Konsternacje cz. III

Konsternacje cz. III- Nie znajdziesz jej, tato – łagodnym głosem przekonywała mnie moja córka. – Może ona wcale nie chce żeby ją odnaleziono?
Słowa Justyny ledwo do mnie docierały. W miesiąc po zniknięciu Sylwii w głowie wciąż miałem tylko te dwa słowa: "muszę zniknąć”. Znikła z mojego życia jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.  
Kim ona była? Nieprzerwanie zadawałem sobie to pytanie. Kim była? Skoro policja nie wiedziała o kogo chodzi. Siedząc przed jakimś żółtodziobem na posterunku, zacząłem się zastanawiać, czy nie brakuje mi jakiejś klepki. Jak to możliwe, że nie ma jej w żadnym spisie ludności, kiedy jeszcze kilka tygodni temu trzymałem ją w ramionach.  
Jak żyć po takiej stracie? Jak wrócić do poprzedniego życia? Odpowiedź jest bardzo prosta, nie da się. Po pewnym czasie uświadamiasz sobie, że powrót jest niemożliwy. Bo najgorszą krzywdą, jaką można wyrządzić człowiekowi nie jest wcale odebranie mu życia, tylko tego, po co żyje.
- Tato, tato… – lekkie szturchnięcie w ramię i głos mojej córki wyrwały mnie z odrętwienia.
W końcu udało mi się skupić wzrok na twarzy Justyny. Uśmiechała się do mnie próbując pocieszyć, widziałem na jej twarzy troskę i zrozumiałem, że to niewiele da.
Była moim jedynym wsparciem, wiedziałem, że nie jestem sam. Przyjrzałem jej się jeszcze dokładniej niż zwykle i zobaczyłem jak różni się od swojej matki. Promienna twarz, zawsze uśmiechnięta, bezapelacyjnie wygrywała z wiecznie zimną, stonowaną postawą mojej byłej żony. Pogłaskałem ją po policzku, westchnąłem i wstałem mówiąc:
- Pojadę jeszcze raz do jej matki.
- Tato, jeździsz tam co kilka dni, a potem wracasz w jeszcze gorszym nastroju.
- Tak, ale może tym razem ją zastanę.

Jadąc w stronę mieszkania matki Sylwii, spoglądałem na drzewa, które wyraźnie wskazywały, że lato powoli ustępuje miejsca ponurej jesieni. Za oknem ujrzałem wciąż jasne słońce oślepiające mnie w samochodzie, już jednak nie świeciło z taką mocą, jak przez te całe trzy wspaniałe miesiące spędzone z Sylwią.
Dlaczego zostawiłem ją wtedy na tym przeklętym parapecie? Dlaczego? W dalszym ciągu nie znajdowałem odpowiedzi na to pytanie.
Wyrwałem się z zadumy i w ostatniej chwili skręciłem w uliczkę prowadzącą do mieszkania niedoszłej teściowej. Jak zawsze, zaparkowałem samochód w tym samym miejscu, wysiadłem i podszedłem do schodków prowadzących do trzykondygnacyjnego bloku. Wcisnąłem odpowiedni przycisk domofonu i tradycyjnie wsłuchałem się w ciszę.
Zadzwoniłem jeszcze raz i spuściłem głowę. Stałem tak przez kilka minut i doszedłem do wniosku, że to idiotyzm, więc w końcu odwróciłem się i odszedłem. Przystanąłem jednak już na drugim schodku, ponieważ usłyszałem dźwięk otwierających się drzwi klatki schodowej. Obróciłem się na pięcie i ujrzałem młodego chłopaka szybko przechodzącego przez drzwi. Nawet na mnie nie spojrzał, tylko prędko pokonał kilka schodków podejścia i zniknął za rogiem. Ja, pod wpływem impulsu doskoczyłem z powrotem do klatki i złapałem zamykające się drzwi. Wszedłem i stanąłem po drugiej stronie. Co mi szkodzi spróbować? – pomyślałem i wszedłem na ostatnie piętro.  
Na górze stanąłem przed solidnie wyglądającymi, brązowymi drzwiami i zadzwoniłem. Cisza. Znowu cisza. Nacisnąłem na klamkę ale drzwi ani drgnęły. Rozejrzałem się i doszedłem do wniosku, że nie mam nic do roboty. Więc jedyne co mogłem zrobić to czekać. Podszedłem do ściany, oparłem się i osunąłem na zimną posadzkę. Odchyliłem głowę w tył i zamknąłem oczy. Momentalnie, chłód przyniósł chwilę ukojenia i falę senności.  
Odpływałem w błogim śnie, zaznając upragnionej ulgi. Przed oczami przewijały mi się różne obrazy, zdarzenia z życia, nie wiedziałem czy to jawa, czy sen. Straciłem poczucie czasu i zapadłem się jeszcze niżej.  

