Gate of Hades -Kontynuacja

"Obudź się, no obudź... !" -słyszałem niewyraźne krzyki dobiegające sponad mojego łóżka.  
Nic więcej do mnie nie docierało.  
Nie pamiętam prawie nic, co się później wydarzyło... To było takie dziwne, straszne, nierealne a zarazem bardzo przekonujące.  

Wielka brama, spowita piekielnymi płomieniami... Wokół niej dziwne istoty... Nie potrafię ich nazwać.  

Wchodzę... Powoli, ale zdecydowanie.  
Nagle, jakby opętane jakąś siłą, moje ciało poderwało się do góry.  
Leciałem... Nie wiem gdzie i po co. Pamiętam jedynie wąski tunel, co chwile zmieniający gwałtownie swój kierunek.  
Co chwile spadały mi na głowę wrzące krople ciemnej krwi...  
Ból był nie do opisania... Rwało mnie od środka, jakby coś próbowało się ze mnie wydostać pod wpływem napierającej energii.  
Zwolniłem...  
Zobaczyłem znaki na ścianach groty, którą był zakończony ów tunel. Układem przypominały jakieś pismo... Może staroegipskie, hebrajskie... Nie mam pojęcia.  
Ale same w sobie mówiły coś więcej. Nie rozumiałem co jest tam napisane, ale dobrze wiedziałem, o co chodziło autorowi tych bazgrołów.  
Przestroga. Pewnie przed tym, co czekało mnie dalej.  
Pomimo tego, że wiedziałem iż powinienem zawrócić, ciekawość wygrała.  
Zawrotne tempo, krzyki i znów ból...  
Moim oczom ukazał się ogromny krzyż.  
Na pierwszy rzut oka- zwykły, drewniany krzyż.  
Zbliżyłem się do niego, bo moją uwagę znów przyciągnęły dziwne inskrypcje. W tamtym momencie poderwał się do góry z niesłychanym piskiem, jakby kobiecym.  
Zobaczyłem dziwną postać... Ludzką, wijącą się po sklepieniu. Dotarło do mnie, że to właśnie z jej ust wydobywała się wrząca krew,  
której ślady nadal miałem na twarzy. Mimowolnie zacząłem uciekać.  
Nie chciałem więcej na nią patrzeć, zbyt wielkim strachem przepełniała moją głowę.  
Szybko, i szybciej... Biegłem z nierealną prędkością- znów wąskim tunelem.  
Nagle cichy i stłumiony odgłos pękających kości.  
Zabrakło mi nóg... Niczym wąż snułem się w piekielną ciemność, wyczuwając jedynie jej obecność... Kobiety.  
Słyszałem odgłosy, jakby miliona końskich kopyt podążających za mną niczym cień.  
Bałem się...  
Dalej goniąc w głuchą nicość...  
Spadam- bardzo szybko. Nie wiem co się dzieje.  
Czuję, że nie mam kontroli.  
Pisk wypełnił moją głowę.  
Uderzenie!
Spadłem... Na sam dół... czegoś.  
Podniosłem się, jakby nie o własnych siłach.  
Chciałem tylko, żeby to wszystko się skończyło.  
Mały błysk w ciemności.  
Dlaczego miałbym zmarnować taką szansę?  
Poszedłem.  
Wrzask!
Odwróciłem głowę w panice... Nikogo za mną nie było.  
Mój wzrok znów powędrował w stronę światełka...  
Ona już tam była... Piękna i naga.  

... Zawróciłem.  
Ile tylko miałem sił, biegłem tak przez jakąś godzinę.  
Czułem jej lodowaty oddech na swoim karku.  
Potknąłem się.  
Upadłem...  

