Ciepło jej ciała wtapiało się w moje, znajomy, codzienny ciężar, który po ośmiu latach małżeństwa stał się równie oczywisty jak oddech. Zapach jej szamponu – wanilia i migdał – mieszał się z dusznym powietrzem sypialni, gdzie jedynym światłem był nikły blask księżyca sączący się przez niedomknięte żaluzje. Leżeliśmy na wznak, nasze dłonie splotły się bezwładnie na zmiętej pościeli. Cisza. Taka, która nie była niepokojąca, ale… pusta. Wypełniona tylko jednostajnym tykaniem zegara za ścianą i naszymi zsynchronizowanymi, leniwymi oddechami. To była nasza rutyna. Piękna, bezpieczna, przewidywalna nuda. – Myślisz, że co by było, gdybyśmy tak po prostu wstali i pojechali nad morze? – szepnęła nagle Anna, przerywając monotonię. Jej głos był niski, nieco zachrypnięty od milczenia.
– W środę? – odparłem, odwracając głowę, by na nią spojrzeć. Jej profil rysował się ciemną linią na tle szarej ściany. – Ania, ja mam release o dziewiątej rano. A ty zajęcia z jogi.
– No właśnie – westchnęła. – Zawsze mamy coś. Release, joga, rachunki, pranie… – Jej palce, dotąd nieruchome, ożyły. Zaczęły wodzić lekkie, niemal niedostrzegalne kółka na mojej dłoni. – Czasem mam wrażenie, że żyjemy w pętli. Tego samego dnia, w kółko.
– To nie jest takie złe – powiedziałem, choć w głębi duszy wiedziałem, że ma rację. Moje życie jako programisty toczyło się między monitorem a tą sypialnią. Jej życie jako instruktorki jogi – między salą ćwiczeń a tym samym miejscem. Spotykaliśmy się w pół drogi, w łóżku, które było naszą twierdzą i jednocześnie klatką.
– Nie jest złe – przyznała. – Jest po prostu… bezpieczne. – Jej dłoń opuściła moją i powędrowała w górę ramienia. Opuszki palców sunęły po skórze, budząc gęsią skórkę. Dotyk był czuły, ale czułem w nim nutę niepokoju, rodzaj energii, która szukała ujścia. – A ty? Nie masz czasem ochoty na coś… niebezpiecznego?
– Jak na przykład? – zapytałem, a mój głos stał się nieco grubszy. Jej dłoń zatrzymała się na klatce piersiowej, tuż nad sercem, które nagle zabiło mocniej.
– Nie wiem – odparła, przewracając się na bok, by na mnie spojrzeć. Kasztanowe włosy rozsypały się na poduszce, a w ciemności dostrzegłem tylko błysk oczu. – Coś, co by nas wyrwało. Coś, o czym byśmy potem szeptali, jakby to był nasz sekret. Coś, co by… podkręciło tę temperaturę.
Poruszyłem się, opierając na łokciu. Zapach jej ciała, ciepły i słodkawy, stał się intensywniejszy. To nie był już tylko zapach szamponu. To był jej zapach. Znany, a jednak nagle nowy.
– Mów – zachęciłem, a moja dłoń sama powędrowała do jej biodra, chwytając miękką bawełnę koszuli nocnej. Pod spodem wyczułem gładkość skóry i twardą kość.
– To głupie – zawstydziła się, chowając twarz w mojej piersi.
– Mów – powtórzyłem stanowczo, pociągając ją bliżej. Jej uda zetknęły się z moimi. Czułem jej ciepło przez materiał.
– Czasem… – zaczęła, a jej oddech był teraz gorący na mojej skórze. – Czasem, kiedy prowadzę zajęcia, szczególnie te z dużą grupą, patrzę na tych wszystkich mężczyzn. Są spoceni, skupieni na swoim ciele, na oddechu… Ich mięśnie są napięte, a na twarzach maluje się to połączenie wysiłku i skupienia. I wtedy…
Zamilkła, a ja poczułem, jak serce wali jak młot. Nigdy wcześniej nie mówiła niczego podobnego.
– Wtedy co, Ania? – wyszeptałem, a moja dłoń wsunęła się pod koszulę, obejmując nagie, gorące plecy. Jej skóra była aksamitna w dotyku, wilgotna od ciepła łóżka.
– Wtedy wyobrażam sobie… – jej głos stał się ledwie słyszalnym szeptem, zmysłowym i nieśmiałym jednocześnie – …że nie jestem ich nauczycielką. Że jestem… centrum ich uwagi. Że wszyscy patrzą tylko na mnie. Nie po to, by naśladować pozycję, ale… pożerać mnie wzrokiem. Że podchodzi do mnie któryś z nich, ten wysoki brunet z tatuażem na przedramieniu… i jego dłonie nie układają mnie delikatnie w pozycji, tylko… – przerwała, by złapać oddech.
– Tylko co? – Mój własny oddech stał się płytki. Między nogami coś się budziło, pulsując niemrawo, ale z rosnącą determinacją.
– Tylko ślizgają się po moich biodrach – kontynuowała, a jej słowa były teraz gorącym, wilgotnym szelestem przy moim uchu. – A potem podchodzi kolejny. I kolejny. Otaczają mnie. Nie widzę nic poza nimi. Czuję tylko ich ręce na mojej skórze. Ich oddech na mojej szyi. Zapach ich potu, mieszający się z moim… – Jej dłoń zsunęła się z mojej klatki i dotarła do krocza. Palce delikatnie nacisnęły na spięty już materiał bokserków. – I wtedy… w tej wyobraźni… nie mówię „stop”. Pozwalam im. Na wszystko.
Jej słowa uderzyły we mnie jak fala gorąca. Krew napłynęła mi do twarzy i do pachwin, gdzie pod dotykiem jej dłoni mój kutas natychmiast stwardniał do granic możliwości, napierając na materiał jak oszalały. Był gruby, pulsujący, gotowy.
– Cholera, Ania… – wydusiłem z siebie, przyciskając ją mocniej do siebie. Mój nos utonął w jej włosach, wdychając esencję – teraz zmieszaną z ostrzejszą nutą podniecenia.
