Kick in the head

''To jest kolejne wczesne opowiadanie. Właściwie to opowiadanie było już chyba nawet pierwszą dziesiątką. Miłej lektury''


Wstałem rano. Na zegarku była godzina 7:20 to w sumie i tak wcześnie nawet jak na moje standardy. Jedyne czego mi było trzeba to porządne śniadanie. Jako wybitny detektyw stwierdziłem że najlepszym rozwiązaniem będzie wędrówka do kuchni. Tak też zrobiłem gdy tylko się ubrałem w spodnie i koszulę. Zahaczając po drodze o łazienkę w końcu udało mi się dotrzeć do ziemi obiecanej. W sumie na normalne śniadanie nie mogłem liczyć. Nie miałem czasu aby zrobić jakieś porządne zakupy. Z resztą nawet na takie porządne zakupy nie liczę bo ciężko mi z organizacją czasu. No i w sumie to jest też wyzwanie. Po krótkiej refleksji co ja właściwie robię ze swoim życiem postanowiłem zrobić w końcu upragnione śniadanie. Nucąc sobie jeden z utworów które od ostatniego czasu siedziały mi w głowie zacząłem przygotowywać jajecznicę. W sumie robię się w tym coraz lepszy. Jeszcze trochę i zyskam prestiżową gwiazdkę niczym te restauracje powiedziałem do siebie z lekkim grymasem sarkazmu. Szczypta szczypiorku. Idealnie to jest definicja dobrego śniadania. Ale czegoś mi tu brakuje. Dziewczyny. Cholera jasna co mi się w główkę dzieje? Robię śniadanie a nie uczuciowa podróż barką straconych marzeń. Kawa no tak. Brakuje kawy. Serio może zostanę detektywem idzie mi dedukcja coraz lepiej. Ale gdzie jest ten pyszny czarny wywar? Nie mówicie że się skończył. Jest!! Cholera powinienem przestać ją chować między naczynia. Przecież wczoraj zamontowałem szafkę na te wszystkie przyprawy i tak dalej. Kiedyś w końcu trzeba się ogarnąć. Zjadłem śniadanie w akompaniamencie muzyki. Przyszła pora by sprawdzić co ciekawego jest na internecie. No tak nie ma internetu. Który to już tydzień? Czwarty? Cały czas zapominam żeby coś z tym zrobić. Czym niby jestem taki zajęty? Sam nawet nie wiem po prostu czas strasznie tutaj szybko leci w sumie to nie jest normalne. Wiem przejdę się do baru. Włożyłem na siebię najlepszy strój wyjściowy jaki miałem. W sumie czarnej skórzanej kurtki która pamięta jeszcze moją karierę w wojsku czerwonej koszuli i jeansów nie da się nazwać strojem wyjściowym. Ale cóż wojna wojna nigdy się nie zmienia. Tak mawiał mój dziadek ojciec i teraz mówię to ja. No jasna cholera z samochodu też nici? Ja to mam szczęście w swoim życiu. Muszę tego gruchota naprawić kiedy tylko wrócę. Ale w sumie bar jest niedaleko. Ruszyłem chodnikiem w północnym kierunku. Jest w sumie nawet dość ciepło jak na jesień. Same plusy chociaż z matematyki dobry nie jestem ale to będzie udany dzień. W sumie aż tak dobrych temperatur w jesień nie zanotowałem nigdy mój termometr wskazywał 15 stopni. Po tym całym globalnym oziębieniu to jest nawet dziwne. Mijałem kolejne domy i ulice. Nie widziałem nikogo. W sumie może dlatego że mój dom jest ustawiony w dystrykcie przemysłowym i normalni ludzie powinni być w pracy. Tutaj dobre słowo powinni. W końcu upragniony bar. Laguna Zepsutych Bohaterów. Ciekawa nazwa nie powiem jedna z lepszych wymówek aby zapić swoje smutki i żale. Po co ja tu jestem? Pewnie po to co inni. Otworzyłem drzwi. Nie było żadnej żywej duszy oprócz barmana. Podszedłem pod ladę usiadłem wygodnie i zagadałem. Barman to co zwykle. Koniec towaru. Odpowiedział krótko i ozięble. Jak to? Zapytałem z niedowierzaniem. Koniec towaru przybliżona dostawa.... usłyszałem tylko dźwięk przypominający stłuczone radio i zobaczyłem jak z barmana uleciało kilka iskier. Właśnie ten automat dokonał swojego żywota. Cholerna puszka to jest zmora naszych czasów. Nawet barmani nie są normalni. Może kiedyś go naprawią. Spokojnym tonem rozpocząłem swój monolog. Nie będziesz chyba zły jak się sam obsłużę? Ale rozumiem że to nie jest problem. Cholera martini się