Nawet nie mam zielonego pojęcia czy to przeczytasz. Cały czas waham się czy w ogóle opłaca się pisać. Z drugiej jednak strony gdy tak się stanie, nie chcę zanudzać Cię schematycznymi wstępami, by Ciebie nie spłoszyć. Na jedno by wyszło prawda? Pomyślisz może, że Cię wcale nie znam, stąd też zgadywać jak postąpisz, jest z mojej strony lekkim zuchwalstwem. Nie jestem przecież wszechwiedzącą istotą. A jednak podchodzę do naszej konwersacji z uprzedzeniem, bo dlaczego przecież masz się spłoszyć? Nie jesteś płochliwym zwierzątkiem. Porównanie Twojej osoby do niego zmierza do tego, że to Ty zaczynasz izolować się, nabierasz do mnie dystansu, gdyż zachowuję się nie tak jak należałoby. A wszystko zdawać by się mogło przez tę nutkę żalu, który da się wyczuć. Żalu kierowanego do Ciebie, bo taki też najpewniej mnie ogarnie gdy spisanie tego wszystkiego spełźnie na niczym. To tylko moje domysły, lecz koniec końców działają na nerwy...
Wybacz mi znów plotę co ślina na język przyniesie... Czasami ja również mam dość swojej osoby co dopiero inni... Ale uwierz mi na słowo, chcę by to wszystko zostało przez Ciebie przeczytane. Wiem dystans między nami jest wielki niczym niemająca dna przepaść, lecz nic się nie zmieni, gdy nadal uparcie będziemy trwać w tym stanie. Wyciągam do Ciebie rękę i mam nadzieję, że przyjmiesz ją. Nie musi to być ze względu na mnie, po prostu niech będzie to kolejny krok naprzód, bo tylko w tę stronę opłaca się iść człowiekowi. Nie oczekuję, że z dnia na dzień staniemy się przyjaciółmi, w ogóle nie biorę tego pod uwagę. Po prostu... zacznijmy od nowa.
Ostatnio dotarły mnie słuchy o Twojej sytuacji. Mam nadzieję, że zbytnio Cię to nie zezłości, bo w końcu nie zbieram informacji na Twój temat by jakoś Tobie zaszkodzić. Ot tak rozmawiając niedawno z twoim ojcem, rozplątały nam się zbytnio języki. Po prostu dawno się nie widzieliśmy, musisz zrozumieć. Zresztą to nie zbrodnia, ja to wiem i Ty również, oboje jesteśmy w końcu dorosłymi ludźmi. Wiedz tylko, że Ci współczuję i pamiętaj o tym, że nie tylko Tobie los płata w życiu figle. Taka jego rola, a nasza jest z tym walczyć. Ja również ostatnio, nie mogę pozbierać się po pewnych wydarzeniach, które wywróciły moje życie do góry nogami. Teraz nie jest już tak źle, ale z początku... Pozwól że Ci o tym opowiem tak pokrótce.
Placówkę, którą prowadzę razem z moimi przyjaciółmi, opuścił niedawno jeden z nich. Straszna historia, zniknął na cały miesiąc, lecz nasze zmartwienia nie były niczym w porównaniu z tym co musiała przejść jego żona, zwłaszcza wtedy gdy dowiedziała się, że on nie żyję. Znaleziono go martwego nieopodal szpitala wojewódzkiego mieszczącego się 20 kilometrów od naszej mieściny. Co tak naprawdę się stało nie wiemy do teraz. Ponoć standardowa sytuacja. Wypadek, ucieczka z miejsca zdarzenia, potrącony próbujący jakoś pomóc sam sobie i znieczulica społeczeństwa. Owdowiała żona zamknęła się w sobie, nic nikomu nie mówi, a my próbujemy ją jakoś z tego wyciągnąć. Szczęście w nas takie, że nie jesteśmy sami. Mała to miejscowość, w której żyjemy, gdzie wszyscy się znają, więc o jakąkolwiek pomoc sąsiedzką nie trudno, czy to sołtys, lekarz, czy sklepowa.
Ale po co Ci o tym wszystkim opowiadam? Nie owijając w bawełnę przejdę do sedna sprawy. W zawiązku z jednym wolnym etatem w mojej placówce, chciałabym zaproponować Tobie pracę. Wiem, wiem, to co robię w tej chwili i obraża Ciebie i stawia mnie jak zwykle w niekorzystnym świetle. Ale pomyśl o tym tylko tak na chłodno Lenko... U mnie jest jedno puste miejsce, które muszę szybko kimś wypełnić, Ty zaś od dawna przymierzasz się do zmiany miejsca pracy. Lecz w Twojej sytuacji, także sytuacji lekarza-rezydenta, wiesz dobrze, że nikt nie będzie się o Ciebie zabiegał. Albo miejsca w placówkach będą już zajęte albo zajmie to trochę czasu zanim uda Ci się to wszystko doprowadzić do końca. A ja proponuję Ci pracę praktycznie od zaraz. Twój ojciec pomoże nam z wszystkimi formalnościami. Nie wygląda to obiecująco, ale możesz potraktować to jako coś tymczasowego, nie zamierzam przecież wiązać Ci rąk. Po prostu na razie obie jesteśmy w sytuacji bez wyjścia, więc myślmy o tym w ten sposób.
