Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!

Ona?

*
                                        Ona?


     Szare miasto, szare ulice, szarzy ludzie i szara kamienica nr 5, tylko drzwi frontowe ma czerwone. Na piętrze, na końcu długiego wąskiego korytarza, szare drzwi, bez tabliczki, imienia i nazwiska, tylko połówka z cyfr 2 i 0 sygnalizuje kolejny lokal, wśród mrowia pozostałych, anonimowych. Na zewnątrz cisza. W środku natrętny dźwięk starego, stylowego telefonu…początek czegoś. Coś będzie (jest) impulsem, by zacząć nowy dzień. Robercie, to koniec! Od jej gadania puchło mu ucho, czuł niesmak w buzi. Dzisiaj przyjadę po resztę moich rzeczy. O 17:00. Będziesz czy mam wziąć ze sobą klucze? Nawet nie wie, kiedy odłożył słuchawkę. Mimo to wciąż słyszał jej paplaninę. Kot na parapecie znów krwawił z uszu. To już czwarty raz w tym tygodniu. Durny kocur, nie ma nic lepszego do roboty?  
Zapalił papierosa. Przez chwilę gapił się w martwy punkt. Myślał chyba  
o Niej. Jeszcze 48 godzin temu JEGO, teraz już tylko BYŁA.  
Była dla niego wszystkim, o ile wszystko w ogóle istnieje. Zamówił taksówkę na za 40 minut. Wypił duszkiem pół butelki mineralnej. Poczuł przyjemne wibracje w prawej kieszeni spodni. To znowu Ona. Czego chce?  

     Facet musiał być nowy, bo woził ze sobą rozwinięty na przednim siedzeniu plan miasta. Dddoookąd prze Pana? Sepleni - pomyślał. To dobrze, przynajmniej nie będzie truł dupy. Przed siebie, póki co. Dalej pokieruję. Najpierw muszę pomyśleć.  
Facet działał mu na nerwy, choć nic nie mówił i jechał zgodnie z jego niezdecydowaniem. Nie pasował mu na taryfiarza. Zamyślił się. W radiu Lennon nucił swój nieśmiertelny „Imagine.” Taksówkarz zaczął mu wtórować. Dziwne. Nie seplenił i nie fałszował. Brzmiał całkiem dobrze. Spytał czy może zapalić. Usłyszał odmowę w głosie. Kazał mu się zatrzymać na rogu Mickiewicza i Słowackiego. Tutaj wysiadł. Długo stał na chodniku i martwym wzrokiem wpatrywał się w sikającego po drugiej stronie ulicy szaro-brudnego kundla. Ten to ma dobrze - powiedział sam do siebie. Sięgnął do kieszeni kurtki po fajkę Marsów i srebrną zapalniczkę z wizerunkiem Jamesa Deana. Ruszył przed siebie. Pomimo wiosny, przeszywał go chłodny wiatr. Zapiął kurtkę aż pod szyję, wolną rękę włożył do kieszeni spodni. Bezmyślnie mijał przechodniów. Z rozkoszą zaciągał się ulubionym papierosem. Z letargu wy budziły go kolejne wibracje telefonu. Jeśli to znowu Ona...Dzwonił Jakub, stary dobry kumpel. Uszanowanie brachu! Zapraszam na kolejkę browara i partyjkę szachów, co ty na to? Klub „COLUMBO” za 20 minut. Nie chcę nawet słyszeć odmowy. Łapa.” Z Jakubem lepiej nie dyskutować. Na słowa jeszcze nikt z nim nie wygrał. Nie miał wyboru. Zawrócił i skręcił w lewo. W środku pomimo wczesnej pory, było już tłoczno. „COLUMBO” to ulubiona speluna leserów, kanciarzy, mataczy i piwoszy. Lubił to miejsce. Czuł się tutaj lepiej niż w domu. Jakub siedział tam, gdzie zawsze. Stolik w prawym rogu, blisko męskiego wychodka. Miał słaby pęcherz i chore ciągoty do piwa. Ten stolik należał tylko do jego i współtowarzyszy, których nagminnie zapraszał na szachy. Niepozorny, mały Jakub. Nikt mu nie podskoczy. Nikt nie zajmie jego miejsca. Siał popłoch niczym gangster, choć miał gołębie serce.  