Gdy tylko odwróciłem wzrok, wisiała na sklepieniu tunelu... Kilka centymetrów nade mną.  
Taka przerażająca, wpatrywała się głęboko w moje oczy.  
Zastygliśmy tak bez ruchu. Chwila ta wydawała się być wiecznością.  
Czułem jej oddech, ciepłotę ciała.  
Wiedziała, że się boję... Czuła to.  
Jej głowa nienaturalnie się wykręciła, a sama kobieta odbiegła z panicznym wrzaskiem.  
Nie miałem pojęcia gdzie jestem. Czołgając się w ciemnościach, co jakiś czas wyczuwałem jedynie kałuże lodowatej cieczy. Woda?- zadawałem sobie pytanie.  
Straszna pusta wypełniła mnie całego. Moja głowa pełna myśli.  
Nie wiedziałem, co robić.  
Wszędzie tylko chłód i pustka.  
podniosłem się.  
Głową uderzyłem o górną ścianę tunelu, który jeszcze przed chwilą wydawał się być nieskończenie potężny.  
Dopiero teraz to do mnie dotarło.  
"Jestem w piekle"- powiedziałem na głos.  
"Co ja Ci takiego zrobiłem?! Dlaczego?!"- pogrążyłem się w spazmatycznym krzyku.  
"Byłem dobrym człowiekiem... Dlaczego mi to robisz... KIM JESTEŚ?!"- nakryłem oczy rękoma i zacząłem cicho szlochać.  
To był ten moment, w którym poczułem jej dotyk na swoim ramieniu. Powoli odwracając wzrok, ujrzałem ów dziewczynę. Bez żadnej skazy. Piękną i młodą.  
Ciepły uśmiech promieniał na jaj twarzy. Cofnęła się tak, że na chwilę zniknęła mi z pola widzenia. Zapadła cisza.  
"Co teraz?"- pomyślałem
Wtem ujrzałem, jak zbliża się do mnie z zawrotną prędkością. Nie zdążyłem nic powiedzieć.  
Silne uderzenie i huk.  
Znów moje ciało owładnęła nieznana siła. Leciałem tak szybko, że nie nadążałem myślami za każdym wykonywanym ruchem.  
Nagle wszystko ustało...  
Czułem jedynie błogą niewładność. Nie mogłem się ruszyć.  

Nie wiem czy spadałem, czy wznosiłem się.  

Nie pamiętam...  

Tak bardzo się bałem, co czeka mnie dalej.  
Jedyne co zapamiętałem z tamtego momentu to błysk.  
Silny błysk, który kompletnie mnie oślepił.  
I znów czułem, że spadam... Nie wiem ile to trwało... Nie mam bladego pojęcia.  
Chciałem już nigdy nie dotknąć ziemi... Chciałem ciągle się unosić. Strach przed tym, co zobaczę na dole, był silniejszy od zdrowego rozsądku.  
Nagle moją głowę wypełniły tysiące okropnych krzyków...  
Czasem dało się wychwycić pojedyncze słowa.  
"Pomóż"- właśnie to jedno słowo, słyszałem najczęściej.  
Zacząłem pomału odzyskiwać wzrok...  
Panicznie chciałem znów go stracić.  
To, co zobaczyłem... zapamiętam na zawsze.  

Miliony ludzkich głów spoczywających w morzu krwi.  
Jedynie ona... Dziewczyna z tunelu... Wisiała wysoko, na odwróconym krzyżu...  
I wiedziałem, że jest szczęśliwa

Wpatrzony w jej blade oblicze dostrzegłem jedynie zapraszający błysk w cudnych, zielonych i roświetlonych oczach.  
Bez wzglądu na wszystko, musiałem się tam dostać.  
Na każdej z spoczywającej tam głowie, widniał inny grymas. Potrzebowaly pomocy, wiedziałem o tym.  
Byłem jednak bezsilny. Powoli po nich stąpając słyszałem, jak pękają. Czułem podświadomy ból- cierpiały.  
Brnąłem dalej... Nie zwarzając na nic. Trans...  
Wiedziałem, że muszę iść. Każdy krok, każdy jeden- coraz bardziej zbliżał mnie do upragnionego celu.  
Oczami wyobraźni widziałem tylko ją.  
Bladą i nagą.  
Zaczęło brakować mi sił.  
Biegnę...  
Z nierealną prędkością.  
W myślach gra mi tylko jej głos.  
Woła mnie!

Upadłem...  
Leżałem twarzą w twarz ze starym mężczyzną.  
Wydawał się być wyzwolony. Z dala od problemów.  
Jego głowa spoczywała bez ruchu, oczy skierowane ku dziewczynie.  
Wstaje...  
Już nic mnie nie interesowało.  
Ciągła gonitwa...  
Biegnę ile sił!
Nie chcę już. Nie chcę więcej krzywdzić tych ludzi... ich głów.  

Zatrzymałem się.  
Oczyma wędrowałem po całej sali... Widziałem.  
Widziałem coś, czego nie zauważyłem wcześniej...  
Każda twarz, pogrążona w głębokiej melancholii...  
Ich oczy...  
Zwrócone ku górze.  
"Czekaj!"- powiedziałem na głos, i znów zacząłem biec.  
Coraz bardziej słabła.  
A ja wiedziałem, że nie zostawię jej samej.  
Nie z nimi.  
Stłumione jęki... Boje się.  
Brak mi tchu.  
Myśli powoli uciekają z mojej głowy.  
Robie się... pusty.  
Jak oni.  
Wtedy wiedziałem... wiedziałem dlaczego tu są.  
To ona!
"Nie jesteś prawdziwa!"- krzyknąłem
"Chodź... "- odrzekła cicho.  
Jej głos brzmiał jak anielsko.  
"Nie! Nie mogę! Ty im to zrobiłaś!"
Głośny wrzask... Jakby nie jej.  
Wtedy wiedziałem, że nie jest sobą.  
Natychmiast opadła z sił... Zawisła w bezruchu.  

