Gwałtowny sen Małgorzaty

Małgorzata położyła się, wtulając tyłem pod nagie ramię Mistrza.  

Zamknęła oczy i westchnęła. Próbowała znaleźć resztki zaległych snów. Tych, które przerywały promienie wschodzącego słońca. Mistrz nauczył ją zagłębiać się w centrum umysłu. Oddzielać duszę od ciała i wędrować nią po krainie podświadomości, uprzednio otwierając jej ciężkie wrota. Czuła, jakby odległość centrum, w którym znajdowała się główna jednostka świadomości, zwiększała się nagle stukrotnie. Niemalże widziała bezkres pól własnych myśli. Czasami wręcz czuła, jak wdrapuje się na bocianie gniazdo okazale zdobionej fregaty, płynącej przez ocean na pełnych żaglach i stamtąd wypatruje przygody.

W przeciwieństwie do poranka, gdzie mgła snu opadając wolno oddaje pola świadomości, tak wieczorem ta sama mgła zasnuwała umysł miękkim szalem.

Ocknęła się za drzwiami, zamykanymi z cichym skrzypnięciem. Jednak gdy odwróciła wzrok, ujrzała las. Najpierw niski młodnik, pełen dzikich świerków, sosen, dębów i brzóz, a tuż za nim gęsty bór, ziejący tajemniczym cieniem. Nie przelękła się jednak. Czuła obecność Mistrza, która w takich chwilach dodawała jej siły. Gdzieś w głębi duszy czując, że to tylko sen, ruszyła przed siebie wydeptaną ścieżką. Spojrzała w dół na jasne, gołe stopy i uśmiechnęła się. Unosząc kilka centymetrów nad ziemią nie czuła zmęczenia, ani też dotkliwie uciążliwych kamieni, które zwykle towarzyszyły bosym wycieczkom. Dotarła do jeziora i przystanęła na niewielkiej, piaszczystej plaży. Rozejrzała się i postanowiła zanurzyć nogi w krystalicznie czystej wodzie. Jej obawy, związane z temperaturą, zostały błyskawicznie rozwiane. Stopa zetknęła się bowiem z miłym ciepłem, nie do końca pasującym tak czystej wodzie. Usiadła na podmytym, obrośniętym trawą brzegu i z rozkoszą mrużyła oczy, bez celu wpatrując się w dal. Było przed południem, a słońce stało na niebie wysoko w żółtej barwie, dalekiej od wieczorowej czerwieni. Lekki powiew wiatru zabawił się z zawartością koszuli i sutki boleśnie nabrzmiały. Małgorzata przygryzła usta, zamykając na chwilę oczy. Uwielbiała ten stan. Błogi spokój spełnienia, przeplatający się z przeszywającymi dreszczami podniecenia.  

Oblizała wargi.

Układające się płatami białe chmury, malowały na niebie erotyczne kształty. A może nie były perwersyjne, lecz fantazja Małgorzaty podsuwała magiczne znaczenie każdemu z obłoków?  

Postanowiła pójść dalej. Zwiedzić krainę snów, miast przebywać w jej jednym punkcie.  
Oddalała się od tajemniczego lasu i na chwilę straciła z oczu ścieżkę.  
Przymknęła powieki, a gdy otworzyła je ponownie, zobaczyła przed sobą wielką konstrukcję ze stali, unoszącą się nad wchodzącymi w ocean skałami. Falowane ściany budynku pokrywała pomarańczowa, matowa farba, zapewne rozmyta biegiem czasu. Podeszła bliżej, schodząc po piasku plaży, aż dotarła do ciemnych skał, broniących ostrymi brzegami dostępu do tego dziwnego miejsca. Znalazła się w cieniu, rzucanym przez zawieszoną na grubych palach konstrukcję i spojrzała w dół. Widok był urzekający. Roztańczona woda kręciła szalone piruety z promieniami słońca, którym udało się ukradkiem przedostać przez ciemność. Niebieskie ryby z żółtymi pasami, starały się wtórować w pląsach i wirowały między skałami.  

- Bajeczna misa doznań – pomyślała Małgorzata z uśmiechem.  