Minął dopiero nieco ponad kwadrans, a ten luj już zdążył zamówić trzecią kolejkę  
i rozegrać partyjkę z Pawłem, właścicielem klubu. Podziwiałem tego drania i cholernie zazdrościłem mu mocnej wątroby. Wypatrzył mnie przy barze, gdy kupowałem fajki. Roberto, Mój Bracie! Zapraszam do mojego królestwa! Zawsze tak mnie witał. Siadaj, siadaj...które twoje? Białe? Czarne? Pytanie retoryczne. Jego zawsze były białe. Znów przegrałem.  
Jakub chyba zawsze wygrywa. Jest świetny logicznie i taktycznie. Zamówił następną kolejkę. Odstawił szachownicę. Przechylił kufel. Opróżnił go do połowy. Przetarł usta spraną materiałową chustką i wbił wzrok w blat.  
Nigdy nie patrzył swojemu rozmówcy w oczy. On chyba lękał się ludzi i jednocześnie przyciągał ich jak lodówka magnez. Dziwne, cykor, którego bali się wszyscy  
(wszyscy = stali bywalcy „COLUMBO”). Wiedział o mojej sytuacji z Anną. Jak się sprawy mają? Źle, nie za dobrze. Dziś przyjedzie po resztę swoich rzeczy. No stary, nie zazdroszczę. Czyli co, straciłeś ją? Straciłem. Ale czy kiedykolwiek była moja? Tylko nie filozofuj. Nie czas i miejsce na to. Kochasz ją? Dobre pytanie...kręci mnie jej ciało,  
a dusza? Dusza jest pusta, pusta i uboga. Jaka jest w łóżku? Niewinna jak dziewica  
i zabójcza jak rasowa suka. Ideał co? Taaa...Będziesz o nią walczył? Broń jest, ale naboi od dawna już brak. Kup nowe. Może...muszę pomyśleć. No stary, na to już chyba za późno, nie sądzisz? Może...może...może...Na mnie już czas. Mam coś jeszcze do załatwienia na mieście. Trzymaj się. Zadzwonię do ciebie jutro rano. No...Wyszedł. Stał chwilę przed „COLUMBO”. Nie bardzo wiedział, gdzie ma iść i co robić. Zegar na wierzy kościoła wybił 13:30. Za 3,5 godziny przyjdzie.  
Muszę gdzieś pójść, pobiec, pojechać. Niedaleko stąd był Park Miejski. Skręcił w lewo. Odnalazł wolną ławkę. Zapalił papierosa. Czuł jak dym cudownie wypełnia jego płuca. Oddychał pełną piersią i nieśmiało uśmiechał się do siebie. Jakby przez mgłę usłyszał Przepraszam...wolne? Mogę się przysiąść? Wrrr...akurat teraz. Czy w tym mieście już nie można zaznać spokoju? Mężczyzna wzruszył ramionami, usiadł szybko aczkolwiek ostrożnie. Milczeli. Patrzyli gdzieś w bok. W dal. Nieznajomy zapalił skręta i wyciągnął puszkę coli. Mruczał coś do siebie. Wkurzał go. Ma Pan żonę albo dzieci? Spojrzał na niego z ukosa. Co go to obchodzi. Wariat, szuka kompana do pozbawionej sensu rozmowy. A można mieć to albo to, z osobna, do wyboru? Można. Myślałem, że żona i dzieci to jedność, a nie oddzielne elementy. A jednak. A Pan ma? Mam. I to i to czy tylko to? Tylko to. Gada od rzeczy. Ale przynajmniej nie nudzi. Czyli? Mam...dzieci...A żona gdzie się podziała? A nie wiem. Nigdy nie obchodził mnie jej los. Pewnie gdzieś się teraz szwęda. Może nawet i nie żyje? Nie żyje? Jak to? Ma Pan z nią kontakt czy nie? Niee. Widzę, że dobrze z tym Panu. A dzieci? Nie tęsknią za mamą? Nie, nawet jej nie znają.  
