Okrutny los.

Kolejne dni w szpitalu mijały monotonnie. Codzienne wizyty tych samych ludzi. Najbliższych. Ich udręczone spojrzenia mówiły wszystko – już nie mieli siły tu przychodzić. Za bardzo ich to bolało. Ich i mnie. Jestem Joseline i od dwóch lat choruję na nowotwór. Obecnie mam 21 lat i gdyby nie ta pieprzona choroba spokojnie studiowałabym sobie psychologię. Strasznie mnie to interesuje. Chyba od zawsze. Najbardziej fascynuje mnie to w jaki sposób świat postrzegają ludzie chorzy psychicznie, chciałabym zająć się tym głębiej. Pracować z nimi, uczyć się z nimi, rozmawiać. Niestety mój los jest inny – umrę. I to w przeciągu kilku miesięcy. Ani radioterapia ani chemioterapia już nie działają. Jakieś kilka miesięcy temu moi lekarze widzieli szanse na jakąkolwiek poprawę ale czas było stawić czoła prawdzie. Okrutnej ale zawsze. Umrę. Do śmierci będę pamiętać minę lekarza, który musiał przekazać dziewczynie, zaczynającej dopiero życie, że zostało jej 10, może 12 miesięcy życia. Mama jest przerażona, boi się każdego dnia, kiedy to nadejdzie, kiedy aparatura zamilknie i kiedy ja zamilknę. Nie mam już siły oglądać czytać czy pisać. Jedyne co mi pozostało to oglądanie filmów bądź tępe wpatrywanie się w okno lub sufit i zadręczanie się myślą kiedy to się w końcu skończy. Chciałabym jednak umrzeć w domu. Lekarze już kilka dni zastanawiają się czy mogą wypuścić mnie do domu pod codziennym nadzorem pielęgniarki.  
- Dzień dobry, pani Joseline. Jak się pani dziś czuje? – zapytał mój lekarz - doktor Hamlington.  
- Cudownie. Aż ma się ochotę skakać. – przed śmiercią zostało mi jeszcze trochę poczucia humoru.  
- To chyba dobrze bo niosę dobre wieści. Ja wraz z ordynatorem oddziału onkologicznego jesteśmy skłonni wypisać panią do domu. – powiedział z uśmiechem na ustach.  
- Dziękuję doktorze, to dla mnie bardzo ważne. Nie chciałabym umierać w szpitalu. – rzekłam z powagą.  
- Należy do samego końca mieć nadzieję. Wierzyć w cud. Modlić się. – powiedział i wyszedł.  
Szkoda tylko, że zarówno wiara jak i nadzieja są tak dalekie od rzeczywistości i moich wyników badań.  
***
- Mamo czy mogłabyś zrobić mi kawę? – krzyknęłam z sofy, na której od czasu wypisu spędzałam całe dnie.  
- Pewnie, będę za 5 minut. – myślę, że nie zasłużyłam na takie ciepłe traktowanie. Byłam straszną córką, buntowniczką. Włóczyłam się z nieciekawym towarzystwem i niemal wpadłam w alkoholizm. Jednak to mama ciągnęła mnie z każdej imprezy i na drugi dzień to ona niosła mi herbatę i kolejną poważną rozmowę. Tata również zmarł na raka kiedy miałam 8 lat. Możliwe że to przez tą traumę tak się zachowywałam. Ale nie zrzucajmy wszystko na traumę. Sama nie byłam aniołkiem.  
- Proszę, mała. Pij póki gorąca. – mama przyniosła świeżą, pachnącą kawę i podała mi słomkę i tacę. Sama nie miałam już siły utrzymać kubka. Na jej twarzy widać cienie i zmarszczki. Biedaczka. Powinnam już dawno umrzeć, byłaby pomimo wszystko spokojniejsza i mogła zająć się moim młodszym bratem, który chyba poszedł w siostrę. Jest równie strasznym dzieciakiem co ja kiedyś. Pije, pali, zawalił rok szkolny i kibluje. Ma na imię Randy i ma 16 lat. A i chyba nie wspomniałam o tym, że jestem zaręczona. Mój narzeczony ma na imię Michael. Ma 25 lat. Nie żałuję żadnej chwili z nim spędzonej ale żałuję tego, ile przeze mnie wycierpi. Kocha mnie i widzi, że umieram. Jest przy mnie niemal cały czas. Rzucił pracę i spędza ze mną każdą chwilę. W chwili obecnej wyszedł odwieźć Randy’ego na korepetycje. Michael studiował pedagogikę. Pracuje z trudną młodzieżą i stara się złapać dobry kontakt z Randym. A ja z całego serca mu kibicuję. Kiedy ja odejdę, ktoś musi być przy mamie. Straciła przecież też męża, a utrata córki będzie bolała niemiłosiernie. Z mamą mamy niesamowity kontakt. Jest moją najlepszą przyjaciółką. Wszyscy przyjaciele odwrócili się ode mnie w momencie kiedy dowiedzieli się, że jestem chora. W sumie nie dziwię im się. Ciężko patrzeć na chorą osobę i mówić jej, że wszystko będzie okay kiedy tak nie będzie.  
- Hey kochanie. Już jestem. – Michael przyszedł i pocałował mnie czule. – Musisz jakoś się ubrać. Musimy coś załatwić. – ze skupionym spojrzeniem zbierał moje dokumenty.  
- Co się dzieje? Pierwsze formalności związane z pogrzebem? – wiedziałam, że muszę to załatwić ale nie że tak szybko.  
- Nie pleć bzdur misiu. Pomogę Ci włożyć sukienkę. Mamo! – zawołał moją mamę.  
- Już idę. Pomogę. – mama z tajemniczym uśmiechem błądzącym po jej zmęczonej twarzy weszła do pokoju.  
- Co wy do cholery knujecie? – uwielbiałam niespodzianki ale to było co najmniej dziwne. Po godzinie siedziałam już w samochodzie wystrojona w nową sukienkę w kolorze kości słoniowej i kompletnym makijażu. I kompletnym mętlikiem w głowie. Mama i Randy ubrani równie pięknie wsiedli do auta. Gdzie wiozą mnie w pochmurne sobotnie popołudnie?  
Nie jechaliśmy długo, zaledwie 45minut. Podjechaliśmy pod wielki gmach, przed którym stało kilka samochodów. Michael, mama i Randy pomogli mi wysiąść z samochodu i powolnym krokiem zaprowadzili w stronę gmachu. W pięknie ustrojonym budynku była moja najbliższa rodzina, teściowie, dziadkowie i ciotki z wujkami i ich dziećmi. Ci wariaci właśnie wyprawili mi ślub.  
Moje oczy zapełniły się łzami kiedy spojrzałam na Michaela. Był taki radosny, taki podekscytowany. Ja też, ale moja radość mieszała się ze smutkiem. Że ślub odbywa się w takich a nie innych okolicznościach.
Z dumą wyprowadzono mnie z gmachu nie jako Joseline Huckelberry ale jako Joseline Stayner. Joseline i Michael Stayner. Wesele okazało się być kolacją w pięknej, przytulnej i romantycznej restauracji. Pomimo wszystko jestem najszczęśliwszą osobą na ziemi. Mam wspaniałego męża i cudowną rodzinę. Szkoda tylko, że nie doczekam się dzieci. Ale wierzę, że Michael kiedyś założy swoją rodzinę i będzie miał piękną gromadkę dzieci. Po cudownym weselu strasznie zmęczona położyłam się do łóżka, Michael delikatnie położył się obok i większość nocy szeptał mi jak bardzo mnie kocha i ile dla niego znaczę. W tym momencie byliśmy tylko my i nasza miłość. Nikogo nigdy nie darzyłam takim uczuciem. Michael na wieczność będzie najważniejszym facetem.  
***
Michael.  
Joseline zmarła tydzień po zaślubinach. Na jej nagrobku widnieje nazwisko Stayner. Najważniejsze, że moja kruszyna odeszła we śnie. Bez bólów, męk i cierpień. Nigdy nie znajdę takiej kobiety jaką była moja żona. Czuję, że na zawsze zostanę sam ze wspomnieniami mojej najcudowniejszej, najpiękniejszej, najmądrzejszej żony – Joseline Stayner.