Pomyślała też, że powinna zwiedzić tajemniczy budynek i rozpoczęła poszukiwania wejścia. Okazało się być zakamuflowane w jednej z podpór. Niewielkie drzwi, wąskie schody i przejście do oświetlonego słońcem pomieszczenia. Czegoś na kształt wielkiego przedpokoju z dywanem, fotelami i stolikiem przy ścianie, nad którym wciąż unosił się dym niedogaszonego papierosa. Igrał ze światłem, przebijając się ku górze, gdzie zanikał całkowicie.  

Małgorzata ruszyła korytarzem z prawej strony, gdyż wydał jej się znacznie bezpieczniejszy. Właściwie nie miała pojęcia, dlaczego. Jak również dlaczego suknia zmieniła się w spodnie, koszula ciasno przyległa do ciała i do czego potrzebne są jej dwa pistolety, wiszące w kaburach brązowych szelek. Minęła wiszące na ścianie lustro. Zatrzymała się, cofnęła dwa kroki i przejrzała z rozbawieniem.

- Normalnie Lara Croft… No, no – dodała, poprawiając skórzany pasek.

Ruszyła dalej, odruchowo cicho stawiając kroki. Na nogach lśniły oficerki na miękkiej podeszwie.  

- Muszę sobie takie kupić! – Pomyślała, przyglądając się dokładniej butom.
Po drodze minęła drzwi. Były zamknięte, a okrągła gałka klamki ani drgnęła. Ruszyła więc dalej, w kierunku szerokiego okna na końcu. Kolejne drzwi. Tym razem otwarte na oścież. Zanim do nich dotarła, usłyszała przytłumioną rozmowę.  

- Musimy ją jak najszybciej zlikwidować – mówiła szybko jakaś kobieta.  

– Ten ton… Gdzieś go już słyszałam… - pomyślała Małgorzata, szepcząc w myślach. Wytężyła słuch, lecz kobieta nie odezwała się więcej. Dziewczyna poczuła, że mówią właśnie o niej. W końcu, o kim jeszcze mogliby dyskutować, skoro to był jej sen?

- Proponowałbym zrobić to po cichu. – Głos mężczyzny był ciężki. Nie podniecający i męski, lecz gruby w jakiś niezwykle niesympatyczny sposób. Cierpkie i kwaśne uczucie. Właśnie o tym pomyślała Małgorzata, słysząc słowa pozbawione płci i wyrazu. Zimny dreszcz przeszył jej ciało i poczuła na nim wilgoć. Nigdy w życiu nie oblała się tak potem w ciągu ułamka sekundy.  

- Raz, a dobrze. Nożykiem i bez fajerwerków – kontynuował.

Małgorzata powstrzymała się przed zajrzeniem do pokoju. Stała nieruchomo, oparta o ścianę i zdawało jej się, że wtapia się w konstrukcję budynku.  

- No dobrze, po cichu. Tu się zgadzam – odezwał się drugi mężczyzna. Jego głosu nie znała. Wręcz była pewna, że nie słyszała go nigdy wcześniej. – Tylko czym ją namierzymy? Może być wszędzie, a ja nie zamierzam przeczesywać każdego bagna.

To jej wystarczyło. Nie wiedziała, czy są uzbrojeni, czy też nie. Jeden mówił coś o nożyku.

W końcu miała broń i działając z zaskoczenia mogłaby obezwładnić wroga. Otrząsnęła się szybko z tego pomysłu. Nie chciała krwawej jatki. Nawet we śnie. Jej ciepłe serce bolało na samą myśl o przemocy. Chyba, że chodziło o łóżko…

Powoli odkleiła się od ściany i oddaliła o kilka kroków. Głosy z pokoju nie dobiegały już do niej. Wzięła kilka głębszych oddechów i ruszyła w kierunku holu. Nim doszła do schodów spostrzegła, że stolik z niedopałkiem zniknął. Jego miejsce zajęło wielkie jacuzzi. Nie było również foteli.

Z ulgą dotknęła stopą skały. Zapomniała o spodniach, butach i pistoletach. Poczuła się wolna i bezpieczna, zerkając na spłoszone ruchem ryby. Dotarła do plaży i wdrapała się na wydmę, po czym usiadła na jej szczycie i spojrzała na ocean. Budynek stawał się bledszy z każdą chwilą. Zlewał się kolorem z powierzchnią przeciętej białymi bruzdami fal wody. W końcu zapomniała, że był tam jeszcze przed chwilą.