Jak to? Tak to...to dziwka, która zrobiła mi dobrze x lat temu i tyle. I tyle? Wyrzekła się dzieci? Podrzuciła pod drzwi kamienicy, w której mieszkają nawiedzone siostry zakonne ze zgromadzenia jakiegoś tam braciszka. Hmm, to chyba gorsze niż publicznie ich się wyrzec. Szmata! Sparaliżował ją strach. Zwierze, nie człowiek. Jak to się stało, że trafiły do Pana? Stał się dziwnie ciekawski. Dotąd nie interesowały go historie zwykłych ludzi,  
ta jednak miała w sobie coś, co go niepokoiło. Zwyczajnie. Siostry jakimś tam cudem doszły do tego, kto jest biologicznym ojcem. Nie wiem, zrobiły test albo co...potem zdobyły mój adres, nr telefonu i skontaktowały się ze mną niosąc dobrą nowinę.  
To śmieszne. Wcale nie chciałem tych dzieci. Prawdę mówiąc nigdy ich nie pokochałem, dziś je nienawidzę! No co Pan, to przecież Pańskie dzieci? Jest Pan dla nich ojcem! Z tych emocji aż podniósł głos. Nie mógł zrozumieć podejścia, postawy tego człowieka.  
Chyba po raz pierwszy w życiu nie pojmował czegoś w 100%, a już na pewno nie w sposób racjonalny. I co z tego? Bycie ojcem biologicznym, to nie wszystko. Trzeba się nim jeszcze czuć. Dojrzeć do roli. Ja zawsze byłem, jestem i będę wolnym człowiekiem. Tak mi dobrze! To mnie uszczęśliwia! Był Pan kiedyś szczęśliwy? Zna Pan to uczucie? Jest o niebo lepsze od najbardziej dzikiego seksu, jaki przyszło nam w życiu uprawiać. Jest najlepsze! Kompletnie oszalał. Ten człowiek jest zwyczajnie niepoczytalny. Nic nie odpowiedział. Z takimi ludźmi ciężko dyskutować. Ich racje są najważniejsze. Jednak bolało go to, co słyszał. Słowa tego człowieka raniły go niczym cios nożem zadany prosto w serce. Na szczęście na horyzoncie pojawiła się smukła kobieta, która zaczęła krzyczeć coś w ich kierunku. Nie bardzo mógł zrozumieć co. Szła w ich stronę. Krzyk był coraz wyraźniejszy. Karol! Karol! No tutaj jesteś, nareszcie, już myślałam, że przepadłeś na dobre. Ach, najadłam się strachu przez ciebie! Nie rób tego więcej, rozumiesz? Pewnie była jego przyjaciółką albo kochanką, bo żony przecież nie miał. Przynajmniej nic nie wspominał o ślubie z tą dziwką, z którą ma dzieci. Ładna sztuka. Zazdroszczę skurczybykowi. Gdzie taką wychaczył? Piękna nieznajoma była wysoką, szczupłą blondynką o klasycznych delikatnych rysach twarzy. Bez śladu makijażu, nie potrzebowała go, malowała ją natura. Puszyste blond włosy opadały swobodnie na plecy, a nie sforna grzywka przysłaniała prawe oko. Miała na sobie obcisłe jeansy, biało-czerwone trampki, smukły T-Shirt z głębokim dekoltem i sportową bluzę. Była bardzo pociągająca. Poczuł ciepło i napięcie w spodniach. Stała naprzeciwko ławki i przez cały czas mówiła. Jej głos był niczym najpiękniejsza i najwytworniejsza melodia. Cudownie karmiła jego obolałe wcześniej uszy. Ocknął się z zapatrzenia. Zaczął kodować płynący z jej ust komunikat. Najmocniej Pana przepraszam. Karol tak zawsze. Zaczepia byle kogo i byle gdzie. Strasznie mi głupio z jego powodu. Pewnie naopowiadał Panu jakiś bzdur? Jeszcze chwila a rzuci się na nią jak wygłodniały wilk na owcę. Była doprawdy piękna. Skądże znowu, mówił same ciekawe, choć niepokojące mój umysł rzeczy. A Pani to...? Jego żona? Nie. Kochanka, przyjaciółka, jak myśli większość też nie. To kim Pani jest dla niego? Jestem jego siostrą, przyrodnią siostrą. Odkąd zachorował nie odstępuję go na krok. Oddano mi go pod stałą opiekę. Dziś po raz pierwszy wymknął mi się z centrum handlowego. Zawsze nudziły go zakupy, a ja przecież musiałam kupić coś na obiad, bo lodówka świeci i śmierdzi pustkami.  
