– Wieczorem przyjeżdżają dziewczyny – powiedział Leszek wróciwszy z korytarza, gdzie zamontowany był jedyny dostępny dla nas aparat telefoniczny. To znaczy dostępny jedynie do odbierania rozmów, bo dzwonić można było jedynie z aparatów koło portierni, pod warunkiem oczywiście, że posiadało się trudno osiągalne "20 złotych dzwoniące” – jak się to u nas wtedy określało.
Telefon na korytarzu działał w ten sposób, że z zewnątrz dzwoniło się na portiernię, prosiło o połączenie z odpowiednim piętrem i, przy odrobinie szczęścia, ktoś, kto właśnie przechodził lub mieszkaniec pokoju obok aparatu, odebrał telefon i poprosił właściwą osobę. Ponieważ Leszek nie chciał ryzykować, więc czekał wcześniej na korytarzy dobre pół godziny.
– Pójdę do piętrowego po odkurzacz –zadeklarowałem z poczucia obowiązku. Pokój zwykle sprzątał Leszek, który miał najniższy poziom tolerancji na bałagan, ja dużo rzadziej, Marek chyba nigdy.
Piętrowy, w założeniu był najniższym szczeblem samorządowym w społeczności mieszkańców akademika. W praktyce funkcja miała jedną podstawową zaletę – piętrowy, dla podkreślenia wysokiego statutu stanowiska, miał "służbową” lodówkę w pokoju (reszta tubylców korzystała z lodówki w kuchni), oraz jedną podstawową wadę – miał również "służbowy” odkurzacz, który wszyscy od niego pożyczali.
– Ja sprzątnę, a wy idźcie po zakupy. Tu jest lista. Dziewczyny, jak zwykle coś ugotują.
Dziewczyny, czyli Marta – bliska koleżanka Leszka z rodzinnego Lubartowa, oraz Dagmara, jej najlepsza koleżanka. Marta przyjeżdżała do Leszka dość często, we dwie miały pojawić się trzeci lub czwarty raz. Fizycznie zupełnie się różniły. Marta – brunetka średniego wzrostu, o wybujałych kształtach, z imponującym biustem i powabnym tyłeczkiem. Była bliską przyjaciółką Leszka. W liceum, razem przechodzili okres punka – widziałem ich zdjęcia, na których mieli postawione fryzury, ubierani byli w obcisłe skóry i podziurawione jeansy. Jeździli po Polsce na koncerty punk–rockowych grup, których nazwy nic mi nie mówiły. Później, z taką samą pasją, wspólnie fascynowali się poezją śpiewaną. A jeżeli mowa o fascynacji, to Marta była wyraźnie bardziej zafascynowana Leszkiem, niż Leszek Martą.
Dagmara była mniej więcej mojego wzrostu – ciut poniżej metr osiemdziesiąt. Chodziła na lekkim obcasie, więc miałem poczucie, że jest ode mnie wyższa, co nie wpływało dobrze na moje samopoczucie. Było szczupła, można powiedzieć, że wręcz chuda i, co dopełniało bycia nie w moim typie, zupełnie nie miała niczego, co w jakimkolwiek stopniu przypominałoby biust. Rysy twarzy miała trochę dziecięce. Bardzo jasną karnację. Jej włosy, podobnie jak brwi, a nawet rzęsy były niewiele ciemniejsze od skóry – prawie białe. Miała tendencję do czerwienienia się z byle powodu – zarówno do najmniejszego powiewu wiatru, lub lekkiego nawet mrozu, jak i zawstydzenia czy onieśmielenia.
***
Nie pamiętam dokładnie jak minął sobotni wieczór i jak spędziliśmy niedzielę. Z końcem weekendu narastała we mnie świadomość, że w poniedziałek mam egzamin i powinienem się trochę powtórzyć materiał. Jednocześnie coraz bardziej byłem sfrustrowany sytuacją z egzaminem, w który dałem się wmanewrować. Wiedziałem, że tego dnia również się nie pouczę i potrzebowałem dodatkowego usprawiedliwienia. Dodatkowo, chyba razem z Markiem, mieliśmy poczucie, że wieczór poprzedni spędziliśmy głównie na gotowaniu i konsumpcji jakiegoś dziwnego dania jednogarnkowego, więc kolejny powinniśmy wykorzystać bardziej rozrywkowo. Gdy wracaliśmy pod wieczór do akademika wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenie.
– Wstąpimy z Markiem do sklepu, a wy przygotujcie kolację – rzuciłem i wraz z Markiem rzuciliśmy się w stronę sklepu, nie dając szans na jakiekolwiek protesty ze strony Leszka.
