KUBA #OneShot

– Już czas – powiedziała kobieta.  
– Zaraz – odpowiedział chłopak.  
– Siedzenie tutaj nic ci nie da.  
– Zostaw mnie.  

Siedemnastoletni Kuba mieszkał wraz z rodzicami na warszawskiej Sadybie. Na pozór normalna, kochająca się rodzina. A za drzwiami? Ojciec alkoholik, matka żyjąca pod jego dyktando i Kuba, który nie radził sobie z tym wszystkim. Miał cel. Po skończeniu osiemnastu lat znaleźć jakąkolwiek pracę i wynieść się z tego domu. Miał przyjaciół, znajomych i tylko dzięki nim jakoś się trzymał.  
     W szkole wyzywano go od ciot, pedałów... Na osiedlu starsze panie wskazywały go palcem, sodoma i gomora, że grzech, że..., a lokalna młodzież (dresy) nie przebierała w środkach. Opluwano go, czasami oberwał w twarz, czasami w brzuch. Chłopak nie radził sobie również ze swoją seksualnością. Z jednej strony się z nią pogodził, a z drugiej nie wyobrażał sobie tego, co powiedzą rodzice, gdy się dowiedzą. Bał się. W szkole zasięgał porad pedagoga i psychologa, lecz i jeden i drugi zasugerowali terapię. Podda się jej i... będzie „zdrowy”. Bo przecież to zaburzenie, choroba... Można wyleczyć. Młody chłopak dusił w sobie problemy przez wiele miesięcy. W domu starał się unikać rozmów z pijanym ojcem, z matką było łatwiej... i tak nie obchodziło jej, co się dzieje z jej synem. Wolała siedzieć cicho i nie narażać się mężowi, który lubił podnieść rękę, a to na nią, a to na syna.  
     Początek grudnia miał być przełomem. Chłopak nabrał odwagi, aby ujawnić się swojej przyjaciółce. W efekcie tegoż wyznania, cała szkoła się dowiedziała. „Przyjaciółka” nie mogąc się powstrzymać, rozpowiedziała o tym wszystkim. Tak o to niemal wszyscy odsunęli się od Kuby. Bo to pedał. Bo ciota. Bo homoś. Bo lachociąg. Wyzwiskom nie było końca, popychanie na szkolnych korytarzach i wyśmiewanie stało się jego codziennością. Jedynie starszy brat mieszkający w innym mieście zrozumiał Kubę. Podtrzymywał na duchu. Za jego namową chłopak postanowił powiedzieć rodzicom.  
– Dziecko, ale co ludzie powiedzą! – Usłyszał od matki. – Pójdziemy na terapię jakąś. Wyleczą cię. Zobaczysz.  
– Ale to nie jest choroba!  
– Nie wiesz, co mówisz. Jak się ojciec dowie...  
– To co, co będzie, jak się ojciec dowie, mamo?  
– Wścieknie się, zobaczysz. Nie mów mu. Jutro pójdziemy do kliniki jakiejś.  
– Zrozum w końcu, że tego się nie leczy! Tak już jest i koniec. Nic nie poradzisz. Musisz mnie zaakceptować takiego, jakim jestem.  
– Nie mów o tym nikomu. Nikt się nie dowie.  
     Zrezygnowany poczekał na powrót ojca. Matka schowała się w kuchni.  
– Nie będę miał syna pedała! Wypierdalaj!  
– Tato...
– Wynoś się z mojego domu! Nie mam już syna.
     Kuba wybiegł z mieszkania, trzaskając drzwiami. Usiadł na ławce przed domem, zastanawiając się co dalej.  
– Kuba! Synku! – wołała matka – Wróć do domu.  
– Po co? Ojciec mnie nienawidzi, a ty nawet palcem nie tkniesz, nigdy się za mną nie wstawisz!
– Wiesz przecież, że nie mogę.  
– Gówno prawda! Po prostu nie chcesz! Masz mnie w dupie tak samo, jak i on!  
– Nieprawda! Kocham cię i wspieram...
– Wspierasz?! – przerwał jej – Chyba żartujesz!  
     Młody chłopak odwrócił się i poszedł w swoją stronę, pozostawiając zrozpaczoną matkę samą. Zadzwonił do kilku osób, które się od niego nie odsunęły, a przynajmniej nie do końca, z pytaniem o schronienie, niestety każdy miał wymówkę. Chciał zadzwonić do brata, lecz ten nie odbierał.  
– Spierdalaj pedale! – krzyknął chłopak ubrany w wytarty dres.  
– Lachociąg jebany! – powiedział drugi, po czym splunął tuż przed nogi Kuby.  
     Przez kilka dni chłopak błąkał się po mieście bez celu. Świąteczne dekoracje, padający śnieg i roześmiani ludzie wkoło wpędzały chłopaka w coraz gorszą depresję. Nie miał pieniędzy, nie miał jedzenia, nie miał domu. Którejś nocy, gdy siedział na dworcu kolejowym, podszedł do niego starszy mężczyzna. Wypytywał, dlaczego tu siedzi sam, dlaczego to, a dlaczego tamto. Ostatecznie zaproponował chłopakowi schronienie, posiłek i gorącą kąpiel. Chłopak zmęczony przystał na propozycję. Niestety na miejscu, okazało się, że oferta mężczyzny nie była bezinteresowna. Oczekiwał od chłopaka w zamian usług seksualnych. Kuba zrezygnowany zgodził się. Po wszystkim starszy mężczyzna wyrzucił go z domu. Tak oto Kuba niemal zgwałcony, psychicznie, jak i fizycznie ostatecznie wylądował bez dachu nad głową.  
                              