skończyło. W sumie wszystko inne też. Ciekawe kiedy będzie dostawa. Chyba nigdy ale nie jestem pewny zawsze miałem zadatki na pesymistę tysiąclecia. Pozwolisz że wezmę te resztki? Zapytałem. Ależ oczywiścię że zapłacę. Położyłem na ladę 20 dolarówkę. Może była trochę pomięta i straciła tym na swojej wartości ale to zawsze była 20 dolarówka. A ty barman dostaniesz premię. Rzuciłem mu na jego przepalony przed chwilą korpus kilka kaspli Nuka Coli. Po tym całym zajściu ruszyłem do domu. Postanowiłem że wrócę naokoło. Świeże powietrze powinno mi pomóc. Akurat niedaleko był park. Postanowiłem że jako porządny i przykładny obywatel odwiedzę takie wspaniałe miejsce. Po 15 minutach drogi byłem w końcu na miejscu. Usiadłem na pierwszej lepszej ławeczce i zacząłem obserwować. Drzewa straciły swoje liście. To taki smutny widok ale też obrazuje ciąg życia. Niekiedy jedna epoka się kończy tylko po to by zaczęła się nowa i tak w kółko. Pewnych rzeczy we wszechświecie nie dało się zmienić. Smutne było to że nie spotkałem łabędzi. Ale w sumie im się nie dziwię. Sam gdybym miał do wyboru pływać tutaj i gdzieś indziej to jeszcze dopłacałbym żeby mnie z tej wody zabrali. Mętna zielonkawa ba czasami nawet mi się wydawało że bulgocze. Nie no dobra tutaj mogę przesadzać. Opustoszały ten park to trochę melancholijne. Ale to i tak lepsze niż te setki ściskających się par. Tak smutno mi się robiło ale chyba teraz ta moda przeminęła. Mogę w sumie teraz powiedzieć za moich czasów. Ale wyszedłbym na zrzędę. Ale dość tego. Wrócę do domu. No i znowu kolejny przemarsz. W sumie taki styl życia jest zdrowy. Ale w sumie mówię tak tylko dlatego że nie chce mi się naprawić tego cholernego samochodu. Droga nudna jak cholera. Może ją trochę urozmaicę o tak muzyka tego mi trzeba! Ale czego by tu posłuchać? Wiem postawię na klasykę. Robię się sentymentalny. Nie mogę przecież popaść w depresję z byle powodu to byłoby strasznie głupie. Klasyk jednym słowem The Ink Spots. Zawsze będę miał w głowie te wersy. I don’t want to set the world on fire. Hej ale przecież jest kontynuacja tych wersów które są niesamowicie ważne a ludzi od tak o nich zapominają. Pełna i jedyna wersja powinna brzmieć: I don’t want to set the world of fire i just want to start a flame in your heart. To brzmi tak pięknie. Uwielbiam jednym słowem. Słuchając muzyki szedłem przez puste ulice. Dotarłem w końcu do domu. Zrzuciłem z siebie swoją kurtkę. Ale oczywiście z należytym szacunkiem ona zawsze przypominała mi o mojej służbie w wojsu. Cholera od czasów Alaski strasznie się pozmieniało. Ale jedno jest pewne nakopaliśmy chinolom nieźle do dupy. Ameryka w sumie zawsze była niezwyciężona ale przewaga jaką uzyskaliśmy była niesamowita. Ale dość wracania do tych czasów. Ciekawe co tam u mojej kompanii. Ciekawe czy żyją? Pewnie tak ale wyjechali znając życie na drugi kraniec stanów. Założyłem wygodny t-shirt zamiast koszuli i udałem się w stronę garażu. Otworzyłem drzwi wjazdowe by było trochę jasniej. Ominąłem wielką płachtę na podnośniku. Przyda się na kiedy indziej pomyślałem. Otworzyłem maskę. Cholerny szajs. Przepalone ogniwa wodorowe. Nie wiesz jak nawet je ciężko teraz dostać ty cholerny niewdzięczny złomie. Powiedziałem do niego ze złości. Nic trzeba będzie poszukać ich gdzieś. Tylko gdzie zacząć szukać? Przeszukałem cały garaż zajęło mi to 3 godziny. Wiem naprawię tamte ogniwa. Podszedłem do stanowiska pracy. Trzeba otworzyć wieko. Zmienić tranzystor i wymienić chłodzenie. W miarę proste. Zaraz rękawice nieschłodzony tranzystor potrafi nieźle poparzyć i jak krąży plotka potrafi napromieniować gołą skórę. Te rękawice są nadadzą robocze grube solidne. Trochę niewygodne ale tutaj nie trzeba się tym jakoś przejmować to idzie na wyższe cele. Huff udało się ogniwo jak nowe. Teraz tylko zamontować. Ok i