Mistrz nauczył ją kontrolować sen.

Kiedyś obudziłaby się przed tym strasznym pokojem. Mokra i przestraszona. Teraz kilka głębokich oddechów, pozwalało na uspokojenie nerwów i wyjście z każdej opresji. Tak samo rozwiązywała spory. O dziwo, w snach można się kłócić jedynie z idiotami. Nie da się w śnie spotkać człowieka, który przejawiałby większą inteligencję. A przynajmniej ona tak uważała. Tak samo, jak i pamięć do twarzy, mijanych na jawie. Nawet, gdy zdarzało się jej śnić o bliskiej osobie. Wiedziała dokładnie, kim ona jest lecz nie pamiętała, czy facjata była wyraźna.  

Gdy otworzyła szerzej oczy, zobaczyła jezioro, w którym rano moczyła nogi. Ruszyła w jego stronę i po chwili zanurzała dłonie, przecinając gładkie lustro. Zmoczyła twarz i przymknęła oczy. Czekała, aż słońce osuszy rozgrzane policzki.
Z zadumy wyrwał ją cichy głos. Odwróciła się.

- Nie chciałem cię przestraszyć, dobra wróżko – odezwał się niski starzec, ubrany w białą szatę.

- Nie jestem wróżką. – Małgorzata przecząco pokiwała głową. – I nie przestraszyłeś mnie.

Starzec ukłonił się.

- Ależ jesteś wróżką. Co do tego nie mam najmniejszej wątpliwości, moja pani.

- Różnie mnie nazywano, ale chyba jeszcze nigdy wróżką – roześmiała się Małgorzata.  

- Jesteś, pani, wróżką tego snu. Prawdziwą władczynią naszej krainy. Nie mogę się mylić – szepnął starzec, ponownie kłaniając się w pas. Opierał się o laskę z wielkim diamentem u szczytu.

- Taki też chcę mieć – pomyślała Małgorzata. Zaraz potem pomyślała sobie, że klejnot wcale nie jest jej potrzebny. Wręcz gardziła próżnością, nie przywiązując wagi do wartości. Z rozmyślań o wartościach dóbr, ponownie wyrwał ją starzec.

- Pani pozwoli, że zaproponuję opiekę na czas nocy. Ja i moi słudzy, będziemy bardzo radzi tak znakomitym towarzystwem. A i bezpieczniej znacznie w bindudze, niż nad brzegiem jeziora. Bo za dnia piękne i bezpieczne, choć dość głębokie. W nocy zaś… - mruknął, krzywiąc się przy tym. – Nocą nie wolno tu przebywać. Bo dopiero wieczorem plugastwo wyłazi na wierzch, jakby za dnia wstydziło się swego cuchnącego oblicza. Nie chcąc pokazywać twarzy innym potworom, jak i samemu oglądać jej w lustrze spokojnego stawu. Strasznie tu, nocą. – Zakończył, wskazując laską na zbliżającą się karetę.  

Małgorzata przyjrzała się dokładnie. Ze zdumieniem stwierdziła, że kareta zaprzęgnięta jest w cztery wielkie labradory. Kochała psy, więc po chwili tarmosiła za ucho każdą z bestii. Te machały z rozkoszą ogonami, z niecierpliwością oczekując dalszych pieszczot.  

- Moje malutkie, kochane – mówiła Małgorzata, kompletnie nie zwracając uwagi na rozmiar zwierząt. Gdy już wystarczająco wypieściła każde ze stworzeń, obdarowując właściwą dawką ciepła, dała się namówić na zajęcie miejsca w karecie. Oczywiście nie omieszkała uprzednio sprawdzić, czy pojazd nie będzie dla niech za ciężki, a obroże za ciasne. Koniec końców starcowi udało się ją przekonać.

Pomknęli tak szybko, że wyglądanie z okna nie miało sensu. Zresztą, sama podróż nie trwała długo. Nim bowiem Małgorzata zdążyła się rozejrzeć po wnętrzu karety, dotarli do niewielkiego, drewnianego grodu, otoczonego palisadą. Nie tak wyobrażała sobie bindugę. Całe szczęście, choć czasami marzyła o spędzeniu nocy w szałasie. Niekoniecznie jednak dzisiaj.  