deadandgone

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat, użyła 1201 słów i 6937 znaków.

5 komentarzy

 
  • zalukaj1111

    Łał nie wiem co napisać super,świetne,boskie. ;) (czy znacie jakieś filmy podobne do tego Pięknego opowiadania..

    20 gru 2015

  • Linda

    Wspaniałe ale też smutne ;c Gdyby mnie to spotkało to by była masakra ;c

    13 lip 2015

  • deadandgone

    @Linda próbowałam się w to wczuć, nie znam tego uczucia ale mój kolega miał raka, starałam się jak mogłam, dziękuję za opinię :)

    13 lip 2015

  • dreamer

    "Dum spiro, spero"- to tak propos nadziei...  
    Tekst bardzo ładny :)

    13 lip 2015

  • deadandgone

    @dreamer dziękuję bardzo :)

    13 lip 2015

  • Malolata1

    Wzruszyłam się. To piękne, co napisałaś..

    5 lip 2015

  • deadandgone

    @Malolata1 cieszę się bardzo :)

    5 lip 2015

  • agusia16248

    Cudowne :*** chociaż bardzo smutne

    2 lip 2015

  • deadandgone

    @agusia16248 taki jakiś humorek mam ostatnio na smutasy :) i dziękuję za opinię :)

    2 lip 2015

  • agusia16248

    @deadandgone Muszę przyznać, że masz talent :) Czekam na inne twoje opowiadania :*

    2 lip 2015

  • deadandgone

    @agusia16248 dziękuję Ci bardzo, będę się starać :*

    2 lip 2015