Czekam na Twoją odpowiedź. Jeśli się zdecydujesz bardzo mnie to ucieszy, jeśli nie mam tylko nadzieję, że to nie przez przeszłość, która nasz wiążę. Jesteś inteligentną dziewczyną i wielką szkodą byłoby byś do końca życia szufladkowała każdą sytuacje i każdego człowieka.
Ciotka Wanda
Dziewczyna zerkała na pomiętą kartkę papieru jeszcze przez jakiś czas. W końcu zdecydowanym ruchem złożyła ją po czym włożyła do leżącej na siedzeniu obok niedużej torby, która z kolei znajdowała się na wypchanej torbie podróżniczej. Znała ten list niemal na pamięć, po cóż więc co chwila na niego zerkała? Była zła. Zła na siebie. Siedziała w jednym z zarezerwowanych przedziałów pociągu jak na szpilkach. Co będzie jak wysiądzie? Nie będzie odwrotu. Ba! Teraz już go nie ma. Noc, ciemno za oknami, jedynie górujący księżyc w pełni błyszczący na niebie, wie, że dziś w tej chwili, właśnie tam jest jego miejsce. A jej miejsce? Wszystko jak na złość zaczyna się walić w jednej chwili. Co ma ze sobą zrobić? Tak jak ciotka mówiła nie ma wyjścia. Jednak nieodparte przeczucie, że jedynie straci tam cenny czas nie chce jej opuścić. Tak targając się z własnymi myślami, próbując ułożyć "plan B" dla siebie, jej oczy znów znalazły drogę ku księżycowi.
-Na Pani miejscu nie wpatrywałbym się tak intensywnie w księżyc podczas pełni.- odezwał się nagle głos mężczyzny, wyrywając dziewczynę z zadumy. Rozejrzała się gwałtownie. Do tej pory myślała, że znajdowała się sama w przedziale.-Bilecik do kontroli.- zasalutował z uśmiechem widząc jej dezorientacje. Młody mężczyzna niezbyt starszy od niej, musiał wślizgnąć się do przedziału niedawno.
-Ah tak.- westchnęła po czym zaczęła przewracać wszystko w podręcznej torbie szukając biletu.- Gdzieś go tu miałam...
-Spokojnie, spokojnie. Mam tylko nadzieję, że światło księżyca nie uszkodziło Pani wzroku i odnajdzie go Pani.- dziewczyna rzuciła nań zirytowane spojrzenie.- Przepraszam. Moja babcia karmiła mnie różnymi przesądami, gdy tylko chciała zwrócić moją uwagę na siebie.
-Proszę.- podała odnaleziony bilet.- Widzę weszło to Panu w nawyk.
-Chęć skupienia na sobie uwagi?- uśmiechnął się skanując bilet.- Tylko w nielicznych przypadkach. Proszę.- dodał oddając bilet.
-Miło mi i dziękuję.- uśmiechnęła się.
-Pani chyba pierwszy raz w te strony? Odwiedziny?- zapytał stojąc lekko zwrócony ku wyjściu jakby wahając się czy wyjść.
-Tak i nie.
-Och pudło...- odparł opierając się o framugę drzwi.- Zawszę zgaduję.
-A myślałam, że takie sytuacje to tylko nieliczne przypadki...
-Musi być strasznie późno. Druga wpadka w ciągu kilku minut.- wyznał przecierając zmęczone oczy cały czas jednak uśmiechając się.
-Proszę więc odpocząć. Starczy miejsca dla nas dwoje.- wtrąciła wskazując siedzenie przed sobą. Jechała dobre kilkanaście godzin w samotności, przerywanej jedynie podczas przesiadek. Teraz gdy praktycznie wszystko powinno być z górki, w końcu to ostatni pociąg, a przed nią miejscowość do której się udaje, to dręczące ją myśli skumulowały się dopiero teraz, im bliżej było celu. Jakiekolwiek towarzystwo było w tej chwili wybawieniem.
-Dziękuję bardzo.- powiedział sadowiąc się.- Tak w ogóle jestem Przemek.