Przyśniła mi się ona, Sylwia. Otaczało ją jaskrawe światło, ledwo widziałem jej twarz, ale zdołałem dojrzeć jej uśmiech, ten sam, który zauroczył mnie pierwszego dnia naszej znajomości. Podchodzi do mnie i chwyta za rękę, prowadzi do nieznanego ogrodu, pełnego kwitnących drzew. Daje mi znak bym się położył pod jednym z nich, spełniam jej prośbę i uświadamiam sobie, że jestem półnagi. Sylwia siada na mnie ociera się o wzgórek powstający na moich spodenkach. Rozpuszcza blond włosy i lekki wiatr rozwiewa je na wszystkie strony. Moja ręka sama podąża w kierunku jej dekoltu i rozpina zamek sukienki. Na światło dzienne wydostają się jej nagie piersi które delikatnie dotykam, tak delikatnie niemal bojąc się ją skrzywdzić. Sylwia zrzuca sukienkę i pochyla się żeby pocałować mnie w usta. Jej język wędruje po moich wargach, by w końcu zatopić się w środku. Po minucie odrywa się od moich warg bez tchu i z uśmiechem na twarzy czuje rosnącą erekcję między udami. Jej dłonie zaczynają błądzić po mojej klatce piersiowej bawiąc się krótkimi włoskami. Całuje moje sutki, a swoimi ociera się o mój brzuch. Przylega do mnie całym ciałem, czuje jej ciepło i mocno bijące serce, szczęście przepełnia mnie od stóp do głów. Nagle Sylwia odrywa się ode mnie i wciąż z uśmiechem na twarzy leciutko potrząsa za ramię mówiąc:
- Wstań Przemku.
Chcę ją posłuchać i spełnić prośbę, ale moje ciało nie chce się poruszyć. Sylwia mocniej potrząsa mnie za ramię i mówi bardziej stanowczo:
- Przemek, wstawaj.
Ton jej głosu zmienił się i zdałem sobie sprawę, że to nie jej głos. Senna mara oddalała się coraz bardziej i bardziej, obrazy blakły i odchodziły w zapomnienie.