W sklepie – zwanym nocnym – inne w niedzielę nie były czynne o tej porze zakupiliśmy półtoralitrową sangrię i wytrawną Sofię. Nie był to szczyt luksusu czy gustu, ale właśnie taki pakiet ekonomiczny wydał się nam wówczas najbardziej sensowny, zwłaszcza, że dziewczyny mocniejszych alkoholi nie piły.
Ten wieczór należał zdecydowanie do przyjemnych. Sangria dawała się nawet wypić, zwłaszcza zaprawiona cytryną. Pewnie lepsza byłaby z lodem, ale posiadanie lodu było zdecydowanie powyżej naszego standardu życiowego. Wytrawna Sofia, natomiast wykręcała nam gęby z niewyrafinowanymi smakowo podniebieniami. Co najważniejsze, alkohol zadziałał! Atmosfera się rozluźniła. Graliśmy w karty i flirtowaliśmy. Wzajemne docinki były o tyle nieskrępowane, że nie mieliśmy wobec siebie żadnych oczekiwań. Nikt, na nic nie liczył. Tak mi się wtedy właśnie zdawało, choć, jak się okazało, być może nie było to do końca prawdą.
Ja od półtora roku chodziłem z Anią, z która, z resztą, spędzałbym czas, gdyby nie wyjechała na weekend w swoje rodzinne strony.
Marek – typ cynika, co prawda nie miał dziewczyny, ale też nie wydawał się zainteresowany jakimikolwiek relacjami, czy jednorazowymi, czy też stałymi. Twierdził, że one zawsze chcą więcej. Poza tym wydawało się, że woli kobiety dojrzałe, starsze od siebie. Nieregularnie spotykał się z pewną rozwódką – znajomą jego rodziców, która była dużo młodsza od tychże rodziców i dużo starsza od niego.
To, co łączyło Leszka a Martę zalatywało platonicznością.
Dagmara była kompletnie aseksualna. Miałem wrażenie, że, jako kobieta, nie posiada zdolności zainteresowania sobą żadnego mężczyzny.
Zwłaszcza blado, a raczej płasko, wyglądała przy Marcie, która miała na sobie dość przezroczysty T–shirt, a pod nim… Pod nim niestety zupełnie nieprzezroczysty podkoszulek bez rękawków, ściśle przylegający do ciała… Pod nim dopiero nic. Jej wybujały biust wspaniale falował przy każdym ruchu i nie mogliśmy z Markiem oderwać od niego wzroku.
Nasze wzajemne zaloty, po odfiltrowaniu całej otoczki żartów, złośliwostek i uszczypliwości, mogłyby wyglądać w następujący sposób:
Ja do Marty: Chciałbym cię przelecieć.
Marek do Marty: Chciałbym cię przelecieć.
Marta do Leszka: Przeleć mnie.
Dagmara do Leszka: Jeżeli nie chcesz przelecieć Marty, to przeleć mnie "zamiast”. Jeżeli chcesz przelecieć Martę, to przeleć mnie "oprócz”.
Leszek: Jestem prawiczkiem i cnotę utracę jedynie z piękną mądrą i szlachetną księżniczką, której wciąż jeszcze nie spotkałem.
W dobrych humorach poszliśmy spać nad ranem. Dagmara spała na moim miejscu – na górze piętrowego łóżka. Marta zajmowała należący do Leszka dół. Marek pozostał u siebie na tapczanie. A my z Leszkiem spaliśmy na karimatach na podłodze. Zasnąłem prawie od razu przysłuchując się filozoficznej, aczkolwiek nieco żenującej dyskusji Marty i Leszka, którzy siedząc obok siebie w dziupli dolnej części piętrowego łóżka. Dysputowali o tym, co jest bardziej głębokim uczuciem między mężczyzną, a kobietą – przyjaźń, czy miłość.
***
Rano obudziłem się około ósmej. Zostaliśmy sami z Dagmarą. Marek pospieszył na laborkę, na którą nie mógł się spóźnić. Leszek z Martą mieli jakieś wspólne sprawy, które powodowały, że Dagmara miała wrócić do Lublina sama.