-Miło mi. Ja Lena.
-Dokąd zmierzasz?
-Do ciotki. Prowadzi zakład opiekuńczo-leczniczy...
-Pani Wanda? To twoja ciotka?- zapytał jakby dopiero co się obudził.
-Tak. Znasz ją?
-Oczywiście. My tu znamy się wszyscy. A panią Wandę w szczególności. Leczy, opiekuję się, wystawia L4.- dodał uśmiechając się coraz szerzej.-Najbardziej lubiana osoba. Bardziej to chyba tylko sołtys. Warto takich znać.- a mówiąc to puścił do niej oko.-Ale chyba nie jedziesz jako pacjentka? Wyglądasz...Ehm...- odkaszlnął przyglądając się jej.-....znaczy się... dobrze.
-Nie, nie...- dziewczyna uśmiechnęła się.- Wręcz na odwrót. Jadę leczyć, opiekować się i wystawiać L4.
-Też jesteś doktórką?- zapytał zdziwiony.
-Tak. Ja, moja ciotka, mój ojciec i jeszcze paru krewniaków.- przytaknęła.
-Nie za młoda jesteś?
-Cóż pewnie na pełnoprawnego lekarza to i owszem, ale na lekarza-rezydenta, który jednak może leczyć, opiekować się i takie tam to nie.
-Wierze na słowo choć chętnie wpadnę i przekonam się osobiście. – dodał uśmiechając się zawadiacko. Dziewczyna przyjrzała się mężczyźnie uważnie.
-Nie wyglądasz jednak na chorego. – wtrąciła po chwili z udawaną powagą.
-Wiesz, wielu rzeczy nie widać tak na pierwszy rzut oka. Musiałabyś mnie dokładniej zbadać…
Nagle pociąg zahuczał.
-To już?- zdziwił się Przemek niemiłą niespodzianką, spoglądając lekko zwiedziony na zegarek.- Patrz jak ten czas szybko leci…
Wysiadłszy z pociągu dziewczyna pogawędziła jeszcze chwile z Przemkiem, mężczyzna okazał się doborowym towarzystwem, potrafiącym jej uwagę skupić na czymś innym. Wkrótce po tym pożegnali się. Oboje zmierzali w innym kierunku. Gdy mężczyzna zniknął w ciemnościach, została sama na pustym dworcu, czego zresztą żałowała. Budynek był oddalony od reszty mieściny, która zresztą słynęła z dużej ilości niezagospodarowanych ziem pokrytych niejakimi puszczami. Gdy wychodziło się z pociągu, na prawo w oddali wyrastały budynki, tworzące mały ryneczek, skupiający w sobie najważniejsze siedziby typu sklep. W tamtym kierunku zmierzał właśnie Przemek. Lena natomiast miała czekać na ciotkę, która przyjedzie główną drogą ciągnącą się na wprost stojącej przed gmachem dworca kolejowego dziewczyny. Wszędzie cisza jak makiem zasiał. Przysiadła na ławce przed niebrzydkim, odremontowanym, starym budynkiem dworca. Było na co popatrzeć zwłaszcza o tej tajemniczej porze, wydawał się bardzo niezwykły. Po chwili jednak Lena odwróciła się wypatrując na pustej drodze jednego samochodu, którego oczekiwała. Jednak oświetlające ją wzdłuż lampy były jedynymi, które mogła wypatrzeć. Siedziała tak błądząc oczami po dalekich ciemnościach, ziewając od czasu do czasu. Nagle wzdrygnęła się po czym obejrzała gwałtownie. Omal nie zasnęła. Przetarła zmęczone oczy. Nie miała pojęcia ile już czekała. Uciekając więc przed snem i trochę z chęcią rozruszania zmarzniętego ciała postanowiła wyjść ciotce na spotkanie. Zarzuciła torby na siebie i ruszyła poboczem głównej drogi mając za towarzystwo jedynie światło przydrożnych lamp.
Dziewczyna mijała kolejne metry zostawiając dworzec daleko za sobą a samochodu ciotki jak nie było tak nie ma. Może jakiś nagły przypadek w placówce zatrzymał ją. Dobrze znała te sytuacje, gdy zmęczony człowiek po swoim dyżurze udawał się już do windy, a myślami będąc w domu, nagle powracał do szpitalnej rzeczywistości bo trafił się nagły wypadek. Rozumiała to, lecz niezłomny żal jej nie opuszczał, wszystko bowiem znajdowało się tu rozsiane na każdą możliwą stronę świata. W dodatku zero nocnych taryf. Jakże brakowało jej rodzinnego miasta.