Wszystko ustało.  
Usiadłem, narzuciłem na głowę kaptur.  
Nie royumiałem... Totalna dezorientacja.  
Wiedziałem, że zawiodłem.  
A może... ?
Może właśnie postąpiłem dobrze?
Nie była sobą.  
To coś, co wcześniej próbowało zawładnąć mną, wdarło się w nią.  
Zatem... Kim, a raczej, czym to jest?
Odwróciłem wzrok... To było nierealne!
Patrzę...  
Patrzę prosto przed siebie.  
Nie widzę nic.  
Ciemność.  
Rozgrzana krew ostygła, a ogień wygasł.  
Czułem jedynie kuliste kształty pod stopami.  
To byli oni.  

Po raz pierwszy zobaczyłem, co czeka nas po śmierci...  
Ale czy aby na pewno... ?

Zacząłem się cofać... Nie wiedząc dlaczego.  
Głuchy tąpnięcie.  
Wrzystko zaczęło się trząść.  
  
Zapadam się!
Czuję, jak lecę w dół... A ze mną wszyscy...  
"Błagam!"- słyszę ciche, niewyraźne wołanie.  
"No wstań! Nie rób mi tego!"
W tym momencie gwałtownie wyrwany ze snu zobaczyłem Katy- Kuzynkę zlaną potem.  
-"Co się stało? Skąd się tu wzięłaś?!"- zapytałem ze stiockim spokojem.  
-"Znowu brałeś... Obiecałeś mi!"- odrzekła z mocno zaciśniętymi dłońmi na moich nadgarstkach.  
-"Nie Twój interes... Puść mnie"- krzyknąłem.  
-"Mówiłeś, że już z tym skończyłeś. "
-"Wyjdź!"
-"Ale... "- powiedziała zmieszana.  
-"Powiedziałem wyjdź! Nie Twoja sprawa... "- wykrzyknąłem nadwyraz głośno.  
Odwróciła się gwałtownie, i wyszła trzaskając drzwiami.  
Chciałem być sam... Z dala od problemów, od szarej codzienności. Po prostu zapomnieć.  
Usiadłem na łóżku...  
Włączyłem muzykę. Zagłębiłem się w sobie.  
Minęła godzina, może dwie...  
Nic nie rozumiałem...  
"Przecież dotrzymałem obietnicy, nic nie wziąłem od tygodni... " -pomyślałem
O co chodzi, co to kurwa ma być?!

Wyszedłem na spacer.  
Musiałem wszystko przemyśleć.  
To było takie prawdziwe, dogłębne.  
Zupełnie zapomniałem o tym, że śniłem.  
Ta dziewczyna, ci ludzie...  

Obiacałem sobie, że nie będę.  
"Dlaczego znowu to zrobiłem?"- powiedziałem na głos.  
Kilka podejrzliwych par oczu zwróciło się w moją stronę.  
Ich świrujące spojrzenia... Coraz częściej przypominał mi się ten sen.  
Coraz więcej szczegółów mi się z nim kojarzyło.  
Zupełnie jak ta kobieta... Błędny wzrok, tajemniczy wzrok...  
"Móglbym tak wymieniać do usranej śmierci"- pomyślałem.  

W tym momencie zadzwonił telefon... Spojrzałem na wyświetlacz, i zobaczyłem, że dzwoni mój serdeczny przyjaciel.  
odebrałem bez wachania:
-Halo?
-No nareszcie udało mi się Ciebie złapać! Chłopie, co się z Tobą działo przez te dwa tygodnie?
upuściłem komórkę...  
To niemożliwe. Aż czternaście dni?!
Kiedy... ? Myślałem, że to była noc jak każda inna- sześć, siedem godzin snu.  
Schyliłem się powoli i podniosłem nowiuśkiego Samsunga z ulicznego bruku.  
-jestem. -powiedziałem spokojnie.  
-Powiesz mi co jest? Zaczynam się o Ciebie bać.  
-Spotkajmy się za 15 minut w pobliskiej kawiarni... Wall street 17. -zaproponowałem...  
-Dobra. Pasuje. Do zobaczenia. -odpowiedział Marc i odłożył słuchawkę.  
Zastanawiałem się, jak to mogło się stać? Przesadziłem? Przedawkowałem?
Mój umysł obciążony był setkami pytań.  
Mijałem ludzi, którzy podobnie jak ja... całe życie wypisane mieli na twarzy.  