– Podnieca cię to? – szepnęła kusząco, a jej palce zaczęły masować moją erekcję przez materiał, rysując jej kształt. – Podnieca cię myśl, że twoja żona fantazjuje o byciu dotykaną przez obcych mężczyzn? O tym, że ich twarde kutasy ocierają się o nią, a ona… ona tylko pręży się i jęczy, pragnąc więcej?
– Tak, kurwa, tak – warknąłem, przewracając ją na plecy i przygważdżając do łóżka swoim ciężarem. Moje usta przywarły do szyi, liżąc i ssąc gorącą skórę w miejscu, gdzie wyczuwałem gwałtowne tętno. Jej fantazja rozbudziła we mnie coś pierwotnego, jakąś dziką mieszankę podniecenia, zazdrości i absolutnej, niepohamowanej żądzy. To była ona, moja Anna, moja stateczna żona, a w jej ustach te słowa brzmiały jak najplugawsza, najseksowniejsza modlitwa.
– Pokaż mi – jęknęła, rozchylając dla mnie uda. Jej dłonie zerwały moje bokserki, uwalniając nabrzmiałego penisa. Chwyciła go w dłoń, a jej dotyk był pewny i stanowczy. – Pokaż mi, jak bardzo cię to podnieca. Jak bardzo chcesz to zobaczyć.
Nie kazałem sobie powtarzać. Zsunąłem jej majtki – jedwabną, cienką przeszkodę – i moje palce natychmiast zanurzyły się w cieple. Była mokra, gorąca i nieprawdopodobnie śliska. Jej wilgoć oblała palce, a charakterystyczny, słodkawy i dziki zapach podniecenia wypełnił nozdrza, mieszając się z wanilią z włosów. To był zapach pożądania. Czystego, niefiltrowanego pragnienia.
– O tak – syknęła, unosząc biodra, by przyjąć moje palce głębiej. – Właśnie tak… Wyobraź sobie… że to nie moje ręce… Wyobraź sobie, że to ich ręce… Wszystkie na raz…
Jej słowa były iskrą, która podpaliła proch. Z nietypową dla siebie gwałtownością wbiłem się w nią, wchodząc jednym, głębokim pchnięciem, które wycisnęło z jej gardła głośny, zachrypnięty jęk. Była ciasna i płonąca, jej mięśnie obejmowały mnie jak imadło.
– Boże, Ania… – charknąłem, opierając czoło o jej czoło, zatopiony po same jaja. – Mów dalej. Proszę.
I ona mówiła. Jej słowa płynęły teraz jak strumień, przerywane gwałtownymi oddechami i jękami, które wyrywały się z gardła w rytm moich uderzeń.
– …a jeden z nich staje za mną… – jęczała, splatając nogi wokół moich pleców. – Jego dłonie chwytają moje piersi… ściskają je… a jego kutas ociera się o mój tyłek… jest twardy… taki gruby… – Jej oczy były przymknięte, a na twarzy malował się wyraz ekstatycznego skupienia. – A ty… ty stoisz i patrzysz… Patrzysz, jak oni mnie dotykają… jak całują… jak ja… oh, Michał… jak ja biorę do ust tego pierwszego… jego gorący, słony kutas… a ty… ty tylko patrzysz i… i robisz to samo, co teraz…
Jej słowa były halucynacją, która stała się rzeczywistością. Nie pieprzyłem już tylko mojej żony. Pieprzyłem jej fantazję. Jej wizję bycia pożądaną, oglądaną, dotykaną przez wielu. A ja… ja byłem jej częścią. Voyeurem i uczestnikiem jednocześnie. Moja zazdrość mieszała się z ekstazą, tworząc nowy, oszałamiający koktajl emocji. Brzuch napinał się, czułem nieuchronnie zbliżający się orgazm.
– Chcesz tego? – warknąłem w jej ucho, przyśpieszając tempo. Łóżko kołysało się i stukało o ścianę. – Naprawdę chcesz, żeby inni mężczyźni cię dotykali? Żebyś była nasza?
– Tak! – krzyknęła, a jej paznokcie wbiły się w moje ramiona. – Tak, Michał! Chcę! Chcę, żebyś patrzył! Chcę, żebyśmy… oh, Boże… żebyśmy… *dzielili* to!
To słowo – „dzielili” – przeleciało między nami jak elektryczna iskra. I to było to. Oboje eksplodowaliśmy niemal jednocześnie. Jej ciało zesztywniało pode mną, wydając z siebie serię gwałtownych, urywanych westchnień, a jej wnętrze zaciśnęło się na moim penisie w pulsującym, mokrym uścisku. Ja, z głową odrzuconą do tyłu, wylałem w nią strumień gorącej spermy, rycząc jej imię w duszną ciszę pokoju, który teraz wypełniał się ciężkim oddechem i ostrym zapachem seksu.
Leżeliśmy tak długą chwilę, spleceni, mokrzy od potu, nasze serca waliły jak szalone. Powietrze było gęste od niesprecyzowanych obietnic i niebezpiecznych pytań. Wciągałem zapach naszego spółkowania, ten dziki, zwierzęcy aromat, który był bezpośrednim owocem jej słów. Jej fantazji.
Ona pierwsza przerwała milczenie, głosem cichym i niepewnym.
– Przepraszam… – wyszeptała. – To było… nie wiem… głupie?
– Nie – odparłem natychmiast, unosząc się na łokciach i patrząc jej prosto w oczy. Były ciemne, rozszerzone, pełne lęku i podekscytowania. – To nie było głupie. To było… najgorętsze, co kiedykolwiek się między nami wydarzyło.
Uśmiechnęła się nieśmiało, a jej dłoń pieszczotliwie przesunęła się po moim policzku.
– Naprawdę?
– Naprawdę – zapewniłem, całując jej wilgotne czoło. Leżeliśmy w milczeniu, a jej fantazja unosiła się w powietrzu jak duch, zbyt realna, by ją ignorować. – I… – dodałem po chwili, czując, jak adrenalina znów zaczyna we mnie krążyć – …gdybyś naprawdę chciała… gdybyśmy naprawdę chcieli… to są miejsca. Kluby. Dla ludzi… którzy myślą podobnie.