Z zadumy wyrwał ją szmer dochodzący gdzieś na prawo od niej. Nie odwróciła się jednak w jego stronę. Włosy w pierwszej chwili stanęły jej dęba a oddech przyspieszył. Nic jednak więcej nie dało się usłyszeć choć mimo woli wytężała słuch na jakiekolwiek dźwięki. Westchnęła jednak po chwili. Znajdowała się nieopodal lasów, to normalne, że coś w nich żyje i się porusza. Swoją drogą umysł człowieka jest wielki. Potrafi oszukiwać nas na każdym kroku i mimo, że nieraz coś wydaje nam się absolutnym absurdem w drugiej jednak chwili skłonni jesteśmy w to uwierzyć. Lena obmyśliła kolejny już dziś plan uspakajając się. W razie czego może przecież rzucić ciężkie torby i wspiąć się na drzewo. We wspinaczkach bowiem była niezła, a nawet bardzo dobra. Mimo rosnącej w niej adrenaliny nie żałowała, że ruszyła przed siebie. Gdyby została na dworcu z pewnością by zasnęła, a już raz okradziono ją w ten sposób.
Mijały kolejne metry. Dziewczyna zdążyła zapomnieć o niedawnym zajściu gdy nagle coraz wyraźniej dochodziły do jej uszu pewne dźwięki. Dopiero po chwili rozpoznała w nich ciężkie sapanie. Teraz już po prostu czuła, że coś się jej przygląda i najzwyczajniej w świecie śledzi. Jej ciało obiegła fala dreszczy. Robiło się coraz zimniej, czuła jakby niemal zamarzała od środka. Tylko oszalałe serce biło i biło coraz mocniej pompując krew, która jednak odchodziła z jej głowy. Szła przed siebie nie myśląc nawet o tym. Cała jej uwaga skupiała się na tym co działo się za nią. Odwrócić się i zobaczyć, czy rzucić wszystko i uciekać? Nic nie jest tak łatwe w praktyce jak w teorii. Coś zbliżało się do niej, myślała tylko o tym tkwiąc jakby w martwym punkcie. Włosy stawały jej dęba a zimne podmuchy wiatru zdawały się powietrzem wydyszanym przez owe coś. Nagle w przestrzeni rozległ się gwałtowny strzał, który zapoczątkował jedną chwilę, w której wszystko zaczęło się dziać. Serce jej niemal nie wyskoczyło gdy w jednym momencie odwróciła się, ujrzała szeleszczące krzaki, w które coś czmychnęło i usłyszała wycie. Potworne dźwięki sprawiły, że cofnęła się przed wielkim lasem. Szeroko rozwartymi oczyma wypatrywała w nim czegoś, próbując jakby zrozumieć co właśnie się stało. Znów słychać ryk. Jeszcze raz, lecz coraz to słabszy. Dopiero teraz dotarło do niej, że jest to ryk człowieka. Coś się stało.
-Halo?!- krzyknęła ostrożnie zbliżając się do krawędzi lasu z nieustępującym łomotem serca.- Gdzie jesteś?!- w odpowiedzi usłyszała kolejny krzyk, za którym instynktownie ruszyła prosto w las.- Słyszysz mnie?! Gdzie jesteś?!- krzyczała wciąż biegnąc przed siebie, dając ujść adrenalinie, która do tej pory wciąż w niej rosła. Nie myślała o tym, że przed chwilą paraliżował ją strach. Jakoś świadomość, że jest tu ktoś jeszcze dodawała jej otuchy. Kolejnych krzyków jednak już nie usłyszała, poruszała więc się orientacyjnie nie rezygnując z nawoływań. Było ciemno, lecz po dłuższej chwili zdołała przyzwyczaić się do tego. Rozglądała się nerwowo by nie przeoczyć niczego. Pot lepił jej się do ciała, a oddech wciąż przyspieszał, lecz nie zważała na to. Ktoś krzyczał, potrzebował więc pomocy. Może to coś co ja śledziło zaatakowało kogoś innego. Mimo że mogło wydać się to nieprawdopodobne, równie dobrze mogło być możliwe. Rozmyślała tylko nad tym by zdążyć. W chwili gdy myślała, że zgubiła swój trop usłyszała ciche pojękiwania, w których stronę zwróciła się. To co zdołała dojrzeć w ciemnościach rozdartych jedynie pojedynczymi promieniami światła księżyca, które przeciskało się przez gęste konary, to mężczyzna oparty o gruby pień drzewa. Leżał opadły z sił. Dyszał ciężko zaciskając przy tym usta jakby próbując się uspokoić. Wodziła po nim wzrokiem szukając źródła jego męki. Wtedy dostrzegła poszarpaną nogę. Nie namyślając się ruszyła w jej stronę. Zaskoczony poszkodowany niemal poderwał się na równe nogi, gdy zobaczył nieznajomą, lecz ta zdołała go powstrzymać czym prędzej kładąc mu racę na barki. – Spokojnie jestem lekarzem. Pomogę ci.