Zaraz, zaraz, chwila...powiedziała Pani odkąd zachorował? No tak, Karol jest chory na schizofrenię od 10 lat. Nie mógł Pan tego wiedzieć, ale niech zgadnę opowiedział Panu historię swojej niedoszłej żony-dziwki i dzieci, które porzuciła? Tak, dokładnie tak...skąd Pani wiedz...Och, każdej napotkanej osobie o tym opowiada. Bo widzi Pan, on ją sobie wymyślił. Tak naprawdę mówiąc Panu o tym wszystkim, rozmawia z nią bezpośrednio, czy też mówi do niej. W Panu i w każdym innym człowieku widzi ją i tylko ją. Niespełnioną miłość sprzed lat, kiedy był jeszcze zdrowy. Chce ją w ten sposób upokorzyć, ukarać, choć przecież nie ma za co. Prowadząc z Tobą, przepraszam z Panem konwersację niejako przez innych mówi do niej. My zdrowi nigdy tego nie pojmiemy. Rozmawia z nią już w ten sposób od dobrych 7 lat. Twierdzi, że nadal jeszcze nie przemówił jej do rozsądku, że niczego nie zrozumiała...dlatego wciąż to kontynuuje. Nie wiem, naprawdę nie wiem ile lat będzie musiało jeszcze upłynąć żeby w końcu zakończył to wszystko, „uśmiercił” ją wymazując ze swojego życia i umysłu. Przepraszam, że przerwę. A leki?  
W niczym nie pomagają? Miały pomagać, ale on nie bierze ich w określonej ilości i nie wtedy, kiedy powinien. Oszukuje mnie, a ja nie potrafię z tym walczyć. Zamilkła na dłuższą chwilę. Zauważył łzę w kąciku oka. Wstał i otarł ją palcami prawej ręki.  
Nie wzdrygnęła się nawet, nie odepchnęła go. Zupełnie tak jakby na to czekała. Uśmiechnął się nieśmiało. Ona odwzajemniła uśmiech, pokazując idealnie proste i śnieżnobiałe uzębienie. Czuł, że się w niej zakochuje. Nigdy przedtem nie doświadczył czegoś tak pięknego. Nawet Anny nie pokochał tak szybko. Karol spał na ławce.  