Zerwałem się z łóżka, a właściwie z karimaty i otworzyłem podręcznik do analizy matematycznej, z której miałem zdawać egzamin poprawkowy. Nie mój egzamin poprawkowy, tylko kolegi. Zastanawiałem się, jak się mogłem zgodzić na ten dość ryzykowny manewr. Niestety znałem odpowiedź – przez własną próżność. Chciałem zaimponować jego dziewczynie, z którą przyszedł do mnie i naświetlił sytuację: po wywaleniu go z naszego wydziału zaczął studiować na Wydziale Elektrycznym, jeżeli nie zda to wywalą go znowu, wykładowca wyjechał i na egzaminie go nie będzie. Do tej pory nikt nie sprawdzał legitymacji zdającym… A ona patrzyła na mnie z podziwem, a jej spojrzenie mówiło: "jesteś taki mądry”.
Teoretycznie nie powinienem mieć problemów z egzaminem. To była Analiza I (czyli pierwszy semestr), a ja bez wysiłku zakończyłem właśnie Analizę III (trzeci semestr), tyle, że do początkowego materiału nigdy nie wracałem. Odnalazłem na półce książkę, wyjąłem kartkę na ewentualne notatki, zasiadłem wygodnie w fotelu dokładnie naprzeciwko łóżka piętrowego, gdzie spała Dagmara i już miałem do niej zajrzeć (do książki, nie do Dagmary), gdy ona (Dagmara, nie książka) zaczęła się przeciągać.
– Witamy wśród przytomnych, Dagmara – powitałem podnosząc wzrok znad książki.
– Nie lubię imienia Dagmara. Mam na drugie Ania. W domu i w Lubartowie wszyscy mówią do mnie Ania. W Lublinie nie chciało mi się tłumaczyć i prostować i zostałam Dagmarą…
– Ania jest krócej i jakoś tak milej brzmi, choć Dagmara z kolei bardziej szlachetnie… – przerwałem pod jej spojrzeniem – jak się spało Aniu?
"Przecież powinna pamiętać, że moja dziewczyna ma na imię Ania. Czy ona mnie prowokuje?” – Pomyślałem. Miałem wrażenie, że ta zbieżność imion niesie ze sobą jakąś samospełniającą się wróżbę. Coś, co już się zaczęło dziać i cokolwiek bym zrobił i tak się stanie. Tym bardziej, że z każdą chwilą Dagmara traciła swoją aseksualność.
Zacząłem kartkować książkę od początku, ale nie przeszedłem jeszcze spisu treści, kiedy uwagę znów odwrócił głos, a jeszcze bardziej ruch na drugim piętrze znajdującego się przede mną łóżka.
– Chyba się wyspałam – powiedziała Dagmara–Ania siedząc na skraju łóżka, ze spuszczonymi nogami.
Nogi. Jak ja mogłem nie zauważyć wcześniej tych nóg. Nie mogłem oderwać od nich wzroku. Śliczne stópki, wywijające obecnie paluszkami, kształtne łydki i te uda, które ciągnęły się aż do… Aż do dołu bawełnianej koszulki, która z całą pewnością była moja!
– To maja koszulka? – Zapytałem ze zdziwieniem, którego nie potrafiłem ukryć. Zabrzmiało to tak, jakbym miał do niej pretensje.
– Twoja? Myślałam, że Leszka. Przy zmywaniu zalałam swoją resztką wina, sięgnęłam do pierwszej lepszej szafki i wyjęłam pierwszą lepszą podkoszulkę… – zrobiła pauzę – "pierwsza lepsza” nie świadczyło dobrze o mojej garderobie – Nawet mi się podoba – dodała chcąc zniwelować efekt – "pierwszej lepszej”. – Mam ją zdjąć? – Spytała podciągając ją do góry, przy okazji odsłaniając majtki i pępek.
– Oczywiście, że powinnaś ją zdjąć! – Natychmiast odpowiedziałem.
Nie zdjęła. Opuściła ją z powrotem. Ale po tym manewrze nogi kończyły się na majtkach. Były to białe bawełniane figi, z nieco spraną angielską nazwą dnia tygodnia, który oczywiście się nie zgadzał, małą truskawką powyżej napisu i różową cieniutką gumką w kształcie koronki u góry.
– Świntuch – rzuciła.
Spuściłem wzrok, kartkowałem książkę dalej, ale wiedziałem, że już się nie skupię. W powietrzu już zaczynało coś wisieć. Pojawiło się między nami jakieś napięcie erotyczne. Dziewczyna, o której poprzedniego wieczoru, nawet pod wpływam alkoholu, nie miała najmniejszych szans u mnie, nagle zaczęła mnie pociągać. Te nogi, których mogłoby jej pozazdrościć większość modelek, majtki, które tkwiły w mojej pamięci krótkotrwałej, bo przecież już na nią nie patrzyłem…
– Podoba mi się wasz akademik.