Twarz mężczyzny zalaną potem wykrzywił gwałtowny grymas. Lena puściła jego barki, by nie zadawać mu większego bólu.
-Leż spokojnie.- przykazała po czym zaczęła szperać w podręcznej torbie. Wydobyła z niej parę rękawiczek jednorazowych, które na siebie włożyła.- Masz może komórkę?- zapytała ostrożnie oglądając nogę.
-Nie…- wydusił z siebie.- Mam to…- dodał powolnym ruchem sięgając ręką gdzieś za siebie. Wtem noc rozświetliło słabe światło latarki. Zaskoczona Lena obrzuciła mężczyznę szybkim spojrzeniem. Zielony strój, trepy i strzelba obok świadczyły o jednym.
-Poświeć tu.- poleciła wskazując kierunek po czym zabrała się do oględzin rany. Noga w udzie była poszarpana i obficie krwawiła, całość przykrywały strzępki spodni. Należało jak najprędzej zatamować krwotok. Szczęściem przybiegła tu z torbami. Lena poczęła szukać czegoś w jednej z nich.- Jesteś myśliwym? – zagadnęła by skupić jego uwagę na rozmowie.
-Cóż za spostrzegawczość…- odparł zaciskając usta. Lena tylko raz rzuciła na niego zirytowane spojrzenie. Właśnie przyszło jej zmierzyć się z dość osobliwym typem pacjenta.
-Co się stało?- zapytała porywając nogawkę spodni na tyle delikatnie na ile mogła się tylko zdobyć.
-Dzik…- wysapał gdy kolejny grymas przeciął jego twarz. Krzyk stłumił w gardle, lecz wściekłego spojrzenia nie poskromił.- Nie widać?... Jestem myśliwym z poszarpaną nogą… w lesie pełnym dzikich stworzeń…- wyrzucał z siebie raz po raz coraz wścieklej.-… trudno to wszystko połączyć ze sobą?
-Staram się panu pomóc.- odparła nabierając do mężczyzny coraz większego dystansu. -Nie zdołam tego zrobić gdy pan nie będzie choć próbował ze mną współpracować.-wytłumaczyła zakładając na krwawiącą ranę bielutkie i wyprasowane rzeczy ze swojej torby uciskając ją przy tym coraz mocniej. Z wielkim bólem zerkała na zabarwiającą się garderobę. Gdyby mężczyzna okazał choć odrobinę wdzięczności, to wszystko nie bolało by tak bardzo.
-Aaghh!- krzyknął.- Pani w ogóle wie co robi?- zapytał wątpiącym głosem uwijającą się wokół niego dziewczynę.
-Rana jest głęboka. Nie wiem jakim cudem ale tętnica nie jest uszkodzona. Miejmy nadzieje, że moja ciotka niedługo będzie tędy przejeżdżać. Tymczasowo musi to wystarczyć.- odpowiedziała na pytanie mężczyzny po czym obiema rękami zaczęła badać jego ciało.
-Co pani robi?- wtrącił niemal oburzony.
-Sprawdzam czy nie ucierpiał pan w innych miejscach…
-Czuję się świetnie nie licząc dziury w nodze.- wycedził przez zaciśnięte zęby.- Może panie przestać.
-Rozumiem, że pan cierpi. Proszę jednak pozwolić mi samej osądzić stan pańskiego zdrowia. – odparła nie zwracając uwagi na jego zachowanie. Mężczyzna widząc, że nic nie wskóra przymknął oczy i zaczął jedynie ciężko oddychać.
Gdy Lena nie wykryła innych obrażeń, wstała i z ulgą oddaliła się w kierunku szosy informując o tym poszkodowanego. Każde towarzystwo, nawet te własnych myśli było niemal darem w porównaniu z perspektywą spędzenia najbliższych chwil u jego boku.
Dziewczyna ruszyła przed siebie ile sił w nogach. Dość szybko dotarła do ulicy, widocznie wcześniej szukając poszkodowanego zataczała koła. Nie zdążyła dobrze się rozejrzeć a usłyszała nadjeżdżający samochód i jego donośne trąbienie. Światła oślepiły Lenę, jedną ręka przysłoniła więc oczy próbując wypatrzeć nowoprzybyłego.
