Dziadek i kosmos

Pamiętam, jak w podstawówce wróciłem przybity ze szkoły. Byłem smutny, że koledzy wyśmiali moją niewiedzę. Przyszedłem do domu i zrezygnowany rzuciłem się we łzach na łóżko. Już wtedy dzieci potrafiły być dla siebie okrutne. Nawet z rodzicami szło się czasem łatwiej dogadać. Tych jednak więcej w domu nie było niż byli. Na posterunku zostawał dziadek, ale leciwy jegomość przywieziony do nas na starość ze wsi, gdzie psy tyłkami szczekały, nie rozumiał problemów miejskiego dwunastolatka. Przyznam szczerze, że zazwyczaj go ignorowałem. Żyliśmy tak obok siebie, nie przeszkadzając sobie nawzajem. Niesłychanie zdziwiłem się więc, gdy tego pamiętnego dnia usłyszałem pukanie do drzwi. Kojarzę, że szybko przetarłem oczy i z udawaną nonszalancją rzuciłem:

— Tak, dziadku? Co tam?

Otworzył i zatrzymał się u progu. Przez chwilę milczał, by następnie zapytać:

— Wnusiu... może zagrałbyś ze mną w karty?

Gra z osiemdziesięciolatkiem była wtedy ostatnią rzeczą, na którą miałem ochotę. Jednak jego mina i nadzieja w oczach sprawiły, iż, co prawda niechętnie, ale się zgodziłem.

Poszliśmy zatem do salonu i zaczęliśmy grać w tysiąca – czyli w jedyną karciankę, którą mój młody umysł był w stanie wówczas pojąć. Nauczyłem się jej na wakacjach nad morzem, gdy pojechałem sam z matką. Ojciec zmieniał wtedy pracę i nie mógł dostać urlopu. Cięliśmy więc z dziadkiem w karcioszki, mącąc ciszę "meldunkami" i "lewymi". Z czasem gra okazała się tak wciągająca, że zupełnie zapomniałem o przykrym incydencie, jakiego doświadczyłem w klasie. Jednak, gdy dobiłem do tysiąca (pewnie dlatego, że staruszek często oddawał najwyższe karty), zapytałem dziadka o coś, co nurtowało mnie już od dłuższego czasu:

— Dziadku, dlaczego się do nas wprowadziłeś?

Wypił łyk zimnej kawy, posłodzonej czterema łyżeczkami cukru. Był to istny ulepek, którego resztki często spijałem, pomimo że fusy chrzęściły potem w zębach. Pamiętam, iż po moim pytaniu starzec popatrzył na mnie i lekko odchylił okulary. Rozsiadł się wygodnie w bujanym fotelu i powiedział:

— Ponieważ twoja mama chciała byś miał z kim pogadać pod nieobecność rodziców.

Trochę się zawstydziłem, gdy odpowiedziałem:

— Ale my prawie w ogóle nie rozmawiamy...

Dziadek zdawał się zupełnie nie przejmować tym, co padło z mych ust i odparł:

— Widocznie do tej pory wystarczała ci moja obecność.

Trochę głupio mi się zrobiło, że przez te kilka miesięcy całkowicie dziadka olewałem i po szkole oglądałem bajki lub wychodziłem od razu na podwórko pograć w "gałę". To uczucie sprawiło, że zechciałem mu opowiedzieć o moim dniu:

— Dzisiaj przyjaciele mnie wyśmiali. – Spuściłem głowę. – Powiedzieli słowo, które wydało mi się śmieszne, więc się zaśmiałem, a jak przyznałem, że nie znam jego znaczenia, to zaczęli mnie wyzywać od głupków.

Dziadek uśmiechnął się smutno, gdy rzekł:

— Jeśli cię wyśmiali, to nie są twoimi prawdziwymi przyjaciółmi. Istnieje wiele śmiesznych słów, jak na przykład "patelnia" czy "prześcieradło". Wiemy, co oznaczają, ale to nie ujmuje im śmieszności. "Mirabelka" czy "rododendron" też mogą rozśmieszyć. Zwłaszcza, gdy nie zna się ich znaczeń.

Nie wytrzymałem i rzuciłem to, co usłyszałem na szkolnej przerwie:

— Dziadku, a "kosmos"?

Staruszek nagle zaczął się głośno śmiać, po czym wstał i poszedł do swojego pokoju. Czymś tam poszurał i po kilku minutach wrócił, ukrywajac coś za plecami. Gdy stanął przy stole, na którym graliśmy, wyjął zza siebie sporych rozmiarów wiklinowy kosz i postawił przede mną, by z szerokim uśmiechem odpowiedzieć:

— Ino mom!

Na te słowa ja również wybuchnąłem śmiechem. Rechotałem tak głośno, że chwilę później ocierałem z oczu łzy radości. Gdy się w końcu uspokoiłem, zajrzałem do środka przyniesionego koszyka. Ku mojemu zdziwieniu wypełniony był prawie po brzegi czekoladowymi monetami. Na ich widok zaświeciły mi się oczy, więc zapytałem:

— Skąd się wzięły i dlaczego jest ich tak dużo?

Dziadek opadł z powrotem na fotel i powiedział:

— Każdego dnia, gdy nie odezwałeś się do mnie nawet słowem, wrzucałem do środka jedną monetę. Myślę, że dzisiaj możesz wyjąć dwie, byśmy razem je zjedli. Jeśli dobrze się postaramy, niedługo ich nam zabraknie...

Tak też się stało. Minęło kilka miesięcy i czekoladki się skończyły. Niedługo potem mój najstarszy i najprawdziwszy przyjaciel zachorował i zmienił miejsce zameldowania. Po dziś dzień odwiedzam cmentarz i przez łzy śmieję się z nazwy nowego osiedla dziadunia.

"Kosmos" dziadka stał się w naszej rodzinie legendą. Sam mam obecnie troje wnucząt, z którymi dzielę się śmiesznymi wyrazami i słodyczami. Monety z czekolady dostać jest coraz ciężej, więc szukamy zamienników. Ostatnio w modzie są żelki. Wszyscy wiemy jednak, że tutaj nie o słodycze chodzi. Tak jak mój dziadek przekazał wnukowi, tak i ja przekazuję moim wnuczętom, że najważniejsze, by nigdy nie zabrakło nam słów i byśmy mogli je dzielić z drugą osobą. A "prześcieradło" i "rododendron" to naprawdę śmieszne wyrazy.

Kocwiaczek

opublikowała opowiadanie w kategorii inne i obyczajowe, użyła 950 słów i 5430 znaków, zaktualizowała 25 lip 2020.

2 komentarze

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • Morfina

    Piękne i mądre 🙂

    21 lip 2020

  • Kocwiaczek

    @Morfina dziękuję uprzejmie:)

    21 lip 2020

  • Morfina

    @Kocwiaczek bardzo proszę 😁

    21 lip 2020

  • AnonimS

    Dziadek to najlepszy wynalazek. Pod warunkiem że chcę się z nim rozmawiać. Łapka

    21 lip 2020

  • Kocwiaczek

    @AnonimS miło mi, że tym razem Ci się podobało :)

    21 lip 2020

  • AnonimS

    @Kocwiaczek od tego zacząłem czytanie

    21 lip 2020