w sumie jest już na miejscu sprawdzmy jak działa. W miarę dobrze. Odpalę silnik. No jasna cholera nie działa. Samochód nawet nie próbował odpalić jedna ze stacyjek zaświeciła się na czerwono. To nie oznacza niczego dobrego. Po chwili maska wyskoczyła w powietrze. Silnik zaczął się palić. Muszę go szybko ugasić! Gaśnica gdzie jest gaśnica? Nie ma Boże Święty nie ma jej. Kocyk płachta cokolwiek. W ułamku sekund rzuciła mi się w oczy tamta płachta na podnośniku. Nie nie mogę nie teraz to jest na specjalne okazje. Cholera raz się żyje. Ściągnąłem płachtę jednym ruchem. Zacząłem dusić płomień. Po tytanicznym wysiłku udało mi się w końcu ugasić płomienie. Niestety z samochodu zostało tylko marzenie i kupka metalu. Jak wiadomo silnik to serce samochodu. W tym wypadku serce zostało wyrwane i spalone. Jasna cholera dlaczego akurat w tym okresie mi się wszystko komplikuje? Dlaczego wszystko jest przeciwko mnie? Zwłaszcza w tych warunkach. Ja rozumiem nie chcę narzekać i tak dalej ale to co się dzieje przerasta wszystkie najmniejsze oczekiwania. Dlaczego? Po prostu ja się pytam dlaczego? Wszystko się tak komplikuje. Po tym konflikcie na Alasce wszystko się zepsuło. Usiadłem zniesmaczony i załamany. Z tego letargu wyrwał mnie dźwięk głośnego dzwonka. To nigdy nie oznaczało niczego dobrego. Wyskoczyłem jak poparzony do salonu. Przewróciłem sofę do góry nogami. Otworzyłem skrytkę i wziąłem to co się w niej znajdowało. Przeszedłem po cichu do tylnych drzwi. Kiedy usłyszałem krótkie ‘’wzium’’ wyskoczyłem zza drzwi. Kim jesteś? Co ty robisz? Odpowiadaj natychmiast! Krzyknąłem w stronę nieznajomej osoby. Co? Kim ty jesteś? Zapytała się tajemnicza osoba To ja tutaj zadaję pytania! Jesteś teraz w moim cholernym ogródku! Co planujesz! Krzyczałem w stronę niespodziewanego ‘’gościa’’ Nic! Nic! Przechodzę tylko nie wiedziałem że ktoś tu jeszcze jest! Przepuść mnie proszę i opuść ten rewolwer! Po chwili wachania zdjąłem palec ze spustu uśmiechnąłem się serdecznie i zaprosiłem gościa do siebie do domu. Po przejściu do kuchni zaproponowałem miejsce przy stole. Więc co tutaj robisz? Jak ci na imię? Zapytałem osoba zdjęła kaptur i kaszkiet. Jestem Jack. I cóż zmierzam do Spring Oaks. A ty jak się zwiesz? Cóż jestem Bartek. Witaj w moich skromnych progach. Czekaj chwilkę zrobię nam kawy. Wstałem od stołu i podszedłem do szafki z kawą. Tak więc. Zacząłem. Dlaczego Spring Oaks? Co cię skłoniło do tej wędrówki? Wiesz przecież że to niebezpieczne. Ciągnąłem konwersację Cóż wiesz jak jest. Taak wiem miałem nawet okazję uczestniczyć w tych wydarzeniach. Odpowiedziałem ponuro. Naprawdę? Zapytał się Jack. Tak pozwól że ci opowiem. Tak więc zacząłem służbę w wojsku 12 lat temu. I o ile dobrze wiesz skończyła się ropa. Spowodowało to globalne niepokoje na świecie. No i jak to w końcu bywa narody rzuciły się na siebie ale nie od razu. Pierwsze USA zaanektowało Meksyk i to przez chwilę rozwiązało problem. No ale potem zaczęło się znowu kopać. Chiny które były najbardziej zaludnione no i zapotrzebowanie było największe. No i wybuch konflikt między Rosją a Chinami. Wojna zakończyła się remisem. Krwawym remisem. I jeszcze bardziej uszczupliło to zasoby ropy naftowej. Przez co żądania Chin były niezaspokojone. W międzyczasie USA znalazło na Alasce jeszcze zdatne zasoby ropy. Chiny też je znalazły. To był największy przerzut wojsk na świecie. No i wtedy zaciągnąłem się i ja. Byłem od początku inwazji na Alasce co prawda pierwsze dostaliśmy w dupę. Ale jednak udało nam się ustabilizować front. Uczestniczyłem w każdej większej kampanii. Bitwa o zaporę Hoover’a była najgorsza zwłaszcza ten rozkaz nierozważnej szarży na pozycje wroga przetrwało mi 1/5 plutonu. W czym tkwił sekret naszego zwycięstwa? Jak odparliśmy największą armię na świecie? Technologią. Rząd postanowił