                              Wigilia.  
     Kuba szwędał się po centrum handlowym. Zmarznięty, głodny i wycieńczony. Za oknami już ciemno, niedługo całe rodziny będą zasiadać do kolacji, ale nie on. Z głośników płynie kolęda. Przebieraniec udający świętego Mikołaja życzy wszystkim wesołych Świąt.  
     Chłopak prosił ludzi o kupienie czegoś do jedzenia, lecz bez skutku. Nikt nie chciał go słuchać i nawet nie zatrzymywał się na słowo „przepraszam”. Nadeszła godzina zamknięcia centrum. Kuba wyszedł z galerii handlowej i zastanawiał się, gdzie może pójść. Schować się przed zimnem i padającym śniegiem. Postanowił przesiedzieć wigilię na dworcu kolejowym, ale najpierw chciał zobaczyć co dzieje się w jego domu. Nie chciał tam wchodzić, tylko spojrzeć w okna. Pół godziny później dotarł na Sadybę, mijał miejsca, w których niegdyś bawił się z kolegami. Chowając się za murkiem, spojrzał w okno dużego pokoju. Matka wyglądała na zadowoloną. Nie przejętą jego nieobecnością. Jakby tak było zawsze. Tylko ona i jej mąż. Kubą targały skrajne emocje. Rozżalenie, smutek, wściekłość i nienawiść.  
– Patrzcie! Ten cwel tu przylazł! – Kuba usłyszał znajome glosy, osiedlowych dresów.  
Zaczął uciekać, bo wiedział, że ci, a w szczególności pijani nie dadzą mu spokoju. Wtem jeden z nich zastąpił mu drogę, złapał za kurtkę i powalił na zaśnieżony chodnik.  
– Mówiliśmy ci pedale, żebyś tu nie łaził.  
– Daj spokój łysy! Wpierdol mu, to się nauczy!  
Kuba oberwał kopniaka w żebra. Zwinął się z bólu, ale nie krzyczał, bo i po co... Drugi kopniak tym razem w plecy. Przeraźliwy ból przeszył ciało chłopaka. Nie krzyczał. Zaczęli okładać go coraz mocniej. Mocniej niż kiedykolwiek, a to zapewne zasługa alkoholu. Kuba usłyszał dźwięk łamania kości. Najpewniej żebra. Przez głowę chłopaka przewinęło się kilka ostatnich dni. Awantura z ojcem, wyrzucenie go z domu. Brak reakcji matki. Słowa przyjaciół, którzy stwierdzili, że nie mogą go przygarnąć, bo coś tam... W jego oczach dopiero teraz pojawiły się łzy. Chciał wstać i powiedzieć wszystkim, co o nich myśli. Ostatni kopniak w głowę zakończył się uderzeniem w krawężnik. Chłopaka ogarnęła ciemność.  
– Wystarczy kurwa, bo go zabijesz!  
Łysy wpadł w amok. Jego kompani zaczęli go odciągać.  
– Kurwa, łysy! On się nie rusza! Spierdalamy!
     Odeszli. Ciało Kuby leżało bezwładnie wśród czerwonych plam krwi. Odszedł. Pełen nadziei, pasji... odszedł na zawsze.  
     Znaleziono go dopiero w Boże narodzenie. Pogrzeb był skromny. Matka, brat i kilkoro „przyjaciół”... Ojca nie było. Reszty rodziny też nie bo nie mogą się dowiedzieć, że Kuba był homo... Nigdy się nie dowiedzą.  
– Już czas – powiedziała kobieta.  
– Zaraz – odpowiedział chłopak.  
– Siedzenie tutaj nic ci nie da.  
– Zostaw mnie.  
– Ale synku...
– Nie nazywaj mnie tak! Co zrobiłaś, żeby go uratować!? No co!? Gówno zrobiłaś!  
– Wiesz, że nie mogłam nic zrobić.  
– Zostaw mnie – powiedział przez zęby brat Kuby. – Zostaw.

TeodorMaj

opublikował opowiadanie w kategorii dramat, użył 1287 słów i 7732 znaków.

1 komentarz

 
  • violet

    Tragiczne w swym wyrazie. Napisane prosto ale bardzo obrazowo,  tak  przejmująco i pozostawia po przeczytaniu jakiś niepokój.

    13 wrz 2016