Nie interesowało go nic, co działo się dokoła niego. No tak, zasnął. Pomoże mi Pan go odprowadzić do domu? Sama nie dam rady...rozumie Pan zakupy itd. Robert, jestem Robert. Uśmiechnął się szarmancko i wyciągnął dłoń w jej stronę. Miło mi, a ja Ewelina. To jak będzie, pomożesz mi? Spytała puszczając zalotnie oko w jego kierunku. Z miłą chęcią, nie widzę problemu. A gdzie te zakupy? Zostawiłam je w sklepiku zaraz przy wejściu do parku. Poprosiłam sprzedawczynię żeby od czasu do czasu rzuciła na nie okiem. Rozumiem, no to chodźmy po nie zanim uprzejma ekspedientka zmieni jednak zdanie i postanowi obdzielić nimi klientów. Zaśmiała się w głos. Była jego Aniołem. Przy niej zapominał o Annie. O swojej do godziny 17:00 obecnej, jeszcze nie byłej. Gdzie mieszkasz? Nie daleko, na Brzozowej. Cholera, to przecież tylko ulicę dalej ode mnie. Że też wcześniej jej nie widziałem...rozmarzył się na moment. Podejdziemy czy wezwiemy taksówkę? Ze względu na Karola wygodniej byłoby gdybyśmy...Masz rację, wezwijmy taksówkę. Tym razem do celu dowiózł ich taryfiarz z prawdziwego zdarzenia. Może trochę zbyt gadatliwy, ale przynajmniej to co mówił, miało jakiś tam sens. Kazał Ewelinie zaczekać przed wejściem do bloku. Wniósł najpierw zakupy, a dopiero potem Karola. Trochę mu na to zeszło, bo dziewczyna mieszkała na czwartym z sześciu pięter, a stara zardzewiała winda z własnego widzi mi się, odmówiła posłuszeństwa. Gdy szli na górę, chwycił ją za rękę. Miał wrażenie jak gdyby należeli wyłącznie do siebie. Niezmiennie od wielu, wielu lat. Mieszkanie było skromne i małe. Dwa pokoje: jeden większy drugi mniejszy, prymitywny aneks kuchenny i łazienka, a w zasadzie klitka, która ją naśladowała. Położył Karola we wskazanym przez nią pokoju i zamknął drzwi. Pomógł jej rozpakować zakupy. Zaparzyła kawy. Rozsiedli się wygodnie na tapczanie. Włączyła radio. Nadawali akurat audycję z przebojami Abby. Niech będzie - pomyślał. Zapalił papierosa. Ona poszła po swojego. Gracja z jaką się zaciągała i wydychała kłęby dymu, przyprawiały go o dreszcze. Nie mógł oderwać od niej oczu. Siedzieli tak w milczeniu, bardzo blisko siebie. Pomyślał o wspólnym seksie. Wyobrażał sobie jak ją rozbiera, pieści jej idealne nagie ciało, a potem w nią wchodzi. Zabłysły mu oczy. Przejechał dłonią po jej udzie. Uśmiechnęła się. Zaczął głaskać jej włosy i całować szyję. Nie stawiała oporu. Naprowadziła jego usta na swoje. Ich wargi spoiły się w długim, namiętnym pocałunku. Rozebrał ją. Ona wstała, na palcach podbiegła do drzwi pokoju, w którym spał Karol i zamknęła je na klucz.To był najcudowniejszy seks w jego życiu. Był jak poemat, dzieło sztuki. Całe ciało nim żyło. Czuł, że te cudowne doznanie wypełnia go aż po brzegi. A co czuła ona? Tego nie dowiedział się już nigdy.  