Gwałtownie otworzyłem oczy, pierwszą moją myślą było to, że jedynie we śnie widziałem ukochaną. Następnym obrazem jaki do mnie doszedł była kobieta potrząsająca mnie za ramię, która stale powtarzała:
- Przemek, na miłość boską, wstań natychmiast.
Matka Sylwii.
Zamrugałem kilka razy powiekami by zupełnie się obudzić. Nie wiem ile czasu mogłem spać. Godzinę, dwie, a może pół dnia. Raczej dłużej, bo przez okna klatki schodowej nie wpadały już promienie słoneczne kończącego się lata. Za oknem zapadł zmrok.
Szczerze mówiąc nie zdziwił mnie widok matki Sylwii, w końcu na nią czekałem. Wziąłem się w garść i wstałem nic nie mówiąc. Widziałem ją tylko kilka razy, ale wszędzie bym ją poznał, była tak bardzo podobna do swojej córki.
- Po co tu przyszedłeś? – spytała mnie kobieta.
- Gdzie jest Sylwia? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
Nie odpowiedziała, odwróciła się i zaczęła otwierać drzwi do mieszkania. Szybkim i gwałtownym ruchem wytrąciłem jej klucze z ręki i przytrzymałem drzwi ręką.
- Gdzie ona jest!? – spytałem ponownie.
Mój ostry ton głosu nie zrobił na niej wrażenia, tylko podniosła głowę i uważnie na mnie spojrzała. Nie uciekłem wzrokiem, wytrzymałem jej spojrzenie.
- Zostaw to Przemek, zostaw ją.
- Nie, do jasnej cholery – nie wytrzymałem i złapałem ją za ramiona przyciskając do zimnej ściany. – uznali, że zwariowałem bo szukam kogoś, kto nie istnieje, a ja wiem dokładnie, że tak nie jest – zrobiłem pauzę, i ciągnąłem dalej. – Ja i pani tak samo.
- To nic nie da – odparła matka Sylwii. – Ja nie wiem gdzie ona jest.
- Muszę ją znaleźć – w końcu opuściłem głowę. – Kocham ją.
Zapadła chwila ciszy. Przerwała ją moja niedoszła teściowa.
- Ty o niczym nie wiesz, prawda, Przemek?  
- Wiem jedno – odpowiedziałem. – Zaczynam wariować.
- W takim razie wejdź do środka, musimy porozmawiać.
Zrobiłem jej miejsce i weszła do środka, ja przekroczyłem próg tuż za nią.  
W mieszkaniu unosił się przyjemny zapach. Obejrzałem się dookoła lustrując pomieszczenie. Mój wzrok zatrzymał się dopiero na twarzy kobiety. Dopiero teraz, w lepszym świetle ujrzałem dwie świeże rany, na jej policzku i szyi. Zorientowała się co widzę i powiedziała:
- Wszystko Ci zaraz wyjaśnię.
Niczego innego nie pragnąłem od miesiąca – pomyślałem w duchu.
- Chodź i usiądź spokojnie, bo po tym co zaraz usłyszysz, twoje życie zmieni się nieodwracalnie. Jesteś na to gotowy?
- Tak – odpowiedziałem słabym głosem. – Słucham.
- Po pierwsze chcę żebyś wiedział, że ja naprawdę nie wiem gdzie ona jest. Gdybym wiedziała to zapewne już by nie żyła.
Pobladłem, moje ręce drżały i nie mogłem tego opanować. Ona mówiła dalej:
- Sylwia jest jedynaczką, pierwszą połowę swojego życia spędziła mieszkając ze mną i moim mężem w leśnej willi pod miastem. Wbrew tego co się tam działo, to było piękne miejsce i dom. Sylwia zawsze go tak dziwnie nazywała. Dom..
- … wschodzącego słońca – dokończyłem za nią.
Otworzyła szeroko oczy, była szczerze zaskoczona.
- Wiesz o tym domu?
- Wiem tylko, że Sylwia tak nazywała swój rodzinny dom, nic więcej.
- Ach tak – odparła i ciągnęła dalej. – Tak jak powiedziałam, Sylwia była naszym jedynym dzieckiem, a jej ojciec był i jest: tyranem, gangsterem i najgorszym człowiekiem jakiego znam – spojrzała na mnie obserwując moją reakcję. – Na imię ma Waldek, ale wszyscy mówią na niego Wladi. Na początku był tylko drobnym przestępcą, niestety z czasem rósł w siłę, by teraz stać się jednym z głównym mafiosów w tej części kraju.
Powoli zaczynałem rozumieć o co w tym wszystkim chodzi.
- Do tego wszystkiego, Wladi gwałcił Sylwię odkąd skończyła czternaście lat – dodała szybko kobieta.
Z początku mój mózg nie przyjął tej informacji do wiadomości i tylko lekko skinąłem głową. Lecz po chwili dotarło do mnie to co powiedziała i zamarłem w bezruchu, zrobiło mi się słabo i ciemno przed oczami. Jak to możliwe? – pomyślałem.
Wziąłem się w garść i uspokoiłem oddech, po chwili zapytałem:
- Co było dalej?
- Starałyśmy się z tym jakoś żyć, ale udało się to tylko do czasu. Gdy Sylwia miała szesnaście lat, Wladi posunął się o krok za daleko. Mianowicie, dopuścił się na niej gwałtu analnego, czego nigdy wcześniej nie zrobił. Była później w kiepskim stanie, który się pogorszył następnego dnia gdy Wladi, zgwałcił mnie w kuchni na jej oczach. Tylko dlatego, że stanęłam w jej obronie.
Słysząc to ukryłem twarz w dłoniach, ale ona dalej kontynuowała:
- Po tym wszystkim nie mogłyśmy dalej tak żyć, więc postanowiłyśmy od niego uciec. Okazało się to prostsze niż myślałam.  
- Jak to zrobiłyście?
- Pomógł nam mój dawny znajomy i kochanek. Policjant, który nas ukrył i znalazł pracę dla mojej córki. Resztę chyba już znasz a części, domyślasz.
- Tak – pokiwałem kilka razy głową. – Mieszkałyście przez te wszystkie lata w pozornie bezpiecznym miejscu. Ale jak pani powiedziała, ten Wladi wciąż się rozwijał.
W odpowiedzi tylko pokiwała głową.
- Kiedy was odnalazł? – spytałem.
- Zdobył nasz adres w tą noc, którą Sylwia spędziła u Ciebie. Musiałam od razu skontaktować się z moim znajomym policjantem. Potrzebowała żeby ją ukrył gdzieś indziej.
Nagle wszystko pojąłem, telefon Sylwii w środku nocy i jej płacz na parapecie. Prawda przygniotła mnie jak wielki ciężar i poraziła moje serce.
- A zatem wiesz już wszystko, Przemek, hmmm?
- Tak, wiem wszystko i jeszcze więcej.
Spojrzała na mnie zaskoczona, mówiąc:
- Co masz na myśli?
- Gdzie znajduje się ten dom? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
Zerknęła na mnie z ironicznym uśmiechem na twarzy.
- Nie znajdziesz jej tam.
- Nie jej tam będę szukał – odparłem. – Proszę podać mi adres.
Ona milczała, więc powtórzyłem:
- Proszę.
W końcu zapisała go na małej karteczce i wcisnęła mi do kieszeni mówiąc:
- Nie wiesz co robisz, ani z kim masz do czynienia.
Bez słowa wstałem i wyszedłem z mieszkania. Jak w transie, zszedłem na dół i wsiadłem do samochodu. Padał deszcz. Zamiast pojechać do domu, pojechałem za miasto i wysiadłem w szczerym polu. Widoczność była niemal zerowa, deszcz przybrał na sile. Pobiegłem w głąb wysokich traw, gnałem przed siebie co sił w nogach. Grube krople deszczu uderzały o moje spocone czoło. W końcu potknąłem się o wystający kamień i z głuchym hukiem runąłem na ziemię. Nie wstałem, leżałem w takiej pozycji, spazmatycznie łapiąc powietrze i straciłem poczucie czasu. Usnąłem.

