Prosta Kobieta

Jestem dosyć prostym człowiekiem mimo komplikacji, które tworzę. Nie jestem pewnym czy określenie „Prosty człowiek” jeszcze istnieje, ale jestem osobą, która się tak nazwała. Dlaczego nie jestem pewny istnienia tego zwrotu? Ze względu na to że wielu ludzi mówi, powtarza to zdanie a mimo tego, rzeczywistość różni się dosyć solidnie. Człowiek prosty? Wielu z nas może tak twierdzić ze względu na to że żyjemy sami sobie siedem dni w tygodniu, doba po dobie. Człowiek przyzwyczaja się i wpada w pętle zmęczenia. Czasem zmienimy fryzurę czy zaczniemy robić coś nowego, ale mimo tego nadal zostajemy dla siebie tym „prostym człowiekiem”. Mógłbym powiedzieć kilka zdań, może nawet kilka stron na ten temat, ale nie po to tu jestem.

Przyszedłem dziś, wypowiedzieć parę słów na temat, nie „prostego człowieka”, lecz „prostej kobiety”. Dla większości mężczyzn, wzbił bym się nawet wyżej. Dla wszystkich mężczyzn to antyteza. „Prosta kobieta”? Raczej mało prawdopodobne. Ale prosty człowiek istnieje, kobieta jest człowiekiem. Faktycznie budzi więcej sensu, więc wychodzi na to że można stworzyć taki frazeologizm. Czy słuszny? Tak albo nie, na to odpowiedz sobie sam. Wracając do prostej kobiety w faktycznym obiegu wydarzeń, takiej kobiety z krwi i kości, której serce nadal pompuje krew i pewnie szybko nie przestanie. Na imię jej było Zuzanna.  

Zuza była bardzo atrakcyjną kobietą, tak zawszę stwierdzały moje oczy. Była dosyć niską koleżanką, która rosła w oczach razem z rozpracowywaniem jej „prostoty”.  Jej włosy jak cienkie, poskręcane niteczki, schodziły w dół sięgając do krótkiej i dosyć wąskiej brody. Niteczki owej dziewoi jak bawełna często barwiona na różne kolory, czasem zakończone fioletem wchodzące w heban zaczynający się u cebulek. Częściej pojawiały się ciemniejsze kolory na dzianinie głowy, choć we wewnętrzu było jasno, bo od takich odcieni zaczęło się. Twarz otoczona falą włosów, wydawała się dosyć drobna. Niebyła by łakomym kąskiem „człowiekojada”, policzki zazwyczaj różowawe, małe zielone guziczki pomiędzy, którymi znajdował się niewielki lekko sterczący w górę nosek. Zielone guziczki zazwyczaj obszyte ciemną nitką przeważały nad twarzą, głównie dlatego że oszklone, osłoną dającą lepszą wizję i jakże ponętną. Spojrzenia zazwyczaj rzucała ciepłe ze względu na ciepłą barwę tęczówki, czasem stawały się zimne, a ja czekałem na te naprawdę gorące. Usta niewielkie, bardzo często otwarte. Najczęściej w pobliżu mojego ucha, troszkę rzadziej w pobliżu moich ust. Głos jej brzmiał jak muzyka, proste dźwięki harfy, za którymi podążały plemienne bębny oraz dźwięki kontrabasu. Używała go jakże często stojąc przed urządzeniem roznoszącym dźwięk. Wpatrzona w pary przy stolikach i oślepiana niebieskim światłem. Sylwetkę miała dość wąską, niedużą. Cienkie przedramienia i uda, dawały jej tyle siły by iść i trzymać lampkę wina. Lubiła sukienki i kapelusze, ale najlepiej czuła się bez nich. Pracowała w pewnym pub’ie, pracowała głosem, śpiewała na scenie. W długich sukienkach i niebieskim świetle. Męczyło ją to życie mimo to dalej to robiła. Była syreną szukającą swojego żeglarza. Udało jej się znaleźć mnie, gdyby mnie ona nie znalazła prawdopodobnie i ty byś o niej nie wiedział. Poznałem ją zza baru, bo sam pracowałem w niebieskim barze, słuchałem jej praktycznie co weekend, wtedy gdy oboje pracowaliśmy. Raz coś strzeliło mi do głowy i podjąłem próbę. Poznałem Zuzannę, prostą piosenkarkę ze sceny w kolorze niebieskim, ubrana wtedy w prostą czarną sukienkę opinającą jej wąską talię zaprowadziła mnie do swojego mieszkania. Liczyłem na miłą noc i taką dostałem. Zaczęła się niesłychanie miło. Kilka lampek wina oraz parę bardzo dobrych utworów oraz spojrzeń. Na moje nieszczęście nic więcej nie pamiętam, ale z drugiej strony noc już nigdy się dla mnie nie skończy. Siedzę teraz w bardzo ciasnym pomieszczeniu, piszę te prawdopodobnie ostatnie słowa z trumny. Chciałbym przyznać że to byłaby dość ciekawa metafora idąca do punktu kulminacyjnego, ale na moje nieszczęście, Zuza naprawdę jest syreną. Nawołuje śpiewem i podrygiem nogi siedząc na swoim krzesełku w niebieskim świetle a kończy moje życie siedem stóp pod ziemią, w trumnie, z której się nie wydostane. Ale brak powietrza zapiera dech w piersiach tak samo jak moja prosta kobieta.

indiwibarcih

opublikował opowiadanie w kategorii dramat, użył 812 słów i 4601 znaków.

1 komentarz

 
  • Użytkownik Linda

    Takie to hm .. brak słów . Te porównania i opisy dokładnie co i jak jest niesłychane . Takie właśnie Poetyckie . Dramat idealny . :)

    9 sie 2016