– Wiesz, szczyt luksusu, to to nie jest. Na KUL–u jest jeszcze gorzej?
– U nas? Coś pomiędzy więzieniem a przedszkolem. Akademiki są męskie, albo żeńskie. Każdy chłopak musi podać cel swojej wizyty i zostawić dokument. O dwudziestej drugiej po pokojach chodzi zakonnica. Sprawdza, czy wszyscy są i każe gasić światło.
– To ani imprezki, ani dupczenia – zauważyłem z reporterskim obiektywizmem.
– Ani dupczenia… – jak echo powtórzyła Dagmara
– I jeszcze przyjeżdżacie do kolegów z politechniki i też nic.
– Właśnie! Jesteśmy, z Dunią, z tego powodu bardzo zawiezione.
– Z jaką znowu Dunią? Czy Dunia to drugie imię Marty?
– Nie.
Z niewiadomych dla mnie względów Dagmara zrobiła się czerwona. Jej włosy wydawały się jeszcze bielsze, zauważyłem też piegi, których nie dostrzegłem wcześniej, a w tamtej chwili czerwieniły się mniej niż reszta twarzy. Bledziutkie usta odcinały się od purpurowiejącej skóry. Wyprostowała nogi, pocierała lekko stopami, szukając jakiegoś rozpraszającego zajęcia. Wyraźnie nie wiedziała, co odpowiedzieć. Wpatrywałem się w nią i zauważyłem coś jeszcze. Na bezcyckowiu jej klatki piersiowej, materiał podkoszulki unosiły w górę dwie symetrycznie ułożone antenki. Jej brodawki, jakby chciały nadrobić brak wzgórka, na którym powinny się znajdować wyciągały się, jak dziecko, które staje na krześle i ponosi ręce do góry. Poczułem, że w moich spodniach również coś zaczyna się wznosić. Wstałem, podszedłem do Dagmary i chwyciłem w dłonie jej stópki.
– Kto to jest Dunia?
– Nie powiem – powiedziała cicho, wciąż się czerwieniąc, ale jednocześnie nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
Erotyzm zawieszony w powietrzu zrobił się tak gęsty, że można go było kroić nożem.
– Powiesz – już ja cię do tego zmuszę!
Pociągnąłem ją za nogę. Chyba trochę za mocno. O mało nie zsunęła się z łóżka, które znajdowało się półtora metra nad podłogą.
– Co robisz idioto! Boję się! – Wrzasnęła.
Usłyszałem jej krzyk i jednocześnie poczułem bolesne uderzenie. Odruchowe wierzgnięcie swobodnej nogi Dagmary trafiło mnie boleśnie w obojczyk. Cała przepojona seksem atmosfera z przed momentu prysnęła. Nastrój zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni. Dagmara wpatrywała się we mnie wściekłym wzrokiem.
– Przepraszam – powiedziałem wciąż trzymając jej nogę.
– To ja przepraszam. – Złagodniała.– Nie boli cię? Naprawdę się przestraszyłam. Nie chciałam cię kopnąć.
W tym ostatnim zdaniu było tyle czułości, że znów wróciła zmysłowość i to ze zdwojoną siła. Przyłożyłem jej stopę do policzka, a ona drugą delikatnie zaczęła mi masować bolące ramię. Patrzyliśmy sobie w oczy. Jej brodawki nadal sterczały cudownie.
– Powiem ci, o co chodzi z Dunią, pod warunkiem, że nikomu nie powtórzysz.
– Przysięgam na twoje nogi. – Oświadczyłem, po czym pocałowałem ją w stopę.
– Dunia, to zdrobnienie od pizdunia – patrzyła w moje coraz bardziej rozszerzające się oczy – A ty nie nazwałeś sobie.. tego.. no wiesz. – Patrzyła na odstający fragment spodni.
– Nie – odpowiedziałem ze śmiechem.
– Mogę pogłaskać twoją Dunię w truskaweczkę? – Spytałem, patrząc na nieco sprany motyw owocowy na majteczkach Dagmary.
– Najpierw stopy. – Odpowiedziała.
"Najpierw stopy, a potem dopiero Dunia” – Pomyślałem. Więc nie ma nic przeciwko. Objąłem wargami duży palec jej nogi. Ssałem go, krążyłem wokół niego językiem. Potem następny, i tak dalej… Najpierw jedna stopa, potem druga. Wyglądało na to, że szczególną przyjemność sprawia jej pieszczenie językiem przestrzeni miedzy palcami. Następnie ująłem obie stopy, złożyłem je i zacząłem lizać tak powstałą łódeczkę. Aluzja była czytelna dla nas obojga.