wprowadzić projekt pancerzy wspomaganych. Na początku był model T-51 kojarzysz komiksy z iron manem? To było coś podobnego tyle że na wzór zbroi rycerskiej tyle że opancerzonej na 10 centymetrów kuloodpornego materiału. Ważył może z tonę ale dzięki serwomotorom posiadacz odczuwał nacisk tylko 10 kilogramów. W połączeniu z bronią plazmową lub minigunem to była niszczycielska siła. Jeden pancerz i weteran potrafili niszczyć kompanie czołgowe. Zestrzelić takiego posiadacza było tak proste jak trafić piłką golfową kogoś na innym kontynencie. Od wprowadzenia zyskaliśmy przewagę. Wyparliśmy ich wszystkich. Ale 2 lata później po wycofaniu pancerzy kolejno modeli T-51, B-21, A-01 i AA-0001 (najnowocześniejszy) Chiny powiedziały ostatnie słowo. Pierwsza rakieta poleciała w Waszyngton. Od tego momentu wiele nie pamiętam kto kogo i jak ale wiem jedno. Cudem udało mi się uniknąć eksplozji atomowej. Wojna wojna nigdy się nie zmienia mówili. Zmieniła się a raczej zmieniła profesję. Ze zniszczenia zamieniła się w zagładę. Ostatniego człowieka spotkałem rok temu. Umarł na moich oczach miał w sobie szpon Deathclawa. Łącznie przez 3 lata widziałem 5 ludzi. Musiałem zastrzelić trójkę. Próbowali mnie zabić bo myśleli że mam paliwo. Cóż nie mam nic. Tak więc dokąd zmierzasz? Albo nie to już wiem po co? Zapytałem. Cóż słyszałem że jest tam enklawa NCR i jest tam miasto. Dużo masz jeszcze drogi? 500 kilometrów odpowiedział ponuro. Masz broń? Niestety nie. Odparł z trudem. Weź ten rewolwer i te naboje przydadzą ci się. Zaraz po dopiciu kawy chciał ruszyć dalej w drogę nie powstrzymałem go dałem mu trochę zapasów amunicji i rewolwer. Wyruszył niezwłocznie. Tyle go widziałem. Minęło kilka dni od tego spotkania. Cóż niełatwo żyje się w świecie po wojnie nuklearnej ale staram się. Żyję rutyną. Zapasy mam. Staram się nawiązać kontakt ze służbami o ile takie jeszcze istnieją. Ale hej mogło być gorzej. Podczas powrotu z lasu aby zdobyć drewno na opał usłyszałem znajomy ryk. Ryk tak przeraźliwy że pewnie umarli by wstali i zaczęli uciekać. Wiedziałem że kiedyś ten moment nadejdzie. Wszedłem do garażu. Zdjąłem płachtę zniżyłem podnośnik. To jest ten moment. Podchodzę bliżej. Spoglądam na pancerz wspomagany. To stary model T-51 przestarzały. Z widocznie zaspawaną dziurą na środku. Widoczne było też kilka domowych samoróbek między innymi zamontowana antena radiowa i prowizoryczne kastety na rękach. Nacisnąłem przycisk przy hełmie. Otworzyło się ‘’wejście’’ do pancerza. Wszedłem. Strój zamykał i blokował się przez 4 minuty to jest wada starego modelu. Po włączeniu wizjera ruszyłem ciężkim krokiem do skrzyni w rogu. Otworzyłem ją a właściwie rozbiłem jednym machnięciem rękawicy energetycznej. Wziąłem z niej gigantyczny karabin. To artefakt jeszcze sprzed wojny potrafił zniszczyć helikopter nabojem. Na tym ‘’pustkowiu’’ takie coś już nie istnieje przepadło w nuklearnym ogniu. Wychodzę z domu. Nie otwierałem nawet drzwi. Wyszedłem razem z nimi. Był tam Deathclaw patrzył na mnie. To gigantyczny mutant w sumie nazywany pieszczotliwie szponem śmierci dzięki szponom które potrafiły rozerwać nawet pancerz wspomagany. To była pora bym pomścił pierwotnego posiadacza tego pancerza który odszedł po walce z jedną z takich abominacji. Wymierzyłem karabinem. Potwór ryknął. Zaczął się pojedynek  
                                   Koniec

BlackBazyl

opublikował opowiadanie w kategorii inne, użył 2738 słów i 15636 znaków.

1 komentarz

 
  • chaaandelier

    Całość mi się podoba tylko lepiej by sie czytało jakby dialogi zaczynały sie od myślnika. ;)

    17 cze 2016

  • BlackBazyl

    @chaaandelier Wiem przepraszam ale to są jedne z moich pierwszych opowiadań (to i Północ nadejdzie później) i kiedyś miałem je poprawić ale sądzę że w te było lepiej tak zostawić:)

    17 cze 2016