Witajcie!
Wybaczcie mi, że tak długo tu nie zaglądałam, ale miałam ku temu określone powody. Teraz przynajmniej wiem, że ilekroć pomyślę ,,To nie może spotkać mnie” Nie ma poparcia w życiu codziennym.
Ale od początku.
Przy końcu lipca wzięliśmy kredyt na kupno samochodu. Nic specjalnego, choć dla mnie fura. Peugeot 47 z 2004 roku. Ekonomiczna jazda na gazie (za 92 złote robie 336 km przy cenie 2,20zł), ale i o to nie chodzi. Chodzi o sam kredyt, który z uporem dostaliśmy. Mąż mówił, nie wyciągaj pieniędzy, póki nie będzie nagranego samochodu. Powtarzał mi to z tydzień, aż sama się wkurzyłam, bo przecież też jestem rodzicem, więc równie dobrze pieniądze mogą leżeć u nas w domu. Nie wiem, dlaczego miałam takie przekonanie, ale słuchajcie, mąż gada nie wyciągaj, i tak pojechała i wyjęłam półtorej tysiąca, bo taki mam limit. Mąż pyta, nie wyciągasz? Nie, mruczę, aby się nie zdradzić. Potem jeszcze raz i jeszcze raz i słuchajcie. Tydzień mija, a ja mam cała kasę w domu i buch!!!
Haker włamałam się na nasze konto!!!
Chciałabym ujrzeć minę, gdy widział pozostałe siedem złotych, ale minę mąż miał lepszą, gdy mu o tym powiedziałam. Wkurzał się na siebie, że nie kazał mi wyciągać, więc mu powiedziałam, że ja i tak wyciągnęłam…
Wierz kobiecie, bo nie wiem, czy to zrodzenie losu, czy cokolwiek chciało, abym wyciągała te pieniądze i trzymała w domu.
Ale to nic. Mija trzy tygodnie, gdzie w tym czasie robie całe stosy przetworów, dżemy z jabłek, gruszek, brzoskwiń, śliwek, soki, kompoty i tarte pomidory na pomidorówkę, ogórki kiszone na ogórkowa i takie tam, gdy nagle chce wejść na nasze konto i spojrzeć, czy wypłata wpłynęła, a tu bach!
Znów jestem zablokowana!
Cholernik chciał się włamać pop raz drugi. Znów wizyty w banku (pko) i okazało się, że podpiął się pod nasz adres ip komputera i widział wszystkie operacja jakie wykonywałam. Miałam dwa dni na usunięcie piętnastu lat życia z naszego komputera, miliony zdjęć i dokumentów musiały przez dwa dni zostać wymazane!
Wierzcie, lub nie, całe dwa dni do 23 siedziałem na komputerze, drukowałam zdęcia i przesyłałam na trzy poczty, które założyłam.
Udało się, ale miałam już dosyć. Jak by tego było mało, mąż z synem (od kanały you tobe) robili sobie wiatkę dla naszych Kuzek, gdy patrzą, a jedna z nich włożyła głowę w sznurek drugiej i tak ją przydusiła. Syn w szoku całkowitym, bo to była nasz ulubiona i pierwsza kózka Grażynka, sam dobił zwierzę i poćwiartował. Uporał się z tym w pół godziny i potem się załamał. Mięso daliśmy mojemu tacie, bo żadnemu z nas by nie przeszło przez usta, ale przez kilka dni nikt nie chciał jeść mięsa, a i sam apetyt nam odszedł na jakiekolwiek jedzenie. Grażynka była z nami prawie trzy lata, ale to była idealna kózka, która zawsze nas pocieszała. Miała takie śmieszne jedno wymię długie do ziemi, a drugie króciutkie. Kupiliśmy ją zabiedzoną z kilkunastocentymetrowymi racicami. Była wyczesana prze nas, miała pedikiur i manikiur. Od kieliszka szklanki rozdoiliśmy ją do litra. Była głaskana, przytulana i tak śmiesznie mruczała, gdy brało się ją za wymię. Buzię miała krzywą, a gdy jadła przekrzywiała ją jeszcze bardziej. Wiemy, że z nami była bardzo szczęśliwa, bo sama to okazywała. Przychodziła na zawołanie swojego imienia i kopytkiem opierała o nasze nogi, aby ją pogłaskać. Uwierzcie mi, że to zwierzę miało i serce i rozum niemal człowieka. Aż łza się w oku kręci, gdy o tym piszę, a co dopiero, gdy o tym myślę. To był członek naszej rodziny i pociecha dla przybyłych w jakichkolwiek sprawach. Rozbrajała uśmiecham nas wszystkich, a mruczeniem dodawała otuchy, że nie wszystko w życiu stracone. Że będą w całkowitym bagnie, jakim ona miała stworzone wcześniejsze warunki, można wyjść na prostą. Że jest ktoś na kogoś wcześniej bądź później można liczyć. Że pomoc nadejdzie, tylko trzeba trwać…
Przyszła uboga i zaniedbana, a zrobiliśmy z niej niemal człowieka.
Kochaliśmy ją…
Teraz w zamian jest druga dwuletnia Zosia, która też ma krzywą buzię, jednak nic nie zmieni faktu, że Grażynka była i pozostanie tylko jedna.
Ktoś powie, dlaczego jej nie zakopaliśmy?
Nie wiem. To był taki szok…
Nie potraficie sobie wyobrazić naszych odczuć, gdy zobaczyliśmy ją w ostatnim tchnieniu. Ostatni oddech wydała mojemu synowi, który ją reanimował z mężem. Nic ją jednak nie przywróciło do życia…
Mogę sobie tylko wyobrazić, że w niebie ma lepiej…
2 komentarze
AnonimS
Zestaw na tak. Dobrze ze klopoty poza Wami ( mam taką nadzieję). Synowi wytlumacz ze dobrze zrobił i skrócił zwierzakowi cierpienia. Zeby sie mlody nie załamał. Z czasem czlowiek nabiera dystansu jak się traci najblizsze osoby i zwierzaki. Pozdrawiam serdecznie
Ewelina31
@AnonimS Dziękuję za wsparcie
AuRoRa
Niebezpieczna historia, wszędzie trzeba uważać. Szkoda zwierzęcia, najgorzej jak się ma uczucie, pielęgnuje a tu taka tragedia. Za psem czy kotem się płacze, tak że nie dziwię się wcale, że i kózka potrafiła wywołać takie wzruszenie.
Ewelina31
@AuRoRa Dzięki za zrozumienie ;-)