Wyszła po krótkiej chwili. A może po dłuższej? Czas jakiś trwał w tym magicznym otępieniu. Jego myśli zawędrowały aż po horyzont świadomości. Podążała w jego stronę tanecznym posuwistym krokiem. Dziwnie się zachowywała. Była jakaś inna. Może to reakcja na seks? Podeszła bliżej. Wspięła się na palce i pocałowała go w prawy policzek. Poczuł rozkosz, która wypełnia jego wnętrzności. Z pokoju Karola sączyła się kojąca dla uszu muzyka. Chyba sama ją włączyła. Poprosiła aby zajrzał do niego i zmienił płytę. Odwrócił się na pięcie. Wystrzał z pistoletu wykrzywił mu usta. Podskoczył i zadrżał. Bolał go szum wypełniający uszy. Ostrożnie spojrzał za siebie. Nie wierzył w to, co widział. Stała naga w lekkim rozkroku z pistoletem wycelowanym kilka cm na prawo od niego. Skamieniała. Była jak wryta. Niemal nie oddychała. Tempo patrzyła się w dziurę, która szpeciła ścianę koloru malinowego różu. W porę oprzytomniał. Zrobił krok w bok żeby...nie udało się. Drogę zaszedł mu Karol. Wyskoczył z pokoju jak poparzony. Przerażona siostra oddała kolejny strzał. Tym razem celny. Powoli opadał na podłogę. To było jak na zwolnionym tempie. Stróżka krwi powędrowała spod jego serca aż do dywanu. Karol był już w innym wymiarze. Być może lepszym. Ewelina zaszyła się w kącie pokoju i nerwowo zagryzała palce. W lewej dłoni wciąż trzymała broń. Bał się tam wejść. Ale przecież musiał. Musiał odebrać tej wariatce narzędzie zbrodni. Za późno. Padł ostatni strzał. To było samobójstwo w fatalnym jak dla niego stylu. Mój Boże, zaliczyłem psychopatkę. Czy wszystkie one są aż tak dobre w łóżku? Zanim wyszedł, posprzątał ten burdel. Ciał nie ruszył. Jak przyjedzie policja nabierze się na tani kit. Kłótnię np. Gdy szorował ręce w łazience natknął się na puste opakowanie. Albo ćpała albo brała leki uspokajające. Dokładnie przeczytał tylną etykietę. No tak, piękna Ewelina była klasycznym przypadkiem choroby psychicznej wywołanej na tle nerwowym. Jak to dobrze, że była...
     Do domu wrócił na piechotę. Nie myślał o niczym. Komórka nerwowo trzęsła kieszenią spodni. Kto znowu? Oby tylko nie ONA...Nie odebrał. Szedł dalej. Bezmyślnie mijał ludzi. Wychodził z jednej ulicy i wchodził w następną. Przystanął na moment.  
Poczuł ukłucie w klatce piersiowej. Sięgnął po papierosa. Cholera, pomyliłem drogę. Zawrócił. Przecież mieszkała tak blisko. W domu panował półmrok. Nie było w nim nikogo. Padł na łóżko. Zamknął oczy. Obudził go odgłos gotującej się wody. ONA parzyła poranną, jego ulubioną kawę. Nie dowierzał. Przecież go zostawiła. Przyszła po resztę swoich rzeczy. Tzn. planowała przyjść. Pewnie chce się pożegnać z klasą,  
na wymyślonym przez siebie poziomie. Jak gdyby nigdy nic wszedł do kuchni i usiadł tam, gdzie zwykle. Uśmiechała się do niego i milczała jednocześnie. Dziwne...o co tutaj do cholery chodzi? Muszę ci coś powiedzieć. Wczoraj wplątałem się w paskudną sprawę. Kochanie, nie wygaduj bzdur. Wczoraj? Przecież wczoraj przez cały dzień nie wychodziłeś z domu. Już nie pamiętasz? Nienajlepiej się czułeś. Odwołałeś wszystkie spotkania i dzień przemarnowałeś w łóżku. Niemożliwe. Tym razem to ty bredzisz bez sensu.  
A poza tym nie rozumiem skąd u ciebie nagle tyle ciepła, skoro już od dobrych kilku godzin nie jesteśmy parą, o ile kiedykolwiek w ogóle nią byliśmy. Wytłumaczysz mi to jakoś? Robercie, co się z tobą dzieje? Ty chyba oszalałeś? Ranią mnie twoje słowa.  
Ja miałabym z tobą zerwać, tak po prostu? Przecież ja świata poza tobą nie widzę. Po moim trupie. Nie wypowiadaj tego słowa, proszę cię! Zerwał się gwałtownie z krzesła. Spojrzał na nią pełnym nienawiści i jednocześnie strachu wzrokiem. Wrócił do pokoju. Nie wiedziała o co chodzi, co się dzieje. Usiadła obok niego na kanapie. Milczał. Zaciskał nerwowo pięści. Chował twarz w dłonie. Kochanie, wszystko w porządku? Nie, nic nie jest w porządku rozumiesz? Na moich oczach zginęło dwoje ludzi, a ty mnie pytasz czy wszystko jest w porządku? Jak możesz? Dlaczego mi nie współczujesz? Dlaczego jesteś taka...Robercie, postradałeś zmysły. Nie poznaję cię. O czym ty w ogóle mówisz? Jacy ludzie? Jaka śmierć? Tutaj u nas w domu ktoś się zabił? Ale jak? Kiedy? Nie, nie tutaj.  
