Cześć ludzie! Wiem, że długo tu nic nie dodawałam, ale teraz mam dla was coś ciekawego.
Poznałam przez internet Samantę. Bardzo się zakolegowałyśmy i poprosiłam ją aby napisała dla was swoją historię, bo uważam, że jest ciekawa i może być przestrogą dla innych.
--------------------------------------------------------------------
Idę. Czuję wzrok tylu ludzi na sobie. Idę sobie dalej, bo w końcu musi to minąć. Ale nie. Wlepiające się oczy we mnie podążają za każdym moim krokiem. No cóż. Są 2 opcje. Jestem głupia, lub mam schizy. Wybieram to drugie.
Mam na imię Samanta i mam 19 lat. Nie zajmuję się niczym. Nie skończyłam szkoły. Nie mam rodziny. Jestem totalnie sama. Przepraszam, nie sama...z moimi urojeniami. Wszystko zaczęło się w wakacje, kiedy miałam iść do nowej szkoły, do najlepszego liceum w mieście. Uśmiech na twarzy, radość z tego, że się dostałam, dumni rodzice. No więc, wszystko zaczęło się w wakacje. Pojechałam z moją paczką przyjaciół na Mazury. Nie będę owijać w bawełnę, przejdę do sedna sprawy. Był alkohol, fajki, narkotyki. Narkotyki...To one zniszczyły mi życie, ale dały równocześnie tak wiele...pokazały, że mogę liczyć tylko na siebie. Rodzina, przyjaciele - nie istnieją. Wtedy, w wakacje to wyglądało zupełnie inaczej. Te wszystkie używki miały być na chwilę, dla zabawy. Niestety to " na chwilę " trwa już 3 rok. Muszę powiedzieć, że próbowałam przestać, leczyć się, ale nie...nie mogę sama dać rady, nie udało mi się. Mam tylko to. Z perspektywy czasu uznałam, że człowiek taki jak ja nie może zaznać szczęścia. Nie chodzi mi nawet o tą zasraną miłość, ale o ważniejsze wartości: bliskość, zrozumienie...przyjaźń. I teraz pewnie myślicie, że wszystko zakończy się dobrze. No cóż, nie po każdej burzy wychodzi słońce. Opowiem wam wszystko. Kiedy miałam 16 lat zaczęłam oto " wspaniałą podróż " do świata narkotyków. Od razu przyjmowałam heroine dożylnie. Przyznam, że haj był i to wielki. Ochh...dobre samopoczucie, euforia, no po prostu marzenie. No i tak się stało, że cały czas brałam. Wiązało się to z euforią, ale równocześnie z depresją, wszystko pomieszane, poplątane po prostu raz czułam, że żyję, a na drugi dzień chciałam popełnić samobójstwo. Kiedy nie brałam, to dostawałam do głowy. Rodzice; kiedy jeszcze ich miałam, wiedzieli o tym. Nie trudno zauważyć po takim zachowaniu, że ktoś bierze używki. Widzieli rany na skórze, strzykawki, igły, torebeczki z proszkiem, no wszystko. Nie zareagowali. Aaa przepraszam, zareagowali.. Spakowali mi walizki kiedy wróciłam z alkoholowej libacji + " narkotykowania się ". Wystawili przed drzwi tak po prostu. Pamiętam do dzisiaj słowa mamy " Nie będziemy mieszkali pod dachem z jakimś narkomanem, psuj sobie życie, ale nie nam ". Tak oto zamknęła drzwi i więcej jej nie widziałam. Wtedy poszłam do znajomych. Oczywiście nie byli to prawdziwi znajomi tylko tacy, którzy wiedli takie samo życie jak ja. No i powiem, że pomieszkiwanie tam opłacało mi się. Nie musiałam płacić za mieszkanie, w sumie nikt nie musiał. ( Mieszkaliśmy w małym mieszkaniu, a dokładnie mieszkało 11 osób ) Poszłam do pracy, żeby specjalnie zarobić na nowy towar. Ale było świetnie! Hera, koka, hasz lsd no dosłownie. Wieczorne wyjścia. Jaranie trawki, branie w żyłe, żyć nie umierać po prostu. A na drugi dzień zamartwianie się po kasa się skończyła. No i co trzeba było zrobić? Iść do pracy załatwionej na lewo i hajs był. No i tak mi się życie toczyło do lat 18. Nie mieszkałam przez te 2 lata w tym mieszkaniu. Wyprowadziliśmy się na inne osiedle, poznaliśmy nowe towarzystwo, było jeszcze " grubiej ". No i pewnego razu poznałam chłopaka ( właśnie na naszych spotkaniach ), który tylko od czasu do czasu jarał trawkę i za nic większego się nie brał. Pytałam go zawsze " stary jak ty tak możesz? ", to odpowiadał, że nie ma zamiaru sobie psuć życia, oczywiście wyśmiałam go z pozostałą ekipą. No i zaiskrzyło między nami. Chodziliśmy na spacery, do kina, nawet do teatru, popływać, no wszystko. Nalegał, żebym skończyła z tym, zaczęła się leczyć, ale na to mu nie pozwoliłam. Powiedziałam, że nie zmienię mojego życia, tak jak jest, tak ma być. No i dalej chodziliśmy na spotkania zakrapiane alko i braniem w żyłe. Odlot, euforia, w kółko to samo. Gdy nie chciało nam się już chodzić do pracy, okradaliśmy małe sklepy i przyznam byliśmy mistrzami. Hajs był, przypału nie było, cudownie. Potem okradaliśmy sklepy RTV i sprzedawaliśmy to 2 razy drożej. Goniła nas policja, mieliśmy sprawę sądową, ale jako ekipa dalej dawaliśmy radę i było nam dobrze. Mój znajomy " Gowin " poznał mnie z osobami rozprowadzające amfetamine. Jeny, amfa to " cudo ". Brałam to jako jedyna z ekipy, no oczywiście z Gowinem. No i zaczęłam zauważać problemy. Urojenia ( ktoś mnie prześladował ), brak senności, nerwowość, drażliwość itd. Adrian ( tak miał na imię chłopak, z którym się spotykałam ) wziął sprawy w swoje ręce. Wylądowałam w Koninie. W ośrodku leczenia uzależnień. Był przy mnie, wspierał, pomagał. Straciłam kontakt z dawną ekipą. Nawet nie wyobrażacie sobie jak było mi ciężko przestać. Nie mogę nawet napisać jak się wtedy czułam, bo to ból nie do opisania. Po wielu miesiącach pobytu w ośrodku, zaczęłam funkcjonować normalnie. Zamieszkałam razem z Adrianem ( niestety tam gdzie wcześniej tzn. w Szczecinie ), ale nie wiedziałam nawet gdzie mam szukać znajomych. Było nam razem tak dobrze. Oczywiście chodziłam na terapie, miałam psychologa, brałam leki itd. Poszłam na kurs gastronomiczny, znalazłam dorywczą pracę jako kelnerka, a Adrian pracował w salonie samochodowym. Nie mogło to trwać wiecznie. U progu naszych drzwi pojawił się Gowin. Oczywiście zaprosiliśmy go, pogadaliśmy, śmialiśmy się, opowiedziałam mu o wszystkim i był strasznie zdziwiony, żeby nie powiedzieć załamany tym, że już skończyłam z dawnym życiem. No i przez jakiś okres czasu zauważałam, że z Adrianem dzieję się coś nie tak. Nie chodzi do pracy, wraca po nocach do domu, spotyka się z Gowinem itd. Wiedziałam co się kroi. Wdrążył się w to życie, z którego ja właśnie wyszłam. Hera, koka, amfa i te sprawy zaczęły znów wędrować wokół naszego życia. Tzn. on brał, ja nie. Rozmawiałam z nim o tym, że nie chcę żeby brał, że wiem jak to było ze mną i to nie jest fajne. Niestety nie słuchał mnie. Po kilku miesiącach Adrian zmarł. W tym czasie wybiły mi 19 urodziny. I pewnego dnia Gowin poprosił mnie żebym przyszła w ustalone miejsce i przyszłam. I wiecie co? Byli wszyscy. Cała moja dawna ekipa. Powiększona razy 3. Wszyscy szczęśliwy, zajarani, naćpani. No i wiecie co? Zaczęłam znów brać.
Materiał odrzucony.
1 komentarz
nienasycona
Ach, jak cudownie ćpać; rodzina była be i wystawiła mi walizki za drzwi; odwyk był trudny, jakiś trup po drodze, cudowni przyjaciele(też narkomani), którzy na mnie czekali... Jestem na nie. Bynajmniej, nie chodzi o stronę techniczną tekstu, bo ta nie jest tragiczna. Jestem na nie, bo ten tekst zachęca do narkotyzowania się (choć pozory są inne). Poza tym, jeśli geneza powstania tego tekstu jest taka, jak twierdzisz, to moim zdaniem lol nie powinien mieć udziału w promocji manipulantki spragnionej uwagi. I chyba drugi raz w życiu daję łapkę w dół.