Znów śniłem o niej.
Leżę w fotelu, a w moich ramionach spoczywa Sylwia. W pokoju pali się tylko lampka, za oknem panuje mrok. Czuje zapach jej włosów, a z radia dochodzi do mnie cicha melodia Domu wschodzącego słońca zespołu The Animals. Szeptam mojej ukochanej czułe słowa do ucha, o tym co do niej czuje i co chciałbym z nią robić. Moje dłonie masują jej kark, a usta całują smukłą szyję. Słyszę jej oddech i wiem, że ma przymknięte oczy. Napastliwe dłonie wsuwają się pod cienką bluzeczkę i masują piersi. Wiem, że Sylwia nie ma na sobie stanika, więc trącam jej sterczące sutki. Ona cichutko pojękuje, co działa na mnie jeszcze bardziej pobudzająco. Prosi mnie o pieszczoty, a ja nie mogę odmówić. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że moja ukochana siedzi w samych majtkach i dlatego dłoń dociera jeszcze niżej. Natrafiam na jej trójkącik i delikatnie napieram na niego paluszkiem. Sylwia wije się w moich ramionach, poruszam placem szybciej, czując jej narastające podniecenie. Wiem, że trafiłem w doskonały punkt. Przyspieszam jeszcze bardziej, celując w jej owoc kobiecości. Do moich uszu dociera najwspanialsza melodia, melodia ekstazy. Usta mojej ukochanej wyśpiewują niezwykły dźwięk rozkosznego spełnienia.  