Każdego z nich gnębiły odmienne problemy.  

Szedłem ulicą... Przedmieścia Paryża.  
Nocą pachną tak pięknie, wręcz euforycznie.  
Zapach ciepłych bułeczek, francuskej kuchni. Gra jaskrawych świateł.  
Wszystko było w idealnych proporciach.  
Piękne kobiety w kapeluszach z piórem, mężczyźni odziani w dostojne garnitury od najlepszych krawców...  
Wszystko to działało na moje zmysły kojąco.  
Zbliżałem się do wyznaczonego miejsca.  
Usłyszałem jedynie kroki i...  

Obudziłem się chwilę później.  
Zdezorientowany, spojrzałem na zegarek... 22:37
"O mój boże"- odrzekłem, kiedy spostrzegłem, że nie mam portfela, ani telefonu... Klucze od mieszkania też zniknęły.  
Trzy minuty, żeby dotrzeć w wyznaczone miejsce o wyznaczonym czasie.  
"Nie cierpie się spóźniać"- pomyślałem, i pobiegłem ile sił w nogach.  
Dwie przecznice dalej, gama zapachów ulega zmianie, i już można wyczuć delikatną nutkę wyrafinowanych trunków.  
Ekskluzywna kuchnia... "To jest to, co chiałbym robić w życiu. "- rozmarzyłem się. Mieć właśną restaurację... Ludzie umawiają się na randki,  
popijają najlepsze wino i dyskutują całymi nocami.  
Nagle z transu wyrwał mnie autobus, który wjeżdżając w kałużę, ochlapał mnie całego.  
Zbliżam się. Już widzę Marc'a przez dużą szybę restauracji.  
Wchodzę cały mokry... Ludzie znów zawiesili na mnie wzrok.  
-A Tobie co się stało?! -zapytał ze zdziwieniem Marc.  
-Autobus... -odrzekłem
-Potrącił Cię, i wpadłeś do rzeki?
Nigdy nie był zbyt błyskotliwy...  
-Można tak powiedzieć. Dobra, teraz na poważnie. Potrzebuję więcej... -powiedziałem ze stoickim spokojem.  
-Chłopie... Przesadzasz. Dwa tygodnie temu kupiłeś ode mnie niedźwiedzią dawkę.  
-Tzn. ile? -zapytałem z ciekawością.  
Jego usta zaczęły lekko drgać, a ręcę splótł jak do modlitwy.  
-Odpowiedz! -wrzasnąłem
Podskoczył na krześle...  
-5 gramów czystego towaru. -zająknął się.  
-Żartujesz sobie?
-Nie... Mówię serio... Kupiłeś za dużo. Całą imprezę chciałeś tym rozkręcić?
-Dobrze wiesz po co tu się spotkaliśmy. Nie ciągnijmy już tego, tylko daj mi tą działkę! -wyszeptałem znacząco.  
Pod stołem położył mi na kolano mały pakunek.  
Odchodząc od stołu, położyłem na niem pewną sumę, mówiąc:
-Zapłać rachunek -i puszczając mu oczko, wybiegłem z knajpy.  
Biegłem tak przez pięć przecznic, prawie wpadając pod samochód.  