Jej oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej. Nie powiedziała „nie”. Nie odwróciła wzroku. W spojrzeniu było tylko czyste, nienasycone ciekawość.
– Kluby? – powtórzyła, a w głosie zabrzmiała nuta, której nie słyszałem od lat. Nutka ryzyka. – Jakie kluby?
- **
Tydzień później staliśmy przed ciężkimi, czarnymi drzwiami bez nazwy, w eleganckiej, ale nie rzucającej się w oczy kamienicy. Muzyka – stłumiony, pulsujący techno beat – była wyczuwalna bardziej przez wibracje w podłodze niż przez dźwięk. Zapach w powietrzu był mieszanką drogich perfum, alkoholu i czegoś jeszcze… czegoś zwierzęcego, zmysłowego. Potu. Pożądania.
– Na pewno jesteśmy gotowi? – zapytałem, ściskając jej dłoń. Miałem na sobie ciemne spodnie i czarną koszulę, ona – czerwoną, obcisłą sukienkę, która opinała każdą krągłość, podkreślając dekolt i odsłaniając dużą część smukłych nóg. Wyglądała oszałamiająco. I niebezpiecznie.
– Nie – odparła szczerze, a jej palce drżały w mojej dłoni. – Ale chcę wejść.
Weszliśmy. Światło było stłumione, migoczące kolorowymi laserami, które przecinały gęsty dym. Bar ciągnął się wzdłuż jednej ściany, a przy nim stali i siedzieli ludzie. Pary, trójki, pojedyncze osoby. Wszyscy eleganccy, atrakcyjni, a ich spojrzenia… nie były zwykłe. Były oceniające. Ciekawskie. Głodne.
Poczułem, jak serce wali jak młot. To był zupełnie inny świat. Moja ręka nieświadomie opadła na jej biodro, przyciągając ją do siebie, w geście posiadania. Ona przytuliła się do mnie, jej oczy szeroko otwarte, chłonęły wszystko.
– Drinka? – zaproponowałem, ledwo słysząc swój własny głos przez muzykę.
Skinęła głową. Podeszliśmy do baru. Zamówiłem dwa drinki, obserwując, jak barman, muskularny mężczyzna z przebłyskami srebra we włosach, przyrządza je z wprawą. Jego wzrok kilkakrotnie przemknął po Annie, aprecjacyjnie i bez skrępowania. Ona spuściła wzrok, ale kącik ust drgnął w ledwie dostrzegalnym uśmiechu.
Napięliśmy się. Alkohol rozlał się po moim ciele ciepłą falą, ale nie była w stanie stłumić narastającego napięcia. Byłem pobudzony. Zazdrosny. I cholernie podniecony. Spodnie stawały się coraz ciaśniejsze.
W rytm muzyki para na środku improwizowanego parkietu zaczęła tańczyć. Ona ocierała się o niego plecami, on trzymał jej biodra, a ich ruchy były powolne, zmysłowe, nie pozostawiające wątpliwości co do intymnego charakteru. Inni patrzyli. Uśmiechali się. Kilku zaczęło klaskać w rytm.
– Chcesz…? – zapytałem Annę, wskazując głową parkiet.
– Nie umiem tak tańczyć – odparła, ale jej stopy poruszały się już w rytm muzyki, a biodra kołysały się niemal niezauważalnie.
– Nikt tu nie umie – szepnąłem jej do ucha. – Chodzi tylko o to, by czuć.
I ona czuła. Widziałem to. Muzyka, atmosfera, spojrzenia – wszystko na nią działało. Jej policzki były zaróżowione, oczy błyszczały. Była jak kwiat, który rozkwita w ciemności.
Wtedy go zobaczyłem. Stał oparty o filar, może dziesięć metrów od nas. Wysoki, dobrze zbudowany, w eleganckiej, ale rozpiętej koszuli. Miał ciemne włosy i krótko przystrzyżoną brodę. Jego wzrok był utkwiony w Annie. Nie w jej twarz. W jej biodra, w sposób, w jaki poruszały się w rytm muzyki. Patrzył z intensywnością myśliwego.
I Anna… Anna go zauważyła. Jej wzrok spotkał się z jego na ułamek sekundy. Spuściła oczy, potem znów na niego spojrzała. Nie odwróciła się. Nie przestała się poruszać. Wręcz przeciwnie – jej ruchy stały się odrobinę bardziej wyraziste, odrobinę bardziej świadome widowni. A on był jej widownią.
Podszedł. Nie od razu. Czekał, aż refren utworu zakończy się wybuchowym beat dropem. Wtedy oderwał się od filara i ruszył w naszą stronę pewnym, nieśpiesznym krokiem. Mój uścisk na jej biodrze zaciągnął się instynktownie. Ona wstrzymała oddech.
Stanął przed nami. Jego zapach – drewno sandałowe i coś cytrusowego – zmieszał się z naszymi. Uśmiechnął się, białe zęby lśniące w półmroku. Jego oczy wciąż były na Annie.
– Przepraszam, że przeszkadzam – powiedział, a jego głos był niski i głęboki, dobrze dobrany do postury. – Po prostu musiałem powiedzieć, że… poruszasz się niesamowicie.
Anna otworzyła usta, ale nie wydała z siebie dźwięku. Tylko patrzyła na niego jak zahipnotyzowana.
– Dziękuję – powiedziałem za nią, mój głos brzmiał szorstko i nieprzyjaźnie.
Mężczyzna w końcu na mnie spojrzał, a w jego oczach nie było ani śladu zaniepokojenia. Wręcz przeciwnie – jego uśmiech się poszerzył, jakby właśnie dostał to, czego chciał.
– To twój…? – skinął głową w stronę Anny.
– Mój mąż – odparła cicho Anna, znajdując wreszcie głos.
