Piotruś

- Dzień dobry Alicjo. Jak się dzisiaj czujesz? - spytałem tak jak każdego dnia od ponad dwóch lat.
- Bardzo dobrze panie Piotrze - odpowiedziała jak zawsze z promiennym uśmiechem.
Alicja była sześcioletnią dziewczynką. Moją pierwszą pacjentką, którą oddano mi pod opiekę. Miała nieoperacyjnego złośliwego guza mózgu. Gdy jej ojciec się o tym dowiedział zostawił ją i jej matkę same. Dlatego też od tamtego momentu Alicję odwiedzała tylko mama. Nie mogłem pojąć jak można zostawić rodzinę w tak trudnej sytuacji. Może jej ojciec myślał, że jego córka umrze bardzo szybko. Mimo wszystko dla mnie i nie tylko był to cud, że żyje z tym guzem już tyle czasu. Za każdym razem gdy ją widzę jest mi tak strasznie smutno i przykro. Zadaję sobie wtedy pytanie, dlaczego to musiało się przytrafić jej? Małej dziewczynce? Nie zdążyła nawet wejść dobrze w życie, nacieszyć się nim, a śmierć już chciała ją ze sobą zabrać. Pocieszające było to, że nie miała łatwego zadania. Mimo tych wszystkich negatywnych uczuć byłem szczęśliwy, że poznałem Alicję. Cóż to była za osóbka. Od czasu gdy dowiedziała się o swojej chorobie nie widziałem u niej ani krzty smutku. Zawsze uśmiechnięta, pogodna nawet w czasie gorszych dni. Myślałem, że wszyscy dookoła będziemy musieli wspierać ją na duchu, natomiast to ona wspierała nas. Naprawdę niesamowity mały człowiek. Polubiłem ją, a ona polubiła mnie. To było budujące dla mnie i mam nadzieję, że również dla niej. Skończyłem rozmyślanie i wróciłem do rzeczywistości.
- To dobrze. Gdy tylko poczujesz się gorzej poinformuj pielęgniarkę. Z resztą nie muszę ci o tym mówić. Doskonale wiesz co masz wtedy zrobić.
- Tak jest - powiedziała udając, że salutuje i uśmiechnęła się przy tym zawadiacko.
Przez te dwa lata zżyliśmy się ze sobą. To co na pierwszy rzut oka dziwiło kogoś obcego dla nas było zupełnie normalne. Wychodziłem z założenia, że swobodne zachowanie o wiele bardziej wspomoże Alicję, niż formalności i ponura atmosfera.
- Dzisiaj będziemy przeprowadzać badania. Sprawdzimy jak postępuję choroba - powiedziałem niechętnie, ale nie dałem tego po sobie poznać, aby jej nie stresować.
- Dobrze - odpowiedziała po prostu.
- Panie Piotrze?
- Tak?
- Przyjdzie pan dzisiaj ze mną w coś zagrać? - spytała z nadzieją.
Zawsze gdy miałem czas zostawałem po pracy dłużej i grałem z Alicją w różne gry. W planszówki, karty i wiele innych. Jednak ostatnio nie miałem czasu, gdyż w szpitalu było dużo pracy. Dzisiaj jednak postanowiłem przyjść za wszelką cenę.
- Tak, postaram się przyjść - powiedziałem.
Było widać, że to ją uszczęśliwiło. Z pewnością nie mogła się już doczekać. Ja z resztą również.  
- Za parę godzin zabiorę cię na badania. Postaraj się przespać przez ten czas.
- Nie chcę mi się spać - zaprotestowała.
Te jej protesty były częścią naszego codziennego rytuału, bowiem zawsze to powtarzała przed badaniami.
- W takim razie powiem pielęgniarce, aby to ona się tobą zajęła - powiedziałem udając oburzonego.
To była z kolei moja kwestia. Zazwyczaj zaraz po niej imitując wielki strach układała się do snu. Tak też się stało i tym razem.
Po kilku godzinach wszedłem do sali, w której spała z zamiarem zabrania jej na badania. Spała smacznie jak suseł. Niestety muszę cię obudzić - pomyślałem.
- Alicjo, Alicjo obudź się - powiedziałem potrząsając lekko jej ramieniem.
Otworzyła i przetarła zaspane oczy. Mimo wszystko w mig się ożywiła.
