Paranoja

Paranoja. Czyli usystematyzowane urojenia prześladowcze oraz oddziaływania. Piękna definicja, czyż nie? Paranoikiem można nazwać każdego, bo każdy zna inną definicję tego słowa. Dla mnie paranoikiem jest ktoś kto ucieka przed niczym i zachowuje się nie tak jak kiedyś. Whisky na razie nie ubyło, a papieros się spala, opieram się, trzymając rękę na nasadzie nosa, oraz zastanawiając się co porabiają moi pacjenci w chwilach nie leczenia się u mnie. Wracając. Choroba ta nie występuje dosyć często, chociaż wielu szanownych panów doktorów itepe mogłoby skusić się o stwierdzenie, że choroba ta jest znacznie bardziej popularna niż zwykłe przeziębienie! Wypiłem trochę whisky ze szklanki. Dlaczego uważają, że jest częstsza? Ponieważ w ich mniemaniu każdy ma paranoję! Może to i prawda? Sądząc po nich to każdy jeden z nich ma paranoję, he he. Różne poglądy wypowiadane przez chorych nie mają styczności z prawdziwym światem. Czyli dzieci też mamy nazwać paranoikami? Bo twierdzą, że pod ich łóżkami czyhają potwory? Że żyją pośród magicznych elfów? Że to co zjadają na śniadanie, to nie płatki lecz jakaś elfia kaszka manna?! Nie, wyprą się. Świnie z pensją rzędu paru dziesięciu tysięcy euro. Porządnie zaciągam się śmiercią w bibule i biorę łyczek trunku. Przejeżdżam lewą ręką po włosach. Och, jak chciałbym powrócić do lat dziewięćdziesiątych. Tam gdzie królowały dragi, alkohol i rock'n'roll. I kiedy miałem własny band. I kiedy byłem jeszcze w liceum. W pieprzonym, kochanym liceum, nie na studiach psychologicznych. Wlewam w siebie łyk kończący porcję whisky w szklance. Patrzę teraz na mojego wspaniałego stratocastera, którego używałem do moich wariackich solówek na scenie. Szkoda, że nie wypaliło. Dokończam papierosa, gasząc go w popielniczce. Ale wracając. A w zasadzie po chust mam dalej pisać o tej pieprzonej chorobie?! Zagłębiłem się lekko w swojej przeszłości i nici z pracy doktorskiej. Ale bym dopiekł tym gnojom z ministerstwa zdrowia. Wstaję z mojego wspaniałego, ładnie wykończonego krzesła. Co z tego, że po dwudziestej trzeciej. Muszę się wyżyć. Gdzie moje tabulatury?! Podnoszę grubą czarną teczkę i zaglądam do środka. A tu są. Co by tu zagrać. Jakieś "nasze" przeboje, w całości napisane przeze mnie. I to dlatego zespół nie wypalił. Bo tylko JA się nim przejmowałem. Chłopaki woleli odpuścić sobie po dłuższym czasie. A mogliśmy mieć sławę porównywalną do Nirvany! A wszystko diabli wzięli! Przez tych dupków! Gram ostry kawałek, bardzo dobry z resztą, który kończy się po jakimś średnim czasie. Dobra, trochę się wyżyłem, gdyby nie oni, nie poszedłbym na studia i to by było lepsze. Być sławnym i nie iść na studia. Ach, błogie życie gwiazdy. Szkoda, że Cobaina nie ma już z nami. Panie świeć mu nad duszą. Zapalam kolejnego papierosa. Jedynymi problemami w mojej pracy, nie są pacjenci oraz ich kasa. Lubię moich pacjentów, no przynajmniej niektórych. Lubię pana Johnsona. Nie chodzi o wokalistę AC/DC tylko pana nadzianego z Whilton street 43. Ma dwie córki. Jedna diva, druga miła. Chętnie bym ją, tę miłą, przeleciał. Ale nie dane mi będzie. Gra w trochę znanym zespole. A skąd wiem, że miła? Pan Johnson mi opowiadał historie z jej życia. Kiedy powiedziałem, że chciałbym z nią pogadać, pan Johnson zrobił wielkie oczy i rozdziawił usta. Mimo paranoi całkiem dobrze myśli. Gram