Zbliżałem się do domu, kiedy przez okno wyjżał zażądca budynku, i z pianą na ustach wrzeszczał:
-ILE RAZY CI MÓWIŁEM, JENSEN, ŻE CZYNSZ MA BYĆ ZAPŁACONY DO TRZECIEGO KAŻDEGO MIESIĄCA... WIESZ, KTÓRY DZISIAJ MAMY?! SZÓSTY!
Nie miałem ochoty go dalej słuchać, więc wszedłem na klatke, i zapukałem do drzwi z nadzieją, że Kate jeszcze nie śpi...  
Otworzyła cała zapłakana... Nawet nie powiedziała o co chodzi, a już zamknęła się w swoim pokoju.  
Wzruszyłem obojętnie ramionami, i poszełem do siebie.  
Wchodząc do pokoju zauważyłem, że brakuje telewizora, wieży, i mojej małej siłowni.  
Wybiegłem w ataku furii...  
-Otwieraj do cholery! -wykrzyknąłem tłukąc pięścią w drzwi kuzynki.  
-Powiedziałem, otwórz!
-Musiałam! Wszystko przećpałeś! Wszystko, co mieliśmy! dwa tysiące... Rozumiesz? DWA! -powiedziała przez łzy.  
Zachwiało mnie... momentalnie się uspkoiłem.  
-otwórz. -wyszeptałem do dziurki od klucza.  
Drzwi się uchyliły.  
-Nie wiedziałem... Wybacz mi, proszę. Sama wiesz jak to jest.  
-Nie odzywaj się... Odzyskałam jedynie siedemset! Co my teraz zrobimy? No co?! -znów zaczęła płakać
-Ja... ja pójdę do pracy. -powiedziałem załamany swoimi słowami.  
-Ty? Do pracy? Chyba żartujesz! Nie potrafisz samodzielnie zaparzyć herbaty, bo zaraz lądujesz w szpitalu! -odrzekła ironicznie.  
-To się zmieni... Poszukam jakiejś oferty. Wszystko Ci oddam. Co do centa!
-Już nie raz to słyszałam... Jeżeli tym razem znowu się wymigasz, lądujesz na ulicy, proste... -powiedziała załamana.  
"Tym razem jej nie zawiodę... Nie zawiodę nas!"-pomyślałem stanowczo i wziąłem się za poszukiwanie ofert w tutejszej gazecie.  
Cała noc... wskazówki zegara pędziły jak szalone... nie mogłem się skupić... ciągle w myślach miałem te twarze... dziewczynę
jedna, druga... piąta i dziesiąta... Każda propozycja leciała w kąt.  
Błysk!
Zupelnie jak ten ze snu... Jasny, i wyrazisty.  
Praca w restauracji...  
Nie zraziło mnie stanowisko kelnera. W końcu każdy szef kuchni od czegoś zaczynał...  
Bez namysłu złapałem za telefon.  
Już wybierałem numer, gdy zerknąłem na zegarek... 4:20 nad ranem.  
"Bez przesady, i tak nikt nie odbierze" -pomyślałem, i położyłem się spać na sofie.  
Krzyki!
Jęki!
Spazmatyczne wrzaski, głosy błagające o pomoc... !
Budzik... Wstałem zlany zimnym potem i pobiegłem do kuchni.  
Śniadanie już na mnie czekało, a Kate nie było już w domu.  
Jajko na toście, które jadłem codziennie, tym razem smakowało jakoś inaczej... A raczej, trudno było wyczuć jakikolwiek smak.  
Wziąłem do ust trochę herbaty. Wydawała mi się jałowa i okropna.  
Na liściku widniała jednak nazwa mojej ulubionej, importowanej z Tajwanu. Nic nie rozumiałem...  
Czyżby coś się zmieniło? A może to moja osobowość uległa zmianie?
Wszystko wydawało mi się tak bliskie, a jednak bardzo odległe.  
Godzina 7:05...  
Już o 8:00 miałem wstawić się na rozmowę w sprawie pracy.  
Założyłem najlepsze ubrania, fryzurę ułożyłem tak, aby nie odstraszyła potencjalnego szefa i wylałem na siebie pół buteleczki moich najdroższych perfum.  
A wszystko po to, żeby pokazać siebie z dobrej strony. Czułem się sztucznie... Nie byłem sobą.  
Zawsze lubiłem luźne swetry, wygodne spodnie i ciepłe buty. Mój obecny wygląd totalnie się z tym kłócił.  
Garnitur ad Armani'ego, lakierki na wysoki połysk i włosy zaczesane w tył.  
7:50*
Wiem, że mam niewiele czasu... Owinąłem szal wokół szyi i wybiegłem z mieszkania.  
Jeszcze z przed klatki wracałem się na samą górę, aby zamknąć je na klucz... Zapomniałem o tym na śmierć.  
Byłem tak podekscytowany... !
Wchodzę tylnym wejściem tak, jak prosił pracodawca.  
Zróżnicowana gama ostrych zapachów od razu oderzyła w moje nozdrza.  
Byłem podniecony... Nigdy nie czulem się taki lekki.  
Udałem się do cichego gabinetu szefa.  
W powietrzu unosił się silny zapach lawendy.  
Na ścianach wisiały dziesiątki obrazów... Na każdym z nich widniała inna postać... Poprzedni szef kuchni.  
Sądząc po ilości tych portretów, restauracje cieszyła się dużą reputacją od bardzo wielu lat.  
Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie.  
Znowu uciekłem do marzeń... Do marzeń, w których moje zdjęcie wisi na tej ścianie... W złoconej ramie, wysoko ponad biórkiem.  
W letargu wyrwał mnie donośny, męski głos:
-Pan Jensen, czyż tak?
-Tak jest.  
-Jestem mile zaskoczony pana entuzjazmem, aczkolwiek chyba dobrze pan wie, że to nie wystarczy...  
-Zgadzam się.  
-Najpierw sprawa, której nie było w ogłoszeniu... Zanim dostanie się pan na stanowisko kelnera, czeka pana zmywak...  
-Czy to znaczy, że. .  
-Tak, właśnie. Dostąpi pan zaszczytu zmywania naczyń po obiadach obrzydliwie bogatych klientów.  
-Szczerze mówiąc... -nie zdążyłem dokończyć kiedy...  
-Bierzesz czy nie? Mamy mały kryzys. Potrzebujemy ludzi na zmywak. To jak? Stoi?! -zapytał ze zniecierpliwieniem.  
-Jasne... to znaczy... Oczywiście, tak! A co do kwestii finansowej... ?
-4 za godzinę wzupełności Ci wystarczy...  
-Myślałem raczej o kwocie zbliżonej do 10 euro za godzinę... -odrzekłem zdecydowanie.  
-Żarty sobie stroisz? Za smarkaty jesteś, żeby dyktować mi warunki, małolacie! -wydarł się, waląc pięściami o stół.  
-Miałem raczej na myśli...  
-Wynocha! Jutro o 6:15 jesteś już w fartuszku, jasne?!
-Oczywiście. -odrzekłem zmieszany.  
Wyszedłem ze wspaniałego pomieszczenia na szarą, zimną ulicę...  
Piękny aromat świeżo parzonej kawy, zalewał ulice.  
Była godzina 9:23
O niczym bardziej nie marzyłem, jak o ciepłym łóżku, zdala od zgiełku.  
Wchodzę do mieszkania... 9:28
Zdejmuję jedynie buty, i kładę się spać.  
Błogie uczucie... Ten facet... Szkoda słów.  
Zamykam oczy, otoczony ciemnoczerwonymi ścianami.  
Małe drzewko na parapecie, z widokiem na wieżę Eiifle'a, przepełniało mój pokój radosną atmosferą.  
Powieki same mi się zamykają... Czuję, że nie wytrzymam dłużej...  
Sen...  
Ona na krzyżu... Jęki i wrzaski! Błagam...  
STOP! -wydarłem się panicznie!
"To tylko zły sen... co Cię opętało, Jensen?" -powtarzałem sobie w myślach.  
Godzina 17:13
Wstając z łóżka wyczułem w kieszeni pewnien pakunek.  
Wysypałem jego zawartość na lusterko... Wpatrywałem się w to przez pięć minut... Wiedziałem, że robię źle ale...  
... rozdzieliłem go na 3 równe partie.  
Pragnąłem tylko znów poczuć jego zapach...  
Zbliżyłem nos do lustra, i przyjąłem pierwszą partię...  
Szybki odpływ... Kolory, światła... !
Mało! Za mało...  
Drugą partię przyjąłem z podobnym zapałem...  
Halucynacje, odczucia fizyczne narastały z zaskakującą szybkością...  
Trzecia partia... opadam z sił... bezbronny i zapłakany. Wiem, że nie powinienem.  
Nie umiem...  
Sen...  