Następnego ranka, wbrew protestom mojej córki, pojechałem do rodzinnego domu Sylwii. Chciałem tylko odnaleźć Wladiego i prosić by dał nam spokój. Droga do jego willi była trudna, ale z pomocą nawigacji trafiłem w punkt docelowy.  
Zaparkowałem samochód jakieś 500 metrów od domu i ruszyłem piechotą. Sylwia i jej matka miały rację, to było piękne miejsce, a dom był wspaniały. Gdybym nie wiedział, to nigdy w życiu bym nie powiedział jak straszne rzeczy miały tutaj miejsce.  
Stanąłem przed bramą i teraz mogłem podziwiać dom w całej okazałości. Wziąłem głęboki oddech i wszedłem przez furtkę. Podszedłem do drzwi i zadzwoniłem.  
Cisza.
Nie zdziwiło mnie to, bo dom wyglądał na niezamieszkany. Rozejrzałem się dookoła i nacisnąłem klamkę.  
Drzwi były otwarte. Bez wahania, bezszelestnie wślizgnąłem się do środka. Przekroczyłem wiatrołap i wszedłem do salonu. Pierwsze co wtedy zrozumiałem to, że miałem rację, dom był umeblowany ale niezamieszkany.
Drugą informacją dostarczoną do mojego mózgu był obraz postaci siedzącej na sofie z rewolwerem w ręku. Od razu zrozumiałem kto to jest.
Wladi.
Był dużo starszy niż się domyślałem. Siwe włosy pokrywały mu całą głowę, szerokie bruzdy na twarzy i dłoniach świadczyły o jego wieku. Celował do mnie.
- Wiedziałem, że w końcu tu przyjdziesz – powiedział lekko ochrypłym głosem.
- Gdzie jest Sylwia? – spytałem.
- Też chciałbym to wiedzieć. I wkrótce się dowiem – powiedział z szelmowskim uśmiechem na twarzy. – I wtedy w końcu nauczę ją, że zawsze trzeba słuchać tatusia.
- Jak mogłeś to nam zrobić. Nie wystarczy, że już zniszczyłeś jej połowę życia?
- Ty nic nie rozumiesz, Przemysławie – moje imię wypowiedział z tak wielką pogardą, że z miejsca znienawidziłem go jeszcze bardziej. – Żona i córka powinny być posłuszne swojemu mężowi i ojcu, muszą zawsze być na zawołanie i spełniać zachcianki.
Zaśmiał się, chrapliwym od alkoholu śmiechem.
- Twój cynizm jest przerażający – powiedziałem ze złością w głosie.
- Ciągle chodzi o to samo – uśmiechnął się Wladi. – Współczucie. To pierdolone współczucie dla tych podstępnych suk.
Podszedłem bliżej do sofy, ale Wladi wyżej uniósł broń
- Ej, ej, nie tak blisko.
- Zostaw nas w spokoju.
- Zostawić was w spokoju? – Wladi ryknął śmiechem. – Nie, nigdy. Nieposłuszeństwo trzeba karać. Zobaczysz jak na twoich oczach zerżnę tą małą kurwę. Tak samo jak przed laty. Nie mogę się już doczekać, bo zapomniałem przez te lata jak ona smakuje. Urządzę ją tak samo jak jej mamuśkę kilka dni temu – Uśmiech nie znikał z jego twarzy.
Teraz wiem skąd te świeże rany na twarzy matki Sylwii. Zagotowało się w mnie, gniew osiągnął maksymalny poziom. Zacisnąłem pięści i wyskoczyłem do przodu.
Ten psychol pomimo swojego wieku zachował całą młodzieńczą krzepkość. Zwinnym ruchem uniknął mojej pięści i odskoczył na bok. Upadłem twarzą na sofę i w czasie gdy się odwracałem kolba rewolweru uderzyła mnie prosto w skroń.  
Momentalnie straciłem przytomność.

W wyblakłych obrazach znowu zobaczyłem ją. Tym razem wizja była bardziej niewyraźna, a ona niezwykle odległa. Ale widziałem ją, stała boso pośrodku kuchni, ubrana tylko w moją koszulę. Nie ma na świecie piękniejszego widoku niż ten przede mną. Ukochana, uśmiechnięta kobieta skąpo ubrana, która pochłania mnie wzorkiem. Mógłbym dla niej zrobić wszystko, by tylko w tym momencie ją przytulić i już nigdy nie wypuszczać z objęć. Ona bez skrępowania, siada mi na kolanach i pochłania w siebie. Jest przy tym tak niesamowicie piękna, że nagle pragnę dziękować Bogu z to, że spotkałem ją na swojej drodze. Porusza się we mnie lekko i otula swoim soczystym wnętrzem. Jej dłonie masują moje plecy w szaleńczej namiętności, usta całują szyję tak jakby pierwszy raz miały z nią kontakt. Moje dłonie przebywają długą podróż od jej ramion aż do samych pośladków, i unoszą je do góry. Potem nagle puszczam i opadają w dół. Nasze ciała przybierają jakby zaprogramowane ruchy, nie potrzebujemy słów. Doskonale się bez nich rozumiemy. Nasze ciągłe jęki i urwane oddechy mówią wszystko. Nie potrzebujemy nic poza sobą, nic się dla nas nie liczy, nic poza tą chwilą. Chwilą namiętności, chwilą spełnienia i miłości.

