Jesteś właśnie w nieokreślonym miejscu. Twoje zmysły nie są w stanie rozpoznać obecnej chwili. Jedyne co wiesz, to fakt, że musisz coś odnaleźć. I masz tylko tyle.
Mimo tego, iż nie zostałeś specjalnie obdarzony, jesteś w stanie wyobrazić czy może przypomnieć sobie pewną sytuację.
Siedziałeś na drewnianym krześle w zupełnie ciemnym pomieszczeniu. Z sideł czarnej nicości nie wyłaniał się ani jeden punkcik światła. Naturalnie jednak zdołałeś odróżnić rysy człowieka znajdującego się naprzeciw ciebie. Po raz pierwszy miałeś wrażenie, że istnieje ktoś tobie zagrażający. Ktoś kto nie musi przykładać ci broni do głowy abyś poczuł drżenie niepokoju. Nie znałeś go. A on wiedział o tobie wszystko.
- Walka niczego ci nie da. – odezwał się mocnym głosem.
- Bycie słabym również nie popłaci.
Parę sekund ciszy. Musisz walczyć na słowa.
- Doskonale o tym wiesz. – odpowiedział lekko przysuwając krzesło w twoim kierunku.
- Co masz na myśli?
- Żywisz się słabością. - powiedział z obrzydzeniem.
Przypominasz sobie. Oczy. Ich wyraz. Twoje dłonie.
- Niezła ironia. W tej chwili robisz dokładnie to samo. – śmiejesz się panicznie.
- Mnie tu nie ma. Jesteś tylko ty. – krzesło zbliżyło się o kolejne parę centymetrów.
- O czym ty mówisz? Przecież z tobą rozmawiam.
- Masz aż takie problemy, że nie wiesz co robisz, prawda? – drwi z ciebie. Perfidnie naśmiewa się z twojego stanu. Mimo to kontynuuje. – Tracisz kontrolę i zapominasz o tym czym jest sumienie.
- Nie istnieje coś takiego jak sumienie.
- To popatrz! – nieoczekiwanie podnosi się z krzesła i przykłada swoją twarz do twojej. Widzisz teraz jego oczy. Są twoje. Co więcej… Miał rację. Ty i on to jedność.
- Nie rozumiem…
- Patrz na siebie! Patrz co zrobiłeś! - próbujesz uciec lecz nie możesz ruszyć się z miejsca. Masz dreszcze. Dusisz się. Na twoim sercu ciąży tona ciężkich głazów. – Twoja natura to śmieć. Sam jesteś tak bezwartościowy, że żywisz się życiem innych. To co teraz widzisz to te wszystkie dusze… Ci wszyscy, których zabiłeś.
- Musiałem mieć jakiś powód… - zaczynasz mówić, sam już siebie niepewny.
- Powód, którego teraz nie znasz, a w trakcie po prostu nie istnieje. – śmieje się. Na twarzy czujesz jego oddech. Gdzieś w powietrzu unosi się zapach padliny.
- Nie umiem z tym walczyć. – przyznajesz zaciskając szczęki. Oczy napełniają się łzami bezradności.
- Straciłeś swoją świadomość. Straciłeś nad sobą kontrolę. Nie ma już ucieczki. Zabrnąłeś za daleko. Jedyne co fascynuje cię w życiu to akt odbierania życia.
- Dlaczego? Czemu nie umiem… - budzi się w tobie żałosna histeria.
- Bo nie masz prawa decydować o czyimś życiu. Możesz na to wpłynąć ale każda próba ingerencji oddala cię od normalności. Wkrótce stajesz się swoim niewolnikiem i zabijając innych, zabijasz też swój rozum. Właśnie dlatego jesteś chory.
- Przepraszam, mówił pan coś i nagle przerwał. Czy wszystko w porządku? – kobieta, do której przyszedłeś w jednym celu, tym samym co zawsze, siedzi na wprost ciebie i czeka na odpowiedź.
- Wie pani, czasem myśli się tak głęboko, że nawet świadomość nie jest w stanie pojąć o czym. – uśmiechasz się i pocierasz dłonią o nogę. Swój wzrok kierujesz na szyję kobiety. Chwilę obliczasz i myślisz : Za minutę i dwadzieścia pięć sekund będzie martwa.
Materiał zarchiwizowany.
Dodaj komentarz