Powiedziona do jednego z domów, Małgorzata przestąpiła próg. Wnętrze było miłe i zachęcało do wejścia. Zaraz potem otrzymała kielich wybornego wina i zaproszenie na kolację. Nie czuła głodu, bo kto czuje głód w takiej chwili? W popołudniowy, słoneczny poranek pełen deszczu przed śniadaniem…

Przyglądała się sześciu synom starca, którzy uwijali się z przygotowaniem wieczerzy. Właściwie każdy z nich był w jej typie, choć różnili się między sobą. Uśmiechała się tylko, widząc przebłysk nagiego skrawka ciała. A to pokrytej włosem piersi. A to przedramienia. A to gładkich pleców, gdy jeden pochylił się po drewno. Pożądanie rosło w niej samoistnie.  

- Moja pani, przygotowaliśmy kąpiel – powiedział starzec. – Wybacz, że muszę cię na jakiś czas opuścić, lecz muszę się udać na obrady ze starostą. Wrócę za kilka godzin, a do tego czasu, dotrzymają ci towarzystwa moi synowie. Przy nich, moja pani, będziesz bezpieczna – rzekł z troską w głosie i ucałował delikatny grzbiet jej dłoni, po czym oddalił się szybko.

- W to nie wątpię – szepnęła Małgorzata, opróżniając kielich.

– Tylko… Czy oni będą bezpieczni ze mną? – Pomyślała, rzucając okiem na uśmiechniętych młodzików i lubieżnie oblizała usta.  

- Możesz dolać? – zapytała najbliżej stojącego mężczyznę. Podszedł i skinąwszy głową napełnił kielich. Wąska, dopasowana do ciała koszula z dużym rozcięciem, odsłaniała aż zbyt wiele. Zapragnęła dotknąć i wysunęła dłoń.  

- Nie bój się – wyszeptała w odpowiedzi na pytające spojrzenie młodzieńca, po czym dotknęła jego ramienia. Uśmiechnęła się i powiodła po nim palcami. Zmoczyła usta w winie i zrobiło jej się bezczelnie błogo. – Co z kąpielą?

- Już przygotowana – odpowiedział jeden z braci, chyba najstarszy, wskazując dłonią na drzwi w głębi korytarza. Ten, który podał jej wino, podał również dłoń. Małgorzata wsparła się na niej i udała wraz z nim w kierunku łaźni. Uśmiechnęła się szeroko po przekroczeniu progu.

Ciemny korytarz wiódł bowiem do dużego pomieszczenia, wyłożonego piaskowymi płytkami. Oświetlały je świece, których blask drżał tajemniczo. Pośrodku znajdowała się duża wanna, wypełniona po brzegi pianą. Małgorzata zbliżyła się do wanny i stając na miękkim dywaniku rozpięła koszulę, odsłaniając nabrzmiałe piersi. Lubiła, gdy tak płonęły, a sutki wręcz boleśnie sterczały w oczekiwaniu pieszczot. Mężczyźni spuścili wzrok. Nie spodobało jej się to. Chciała, by jej pożądali, obserwowali i podziwiali. Próżność zwyciężała i Małgorzata niby specjalnie bawiła się haftką koszuli. Zgodnie z jej przewidywaniem poczuła na sobie wzrok. Niezwykła gra. Oni sądzili, że ona nie widzi. Ona udawała, że nie widzi, by oni widzieli… Zrzuciła z siebie sukienkę i przeczesała dłońmi włosy. Jej pełna nagość onieśmielała mężczyzn do tego stopnia, że zaczęli się nerwowo poruszać, przestępując z nogi na nogę.

- Trochę tu zimno – powiedziała Małgorzata, unosząc nogę nad wanną. – Gdybyście zawołali braci, zrobi się cieplej. Im więcej osób, tym lepiej.

Weszła do wanny. W tym czasie jeden z mężczyzn wyszedł, by powrócić w towarzystwie wszystkich braci. Ustawili się rzędem przy ścianie.