Nie ma nic gorszego, od powracania do świata żywych po ciężkim urazie głowy. Cierpi całe ciało, a w moim przypadku płuca.
Krztuszę się. Moje płuca płoną. Zaraz pękną. Mięśnie protestują gwałtownymi skurczami. Muszę się wyrwać. Nie mogę. Nie ma ucieczki. Nie ma powietrza.
Umieram.

Stopniowo się budziłem, jednak wcale nie chciałem. Pragnąłem pozostać w tym świecie iluzji i marzeń. W świecie, w którym byłem ze swoją ukochaną, na dobre i na złe.
Jednak otworzyłem oczy i z początku niewiele ujrzałem. Obraz przede mną był nieostry i rozmazywał się przy najmniejszym ruchu głowy. Przymknąłem oczy jeszcze raz i wziąłem kilka głębokich oddechów. Gdy znów je otworzyłem to zdałem sobie sprawę, że jestem bezbronny. Miałem skrępowane nogi przed sobą i ręce z tyłu tułowia. Na wprost mnie stał Wladi z jakimś narzędziem w ręce, które początkowo nie mogłem zidentyfikować.  
- Witam z powrotem wśród żywych, Przemysławie – powiedział z nieznikającym uśmiechem na twarzy. – Podniósł przedmiot i pogroził mi nim.
Dopiero teraz zorientowałem się co to było.
Wladi trzymał w ręce zaostrzony pogrzebacz do kominka.
- Widocznie tobie i tej małej kurwie nie jest pisana świetlana przyszłość.
Obrócił ostrze w moją stronę i podszedł dwa kroki. Ja zacząłem się szamotać i wyrywać chcąc uwolnić z pułapki.
- Wiesz co, Przemek?
- Co!? – wykrzykuje w odpowiedzi.
- Musisz zachować spokój.
- Jesteś szaleńcem, Wladi – odpowiedziałem już spokojniej a jego przezwisko wypowiedziałem powoli i z pogardą.
- Wiesz co ci powiem na koniec, zanim przebije cię na wylot?
Nie odpowiedziałem, więc Wladi ciągnął dalej:
- To, co daje nam odwagę- to, za co warto umierać- jest także naszą słabością.
Nie byłem w stanie nic odpowiedzieć. A ten psychol, stanął przed mną i oparł czubek ostrza na moich żebrach, tuż przed sercem. Zamknąłem oczy, wypiąłem pierś i pod powiekami znów ujrzałem jej piękny uśmiech. Wiedziałem, że to szczęście umierać w cieniu takiego uśmiechu.
- Adios, Panie Przemysławie – szepnął Wladi.
Potem wszystko działo się niezwykle szybko. Kiedy lufa rewolweru bluznęła ogniem, poczułem się zadowolony, w zgodzie z naturą i samym sobą. Już się nie bałem.
Ale gdy poczułem na twarzy krew, zrozumiałem, że nie jest ona moja. Przecież Wladi miał w ręce pogrzebacz.
Otworzyłem oczy i zrozumiałem, że żyję. A przed sobą zobaczyłem najpiękniejszą istotę pod słońcem. Z rewolwerem w ręku, z którego wciąż unosił się dym, stała ona.
Sylwia.
Moje serce stanęło. Twarz jej pałała jak dawniej, gdy patrzała na mnie tak, jakbym był jedynym mężczyzną na świecie. Ścisnęło mnie w piersi, i prawie nie mogłem oddychać. Świat się rozpadł, rozpłynął. Zostaliśmy sami, we dwoje.  
Było to jedno z najsilniejszych doznań w moim życiu – spojrzenie w te jej piękne, niesamowite oczy. Nawet teraz z ciężkim urazem głowy byłem najszczęśliwszy na ziemi.
Sylwia nie spuszczała ze mnie wzroku. Czekałem, aż do mnie przyjdzie. Ale tylko stała bez ruchu. Po policzku spłynęła jej łza.
W końcu podeszła do mnie i uwolniła moje ręce i nogi.  
Pierwsze co zrobiłem to pomasowałem bolącą skroń i od razu zrozumiałem, że to był błąd. Ból tak bardzo się nasilił, że zrobiło mi się ciemno przed oczami i ledwo powstrzymałem omdlenie. Udało się pozostać przytomnym.
- Sylwia?
- Muszę iść – powiedziała.
- Nie! – szybko wykrzyknąłem.
Twarz Sylwii przybrała dziwny wyraz. Łzy popłynęły strumieniami.
- Wladi miał wielu przyjaciół, oni nie dadzą nam spokoju. Już nie wystarczy sama zmiana adresu. – powiedziała przez łzy. – Pozwól mi odejść, bo nie mogłabym żyć, gdyby coś Ci się stało. Rozumiesz?
- Bez Ciebie i tak jestem nie żywy.
- Zawsze będę Cię kochała, Przemek.
- Więc pozwól mi iść z Tobą – w moim głosie było słychać błaganie.
- Wiesz, że nie mogę. Zrób to dla mnie i tym razem mnie nie szukaj.
Pokręciłem głową.
Ona wstała, obróciła się i wyszła przez drzwi tarasowe.
- Sylwia! – krzyknąłem.
Jednak kobieta, którą kochałem, znowu odeszła z mojego życia. Po raz drugi pozwoliłem jej odejść.