- Już czas na badania? - zapytała, choć znała odpowiedź.
- Tak - powiedziałem i usadowiłem ją w wózku inwalidzkim, aby mimo tej swojej energii nie przemęczała się.
Po dwóch godzinach badanie się zakończyło, a ja byłem zdruzgotany. Okazało się, że guz zdecydowanie urósł od ostatniego badania. Zastanawiałem się, czy to możliwe. Przecież badamy ją kompleksowo pod tym kątem co tydzień. Rozmyślałem o tym i doszedłem do wniosku, że jest to możliwe. Z resztą zdarzały się bardziej ekstremalne przypadki w medycynie. Zastanawiające było tylko to, że skoro guz się powiększył, to dlaczego Alicja nie ma żadnych objawów pogorszenia stanu zdrowia. Najgorsze jednak było to, iż szacowana długość życia jaka jej pozostała w takim wypadku, to tydzień. Tylko tydzień. Nie mogłem tego znieść, a musiałem przecież poinformować jeszcze mamę Alicji i ją samą. W końcu ona również ma prawo wiedzieć jaka jest sytuacja. Tylko jak mam powiedzieć matce, że jej dziecko umrze w ciągu siedmiu dni, a następnie to samo powtórzyć Alicji. Myślałem, że rozerwie mnie od środka, ale wiedziałem, iż muszę to zrobić. Zadzwoniłem więc najpierw do jej mamy i powiedziałem jaka jest sytuacja. Nie mogła w to uwierzyć. Płakała i krzyczała przez dwadzieścia minut. Potem się trochę uspokoiła, ale dało się wyczuć, że wystarczy chwila, a znów wybuchnie.
- Mogłabym pana o coś prosić panie Piotrze? - spytała łamiącym się głosem.
- Tak - powiedziałem, bo tylko na tyle było mnie stać w tej chwili.
- Czy mógłby pan za mnie powiedzieć wszystko Alicji? Ja nie dam rady. Rodzic nie powinien mówić swojemu dziecku, że niedługo umrze - powiedziała i zaczęła łkać.
Było mi równie ciężko, ale w końcu się zgodziłem. Nie chciałem dokładać jej więcej cierpienia. Poza tym mimo wszystko Alicja powinna poznać prawdę jak najszybciej. Zasługiwała na to.
- Dobrze, postaram się - wykrztusiłem z siebie.
- Dziękuję. Będę tam jak najszybciej - powiedziała i rozłączyła się.
Wiedziałem, że mimo tego zapewnienia droga przez miasto zajmie jej około czterdziestu minut.
Pora zrobić to, czego bałem się codziennie przez ostatnie dwa lata. Powiedzieć mojej pacjentce, że zbliża się jej koniec. Mimo wszystko zebrałem się na odwagę i poszedłem do Alicji.  
Siedziała na łóżku i czytała jakąś książeczkę. Była nią pochłonięta, więc z początku mnie nie zauważyła. Gdy mnie dostrzegła podniosła głowę i uśmiechnęła się.
- Dobry wieczór panie Piotrze - powiedziała odkładając książkę.
- Dobry wieczór Alicjo - powiedziałem starając się ukryć smutek.
Nie udało mi się, gdyż zaczęła mi się bacznie przyglądać.
- Przyszedłeś ze mną zagrać? - spytała, choć zapewne wiedziała, że coś jest nie tak.
- Tak, ale najpierw muszę ci powiedzieć coś ważnego - powiedziałem, a głos mi się załamał.
- Co takiego? - spytała niewinnie.
Zebrałem się na to. Byłem tutaj, a mimo to odebrało mi głos. Po chwili milczenia udało mi się jednak przemówić.
- Alicjo... Naprawdę trudno mi to powiedzieć, ale... Ale twój guz się powiększył dlatego został ci tydzień życia - oznajmiłem, a oczy zaszły mi łzami.
Czekałem na jej reakcję, na płacz, lament. Nic z tych rzeczy o dziwo nie miało miejsca. Powiedziała tylko.
- A więc Pan Bóg potrzebuje mnie już w niebie.
Uśmiechnęła się.  