– Szczęściarz – stwierdził mężczyzna, a jego wzrok znów powędrował na jej usta. – Ta muzyka jest zbyt dobra, żeby stać z boku. – Wyciągnął dłoń w jej stronę, nie do uścisku, ale jako zaproszenie. – Zatańczysz ze mną?
Annie oddech załamał się. Spojrzała na mnie, a w jej oczach malowała się burza: pragnienie, strach, niepewność i czysta, niepohamowana ciekawość. To była chwila prawdy. Godziny rozmów, fantazje szeptane w łóżku, cała droga, która nas tu zaprowadziła – wszystko sprowadzało się do tej jednej decyzji.
– Ania… – szepnąłem, ale głos utknął mi w gardle. Co miałem powiedzieć? „Nie”? I zniszczyć to, co właśnie się między nami odrodziło? „Tak”? I pozwolić obcemu mężczyźnie dotknąć mojej żony?
Ona wciąż na mnie patrzyła, jej oczy błagały o… o co? O pozwolenie? O zatrzymanie? Nie byłem pewien.
A potem, powoli, niemal w zwolnionym tempie, skinęła głową. Delikatnie wyswobodziła swoją dłoń z mojego uścisku.
– Tylko jeden taniec – wyszeptała, bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego.
Jej palce opadły na wyciągniętą dłoń nieznajomego. Jego dłoń zamknęła się wokół nich, pewnie, ale nie agresywnie. Delikatnie pociągnął ją w stronę parkietu, a ona szła za nim, jak we śnie, rzucając mi ostatnie, pełne obietnicy i przerażenia spojrzenie przez ramię.
Stanąłem jak wryty, obserwując, jak odchodzi. Mój kutas, który przez cały czas był twardy jak skała, teraz pulsował bolesnym, niepohamowanym pożądaniem. Zazdrość ścisnęła mi żołądek, ale była słodsza, bardziej podniecająca niż kiedykolwiek wcześniej. Byłem voyeurem. Stałem w cieniu i patrzyłem, jak moja żona idzie tańczyć z obcym mężczyzną, który patrzył na nią tak, jak ja chciałem, żeby na nią patrzono.
Na parkiecie muzyka znów przybrała na sile. Nieznajomy stanął za nią, tak jak opisywała w swojej fantazji. Jego dłonie opadły na jej biodra. Nie na talię. Na biodra. Mocne, męskie dłonie na cienkim materiale sukienki.
Anna na moment zesztywniała, a potem… odprężyła się. Jej głowa opadła do tyłu, niemal dotykając jego ramienia. Oczy były przymknięte. Ciało zaczęło poruszać się w rytm muzyki, ale teraz ruchy nie były już nieśmiałe. Były płynne, zmysłowe, hipnotyzujące. Poruszała się *z* nim, *dla* niego.
On pochylił się, by szepnąć jej coś do ucha. Uśmiechnęła się, a policzki poczerwieniały. Jedna z jego dłoni powędrowała wyżej, sunąc po boku, omiatając bok piersi. Nie cofnęła się. Wręcz przeciwnie – przytuliła się do niego mocniej.
A potem to się stało. Jego dłoń, ta, która spoczywała na biodrze, przemieściła się. Powoli, celowo. Zsunęła się z biodra i opadła na tyłek. Nie było to przypadkowe muśnięcie. To był pewny, obejmujący chwyt, który wypełnił dłoń miękkim, jędrnym krągłością pośladka pod cienką sukienką.
Anna wstrzymała oddech. Oczy otworzyły się szeroko, utkwiły we mnie przez tłum. Widziałem w nich szok, oszołomienie i… podniecenie. Czyste, nieprzefiltrowane podniecenie.
Jego dłoń nie spoczęła. Zaczęła się poruszać. Delikatnie, masująco, gniotąc jej ciało w rytm muzyki. A potem… jego palce sunęły w dół, wzdłuż szwu sukienki, w kierunku…
Jego dłoń zatrzymała się. Nie na udzie. Wyżej. Między nimi. Opadła na krocze, na miejsce, gdzie pod cienkim materiałem sukienki i majtek ukrywała się jej wilgoć, ciepło, najskrytsza tajemnica.
I tam, na środku zatłoczonego parkietu, w świetle migoczących laserów, przed oczami męża…
- *…obcy mężczyzna przycisnął dłoń do cipki mojej żony.*
Czas się zatrzymał. Muzyka zamilkła w moich uszach. Widziałem tylko jej twarz – oczy wciąż utkwione we mnie, usta rozchylone w niemym westchnieniu, na której malowała się mieszanka szoku i niepohamowanego pragnienia.
Jej dłoń, która do tej pory zwisała bezwładnie, uniosła się. Uniosła się i… nie odepchnęła jego ręki. Zamiast tego, jej własne palce spoczęły na wierzchu jego dłoni, przytrzymując ją tam, na miejscu, utwierdzając w tym intymnym, publicznym dotyku.
A potem, wbijając we mnie wzrok pełny niewypowiedzianych pytań i dzikiej obietnicy, **delikatnie, niemal niedostrzegalnie, zaczęła pocierać siebie przez jego dłoń.**
Muzyka pulsowała w moich skroniach, mieszając się z gwarem rozmów i stłumionymi jękami dobiegającymi z ciemniejszych zakamarków klubu. Powietrze było gęste od zapachów: słodkiej wanilii perfum, ostrej woni alkoholu i ciepłej, zwierzęcej nuty ludzkiego pożądania. Stałem przy barze, palce kurczowo ściskające schłodzony kieliszek whisky, ale mój wzrok był przyklejony do parkietu. Do niej.
Anna.
Moja żona. Moja Anna, która teraz, w tej obcej przestrzeni, wyglądała jak najdoskonalsze wcielenie każdego mojego erotycznego koszmaru i marzenia. Czerwona sukienka, którą wybrała specjalnie na tę noc, lśniła pod stroboskopowymi błyskami światła, idealnie podkreślając każdy jej krągły kształt. Materiału było tak mało, a odsłaniała tak wiele, że czułem, jak krew napływa mi do twarzy i… niżej. Ale to nie sukienka była teraz centrum uwagi.