- Od razu lepiej – westchnęła Małgorzata, przeciągając się w wannie. – Kto mi pomoże? – Szepnęła, obracając głowę. Zatrzymała wzrok na jednym z mężczyzn. Był ciut niższy i właściwie tylko tym wyróżniał się od reszty.

- Dziwne – powiedziała sama do siebie. – Każdy z nich ma chyba tę samą twarz.  
Wiedziała, że są przystojni i pragnie każdego z nich. Najniższego wybrała jako sługę. Zazdrość, którą poczują bracia, była całkowicie pewna i celowo przez kobietę wzbudzona.

Młody mężczyzna podszedł do Małgorzaty po jej skinieniu. Wstała i poprosiła, by ją dokładnie umył. Pokryta gęstą pianą czuła się ubrana. Drżące dłonie chłopaka rozsmarowywały pachnący płyn po okrytym pianą ciele, a nieregularne dotąd kształty stawały się coraz bardziej widoczne. Dłonie wygładziły pianę i Małgorzata wyglądała teraz, jak alabastrowy posąg.

- Nikt mu nie pomoże? – powiedziała zaczepnie Małgorzata, omiatając wzrokiem rząd podnieconych mężczyzn. Od razu ruszyli w jej stronę.

- Nelejcie mi jeszcze wina – poprosiła, choć po dwóch kielichach szumiało jej w głowie.

- A co mi tam! – rzekła w duchu. W końcu to tylko sen. Mogę się zabawić na całego.
Jak pomyślała, tak uczyniła i po chwili lekko pijana opierała się o ramiona jednego z mężczyzn, poddając dłoniom pozostałych. Zmieniali się miejscami, a każdy z poświęceniem masował jej ciało. Podniecenie biło w żyłach coraz mocniej i coraz częściej przymykała oczy. Coraz częściej też jęczała, gdy dłoń jednego z pieszczących ją kochanków trafiała w czułe miejsce. W końcu była czysta i pachnąca. Ubrana jedynie z żądzę. Obmyta wodą i rozgrzana dotykiem.
Nie musiała mówić nic więcej. Mężczyźni unieśli ją, przenosząc na dywanik i niemalże całą wytarli do sucha. Jedno miejsce pozostawało wciąż wilgotne. Próbowali delikatnie wytrzeć ręcznikiem, lecz bezskutecznie.  

- Chyba tylko język ją wysuszy– wyszeptała Małgorzata, czując dłoń na cipce.  

Znalazła się w wielkim łożu, pokrytym satynową pościelą. Położono ją na wznak z rozchylonymi nogami i miała wrażenie, że jest centralnym puzzlem układanki. Dołączył do niej fragment, wbijający język głęboko w cipkę. Uznała to za przyjemną pieszczotę, choć wolałaby tam coś znacznie twardszego. I zdecydowanie większego…  

W każdej dłoni poczuła ciężkie kule jąder. Ważyła je dłuższą chwilę, nim złapała sterczące kutasy. Każdy był inny. Przynajmniej tu się różnili, co cholernie ją nakręcało. Przesuwała dłońmi po całej długości, obciągała skórę, by zobaczyć różowe główki, potem ściskała u nasady, w oczekiwaniu na perły rozkoszy. Wtedy kolejny mężczyzna zwieńczył kolaż, zbliżając się od strony jej głowy. Klęknął w taki sposób, że miała nad twarzą jego jądra, kutasa i tyłek. Przyglądała się przez dłuższy moment, przełykając nadmiar śliny i nie wiedziała, od czego zacząć. W końcu otworzyła usta i złapała ciężki worek. Wgniatała się w niego nosem, którym wodziła od trzonu kutasa, po zaciśnięty otwór w tyłku. Wiła się z rozkoszy i właśnie wtedy poczuła, jak wygłodniałe dłonie dotykają piersi. Dwóch pozostałych mężczyzn zabrało się namiętnie, gładząc, gryząc i ściskając każdą wolną część ciała Małgorzaty. Wkrótce czuła dłonie wszędzie. Usta – wszędzie. I wszędzie napęczniałe kutasy.  