-Matko Przenajświętsza! Lena!- dało się słyszeć przejmujące krzyki kobiety wyskakującej z auta.- Co się stało? Jesteś ranna?- pytała doskakując do niej i uważnie badając. Nic dziwnego. Dziewczyna miała na sobie jasny luźny sweter oblepiony zaschniętą krwią, tak samo jak ręce, długie loki które do tej pory okalały jej twarz, teraz rozwiane przez bieg w połączeniu z potem, który wstąpił na jej czoło dawały wrażenie jak gdyby coś ją zaatakowało.
-Ciocia Wanda.- odparła na to Lena, po czym obejrzała się po sobie.- Mi nic. Ale tam w lesie jest mężczyzna. Myśliwy. Rana szarpana uda, obficie krwawi. Tętnica szczęśliwie nie uszkodzona. Ale trzeba szybko przewieźć go do ciebie…
Ciotka uważnie przyglądała się Lenie, słuchając jej sprawozdania po czym z powagą przytaknęła i dała się zaprowadzić do miejsca wypadku.
Rzeczywiście ciotka Wanda miała w swojej placówce pewien wypadek. Tego swoją drogą zresztą się obawiała. Była pełnia, a przesądnym ludziom, których tu nie brakowało, nagle zaczęło się pogarszać. Jest taki jeden dzień w miesiącu, w którym bez nocnych dyżurów się nie obędzie. Zdołała jednak wyrwać się na chwilkę by odebrać siostrzenicę z dworca. Dzwoniła zresztą do niej uprzednio, by ostrzec że się spóźni, lecz tej, jak się później ciotka dowiedziała, rozładowała się bateria w telefonie.
Po odnalezieniu Leny na ulicy, pomogła jej zabrać poszkodowanego myśliwego, do placówki, gdzie zajęła się jego nogą w odpowiednich już warunkach, przykazując jednocześnie krewniaczce by wzięła jej samochód i udała się nim do jej domu by wypocząć. Mimo sprzeciwów dziewczyny, Wanda w końcu przekonała ją. Miały spotkać się dopiero rankiem na kilka godzin przed pierwszym wspólnym dyżurem.
Następnego dnia Lena razem z ciotką pojechały do zakładu. W porównaniu z wczorajszą nocą tego dnia niewiele ze sobą rozmawiały, co zresztą nie zdziwiło ani jednej ani drugiej. Obie spodziewały się jak będą wyglądać ich relacje, gdy koniec końców staną ze sobą twarzą w twarz. Poprzedniego dnia nie rozmawiały jako one same, była to raczej rozmowa dwojga ludzi, próbujących pomóc potrzebującemu. Dziś jednak zdążyły wypaść już z tych ról. W ich konwersacje tchnięto nowego ducha dopiero w placówce, gdy ciotka wdrążała siostrzenice w życie prowadzonego przez nią zakładu opiekuńczo-leczniczego.
Lena szukała ciotki wędrując od sali do sali. Zakład nie był duży, a w porównaniu ze szpitalem, w którym ostatnio pracowała wręcz niewielki. Ot dawny dwór przerobiony na placówkę medyczną, która jednak prezentowała się znakomicie. I nie chodzi tu tylko o nowoczesny sprzęt, którym dysponowała, ale również o całościowy wygląd. Dwór składał się z dwóch budynków położonych na dwóch odległych od siebie końcach całego terenu placówki. Jeden pełnił rolę ośrodka kuracyjnego, w drugim natomiast, mieściła się przychodnia, dyżurka lekarska, sale dla obłożnie chorych i wymagających stałego kontaktu z lekarzami specjalistami, w skrócie wersja skromnego szpitala, bez miejsc na skomplikowane zabiegi i operacje. W tym to właśnie budynku znajdowała się Lena i sala, do której właśnie otwierała drzwi.
Oczom dziewczyny ukazała się scena, której w życiu nie spodziewałaby się zobaczyć w szpitalu. I tak jak wpadła na salę z wielkim rozmachem, tak też wkrótce potem nie mogła nawet się ruszyć, zastygając w miejscu. Jedna z pielęgniarek stała przed łóżkiem pacjenta, na którym ten siedział. I nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby ów pacjent nie przyssał się do niej do tego stopnia, że nawet nie zauważył wejścia dziewczyny. Obściskująca się para myślami była gdzie indziej. Napięte dłonie pacjenta wodził po ciele pielęgniarki, szukając końca kitla, by jak najprędzej jego ciało mogło odczuć na sobie drżenie jej ciepłej skóry. Ta równie intensywnie zajęła się jego przypadkiem i wciąż dygocącymi dłońmi mierzwiła jego bujne pasma włosów. Być może winą ich nieuwagi należy obarczyć zgrane ze sobą przeciągłe sapania i dyszenia, tak niecierpliwe, zagłuszające jakiekolwiek inne dźwięki płynące z otoczenia. Nagle w Lenie coś drgnęło, czym prędzej wyszła i zamknęła za sobą drzwi.