Czy ma ktoś pojęcie. Sześcioletnia dziewczynka powiedziała coś takiego z wielkim spokojem, po tym jak usłyszała, że za siedem dni odejdzie z tego świata. Było to dla mnie niepojęte. Nierealne wręcz. Czułem się tak jakbym to ja z naszej dwójki był dzieckiem, a ona dorosłym człowiekiem.
- Niech pan nie płacze - powiedziała po chwili.
- Masz może jakąś prośbę, życzenie? - spytałem przecierając łzy.  
- Tak, mam prośbę do pana. Czy przez ten ostatni tydzień jaki mi pozostał nadal wszystko może być po staremu? - spytała i wszystko puściło. Łzy zaczęły płynąć z jej oczu jakby ktoś odkręcił kurek.
- Ja... Ja po prostu nie chcę patrzeć na wasze smutne twarze i cierpienie spowodowane tym, że odejdę. Nie chcę tego, bo to będzie tak boleć, tak boleć... - chciała powiedzieć coś jeszcze, lecz nie dała już rady.
- Tak, wszystko będzie tak jak zawsze, obiecuję - zapewniłem ją.
Płakała, więc przytuliłem ją i płakałem razem z nią. Zastygliśmy tak na dziesięć minut. Potem przyjechała mama Alicji, więc zostawiłem je same, aby mogły porozmawiać w spokoju.  
Na następny dzień tak jak uzgodniliśmy z Alicją wszystko było tak jak zawsze, tak jakby się nic nie zmieniło. Beztroskie rozmowy, nasze małe dzienne rytuały. Granie wieczorami w planszówki i karty. Tak było przez cały następny tydzień, aż nadszedł dzień w którym Alicja odeszła. Po prostu, tak jak było zapowiedziane. Przeklinałem praktycznie wszystko wliczając w to siebie za to, że akurat ta prognoza musiała być prawdziwa. Na szczęście odeszła we śnie. Spokojnie, bez cierpienia i z uśmiechem na ustach. Naprawdę, gdy ją wtedy widziałem uśmiechała się. Byłem z tego powodu bardzo szczęśliwy. Zapewne trafiła tam gdzie według niej ją wzywano.
Kilka dni po śmierci Alicji nadszedł czas jej pogrzebu, na który zostałem zaproszony. Ceremonia była naprawdę piękna. Towarzyszyliśmy jej w ostatniej drodze i złożyliśmy na ostateczny spoczynek. Podczas tych rytuałów popłynęło wiele łez, zarówno moich i innych. Mimo wszystko byłem szczęśliwy z tego powodu, że mogłem się jeszcze raz z nią pożegnać.
Gdy wróciłem do domu z pogrzebu przed drzwiami zauważyłem jakąś paczkę z dziurami jak sito. Podszedłem, aby się jej przyjrzeć. Na wierzchu była koperta, a na niej napis.
Do pana Piotra.
Nie wiedziałem o co chodzi, ale otworzyłem kopertę. Nie mogłem uwierzyć w to co było tam napisane.
Drogi panie Piotrze.  
Udało mi się napisać do pana ten list z pomocą mojej mamy. Otóż pewnie się pan zastanawia co jest w paczce. Już wyjaśniam. W paczce jest mały kotek. Tak, dobrze pan widzi, mały kotek. Tydzień przed śmiercią mama powiedziała mi, że kupiła mi kota (zawsze chciałam go mieć). Gdy dowiedziałam się co mnie czeka, oraz że nie będę mogła zajmować się kotkiem poprosiłam mamę o przysługę. Mianowicie, aby w dzień mojego pogrzebu wysłała go do pana. Może się to panu wydawać dziwne, ale mam swoje powody. Otóż chcę, aby dzięki temu zwierzakowi pamiętał pan o mnie. Chcę, aby zajmował się nim pan tak dobrze jak mną przez ostanie lata. Mam nadzieję, że to zadziała i nie zapomni pan o swojej pacjentce. Chciałam również podziękować panu za wszystko co pan dla mnie zrobił przez cały ten czas. Naprawdę, dla mnie zrobił pan więcej niż mój własny ojciec, a nawet był pan dla mnie jak ojciec. Tak więc jeszcze raz dziękuję za wszystko.
PS: Kotek nazywa się Piotruś.
Gdy skończył czytać był już z Piotrusiem w domu, a z jego oczu płynęły łzy.  

                                                                                                                                                                                                             Shogun

Dodaj komentarz