Zmieniali się miejscami, więc przez jej dłonie przewinął się twardy, gruby, z dużą główką, który miał zostać jej ulubionym. Cieńszy, długi jak patyk i prawie bez napletka – tego postanowiła wsunąć w tyłek. Był też trochę bardziej miękki, jeden krótki, a i znalazł się jeden, który urzekał ją swoim kształtem. Tego bez ceregieli wsunęła sobie w usta i smakowała długo, raz po raz wpuszczając do gardła. Smakował jej idealnie. Symfonia dźwięków ciał wchodziła w uwerturę. Lizała, wsuwała język w tyłek, ściskała kutasy i wylizana przez każdego, była teraz mocno pieprzona. Nie obchodziło ją, który akurat jest w środku. Liczyły się tylko doznania.

Doszła kilka razy. Mocno. Uspokajała się po każdym szczycie przez chwilę, odganiając od cipki głodne dłonie. Nie mogła im pozwolić się dotknąć, bo ciało stawało się zbyt wrażliwe i nawet muśnięcie było torturą.  

Potem dosiadła pierwszego z nich, w galopie łapiąc podane przez pozostałych lejce. Dwa w dłonie, jeden w usta, ostatni kręcił się przy wypiętym tyłku. Rżnęli ją po kolei. Gdy zastygła wraz z kolejnym szczytem, dopadli również do tyłka. Pragnęła tego. Rozkoszne, lecz wręcz bolesne wypełnienie rozdzierało jej ciało. Rzucała się raz po raz, błyskawicznie osiągając rozkosz.  

Po dziesiątym orgazmie przestała liczyć, odpływając w letarg.  

Byli jej sługami, więc nie specjalnie przejmowała się ich rozkoszą. W końcu jednak przyszedł moment, w którym miała dość. Chciała jeszcze spróbować każdego z nich i poczuć, jak tryska.  

Ustawiali się więc z przodu, a ona ssała jak w transie. Poprosiła jedynie, by ustawiali się dwójkami. Gdy jeden dochodził w jej ustach, drugi wypinał tyłek i pozwalał jej wcisnąć w siebie dwa palce. Potem kolejka ruszała dalej. Uwielbiała to uczucie. Ciasno, wręcz boleśnie, z pulsem na palcach.  

Kolejne porcje gęstej spermy zalewały jej gardło. Jedna po drugiej. Jeden po drugim.
Co najdziwniejsze, smak był ten sam. Idealny. Jej ulubiony.  

Po wszystkim po prostu padła, nie mogąc wykonać żadnego ruchu. Leżała drżąc, z zaklejonymi ustami i sączącą wilgoć cipką. Była po prostu wyjebana i odpływała.  

- Taką wróżką, to ja mogę być – pomyślała, siląc się na uśmiech. Zdawało się jej, że podąża w kierunku światła, przebijającego przez las. Straciła na chwilę przytomność umysłu.  

Gdy ją odzyskała, przechodziła przez gęstą dżunglę przezroczystych lian, torując drogę delikatnymi dłońmi. Gdy przedostała się w końcu do źródła blasku, otworzyła oczy. Blask okazał się pochodzić wprost ze wschodzącego na niebo słońca.  

Dokonała kontroli systemów.  

Była bezczelnie mokra. To poczuła przede wszystkim. Cholernie podniecona, co było oczywiste po takim przeżyciu. W końcu, czuła się wypełniona twardym kutasem. To ostatnie zaskoczyło ją bardzo pozytywnie.  

Mistrz jeszcze spał, lecz jego organ przebudził się do życia i pozwolił wykorzystać Małgorzacie. Po prostu nabiła się na niego przez sen.

- Miałam sen. Piękny – szepnęła, mocniej poruszając biodrami. – Byłam ja i sześciu krasnoludków.  


Mistrz otworzył swoje ciemne oczy.

ErmonTwilight

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka, użył 3869 słów i 20961 znaków.

3 komentarze

 
  • LadyMargot

    Małgorzata miewa tylko gwałtowne sny. Sam wiesz.

    23 sty 2015

  • nienasycona

    Demonie, drugie wrażenie jest jeszcze silniejsze od pierwszego..Cóż rzec...znasz mnie na wskroś, każde słowo pachnie mną...zaprawdę- rząd dusz...Dziękuję, z pokorą i wdzięcznością patrząc w ciemne oczy..

    23 sty 2015

  • likeadream

    Baśń:) i śmieszna, i wciągająca, no no no:D

    23 sty 2015