Spadam, otoczony milionami głów... każda o innym wyrazie twarzy.  
Żyły... miały uczucia, widziały i słyszały... mówiły do mnie!
Z przerażenia zamknąłem oczy i czułem, jak z każdą chwilą moje ciało przyspiesza spadając w ciemną odchłań...  
Spośród tylu dźwięków, głosów, usłyszałem ją... Dziewczynę piękną jak z bajki...  
Chciałem z wszelką cenę do niej dotrzeć.  
-Nie rób tego, chlopcze... -wykrzyknęła głowa starszej osoby, spadająca w dół.  
Wtedy wiedziałem, że nie mogę ulec jej urokowi!
To nie była kobieta... Piekielny demon, owładnął ciało bezbronnej, nieskażonej dziewicy.  
"Nie mogę się poddać... nie teraz!"
Wtem poczułem silne uderzenie...  
Nie pamiętam, co nastąpiło później...  
Totalna dezorientacja.  
Ten strach przed śmiercią, przepełniał mnie całego.  
Wiedziałem, że oni skończyli już swoją podróż... Ulugli jej urokowi.  
Teraz mogą jedynie leżeć w bezruchu i wpatrywać w nicość... już na wieki.  
Wizja podobnego losu momentalnie wytrąciła mnie ze strasznego snu... letargu.  
Wstałem z łóżka... Z nosa płynęła mi krew... Bół rozrywał moją głowę.  
Czułem, jak coś ze mnie uchodzi. Wiedziałem, że muszę to powstrzymać. Obiecałem Kate...  
Obiecałem sobie!
-Dosyć!
Ściany zastrzęsły się.  
Szybką sięgnąłem po szklankę zimnej whisky.  
Nawet nie wiem kiedy, butelka stała pusta.  
Czulem się parszywie, sam ze sobą.  
Miałem już tego dosyć...  
Poszedłem pod prysznic.  
Miałem wrażenie, że złe emocje splywają ze mnie z każdą kroplą.  
Straszna pustka, wyrzuty sumienia...  
To wszystko, co zapamiętałem z tamtej chwili...  
Upadłem...  