-Dajcie spokój…- wyszeptała opierając się o drzwi sali.- Burdel nie szpital.- dodała na wspomnienie namiętnie całującej się pary. Co by było gdyby weszła odrobinę później? To było nieetyczne, chyba że oboje byli parą w życiu. Ale to nie powód by w szpitalu, gdzie praktycznie każdy może wejść wszędzie, takie rzeczy…
Dziewczyna nagle straciła równowagę i prawie przewróciła się do tyłu. Zdążyła w porę pochwycić otwierające się za nią drzwi, co nie zmienia jednak faktu iż jej oczy ze zdziwienia niemal wyleciały na wierzch gdy na powrót znalazła się w pokoju.
-Przepraszam.- odparła z przejęciem pielęgniarka pomagając Lenie stanąć na równe nogi.
-Nic się nie stało.- rzuciła ze speszonym uśmiechem natychmiast unosząc obie ręce, zapewniając tym samym, że da radę stać samodzielnie. Gdy ich oczy spotkały się zmieszana pielęgniarka potaknęła głową i opuściła pokój czym prędzej. Lena zerknęła za nią zaczesując opadły lok za ucho, po czym ruszyła za jej przykładem na korytarz.
-Panno Leno.- zawołał za nią głos mężczyzny zmuszając ją do pozostania w sali.
-Nie popieram tego, ale…- zaczęła automatycznie, by nie wdawać się w dłuższe rozmowy, lecz przerwała zdziwiona gdy poznała siedzącego na łóżku mężczyznę.
-Ale?- zapytał uśmiechając się rozbawiony.
-…Ale nikomu nie powiem jeśli o to chodzi.- dokończyła z wolna.- Pan myśliwy.- dodała z rezerwą na myśl o wczorajszym spotkaniu, na co mężczyzna przytaknął.
W świetle dziennym i bez grymasów wykrzywiających twarz, zdał jej się o wiele młodszy, niż wczorajszego wieczora. Jednak regularny zarost okalający jego twarz nadając mu poważniejszego wyglądu, nadal postarzał go nieco.
-Miło z pani strony…
-Choć mam nadzieję, że pan i pańska partnerka, zaprzestaną tych praktyk.- wtrąciła oschle, całkowicie nie rozumiejąc jego zachowania.- To szpital.
-Obiecuje, że z moją partnerką nie wdam się więcej w tej okolicy w tym podobne sytuacje.- oznajmił poważnie, unosząc w ceremonialnym geście prawą rękę do serca.
-Cieszy mnie to.
-Co nie przyjdzie mi z trudem, gdyż to nie była moja partnerka.- dodał, a na widok wstępującego zdziwienia na twarzy Leny jego twarz rozpromieniała jeszcze bardziej, sprawiając, że tym razem z skrzącymi się zielonymi oczyma wyglądał na niewiele starszego od niej. Dziewczyna całkowicie skołowaciała.- Proszę mi wybaczyć.- przerwał szczery śmiech przeczesując zachodzące na czoło pasma włosów.- Zdaje się, że przeze mnie całkowicie traci pani rezon. Ale cóż, czasem działam tak na kobiety.- dodał uśmiechając się szarmancko.
-Co proszę?- Lena cały czas nie wiedziała co się wokół niej dzieje. Stała na przemian zdziwiona, skrępowana i oburzona. Kim był ten człowiek, tak odmienny od wczorajszego.
-Ehh…- westchnął głośno uspokajając się.- Zapewniam panią, że zwykle tak się nie zachowuję. To wszystko… To wszystko przez panią.- wyznał zrezygnowany, wpatrując się w nią uważnie.
-Przeze mnie?- wyrzuciła niemal z pretensjami, na co mężczyzna przesadnie podskoczył.
-Pozwoli mi pani dokończyć, gdyż niepotrzebnie się bulwersuje.- wtrącił jeszcze bardziej drażniąc dziewczynę.- Otóż widzi pani, cały dzień czekam, by się z panią spotkać. Tak bardzo pragnąłem dobrze przy tym wypaść, że gdy koniec końców spotkaliśmy się, to przy tak niestosownej chwili, że z nerwów minuta za minutą wypadam coraz gorzej.
-Rozumiem.- odparła obojętnie po czym zaczęła wycofywać się w kierunku korytarza. Jej zdaniem mężczyzna postradał rozum.