Był nim wysoki, ciemnowłosy mężczyzna, który przyciskał ją do siebie w rytm muzyki. Jego dłonie, duże i o wyraźnie zarysowanych żyłach, nie spoczywały już nieśmiało na jej biodrach. Jedna zsunęła się niżej, gniotąc jedwab sukienki na pośladku, a druga… o Boże… druga znalazła się między jej nogami. Widziałem, jak materiał napina się pod naciskiem jego dłoni, jak palce wczepiają się w to newralgiczne, intymne miejsce.
I widziałem Annę.
Nie odepchnęła go. Nie zrobiła nawet kroku w tył. Głowa była odchylona do tyłu, oczy przymknięte, a usta rozchylone w niemej ekstazie. A potem… potem jej własna dłoń spłynęła i przykryła jego. Nie po to, by zdjąć, ale by przycisnąć mocniej. Palce splotły się z jego i zaczęły wykonywać kolisty, pulsujący ruch, pocierając krocze przez cienką warstwę jedwabiu. Publicznie. Na środku parkietu. Otoczona przez dziesiątki obcych, podnieconych oczu.
A jej wzrok? Był utkwiony we mnie.
Płonął. Był głęboki, ciemny, pełen wyzwania i niepohamowanej, dzikiej rozkoszy. Patrzyła na mnie, masturbowała się ręką obcego faceta i patrzyła prosto na mnie. Czułem, jak cała krew odpływa mi z mózgu, zalewając kłującym żarem krocze. Mój własny kutas, mimo szoku i ukłucia dzikiej, pierwotnej zazdrości, stwardniał boleśnie, napierając na materiał spodni. To było niewyobrażalne. To było najpodniecające i najbardziej przerażające widowisko, jakie kiedykolwiek oglądałem.
– Pierwszy raz? – usłyszałem obok siebie kobiecy, nieco zachrypnięty głos.
Odwróciłem głowę, jakby budząc się z transu. Obok, oparta o bar, stała blondynka. Miała krągłe, niemal przesadne kształty upięte w obcisłą, czarną sukienkę, która ledwo pokrywała uda. Jej usta, pomalowane na czerwono tak intensywny jak sukienka Anny, układały się w lekkim, znającym się na rzeczy uśmiechu.
– Tak… trochę… – wybełkotałem, czując się głupio i nieporadnie. Wzrok wciąż uciekał na parkiet.
– Widać – zaśmiała się cicho, a dłoń z kieliszkiem szampana wskazała lekko w stronę Anny. – Twoja?
Skinąłem głową, niezdolny do słów.
– Gorąca sztuka. Mój też nie może się na nią napatrzeć – powiedziała, a spojrzenie przemknęło w stronę parkietu. Jej „mój” musiał być tym samym ciemnowłosym draniem, bo teraz, gdy się przyjrzałem, zauważyłem, jak jego wzrok, pełen aprobaty i pożądania, ślizga się między Anną a blondynką przy barze. Jakaś nić porozumienia, oczywista i zmysłowa, łączyła tę parę.
– Jestem Kasia – przedstawiła się, wyciągając do mnie wolną rękę. Uścisk był mocny, pewny, a palce na ułamek sekundy przejechały po wewnętrznym nadgarstku, zostawiając wrażenie ciepła. – A tamten gap, który nie może oderwać łap od twojej żony, to Paweł. Mój mąż.
– Michał – odparłem, wciąż oszołomiony. – A… Anna.
– Wiem – uśmiechnęła się szerzej, a oczy, błękitne i przenikliwe, błysnęły rozbawieniem. – Widziałam, jak wchodziliście. Trudno was nie zauważyć. Ona jest… niesamowita. Ma w sobie tę iskrę. A ty… – wzrok powędrował w dół, na widoczne pod cienkim materiałem moich spodni, napięte wypełnienie – …wyglądasz na bardzo zaangażowanego obserwatora.
Poczułem rumieniec na twarzy. Była bezpośrednia, wulgarna i nieprawdopodobnie podniecająca w swojej pewności siebie. Wciągnąłem powietrze, które pachniało jej perfumami – wanilią i piżmem – zmieszane z zapachem mojej whisky i odległym aromatem potu i seksu z parkietu.
– Nie spodziewałem się, że… to się tak potoczy – przyznałem, a głos zabrzmiał chrapliwie.
Kasia pociągnęła łyk szampana, a język musnął szkło w zmysłowy sposób.
– W „Ecstazie” wszystko toczy się szybko – powiedziała, wskazując głową na otoczenie klubu. – Ludzie przychodzą tu po to, żeby nie myśleć. Tylko czuć. Twoja żona wyraźnie to zrozumiała. Paweł ma do tego… smykałkę. Potrafi wyczuć pragnienie. I je podsycić.
Na parkiecie ruch się zmienił. Paweł pochylił się i szepnął coś Annie do ucha. Oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej, a na policzkach pojawił się głęboki rumieniec. Przytaknęła, a on, wciąż trzymając ją blisko, zaczął wyprowadzać ją z tanecznego tłumu, kierując się w stronę zacienionych alków z głębokimi, skórzanymi sofami, częściowo zasłoniętych ciężkimi kotarami. Anna szła z nim, ale głowa była odwrócona w moją stronę. Spojrzenie nie było już wyzwaniem. Było pytaniem. Prośbą. *Czy mogę?* *Czy pozwolisz?*
Serce waliło mi jak młot. Zazdrość, ostry i gorzki smak, ścisnęła mnie za gardło. To była moja żona. Mój. A teraz jakiś obcy Paweł prowadził ją, wilgotną i podnieconą, w ciemny kąt, żeby zrobić Bóg wie co. Ale równocześnie każdy nerw w moim ciele krzyczał z podniecenia. Obraz jej dłoni na jego dłoni, rozchylonych ust, oczu utkwionych we mnie – to paliło mnie od środka.