Walenie do drzwi...  
"""Policja?" -Pomyślałem.  
W tmtym momencie wiedziałem, co może być powodem ich najścia...  
""Przyszli po towar" -powiedziałem na głos.  
-Jaki towar, głupku! Otwieraj!  
Przyjemny, kobiecy głos dochodził zza drzwi.  
W podskokach podbiegłem, i lekko odsunąłem zamek.  
-Jak to możliwe? Co... co Ty tutaj robisz?!
Wykrzyknąłem.  
-No jak to co, głombie? Wiem co się z Tobą dzieje. Ludzie gadają to i owo... !
Stara przyjaźń... Lata podstawówki. Ona znów stoi przed moimi drzwiami.  
Tak samo, jak 15 lat temu...  
Olśniewała urodą... Jej słodki zapach wypełnił każdy kąt mojego mieszkania.  
Jej Fioletowo czarne włosy powiewały w chłodnym korytarzu...  
-No co się tak gapisz, hee? -powiedziała nieco ironicznie, żując gumę.  
-Ja dalej nic nie rozumiem, Niki... Jakim cudem? Skąd? -odrzekłem niepewnie.  
Ona lekko się uśmiechnęła, i delikatnie mnie trącając, weszła i zamknęła drzwi.  
-Napijesz się czegoś?
-A whisky masz?
Spojrzałem głęboko w jej oczy.  
Błękitne spojrzenie...  
-Sam wypiłeś... Wiedziałam. Zawsze miałeś ciąg.  
Odezwała się z uśmiechem na twarzy.  
-No... No tak wyszło. Miałem doła, wczora...  
Nie dała mi dokończyć, kiedy się wtrąciła:
-Przecież wiem... Twój kumpel, Marc... Wpadł. Wydał Cię... Pakuj manatki i w drogę.  
Śmiertelnie poważna, powtórzyła:
-No dalej... Masz jakąś walichę, co?
-Pewnie... Ale co będzie z Kate?
-Jest już duża. Da sobie radę, spokojnie.  
Wszystko to, co było mi niezbędne zniosłem z nią na dół...  
Moim oczom ukazał się piękny Volkswagen T2...  
Śliczna, zielona perelka.  
-Skąd to masz? -zapytałem.  
-Staruszek kopnął w kalendarz... Taki mały spadek sobie wzięłam. -odpowiedziała, uśmiechając się szyderczo.  
Zawsze była zwariowana...  
-Dobra, nie ma czasu. Zostaw klucze w skrzynce i lecimy...  
Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w drogę.  
Nie wiem, ile to trwalo... Kilka, może kilkanaście godzin w trasie.  
Co chwila zerkałem kątem oka na jej rozpromienione oblicze.  
Fajka za fajką, czysta, spływająca po policzkach. Taka właśnie była :)
Głośna muzyka wypełniała cały wóz.  
Długa, szeroka droga. Nie mam pojęcia gdzie byliśmy.  
Pierwsze skojarzenie... Meksyk?
"Nie możliwe... " -pomyślałem.  
-Niki... ? Gdzie jesteśmy?
-W Australii, głombie! -powiedziała śmiejąc się donośnie.  
"Element eighty - broken promises" -rozbrzmiewał wszędzie.  
Otworzyłem okno i wystawiłem głowę...  
Tak zaczęłą się nasza podróż...  