– Myślisz, że Duni by to się spodobało?
– Byłaby zachwycona.
Miałem ochotę od razu rzucić się na jej cipkę, ale po drodze były te cudowne uda, których nie mogłem zostawić bez pieszczot. Całowałem i lizałem je centymetr po centymetrze zbliżając się do upragnionego celu. Dotarłem wreszcie do bawełnianych majteczek. Wydychałem gorącym powietrzem na skarb jej kobiecości i wdychałem jej zapach. Wysunąłem język i dotknąłem bawełnianej bariery dzielącej mnie od jej ciała. Czułem jak moja ślina wsiąkająca w materiał z jednej strony łączy się z tym, co wyciekało z jej brzoskwinki.
– Rozbierz się – chciałem, żeby zabrzmiało to naturalnie, ale mój głos był chrapliwy.
Zrzuciła z siebie koszulkę, a ja zająłem się majteczkami, które przy jej czynnym udziale udało się łatwo ściągnąć. Była zupełnie naga. Jej szparkę obrastały jaśniutkie włoski. Dwa małe różowiutkie płatki sterczały radośnie wyczekując, aż zajmą się nimi moje wargi. A na górze dwie brodawki o zabarwieniu nieco tylko ciemniejszym od skóry wyglądał jak landrynki. Miałem ochotę wziąć je w usta, ale nie mogłem zostawić Duni, której smak czułej ma języku, a słodki zapach cudownie drażnił nozdrza. Dosłownie rzuciłem się na jej piczkę. Wkładałem język w szparkę, drażniłem nim łechtaczkę, ssałem płatki. Twarz miałem mokrą od jej soczków.
Nagle usłyszałem klucz w zamku i otwierające się drzwi. Na szczęście byłem ubrany. Cofnąłem się szybko na fotel, wytarłem rękawem koszulki usta i brodę. Naga Dagmara owinęła się kołdrą, którą podciągnęła pod brodę i położyła na łóżku jakby nigdy nic.
Do pokoju wszedł Marek.
– Ania właśnie się obudziła. Niezły z niej śpioch. – Zacząłem trajkotać coś bez sensu. Miałem przyspieszony oddech. Członek pulsował i w dodatku czułem jej zapach, który został na mojej twarzy.
– Ania? – Spytał Marek zdziwiony.
Ponieważ Dagmara nie raczyła wybawić mnie z sytuacji, która robiła się coraz bardziej niezręczna, sam byłem zmuszony przekazać opowieść o drugim imieniu.
– To bardzo wygodne. Przynajmniej nie pomylisz się wymawiając imię – w jego tonie była więcej niż szczypta złośliwości. Spojrzałem na podłogę przed siebie i zamarłem w przerażeniu. Na środku leżały majtki Dagmary. Darek przeszedł, jakby ich nie zauważył. Zabrał ze swojej półki pudełko z dyskietkami i oświadczył.
– Na laborce nie zaliczyłem wejściówki na mnie wywalili, ale są wolne komputery w pracowni informatycznej, więc nadrobię projekt z grafiki komputerowej.
– Zamknijcie się od środka. – Rzucił wychodząc.
Muszę przyznać, że zachował się jak dobry kolega. Nic nie powiedział o majtkach, zresztą nigdy o nich nie wspomniał, przynajmniej nie w moim towarzystwie i mam nadzieję, że za plecami również. Mógł zamknąć drzwi sam, ale wtedy narażeni bylibyśmy na niebezpieczeństwo nakrycia nas przez Leszka. Zamknąłem drzwi na klucz, który pozostawiłem w zamku.
Miałem nadzieję, że gdy wrócę Dagmara będzie siedziała naga na łóżku. Niestety leżała odwrócona tyłem. Wykorzystując to podniosłem fragment bielizny z podłogi i rzuciłem na dolne łóżko. W końcu nie musiała wiedzieć o tym, że Marek wie. Bez pewności, że nie odechciało się jej igraszek odkryłem kołdrę. Moim oczom ukazały się dwa śliczne, lekko rozchylone pośladki. Nie mogłem się powstrzymać od pocałowania tak kuszącej pupci. Miałem nawet ochotę przejechać języczkiem po rowku, ale moja Śpiąca Królewna, pod wpływem tego pocałunku w gładziutki policzek obudziła się i usiadła na krawędzi łóżka oplatając mnie nogami. Wróciłem, więc do przerwanych przez Marka pieszczot. Rękami ugniatałem jej jędrne pośladki. Po kilku chwilach do moich uszu zaczęły dobiegać tłumione jęki, a potem jej ciałem wstrząsnęły niekontrolowane konwulsje, zacisnęła uda na mojej głowie i wydała z siebie przeciągły, dławiony, ale głośniejszy niż poprzednie dźwięki skowyt.