– Chyba nie zamierzasz stać tu i się masturbować, patrząc, jak się bawią? – Kasia przerwała moje wewnętrzne rozdarcie. Dłoń nagle spoczęła na ramieniu, a potem powędrowała niżej, gładząc tors, by w końcu opaść na erekcję. Jej dłoń była ciepła i stanowcza. Ścisnęła mnie przez spodni, mocno, doświadczoną dłonią, która wiedziała dokładnie, co robi. – O, tak. Bardzo zaangażowany – mruknęła z satysfakcją.
Jęknąłem, niezdolny się powstrzymać. Jej dotyk był bezpośredni, nieprzyzwoity i elektryzujący. To nie była czuła pieszczota żony. To był dotyk kobiety, która wie, czego chce i bierze to. Oddech się zachłysnął.
– Oni idą się rozerwać – ciągnęła Kasia, nie odsuwając dłoni. Palce wciąż delikatnie masowały, wywołując fale rozkosznego ciśnienia. – My możemy zrobić to samo. Albo… możemy do nich dołączyć.
– Do… dołączyć? – wykrztusiłem, mózg ledwo przetwarzając słowa przez mgłę pożądania.
– To jest klub, kochanie – powiedziała, pochylając się bliżej. Oddech pachniał szampanem i miętą. – Nikt tu nie chodzi samotnie na długo. Paweł i ja… lubimy dzielić się. I lubimy, gdy inni dzielą się z nami. Twoja żona wygląda na gotową, żeby się dzielić. A ty? – Dłoń znów ścisnęła mocno. – Czuję, że też jesteś gotowy. Tylko boisz się tego, co pomyślisz o sobie jutro rano.
Miała rację. Cały się trząsłem – z podniecenia, ze strachu, z niepewności. To było jak stanięcie na krawędzi urwiska. Ale widok Anny, znikającej za kotarą z Pawłem, jej ostatnie, pełne pragnienia spojrzenie… to pchało mnie do przodu.
– Chodź – szepnęła Kasia, biorąc za rękę. Dotyk był ciepły i nie pozostawiający wątpliwości. – Pokażę ci, jak twoja żona się bawi. Z bliska.
Nie opierałem się. Pozwoliłem, by pociągnęła mnie za sobą, omijając pary wtulone w siebie, grupy śmiejące się przy stolikach. Muzyka zdawała się wzmagać, bas wbijając się w podłogę i drżąc w kościach. Zapach się zmieniał – tu było gęściej, słodziej, bardziej intymnie. Mieszanina perfum, potu i czegoś jeszcze… czegoś wilgotnego i zwierzęcego.
Kasia odsunęła ciężką, bordową kotarę, odsłaniając alkowę. To nie był całkowicie prywatny pokój, ale półprywatna przestrzeń. Głęboka, w kształcie litery U, sofa, niski stolik, stłumione, różowe światło. I oni.
Anna klęczała na sofie, plecami do nas, jej czerwona sukienka była podniesiona do pasa, odsłaniając gołe, idealne pośladki i smukłe plecy. Paweł stał przed nią, spodnie były rozpiete, a on trzymał swojego kutasa – grubego, ciemnego, pulsującego – i delikatnie klepał nim o jej rozchylone, wilgotne wargi sromowe. Anna jęczała cicho, pochylając głowę do przodu, a dłonie zaciskały się na jego biodrach.
– Widzisz? – szepnęła Kasia tuż przy uchu, pierś przycisnęła się do ramienia. – Ona jest zachwycona.
Anna otworzyła oczy i spojrzała przez ramię. Zobaczyła nas stojących w wejściu. Oczy, szkliste z pożądania, spotkały się z moimi. Nie było w nich już wahania, tylko czyste, nieprzefiltrowane pragnienie. Wargi rozchyliły się w niemym jęku, gdy Paweł wbił w nią palec.
– Michał… – wyszeptała, a głos był ochrypły, niepodobny do jej normalnego.
– On jest tu, kochanie – odezwał się Paweł głębokim, spokojnym głosem, nie przerywając ruchów palców. – Patrzy. Podoba mu się to, co widzi?
Anna przytaknęła desperacko, zaciskając powieki.
– Tak… oh, tak… – jękła.
Kasia pociągnęła mnie dalej do alkowy, pozwalając, by kotara zamknęła się za nami, odcinając od reszty klubu, tworząc intymny, duszny świat złożony tylko z czworga nas. Zapach tu był intensywniejszy – słodkawo-kwaskowaty zapach jej podniecenia, muskularny zapach jego ciała, perfumy Kasi. Był przytłaczający.
Kasia pchnęła mnie delikatnie, bym usiadł na wolnej części sofy, obok klęczącej Anny. Byłem tak blisko, że mogłem dotknąć jej biodra. Czuć ciepło bijące od skóry. Widziałem każdy detal – kropelki potu na kręgosłupie, drżenie mięśni, sposób, w jaki ciało napinało się i uginało pod dotykiem Pawła.
A potem Kasia uklękła przede mną. Błękitne oczy patrzyły z niewzruszoną pewnością siebie.
– Teraz twoja kolej, by się nie nudzić – powiedziała, a dłonie sięgnęły do mojego paska.
Nie protestowałem. Mózg był pusty, wypełniony tylko obrazami, dźwiękami i zapachami. Słyszałem ciche, mlaskające odgłosy palców Pawła poruszających się w ciele Anny, jej przerywane, urywane jęki. Widziałem, jak Kasia rozpuszcza pasek, rozpina spodnie. Palce, zręczne i pewne, wsunęły się do środka i wyciągnęły mojego kutasa na zewnątrz. Byłem twardy jak skała, pulsujący, a pre-ejakulat sączył się ze szczeliny.
– Ładny – mruknęła Kasia z aprobatą, obejmując mnie dłonią. Dotyk był inny niż Anny – bardziej stanowczy, mniej badawczy, po prostu biorący to, co chciała. Pochyliła głowę i bez żadnego wstępu, bez pieszczot, wzięła mnie do ust.