-Niechże pani nie ucieka, panno Leno.- powiedział tak błagalnym tonem iż zmuszona odwróciła się jeszcze w jego stronę.- Zdaje się, że ma mnie pani za dupka, który kpi z niej.- dodał jakby zawiedziony.- Zamierzałem tylko podziękować za wczoraj i jednocześnie przeprosić.- tłumaczył przejęty.- Zachowywałem się jak histeryk. Pełnia księżyca niezbyt mi służy. Do teraz mi wstyd.
-Niepotrzebnie.- oznajmiła wyniośle.- Nie jest pan pierwszym takim przypadkiem i pewnie nie ostatnim. – dodała z sztucznym uśmiechem próbując wyjść jak najprędzej.
-Czyli między nami wszystko w porządku?- dziewczyna przytaknęła opuszczając salę.- To dobrze. Nie chciałbym opuszczać tego ośrodka, zostawiając za sobą niemiłe wrażenie.- mówiąc to wstał i założył na siebie marynarkę.
-Chwila, chwila…- wtrąciła wracając się do pokoju i piorunując mężczyznę wzrokiem.- Co pan robi?
-Idę do domu.- poinformował sięgając po kule. – Może podwieźć gdzieś panią?
-Czy pan oszalał?- mężczyzna zdziwił się wielce.- Zaledwie wczoraj wieczorem doprowadzono pana nogę do porządku. Powinien pan odpoczywać. Taka rana szybko się nie zagoi.- Lena postąpiła stanowczo naprzód, zastępując mu drogę.
-Sęk w tym, że rana tylko wydała się groźna. To nic wielkiego.-tłumaczył uparcie próbując ja ominąć.
-Nie przepuszczę pana. Moim obowiązkiem jest…
-Widzi pani, panno Leno…- wpadł jej w słowo mężczyzna zbliżając się do niej na tyle, iż czuła jego oddech na sobie co zdecydowanie przyhamowało jej zapał.- Dziś rano miałem podobną sytuację. Pielęgniarka, którą mijała pani… dała się przekonać… - dodał ściszonym głosem wpatrując się w jej oczy.
-Pan sobie kpi?- zapytała nie mogąc uwierzyć w to co właśnie do niej dotarło.
-Pani ciągle z tym panem. – wywrócił zielonymi oczami.- Cyprian jestem.-nagle stanowczym ruchem pochwycił jej rękę by ucałować w uroczystym geście, lecz ta wyrwała się z krzepkiego, aczkolwiek delikatnego uścisku jego dłoni.- Fascynuje mnie pani… Czyżbym był odrażający?- zapytał z niedowierzaniem śledząc jej reakcje.- Na ogół kobiety uważają mnie za przystojnego. – mężczyzna nie odstępował, bystrymi oczyma chwytał każde choćby mrugnięcie próbując wyczytać co tak naprawdę myślała w tej chwili.
-Zawsze udaje się panu, panie Cyprianie osiągnąć cel w ten sposób?- zapytała głosem przepełnionym wstrętem, nie odstępując jak i on konfrontacji wzrokowej.- Nie zaprzecza pan. W takim bądź razie jest pan rzeczywiście odrażający.- oznajmiła wyniośle, a zabrzmiało to jakby właśnie skazała więźnia na wyrok. Mężczyzna oddalił się nieco od niej.
-Nie nauczył nikt panią, że czasem by coś osiągnąć, trzeba coś poświęcić?- pouczał zapatrując się w lód niebieskich oczu.- Jest pani młodą, piękną, lecz naiwną osobą, która ma jeszcze tę nadzieję, że da radę zmienić świat. Przyznam jest to urocze. Ale radzę porzucić tę cnotliwość, bo gdy wszystko legnie w gruzach, nikt inny a pani będzie cierpieć. Świat jest be. Dlaczego więc i ja mam taki nie być?- w pokoju zapadła cisza. Po chwili mężczyzna uśmiechnął się słabo i ominął Lenę.
-Myli się pan…
-Chciałbym by pani miała rację. Tymczasem…- dodał na nowo ożywiony.- Wybaczy pani, ale pójdę się wypisać. Mam dziś ważne spotkanie w sprawie tej właśnie placówki.
-O czym pan mówi?- zapytała kolejny raz dziwiąc się przy nim.
-Pani wybaczy panno Leno. Nie przedstawiłem się należycie, może przez to wynikła także nasza różnica zdań. Jestem sołtysem tej mieściny i umówiłem na dziś spotkanie w sprawie dofinansowania na rzecz tej placówki. Nie chce chyba mieć pani na sumieniu zdrowia i szczęścia tutejszych pacjentów, które może diametralnie się zmienić gdy nadal, samolubnie będzie mnie pani zatrzymywać. Do widzenia.- odparł na koniec kłaniając się ceremonialnie.
-Ahh...- westchnęła zła na siebie.- Będzie trudniej niż myślałam.
Dodaj komentarz