-Niki, robimy Pit Stop... Muszę na kibelek.  
-Oj no weź nie gadaj. Nie dużo nam zostało... wytrzymasz.  
-Serio... Zjeżdżaj, bo zamoczę Ci karoserię!
Popatrzyła się na mnie z niedowierzaniem.  
Zjechaliśmy na jakąś polną drogę, która według znaków, prowadziła do starej karczmy.  
Goniłem za potrzebą, więc jakoś szczególnie nie przejmowałem się jej jakością.  
Dojechaliśmy do małego, drewnianego budynku.  
Wyglądał na spokojny i opuszczony.  
Obszedłem go dookoła, w międzyczasie Niki pociągnęła głębokiego łyka ze szklanej butelki, mówiąc:
-Nic tu nie ma, lecimy dalej!
-Poczekaj chwilkę... -odparłem.  
Otworzyłem drzwi i ku mojemu zdziwnieniu, w środku tętniło życie.  
Kilkanaście osób grających w partyjkę pokera.  
Barman polewający kolejnym klientom.  
Pod sufitem unosił się gęsty dym.  
-Hej, Niki! Chodź to zobacz! -zawołałem po cichu.  
Jej ognisty temperament nie pozwolił mi długo czekać... Zamknęła wóz i weszła do środka.  
-Konkretnie, chłopie... -powiedziała z miną zwycięzcy.  
-Nie mamy czasu na imprezę, przyszedłem tylko się odlać!  
-Tylko coś zrobię, sekunda. -zawołała, odpychając mnie na bok.  
Jednym, zgrabnym ruchem sięgnęła za bar, i nie zważając na barmana, zabrała trzy butelki szkockiej whisky.  
-Zwariowałaś?!
-Nie widziałeś go? Totalny idiota... Nawet nie wiem, czy dobrze zajażył co się stało. -wyszeptała z uśmiechem.  
I w ten sposób, dzięki mojej kochanej Niki, musiałem czekać do następnego postoju. Mój pęcherz coraz głośniej wołał
o pomstę do nieba!
Wsiedliśmy... Nie zdążyłem zamknąć drzwi, a już ruszyła.  
Pomimo swojego obecnego stanu, trzymała się dzielnie drogi.  
Byłem pełen podziwu.  
Pot zalał mnie całego... Okropnie duszno i gorąco.  
Pusta droga...  
Tylko ja i Niki... Jej grzywka zawiewała przy otwartym oknie, a w powietrzu unosił się zapach kradzionego trunku.  
Jedna myśle nie dawała mi spokoju... Co teraz by się ze mną działo, gdyby nie ona?
"Jestem jej winny dozgonną wdzięczność" -pomyślałem.  
"I paczkę Marlboro" -dodałem pod nosem.  
Słońce pomału zaczęło chować się za choryzont... Wiedziałem, że już nic nam nie grozi.  
Wszystko dzięki niej... Mojej Niki sprzed lat.  
Zrobiło się ciemno. W oddali swiatełka.  
-Jesteśmy! -wrzasnęła.  
Poderwałem się do góry i odpowiedziałem:
-Już? Teraz? I gdzie się teraz zatrzymamy?
-O to się nie martw, głombie... Będziemy mieszkali w ogórku.  
Chwilkę zastanawiałem się nad tym, co miała na myśli...  
-W samochodzie? -zapytałem.  
-Taa... Masz jakiś inny pomysł? -odrzekła, poczym usiadła wygodnie i odpaliła skręta.  
Zawsze postrzegałem ją jako grzeczną dziewczynkę... Ale teraz sprawa diametralnie się zmieniła.  
"Zbuntowana i szalona. Taką ją zapamiętam. " -pomyślałem.  
W aucie było wystarczająco dużo, to fakt.  
-Zgaś to... Będą z tego problemy.  
-Nie dramatyzuj... Otwórz swoje okno i po sprawie.  
Mijaliśmy kilka małych wsi.  
Spokojnie, cicho...  
Nagle dookoła światła... Czerwone i niebieskie, na zmianę.  
Spojrzałem za siebie.  
-Psy! Co teraz? -krzyknąłem.  
-Siedź cicho i zapnij pasy -odrzekła.  
Zrobiłem jak kazała.  
Gwałtownie przyspieszyła.  
Uderzyłem o zagłówek.  
Ona z uśmiechem na ustach zaczęła zwodzić policję.  
-Nie damy rady... Wyrzuć to co masz i się zatrzymaj! -wyszeptałem nerwowo.  
-Nie ze mną te numery... Co masz w walizce?
-Tylko ciuchy.  
-Pokaż mi je na sekundę.  
Kierownice złapała nogami i zaczęła agresywnie szukać czegoś w moim bagażu.  
-Co Ty wyprawiasz? Zwariowałaś?!
-Otwórz okno...  
Bez wahania zrobiłem, o co prosiła.  
-Teraz się zabawimy, koleszko!

Anonymouse

opublikował opowiadanie w kategorii sen, użył 5005 słów i 28148 znaków.

2 komentarze

 
  • barabaku0

    Acha, jeszcze jedno: poszło na fejsa :D  :faja:

    26 mar 2013

  • barabaku0

    Kurde, już koniec? No weź nie świruj, facet, pisz dalej :D

    26 mar 2013