– Muszę ci się jakoś odwdzięczyć – powiedziała, gdy doszła do siebie. Zaczęła schodzić z górnego łóżka po drabince. Miałem ochotę pocałować jej tyłeczek, ale bałem się, że znów się wzdrygnie i jeszcze spadnie i z tej drabinki. Usiadła na dolnym łóżku i zaczęła mi rozpinać spodnie. Szybko zdjąłem z siebie koszulkę i stałem przed nią nagi. Mój penis na wysokości jej twarzy. Ujęła go w rękę, oblizała wargi. Miałem ochotę wsadzić jej go w usta…
– Pocałuj mnie – powiedziała spoglądając na moją w nieco zawiedzioną twarz.
Klęknąłem i przywarliśmy do siebie ustami. Nasze języki wykonywały jakiś spontaniczny taniec. Stojąca na baczność moja pałka ocierała się o wejście do jej dziurki. Było tam ciepło mokro i lepko. W końcu czubek natrafił na rozchylającą się kurtynę u wejścia w jej szczelinkę, a chwilę później wślizgnął się do środka.
Nie przerywając całowania wykonałem kilka ruchów w przód i w tył, potem wbiłem się do końca, jak tylko mogłem najgłębiej i trwałem tak bez ruchu. Czułem, że jeszcze kilka otarć i mógłbym wytrysnąć
– Załóż gumkę. Nie chcę być studentką KUL–u, która zajdzie w ciąże za pierwszym razem. Masz?
– To twój pierwszy raz? Nie zauważyłem, byś była dzie…
– Teraz nie mam ochoty na wyjaśnienia – odpowiedziała stanowczo.
Ja również miałem ochotę na coś zupełnie innego niż rozmowa, więc posłusznie założyłem gumkę – oczywiście posiadałem odpowiedni zapas, zgromadzony, co prawda, z myślą o Ani… Ale jak widać przydał się … również dla Ani, tyle, że Ani–Dagmary.
Gumka zmniejszyła nieco intensywność odczuć, ale z drugiej strony sprawiło to, że nie zakończyłem sprawy w pół minuty, jakby to zapewne miało miejsce bez niej. Nasze brzuchy przywierały do siebie. Jej sztywne brodawki przyjemnie drapały mają klatkę piersiową, Już po minucie usłyszałem znane już jęki i poczułem jak jej cipka zaciska się wokół mojego walecznego samuraja. Muszę przyznać, że wytrąciło mnie to z rytmu, zwłaszcza, że po pierwszej serii spazmów nastąpiła następna, a potem jeszcze jedna i kolejna…
Nie wiedziałem, czy był to jeden długi megaorgazm, czy seria orgazmów. Gdy w końcu niekontrolowane drgawki ustąpiły odzyskałem swój rytm i doszedłem. Ciało ogarnęła nieskończona błogość. Tym razem to ja jęknąłem przeciągle. Po czym… Dagmara dostała kolejnego orgazmu.
– Jest za dziesięć dziesiąta. Chyba spóźnisz się na egzamin. – Pierwsza oprzytomniała Dagmara.
– Spokojnie. Wszystkie zajęcia zaczynają się piętnaście po godzinie. Mam na wydział pięć minut, więc z palcem w dupie zdążę.
– To zbieramy się. Ja też mam pociąg. A ten palec… zabrzmiało interesująco. Może następnym razem…
Spojrzałem na zamkniętą książkę i pusta kartkę obok. Jak nie zdam, to trudno. W końcu są w życiu rzeczy ważniejsze niż egzamin – zwłaszcza nie mój egzamin.
***
Nie chciała, żebym niósł jej plecak. Zresztą był prawie pusty. Szliśmy obok siebie w milczeniu
– To była noga od krzesła – odezwała się nagle.
– Co "była noga od krzesła”? – Nie rozumiałem zupełnie, o czym ona mówi.
– Mieliśmy w domu taki komplet mebli z lat pięćdziesiątych – drewno, wysoki połysk. W komplecie była toaletka i stołeczek kryty czerwoną tapicerką z czterema okrągłymi nogami. Kiedyś w wakacje, gdy byłam sama w domu umyłam dokładnie nogi od tego stołeczka, położyłam na siedzisku i rozebrałam się do naga. Klęknęłam przed lustrem toaletki i zaczęłam się nadziewać na nogę. Poruszałam się w górę i w dół. Wiedziałam, że mogę go włożyć głębiej, ale czułam opór. Dociskałam coraz mocniej. Czułam ból, ale ten ból sprawiał mi przyjemność. Nagle zdałam sobie sprawę, że noga weszła mi bardzo głęboko. Zobaczyłam krew i przeraziłam się.
