Ankrmonaai (III) Padlina

POTRZASK

Moja przyszłość nie zapowiadała się w kolorowych barwach. Przemierzyłam drogę kilku godzin pociągiem. Ważniejszy ode mnie był sam bagaż, miałam przewieźć skórzaną teczkę. W skład jej zawartości wchodziły worki wypełnione białym proszkiem. Ta sytuacja sama w sobie nie była podejrzana. Zupełnie nie. Ale wróćmy do chronologii, chcę napisać o tym, w jaki sposób znalazłam się województwo dalej z tym nietypowym balastem.

Kiedy R. zalał mnie doszczętnie spermą, coś musiało się wreszcie zjebać. Inaczej los nie byłby losem, gdyby dopuścił się u mnie do tylu pozytywnych wydarzeń...
Zadzwonił telefon. Z przebiegu rozmowy R. wynikało, że moja misja nie może zwlekać. Miałam wyruszyć już tego wieczora do pośredników - oddalonych o długość nieszczęsnego województwa. Mój zleceniodawca zapewniał mnie, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Nie miałam pojęcia w kogo on się właściwie dla mnie teraz wdał... Dlaczego nie jest wobec mnie taki, jaki zawsze mi się wydawał. Lecz na dziwienie się nie miałam czasu. Należało spakować manatki i wyruszyć. Wyruszyć w nieznane.
Bilet wydał mi brodaty Pan w kasie. Nawet nie spojrzałam na trasę wytyczoną mi przez tusz dworcowej drukarki. Dopiero w wagonie, kiedy szukałam wyznaczonego dla mnie miejsca - zorientowałam się, że przepłaciłam. Ten owłosiony patafian policzył mi o kilka stacji za dużo. Norma, pomyślałam. Przedział był pusty. W ramach zachowania idiotycznych pozorów wsparłam nogi o teczkę. Nie było mowy o odłożeniu jej na regał. Musiałam przez całą drogę mieć ją na oku. Inaczej groziła mi utrata sympatii R., może i nawet utrata źrenicy - bo po co miałby się ograniczać?
Kuląc się na siedzeniu i obserwując pola za oknem, rozmyślałam o wczorajszym numerku. Było mi z nim dobrze. Było mi dobrze z jego możliwościami. Z jego wszechmocnością. A może to wynik euforii wynikającej z ćpania, na które mi pozwolił? Myśl, że wspierał mój nałóg wydała mi się dziwna. Prawie nie zauważyłam docelowej stacji przez te filozoficzne myśli, które do niczego nie prowadziły.
Wstawaj, wykrzyczał mój umysł. I wstałam. Zerwałam się i wybiegłam z pociągu. Z rączką od walizki kurczowo ściśniętą w dłoni. Pora się wykazać. Pora na siebie zarobić. Nie byłam świadoma, jak bardzo miałam rację artykułując w głowie te dwa zdania.

Szeroki uśmiech. Typowo informatyczna koszula w kratę. Trzymany w dwóch palcach papieros z filtrem. W takiej kolejności lustrowałam ukazujące mi się szczegóły. To jemu miałam oddać walizkę. Zaprowadził mnie niby przypadkiem do swojej nory wewnątrz Domu Rozpusty. Otworzył po kolei siateczki z białym proszkiem i sprawdził ich zawartość. Wciągnęłam głębiej powietrze, ponieważ poczułam nieznany, niepokojący zapach. Przestąpiłam z nogi na nogę w moich - jeszcze nie dawno czarnych - długich butach. Wybiegając z pociągu wpadłam w jakąś zapadającą się dziurę na peronie. To miasto nie przejmowało się wrażeniami podróżujących.
- Ty... w ogóle wiesz, co tu przywiozłaś? - wreszcie zapytał mnie niezbyt uprzejmie mój rozmówca.
- Tak konkretnie to nie - odparłam, opierając się o jego wielkie biurko. - Chyba nawet nie muszę wiedzieć. Ale po zapachu tej substancji sama nie wiem, co mam sądzić - przyznałam szczerze. Uniósł w uśmiechu swoją ostro nachyloną brew.
- Takim ludziom powinno stawiać się pomniki. Szczególnie kobietom - zamknął teczkę i usiadł w obrotowym fotelu przy biurku. Obróciłam się. - Nie zadają niepotrzebnych pytań. Nie próbują dociekać...
- Ano, nie. Mam swoje sprawy.
- Wiesz, że będziesz musiała chwilkę u nas zabawić? - rzekł z nad dopiero co uruchomionego laptopa.
- To znaczy? - zaczęłam przechadzać się po pokoju i oglądać zdjęcia porozklejane na ścianach. Po tym pytaniu przystanęłam.
- To, co słyszysz. Ta walizka to był tylko pretekst.
- Pretekst do czego...? - zapytałam zaniepokojona.
- No wiesz, brakuje nam personelu - odparł. Zaśmiałam się ze swojej głupoty w duchu. Podeszłam do drzwi.
- Nie kłopocz się, zamknięte - rudowłosy gagatek wychylił się z za wyświetlacza. Zaczął stukać w klawisze, co jakąś chwilę rzucając na mnie okiem. Jakby zastanawiając się, czy pasuję do tego, co tam pisał. Mimo wszystko szarpnęłam za klamkę. Zamknięte. Drżały mi ręce.

GDZIE MOJA GODNOŚĆ?

Głowa zwisała mi z krawędzi łóżka. Nad moim ciałem wisiał jakiś mężczyzna, przypominając nieopierzonego sępa. Pochłaniał swoją ofiarę łapczywie, jakby czekał na ten moment przez dłuższy czas wegetacji. Był dzisiaj trzecim padlinożercą z kolei. Po pierwszym razie straciłam ochotę na stawianie jakiegoś czynnego oporu. Starałam się zamknąć oczy, zagryźć zęby i nie myśleć o tym, jak bardzo mam ochotę rzucić się z czymś ostrym na Pana R. po powrocie. Starałam się wmówić sobie, że to tylko taki element... Gry?
Czwarty śmierdział. Był gruby i rubaszny w pełnym tego słowa znaczeniu. Kazał mi ssać swojego bydlaka przez bite pół godziny. Kiedy wreszcie się spuścił, miałam ochotę na niego zwymiotować. Może wtedy wreszcie by się ode mnie odczepił...
W mojej głowie było milion myśli. Pragnęłam się zatracić, ponieważ rzeczywistość była przerażająco nieprawdopodobna. Wylądowałam w burdelu. Tak łatwo było się tutaj dostać... A najśmieszniejsze i zarazem najbardziej groteskowe było to, że miałam zamiar to wszystko przetrwać i wrócić z podkulonym ogonem, by znów ćpać. Nienawiść do siebie samej była pod znakiem równości z nienawiścią do ogółu ludzkiego, który mnie otaczał. Przy jednoczesnej obojętności do tegoż ogółu. Zawsze musiałam być sprzeczna - inaczej nie zwracałabym na siebie tyle życiodajnej uwagi.

1 komentarz

 
  • Użytkownik AnonimS

    Bardzo dobre opowiadanie. Pokazane realistycznie bez przekłamań jakie są skutki uboczne ćpania. Choć mam wrażenie że nie do końca o moralny aspekt temu Ci chodziło :ciuch:

    18 gru 2017