kolejny ostry kawałek. Chyba popadam w alkoholizm. Dlaczego? Coraz częściej mi się chce sięgnąć po whisky. Niedobrze, niedobrze. Trzeba temu coś zaradzić. Iść do psychologa albo coś. Nie no. Aż takiego problemu nie mam. Gorzej jakbym miał codziennie brać miał herkę, która znajduje się u mnie w szafce. O szlag! Napisałem to. Możecie se dzwonić na policję. Mnie to tam guzik. Przynajmniej pobędę z dala od psychologii. Dzień za dniem ciągnie się dłuuuuugo przez tę naukę. Aż chciałbym sobie zdać sprawę kim jestem. Czy rzeczywiście psychologiem, który kiedyś chciał zabrać Cobainowi sławę z przed nosa czy brudnym bezdomnym, który ma paranoję? I nagle się obudziłem. Stojąc na krawędzi depresji. Stojąc na krawędzi mostu, miałem sen. Przez lekarzy zwany paranoją. Ciekaw jestem jaki miałbym sen, gdybym poleciał w dół do wody? Może chciałbym się przekonać? Zawsze to coś lepszego niż jakiś doktorek, który jest przeciwny całemu światu. Ale dlaczego podobieństwo do Nirvany? Szybko spoglądam na odtwarzacz. Ano tak. Bo leci Nirvana. I wszystko jasne. Znowu szybko spoglądam tym razem na wodę. A skocze sobie. Pożegnam świat, prądzik mnie popieści. Chociaż wolałbym umrzeć jak Cobain. Umrzeć, nie to słowo. Wolałbym zabić się tak jak Cobain. Ale zezwolenia na broń nie mam, a nawet gdybym miał to i tak by mnie stać nie było. Już samo kupienie odtwarzacza to był cud. Kupę kasy trzeba było uzbierać. Robię krok do tyłu. Nie skoczę. Nie teraz. Muszę obudzić w sobie jeszcze raz ten sen. Ten z doktorem. Chcę dowiedzieć się jaki był koniec. Wtem słyszę strzał. Słupieję. Oczy wywracają się do góry nogami. Kolejny sen, to dobrze. Oby ten z doktorem. Wchodzę do jakiegoś pomieszczenia. I widzę. Doktor strzelił sobie w łeb. Hmm, bardzo oryginalnie. I koniec snu. No i bardzo dobrze. Ten doktorek i tak był głupi. Chociaż to ja byłem nim. Hmm, czyli to JA jestem głupi. W sumie może być. Czemu by nie. Dobra, skoro już raz się zabiłem to zrobię to znowu, dlaczego nie. Zrobienie jednego kroku, potem drugiego. Dobra, jestem na balustradzie teraz wystarczy skok. Odepchnięcie się od barierek. Lot krótki, ale dziwny bo widzę siebie zza pleców. O nie. Zakończenie snu. Boże. Kiedy to się skończy?! To jest jakaś pojebana świadoma paranoja?!? Pobudka twarzy leżącej na biurku. Wyjmuję scyzoryk z szuflady. Czemu on jest cały we krwi? Czemu w moim domu jest ciemno? Przecież dopiero 21, moi rodzice jeszcze nie śpią, o tej godzinie. Wstaję od biurka i idę powolnym krokiem do salonu. Nie dość, że powolnym to jeszcze chwiejnym. Światło zgaszone. Widzę tylko dwa małe czerwone punkciki. W miejscu gdzie powinna być kanapa. Biorę wdech i próbuję zapalić światło. Nie działa. Podchodzę do kanapy. Widzę sylwetkę ciała któregoś rodzica. Przejeżdżam ręką po szyi. Cała we krwi. Odsuwam się natychmiast i nadziewam się na krzesła. Punkciki patrzą na mnie i powoli podnoszą, podchodzą do mnie coraz bliżej i bliżej. Słyszę śmiech i czuję jak nóż wślizguje mi się pod grdykę, przekręca i wyślizguje. Padam na kolana i znowu mi się sen oddala. Czy to się kiedyś skończy?!

Sabbath

opublikował opowiadanie w kategorii inne, użył 1198 słów i 6801 znaków.

2 komentarze

 
  • Sabbath

    Good one :D

    16 sie 2014

  • Astarte

    Wiesz jaki komentarz tu pasuje? PARANOJA! :D Nic innego mi do głowy nie przychodzi  :rotfl:

    16 sie 2014