Poszłam do przychodni. Pierwszy raz byłam tam sama i pierwszy raz wchodziłam drzwiami do części dla dorosłych. Gdy w rejestracji powiedziałam, że muszę się dostać do ginekologa, pielęgniarka poszła po kartę do skrzydła pediatrycznego, potem z kartą do gabinetu lekarskiego. Gdy wróciła, powiedziała, że ginekolog mnie przyjmie, chociaż nie powinien, ponieważ nie jestem pełnoletnia i jestem bez rodziców, ale gdy uzna, że powinien się z nimi skontaktować, to do nich zadzwoni i spytała czy się zgadzam. Gdy kiwnęłam głową, powiedziała żebym poszła za nią. Pod gabinetem siedział tłumek kobiet, a ona wprowadziła mnie do środka i zaraz wyszła. Dotarły do mnie jakieś oburzone głosy spod drzwi, a potem zobaczyłam, że ginekolog jest mężczyzną. Byłam przerażona, ale on okazał się profesjonalny i uprzejmy. Rozebrałam się, siadłam na fotelu rozłożywszy szeroko nogi. Obejrzał Dunię i spytał, czy byłam z chłopakiem, czy wsadzałam sobie jakiś przedmiot. Potem powiedział, że wszystko jest w porządku, ale błona dziewicza, którą właśnie straciłam pełniła ważną rolę w powstrzymywaniu infekcji, a co za tym idzie muszę bardziej dbać o higienę. Jeżeli coś mam zamiar wkładać, to musi być czyste, a gdy rozpocznę aktywność seksualną partner ma używać prezerwatyw, nie tylko ze względu na antykoncepcję, ale również AIDS i choroby weneryczne. Leżałam na tym fotelu, słuchałam jego wykładu i miałam ochotę, żeby minie zerżnął.
– Uważam, że powinien. Tak w celach instruktażowych. – Wtrąciłem.
– Ja z ulgi, że nic mi nie jest i pod wpływem tego łagodnego głosu zrobiłam się mokra. Na pewno to zauważył i nic…
– Jaka wśród lekarzy panuje znieczulica! – Powiedziałem i ująłem Dagmarę za rękę
– Z tymi prezerwatywami podsunął mi pomysł. Następnym razem, gdy wykorzystywałam nogę mojego kochanego zydelka naciągnęłam gumkę i nie musiałam martwić się o jego czystość. Potem zaliczyłam również inne krzesła w domu. Te z oparciem, można położyć na podłodze i brać je "na pieska”.
– Przy twojej wyobraźni zapewne próbowałaś wielu pozycji…
– Żebyś wiedział, oglądałam nawet wasze fotele w akademiku, ale mają za grube nogi – nie nadają się.
– Dlatego, jako gospodarz czułem się w obowiązku je zastąpić. – Powiedziałem i ścisnąłem delikatnie jej rękę.
Odwzajemniła uścisk i przez chwilę szliśmy pieszcząc swoje ręce.
– Mam ochotę zrobić ci loda. – Odezwała się nagle.
– Co? – Wydusiłem z siebie
– No wiesz – powiedziała i wymownie spojrzała na moje spodnie, które były nienaturalnie wypchane w okolicy rozporka.
– Teraz? Tutaj? – Upewniłem się. W zasięgu wzroku było kilka osób, ale byłem tak podniecony, że chyba nie miałbym nic przeciwko.
– Nie, następnym razem. – Wyjaśniła ze śmiechem. – Miałam ochotę to zrobić wcześniej w pokoju, ale się przestraszyłam. Wyobraziłam sobie, że wpychałbyś mi na siłę. Poza tym nie wiedziałabym, co miałabym zrobić z tym.. no wiesz… jakbyś miał wytrysk w moich ustach.
