptaków. Na szyi nosił naszyjnik z podłużnych zębów, nie ludzkich. Wołał w nieznanym języku, zaniechano broni, namaszczające pomocnice odeszły. Pewnym ruchem przeciął więzy, odpychając szamana. Miał posłuch, mógł być wodzem plemienia, Marzena posłusznie robiła co nakazał, bo dzięki niemu nie została przebita dzidą. Zdawała sobie sprawę, z atutów ciała, pełnych piersi, kształtnych bioder. Tubylec pociągnął kobietę ze sobą, zamykając w chacie. Odzywał się, spokojnie, uspokajał, koił nerwy, chociaż nie wiedziała co mówi. Nie zmywając z niej barwników, zaczął gładzić ciało, począwszy do szyi, przez ramiona, aż do pasa. Tu się zatrzymał. Widocznie farba miała zmyć z niej złe moce, tak wywnioskowała. Mężczyzna był delikatny, pokazywał w górę, pokazując skąd przybyła. Dotknął ustami pomalowanej na pomarańczowo szyi, nie bał się ubrudzić. Zjeżdżał językiem niżej, zlizując z niej barwnik, który miał zapach ziół i owoców. Poddała się temu, pieścił ramiona, piersi, robiąc kółka językiem na sutkach. Przyjemne uczucie skończyło się, kiedy rzucił nią o suche liście palm, wyścielone na gołej ziemi. Palcami sprawdzał czy jest wilgotna między nogami, ślizgał rękami po spoconym ciele, rozmazując jej soki. Napawał się tym zapachem. Zrzucił przepaskę z bioder i wszedł w nią. Najpierw poczuła parcie, a potem przyzwyczaiła się. Zaczął wykonywać posuwiste ruchy, napawając się tym stanem. Jęknęła, bała się, ale nie aż tak mocno jak na początku. Bawił się biustem, tarmosząc go niespokojnie. Wyszedł z niej, przewrócił Marzenę na brzuch, podniósł sprawnie biodra kobiety wyżej, podpierała się tylko na łokciach. Wykonywał ruchy, które zaczynały sprawiać rozkosz. Coraz szybciej, intensywniej, dochodził do szczytu. Ciepły płyn wpłynął do brzoskwinki, nie śmiała protestować. Kawał się podnieść kobiecie, tarmosząc jeszcze nieprzytomną po nabrzmiałym biuście. Zostawił tak jak stała, choć po nogach lała się strużka gęstego jak budyń nasienia. Dziewczyny smarujące wcześniej Marzenę, wyciągnęły przerażoną na zewnątrz. Bała się nadal, wiedząc, że wódz już sobie ulżył. Szaman rzucał w nią nadal jakimiś roślinami wypowiadając bełkotliwe formułki. Wrzucono ją do kadzi, do gorącej wody, krzyczała. Kobiety obmywały ją z farbek, do czysta. Woda parzyła, wreszcie wydobyto ją z powrotem. Dwie pomocniczki zabrały Marzenę nad sadzawkę. Same zanurzyły się razem z nią. Pocałunek złożony przez dziewczynę z plemienia wydał się przyjemny. Druga gładziła Marzenę po biuście i dotykała palcami brzoskwinki, rozchylając na boki miłosne płatki. Jedna tkwiła za jej plecami, druga przed nią, każda dawała jej rozkosz. Wyciągnęły trzydziestolatkę z wody, na brzegu masując strefy, dzięki którym odpływała. Jedna ustami zawędrowała pomiędzy jej nogi, obracając językiem powodowała przyjemność. Druga całowała po sutkach, ssąc je coraz mocniej. Jęczała, wiła się, zgrabny język wykonywał koliste ruchy, dochodziła na szczyt rozkoszy. Wilgotnymi ustami pełnymi soków z brzoskwinki, ucałowała jej usta. Nad nimi pojawił się szaman, trzymając w ręku dzidę, zamachnął się, aby trafić w kobietę, krzyknęła.
Nastała jasność, obudziła się w swoim łóżku, z rękami błądzącymi po ciele. W łazience świeciło się światło, mąż wychylił się zza futryny.
- Wszystko w porządku? Wydawałaś z siebie dwuznaczne jęki, czy coś ci się śniło?
Wstała, macając się po owocu miłości, który wilgotny aż prosił się o dotyk. Przywarła do małżonka, który zapinał właśnie koszulę.
- Miałam sen.
- Jaki?
- Puściłbyś mnie samą w podróż?
- Jak chcesz to jedź, nie ma nic przeciwko.
- Nie chcę, zostań.
Rozpalona pociągnęła go do łóżka, rozbierając zapamiętale.
- Co robisz? Muszę iść do pracy.
- Nie musisz.
Zsunęła wilgotną bieliznę, rzucając go o pościel. Chwyciła za komórkę, wybierając numer do firmy.
- Dzień dobry, szef dziś nie przyjedzie.
Nacisnęła na czerwoną słuchawkę, leżąc naga na zaskoczonym mężu.
- Kochanie, zadziwiasz mnie.
- Dziś jesteś zajęty do wieczora.
Dotknął jej nabrzmiałych piersi, podniecała go jak nigdy. Nie szukał wymówek, stanął na wysokości zadania.
3 komentarze
Fallen
jakie super , dlaczego poczekalnia
Robert72
Fajne
Kocurek70
Ot, to jest kochająca żona.