Jęknąłem głośniej, niż zamierzałem. Usta były gorące, wilgotne i niezwykle sprawne. Język owijał się wokół trzonu, ssąc mocno, podczas gdy dłoń masowała jądra. To było tak intensywne, tak bezpośrednie, że biodra uniosły się instynktownie, wbijając się głębiej w gardło. Ona tylko wydała z siebie gardłowy pomruk aprobaty i wzięła mnie jeszcze głębiej.
Wzrok oderwał się od niej i wrócił do Anny. Paweł już nie używał palców. Trzymał swojego kutasa u podstawy i pocierał nim o nabrzmiały, różowy łechtaczkę. Anna dyszała, oczy były szeroko otwarte, utkwione we mnie, w mojej twarzy wykrzywionej rozkoszą, w ustach Kasi pracujących na moim członku.
– Michał… – szepnęła znowu, a głos brzmiał jak modlitwa, jak błaganie.
– Chcesz go? – zapytał Paweł niskim głosem, wciąż pocierając ją swoim penisem. – Chcesz, żeby twój mąż zobaczył, jak biorę cię po raz pierwszy? Jak wpycham w ciebie każdego centymetra?
Anna przytaknęła, niemal szlochając z potrzeby. – Tak… proszę… oh, proszę…
– Powiedz mu – rozkazał Paweł, nie przerywając ruchów.
Anna wzięła głęboki oddech, piersi uniosły się dramatycznie. Oczy, pełne łez pożądania, były przyklejone do moich.
– Chcę tego, Michał… – wyszeptała, a każde słowo było wilgotne, drżące. – Chcę, żebyś patrzył… Chcę, żeby on… żeby on mnie miał… Proszę… pozwól…
To było jak uderzenie prosto w splot słoneczny. Jej słowa, jej wyraźna, werbalna prośba o pozwolenie na zdradę, na seks z innym mężczyzną, na moich oczach… Połączone z niewiarygodnym uczuciem ust Kasi na mnie… To było zbyt. Fala orgazmu, dzika i niekontrolowana, zaczęła się we mnie zbierać, nie dając mi szansy na walkę.
– Ja… ja… – próbowałem coś powiedzieć, ale tylko charczałem.
Kasia musiała wyczuć moją bliskość. Dłonie zacisnęły się mocniej na biodrach, unieruchamiając mnie, a usta pracowały jeszcze szybciej, jeszcze głębiej, ssąc z desperacką intensywnością.
– Zgadza się… – jeknęła Anna, widząc moją walkę. – Oh, tak, Michał, zgadza się…
To było wszystko, czego potrzebowałem. Jej aprobata. Jej pragnienie. Krzyknąłem, ciało wyprężyło się jak struna, i wytrysnąłem głęboko w gardło Kasi. Spazmy były gwałtowne, wyczerpujące, wyrywające ze mnie każdy okruch energii. Wstrząsały mną, podczas gdy ona połykała każde pulsowanie, nie odrywając ust, aż do ostatniego drgnięcia.
Gdy w końcu puściła, opadłem na sofę, kompletnie opróżniony, zdyszany, z głową wirującą. Pierwsza moja świadoma myśl była gorzka: *To trwało może minutę. Jestem żałosny.*
Ale gdy oczy się skupiły, zobaczyłem Annę. Patrzyła na mnie z nieopisanym wyrazem twarzy – podniecenia, czułości, triumfu i… wdzięczności. Dłonie nie zaciskały się już na Pawle. Jedna z nich sięgnęła między własne nogi i zaczęła szybko, wprawnie pocierać łechtaczkę, podczas gdy wpatrywała się we mnie.
– Teraz ja – wyszeptała, głos ochrypły od pragnienia. – Proszę, Michał… Powiedz tak.
Paweł spojrzał na mnie ponad jej ramieniem. Twarz była napięta z pożądania, ale w oczach nie było szyderstwa. Było coś w rodzaju… szacunku? Czekał.
Kasia otarła usta grzbietem dłoni i uśmiechnęła się do mnie, kładąc dłoń na kolanie. Dotyk był teraz uspokajający.
– To jej fantazja – przypomniała mi cicho. – I twoja. Pozwól jej się spełnić.
Wziąłem głęboki, drżący oddech. Całe ciało było słabe, ale coś nowego zaczęło wzbierać w klatce piersiowej. Nie była to już zazdrość. Była to duma. Dzika, pierwotna duma. To była moja żona. Moja piękna, odważna żona. I ja, jej mąż, pozwalałem jej na to. Byłem tym, który trzymał klucz. Byłem centrum tego całego, szalonego universum.
Podniosłem wzrok, spotkałem jej płonące oczy.
– Tak, Aniu – powiedziałem, a głos, ku mojemu zaskoczeniu, był stanowczy i czysty. – Tak. Zrób to. Pokaż mi.
Uśmiech, który rozjaśnił jej twarz, był czystym, nieskalanym szczęściem i pożądaniem. Zamknęła oczy, odchyliła głowę do tyłu i wydała z siebie długi, drżący jęk, gdy Paweł, nie czekając dłużej, ustawił się i jednym, głębokim, stanowczym pchnięciem wszedł w nią do samej końcówki.
Dźwięk, który wydała, był głośniejszy niż muzyka dobiegająca zza kotary. Głęboki, gardłowy krzyk czystej, niepowstrzymanej rozkoszy. Ciało zesztywniało, a potem zmiękło, poddając się jego rytmowi.
I tak siedziałem. Osłabiony, ze spodniami opuszczonymi do kolan, mój już miękki penis wilgotny od ust innej kobiety. I patrzyłem. Patrzyłem, jak moja żona jest penetrowana przez obcego mężczyznę. Patrzyłem, jak twarz wykrzywia się ekstazą, jak piersi kołyszą się w rytm jego uderzeń, jak dłonie szukają oparcia na skórzanej sofie. Słyszałem każdy mlaskający odgłos, każdy stłumiony jęk, każde ciężkie westchnienie Pawła.
Kasia przytuliła się do boku, obserwując razem ze mną, dłoń spoczywała na udzie. Nie było to już podniecające w seksualny sposób. Było… wspólne. Byliśmy obserwatorami. Uczestnikami. Strażnikami tej intymnej, szalonej chwili.