Najchętniej opowiedziałbym jej o moich doświadczeniach z Anią. Kiedyś, na początku naszej znajomości, gdy zacząłem się do niej dobierać, powiedziała, że ma miesiączkę, ale może zrobić mi dobrze inaczej. Położyła mnie na plecach rozpięła rozporek, z którego wyskoczyła stojąca na baczność moja męskość. Zaczęła go lizać i całować. Następnie wsunęła go sobie w usta. Ssała go, pieściła językiem, przesuwała po podniebieniu. Bez wciskania do gardła, jej pieszczoty były na tyle skuteczne, że po kliku minutach eksplodowałem w jej usta. Ona starając się, po drodze, nie uronić ani kropelki, zaczęła całować mnie w usta. Nasze języki oplatały się w słodkiej gęstej wydzielinie. To był ten moment, który ją kręcił. Mnie zresztą też. Od przy każdym jej okresie powtarzaliśmy ten rytuał. I jak mam o tym opowiedzieć Dagmarze?
– Naprawdę nie masz się czego obawiać. Wszystko, na co masz ochotę jest dobre, a na co nie masz ochoty, tego nie musisz robić.
– Następnym razem – uśmiechnęła się.
Doszliśmy do punktu, w którym mieliśmy się rozejść.
– Do zobaczenia – powiedziałem.
– Do następnego razu.
Pocałowaliśmy się. To było taki krótkie cmoknięcie w usta. W ostatniej chwili delikatnie wysunąłem języczek, żeby ostatni raz dotknąć jej warg. Ona zrobiła to samo. Nasze języki spotkały się. Odwróciła się i odeszła. Patrzyłem na oddalający się niezbyt zgrabnym krokiem "słup telegraficzny” z pustawym plecakiem na aluminiowym stelażu.
Wtedy widziałem ją po raz ostatni. Do dziś mam w głowie ten obraz. Jeden z najbardziej zmysłowych wizerunków kobiety w moim życiu.
***
Egzamin poszedł mi nadzwyczaj dobrze. Kolego mówił, że jak zobaczył wyniki, to o mało nie dostał zawału. Była jedna piątka – jego, czyli moja, dwie trójki i kilkanaście dwójek. Bał się pójść po wpis, indeks podał przez kolegę.
Dagmary jak wspomniałem, nie zobaczyłem już nigdy. Stosunki między Leszkiem i Martą popsuły się. Wiem, że czasami się spotykali gdzieś w Polsce, ale Marta nigdy już do nas nie przyjechała, więc Dagmara siłą rzeczy również. Raz przyszła do nas kartka z pozdrowieniami od Marty z dopiskiem "Pozdrawiam również Dagmara–Ania–Dunia” i dorysowany całusek. Nieskromnie przyjąłem, że ten buziak jest dla mnie.
Leszek wyprowadził się z akademika na ostatnim roku i straciliśmy kontakt.
Marek znalazł w końcu dziewczynę, co nie przeszkadzało mu w spotykaniu się ze wspomnianą wcześniej rozwódką. Potem się ożenił, co nadal nie przeszkadzało mu spotykać się ze wspomnianą wcześniej rozwódką. Od czasu do czasu się widujemy.
Ania, z którą się ożeniłem, straciła zapał do seksu oralnego. Teraz słyszę zwykle "mam okres musisz poczekać”. Przeważnie nie czekam, tylko sprawiam sobie przyjemność "własnoręcznie”. Czasami zresztą robię to, bo po prostu mam taką zachciankę. Zwykle myślę wtedy o Dagmarze. O jej bladej dziecięcej buzi, sterczących brodawkach i jej nogach, które całowałem począwszy od paluszków a na Duni skończywszy, a także tych wszystkich nogach od stołków, które przez lata stały bezczynnie, dopóki ta szalona dziewczyna nie uświadomiła im, jaki mają potencjał seksualny.
W sklepach meblowych, oglądając krzesła, zawsze oceniam ich użyteczność pod kątem zaspakajania się samotnych niewiast. Przeważnie miewam wtedy wzwód.
Czasami, w tłumie, najczęściej w galeriach handlowych, gdzie jest dużo ludzi, widzę jakiegoś wyrośniętego dzieciaka płci żeńskiej. Wtedy również męskość zaczyna mi pęcznieć w sposób niekontrolowany... Nie dlatego, że miałbym ochotę bzyknąć tę małolatę, która zwróciła moją uwagę – one mają zwykle bardziej lat trzynaście niż osiemnaście, ale dlatego, że przypomina mi się Dagmara.
Jeżeli więc zobaczycie gdzieś faceta po czterdziestce, któremu na widok przerośniętej dziewczynki robi się charakterystyczna wypukłość w spodniach, to nie posądzajcie go, proszę, o pedofilię.
1 komentarz
Verka
Lubartów? Hmm może mijamy się na ulicach...
bajdor
@Verka Lubartów pasował mi geograficznie, miałem kolegę pochodzącego właśnie stamtąd. Osobiście nie byłem nigdy. Może czas to nadrobić...