To się stało u niej w domu. U kogo? U Eweliny. Poznałem ją wczoraj, a w zasadzie najpierw jej brata a dopiero potem ją. W parku. Po spotkaniu z Jakubem. Z Jakubem? Przecież Jakub umówił się z Tobą na dzisiaj. Za godzinę macie się spotkać w klubie COLUMBO. Nie rozumiem? W nocy byłeś strasznie niespokojny. Może to zły sen? Miewasz koszmary? Nie, nie miewam. To się stało naprawdę, rozumiesz? Byłem tam wczoraj po południu. A ciebie nie było więc skąd możesz o tym wiedzieć. Przecież rozmawiałaś ze mną tylko przez telefon. Nie wiedziałaś co planuję, gdzie, kiedy i z kim chcę wyjść. Westchnęła. Łzy napłynęły jej do oczu. Boże, mój Robert oszalał. Zrobiło jej się słabo. Dlaczego milczysz? No powiedz coś wreszcie! Robercie, przez cały czas byłam tutaj z tobą. Zadzwoniłam do pracy i poprosiłam o dzień wolnego. Martwiłam się o ciebie. Nie wyglądałeś najlepiej. Bzdura! To nieprawda! To ty jesteś chora, nie ja!  
Zarzucił kurtkę i wyszedł zamykając z hukiem drzwi. Opadła na łóżko i zaczęła szlochać.

Szedł szybkim i nerwowym krokiem. Do nikąd. Przed siebie. Poczuł wibrację telefonu. Odczytał SMS: „Za 20 minut w COLUMBO. Czekam na ciebie ja, szachy i browar. Łapa brachu!” Skręcił w prawo. Zatrzymał się na skrzyżowaniu dróg. Czekał na zielone światło. Stał niespokojnie. Pomału zaczął się niecierpliwić. Obracał się to w lewo to w prawo. Zesztywniał w jednym momencie. Skurcz chwycił go za serce. Ścisnął kurtkę z całych sił na wysokości mostka. Ostrożnie i powoli odwrócił głowę w lewą stronę. Po przeciwnej stronie ulicy stała szczupła, naturalnie piękna blondynka. Miała na sobie obcisłe jeansy, biało-czerwone trampki, smukły T-Shirt z głębokim dekoltem i sportową bluzę. Puszyste włosy luźno opadały na plecy, a nie sforna grzywka przysłaniała prawe oko. Była niebezpiecznie pociągająca. EWELINA! Patrzyła na niego i uśmiechała się zalotnie. Z kieszeni kurtki wyciągnął papierosa. Dym cudownie wypełniał jego płuca. Oddychał pełną piersią. Czuł się dobrze. Naprawdę dobrze. Chwilę potem zwymiotował. Zegar na wieży kościoła wybijał 11:30. Za 10 minut będzie na miejscu.

     Nieznośne wycie budzika poderwało go na równe nogi. Kochanie, dobrze się czujesz? Tak, chyba tak...Chodź do kuchni, kawa już się parzy. Stał przed lustrem i przecierał posklejane ropą oczy. Usłyszał czyjeś kroki. Drzwi do pokoju zamknęła ONA.

AlysWater

opublikowała opowiadanie w kategorii inne, użyła 3865 słów i 21905 znaków, zaktualizowała 15 lip o 9:37.

1 komentarz

 
  • Użytkownik Namolnik

    Zanim cokolwiek opublikujesz, naucz się pisać dialogi. Teraz jest taka sieczka, że nie nie wiadomo kto, co mówi i co jest komentarzem, a co nie. Nie da się tego zrozumieć, a jak się nie da zrozumieć, to i nie da się czytać.

    10 lipca