Ratownik

RatownikZ podziękowaniem dla pewnego ratownika

Od samego rana widział, że coś się wydarzy. Jeszcze zanim otworzył oczy, to już to wiedział. Rzadko mu się zdarzały mu się takie przeczucia, ale ufał im. Postanowił nie kusić losu. Zamierzał cały dzień spędzić w domu. Wszystko szło gładko. Siedział przed kompem i zdobywał kolejne punkty w głupawej grze.
Dochodziła dziewiętnasta. Powoli zaczął już wierzyć, że tym razem los się odwróci. Ludzie ciągle pamiętali stare porzekadło o tym, że święty Jan chrzci wodę. Szczególnie podpici ludzie. Odkąd został ratownikiem, co roku tego dnia wyciągał topielca. Dokładnie dziesięciu. Miał dość. Nie chciał kusić losu. Nie chciał jedenastego trupa. Czasem śniły mu się twarze, tych których wyciągał, najczęściej szesnastoletniej dziewczyny. Leżała zaplątana w sieć zastawioną przez kłusowników. Miała długie włosy. Nie zdjęła nawet butów. W ręku mocno coś zaciskała... Przeklęty zielony wisiorek. Otrząsnął się. Nie zamierzał przywoływać wspomnień. Chciał cieszyć się jednym z pierwszych dni lata. Właśnie doszedł do czterdziestego dziewiątego poziomu.  
Dziewiętnasta dwadzieścia osiem. Ten z zeszłego roku założył się z kolegami, że przepłynie jezioro. Nie widział o Czarcim Wirze. Nikt przy zdrowych zmysłach nie pływał tamtędy. Pijani nie mają zdrowych zmysłów. Pięćdziesiąty pierwszy poziom zajął mu więcej czasu niż myślał.  
Dwudziesta zero pięć. Uda się, uda się. Podobno, jak człowiek czegoś bardzo chce, to musi się udać. Ten mały blondynek chciał udowodnić, że jest najlepszy na świece, że niczego się nie boi. Skoczył ze skały. Mówią o niej skała samobójców. Lekarz twierdził, że zmarł przed uderzeniem w wodę na atak serca, że nic nie mogło go uratować. Miał wadę. Cholerny mały... Cały czas pięćdziesiąty pierwszy poziom.  
Dwudziesta dziesięć. Wibrujący w uszach dźwięk telefonu przerwał ciszę. Na ułamek sekundy zastygł. Wiedział, kto dzwoni.  
- Bierz piankę i goń na pomost – usłyszał w słuchawce.
Nie pytał. W ciągu niespełna minuty był nad wodą. Pospiesznie wkładał kombinezon. Na  brzegu zebrał się całkiem pokaźny tłumek, Stojący na pomoście starszy pan wyglądał na zrozpaczonego. Pokazywał kijem. Wszedł do wody. Mimo że to początek lata było zimno. Powoli oswajał się. Pianka nie dawała pełnej izolacji, ale chroniła. Zanurkował. Pod wodą było ciemno. Żałował, że nie ma żadnej latarki. Nie widział kompletnie nic. Wynurzył się. Było płytko. Woda sięgała mu do szyi. Spokojnie dotykał dna.  
- To była chwila - mówił starszy pan.- Leżała na pomoście. Spadła.
Pomyślał, że musi leżeć w pobliżu. Tu nie było silnych prądów. Zaczął delikatnie przeszukiwać dno nogą. Nic innego nie przychodziło mu do głowy. Ciągle trafiał na muszle. Nawet nie przypuszczał, że jest ich tyle. Bezcenne sekundy mijały szybko. W końcu trafił. Wiedział od pierwszej chwili, gdy wymacał ją palcami stóp, że to ona. Nabrał powietrza w usta i powoli zaczął się pochylać. Nie chciał jej stracić. Jeszcze chwilę i ją miał. Szybkie wynurzenie. I po chwili podawał już ją na pomost. Nie pamiętał nawet, jak wyszedł. Na brzegu stał starszy mężczyzna. Miał łzy w oczach.  
- Nie wiem jak panu dziękować. Nie wiem jak się odwdzięczę. Komórka to nic, ale karta tam mam kontakty z ostatnich dwudziestu lat. Moja firma... - mówił.
- Proszę kupić dla nas latarki do nurkowania pod wodą – przerwał mężczyźnie.  
Był z siebie zadowolony. Po raz pierwszy w świętego Jana coś uratował. Chociaż komórka pewnie nie będzie nadawała się już do użytku...

Przeklenstwo

opublikowała opowiadanie w kategorii inne, użyła 657 słów i 3744 znaków.

3 komentarze

 
  • AnonimS

    Tak trzymaj. Pozdrawiam

    23 sie 2019

  • agnes1709

    :eek: Zajebiście!:lol2::bravo:

    17 sie 2019

  • Jasiek

    Za grosz erotyzmu. Ale w sumie niezle

    17 sie 2019