Po jakimś czasie – minucie, pięciu, dziesięciu? – tempo Pawła stało się szybsze, bardziej gwałtowne. Jęki Anny przekształciły się w ciągły, urywany szloch. Wiedziałem, że jest blisko. Ja też byłem. Serce waliło jak oszalałe. Dłoń nieświadomie zacisnęła się na dłoni Kasi.
– Idź do niej – szepnęła Kasia do mnie, usta tuż przy uchu. – Ona chce, żebyś był tam, gdy to się stanie.
Nie musiała mnie dwa razy prosić. Podniosłem się, niepewnie na nogach, i podszedłem do nich. Stanąłem przed Anną. Oczy były zamknięte, twarz mokra od łez i potu. Paweł nie przestawał jej rytmicznie penetrować.
– Aniu – powiedziałem cicho.
Otworzyła oczy. Były niemal czarne od namiętności. Wyciągnęła do mnie drżącą dłoń. Schyliłem się i pochwyciłem ją. Uścisk był silny, rozpaczliwy.
– Kocham cię – wyszeptała, głos łamiąc się z każdym pchnięciem Pawła. – Kocham cię tak bardzo, Michał…
– Ja cię też kocham – odparłem, i w tej chwili, patrząc jej w oczy, gdy inny mężczyzna doprowadzał ją do orgazmu, nigdy nie byłem tego bardziej pewien.
Ciało nagle zesztywniało. Oczy rozwarły się szeroko, a usta otworzyły się w niemym krzyku. Dłoń zacisnęła się na mojej tak mocno, że aż boleśnie. Fala drgań przetoczyła się przez nią, gwałtowna i niekontrolowana. Krzyknęła, długo i głośno, a wnętrzności pulsowały wokół kutasa Pawła, który w odpowiedzi wydał z siebie niski, gardłowy pomruk i wbił się w nią ostatni raz, sztywniejąc, by osiągnąć własny szczyt.
Przez chwilę panowała cisza, przerywana tylko ich ciężkim, charczącym oddechem i stłumioną muzyką z klubu. Wciąż trzymałem dłoń Anny. Paweł powoli się z niej wycofał. Na sofie, między nogami, pozostała wilgotna plama.
Opuściłem się na kolana przed nią, nie puszczając dłoni. Głowa opadła na oparcie sofy, oczy przymknięte, usta rozchylone w wyczerpanym, szczęśliwym uśmiechu. Była kompletnie opróżniona, spełniona. I cała moja.
Paweł odszedł na bok, by zająć się swoimi spodniami. Kasia podeszła do niego, kładąc mu dłoń na ramieniu i szepcząc coś do ucha. On przytaknął, wyciągnął chusteczkę i delikatnie wyczytał siebie i Annę.
Nikt nie mówił. Słychać było tylko nasz oddech.
Po kilku minutach Anna otworzyła oczy. Wzrok był czysty, choć wciąż mglisty. Ścisnęła moją dłoń.
– W porządku? – zapytała cicho, głos pełen troski.
Przetarłem dłonią twarz i roześmiałem się, nagle czując ogromną ulgę i dziwną, niespodziewaną radość.
– Nigdy lepiej – odparłem szczerze. I to była prawda. Byłem wyczerpany, oszołomiony, kompletnie pozbawiony sił, ale czułem się… żywy. Wolny.
Kasia podeszła do nas z dwoma świeżymi kieliszkami szampana.
– Dla bohaterów – powiedziała, podając nam po jednym. Uśmiech był ciepły i przyjazny. – Pierwszy raz zawsze jest… intensywny.
Anna usiadła, poprawiając sukienkę. Ruchy były powolne, zmysłowe. Wzięła kieliszek.
– Dziękuję – powiedziała, najpierw do Kasi, a potem do Pawła, a w końcu wzrok spoczął na mnie. – Wszystkim.
Wypiliśmy. Szampan musował na języku, chłodny i orzeźwiający.
– No to… – Paweł odezwał się pierwszy, głos wrócił do normy. – Chyba zostawimy was na chwilę, żebyście mogli… przetrawić.
Kasia skinęła głową. – Tak. Ale… – dodała, sięgając do torebki i wyjmując wizytówkę, którą wsunęła mi do dłoni. – Mamy dom nad jeziorem. Bardzo… prywatny. Często zapraszamy przyjaciół na weekend. Może któryś weekend… odważylibyście się przyjechać? Zobaczyć, co się dzieje, gdy drzwi są naprawdę zamknięte?
Spojrzałem na Annę. Oczy znów zabłysły tym samym zainteresowaniem, tą samą iskrą ciekawości i pragnienia, co na początku wieczoru. Ale teraz nie było w tym strachu. Tylko oczekiwanie.
Spojrzałem na wizytówkę. Tylko imiona „Kasia i Paweł” i numer telefonu.
Drzwi do alkowy otworzyły się nagle, wpuszczając podmuch głośniejszej muzyki i odgłosów klubu. Stanął w nich młody mężczyzna, może dwudziestokilkuletni, szczupły, z artystyczną niesforną czupryną i bystrymi oczami. Rozejrzał się po naszej grupie – mnie klęczącego przed Anną, ją w rozchełstanej sukience, Kasię i Pawła stojących blisko siebie. Uśmiechnął się, wyrazicie i bezczelnie.
– Przepraszam, że przeszkadzam – powiedział głosem, który był zarówno nieśmiały, jak i pewny siebie. – Szukam kogoś… nowego. Do portretu. Widziałem was wcześniej na parkiecie. Myślę, że… jako grupa… bylibyście idealni. – Wzrok zatrzymał się na Annie, pełen nieukrywanego podziwu. – Zwłaszcza ona.
Anna spojrzała na niego, potem na mnie, a potem z powrotem na niego. Na ustach pojawił się ten sam wyzywający, kuszący uśmiech, który miała, gdy tańczyła z Pawłem.
I wiedziałem, że to nie był koniec. To był dopiero początek.
1 komentarz
malowany
Po kolejne części zapraszam już teraz na mojego bloga w Bio profilu