Rok później.
Dzieciak biegnący w moim kierunku po rozgrzanym piasku gorącej plaży woła mnie:
- Panie Marcinie!
- Tak, słucham cie, o co chodzi?
Teraz mam na imię Marcin. Nazwisko też inne. Mieszkam na stałe nad morzem i zostałem opiekunem kolonijnym dzieciaków przyjeżdżających na wakacje. Władze postanowiły objąć mnie programem ochrony świadków. I tak wylądowałem tutaj, podoba mi się to miejsce.  
Trochę tęsknię za moim dawnym życiem. Justyna jest już dorosła więc rozpoczęła własne życie. Pozostaję z nią w kontakcie, chociaż nie powinienem. Wszystko inne z poprzedniego życia już się dla mnie nie liczy.
Teraz leżę na plaży w upalnym słońcu i kątem oka obserwuję grupkę bawiących się dzieci, które są pod moją kontrolą.
Widzę, że dzieci bawią się bezpiecznie, więc kładę się na wznak i zamykam oczy.
Tamtego dnia rok temu, gdy siedziałem w willi Wladiego ze wstrząsem mózgu i patrzałem jak Sylwia odchodzi nie chcąc się zatrzymać, wiedziałem, że nie mogę popełnić drugiego takiego samego błędu. Ból skroni był nie do wytrzymania, ale coś dodało mi sił. Zdołałem wstać i chwiejnym krokiem pobiegłem za nią, wziąłem w ramiona i przytuliłem. W myślach zadawałem sobie pytanie, czy kiedykolwiek czułem w sercu taką radość. Zaczęła płakać, przytuliłem ją jeszcze mocniej i już nie puściłem.
Nie pozwoliłem jej odejść.
Wyrywam się z głębokich myśli i wstaje z piasku. Idę w stronę drzew na końcu plaży. Już na trawie, siedzi piękna kobieta z taką samą obrączką na palcu jak moja. Też posiada inne imię niż w poprzednim życiu, ale dla mnie zawsze będzie Sylwią.
Razem prowadzimy ośrodek kolonijny, a ona dodatkowo maluje obrazy. Dziś postanowiła uwiecznić pejzaż lata nad morzem.
Zbliżam się do niej. Wyczuwa moje kroki i podnosi na mnie wzrok. Wydaje mi się, że dziś moja żona jest jeszcze piękniejsza niż zwykle. Podchodzę jeszcze bliżej, ona bierze mnie za rękę i mówi:
- Kocham Cię.
Uśmiecha się do mnie. Troski nie mają żadnych szans w starciu z takim uśmiechem. Znikają w cudownej mgiełce jasnych barw.

valkan

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka, użył 4553 słów i 24725 znaków.

2 komentarze

 
  • wram

    :yahoo:  :bravo: Super, przeczytałem wszystkie trzy części jednym tchem. Doskonale.  :bravo:

    22 sty 2022

  • valkan

    @wram Dziękuję 😃

    22 sty 2022

  • nienasycona

    Prześwietne!!!

    3 cze 2015

  • valkan

    @nienasycona Twoje komentarze zawsze mnie podbudują  :cool:

    4 cze 2015

  • Amiip

    @valkan to jedyny "człowiek" tutaj, który rozumie drugiego  :P

    4 cze 2015

  • valkan

    @Amiip Dziękuje za uznanie ;) to opowiadanie kosztowało mnie trzy dni życia  :lol2:

    4 cze 2015