Dotyk chłodu

Dotyk chłoduPo pięknym słonecznym dniu nie zostaje już ani śladu. Zapada zmrok. Siedziała na krześle przy swoim biurku. Wyszła na marmurowy balkon. Ciemność, gwiazdy i ona. Tak wyglądy jej każdy wieczór. Schodzi po schodach. Ten salon… Tak sztuczny i nienaturalny, fanaberia pani architekt, miejsce, w którym tak naprawdę nigdy nie była. Jej dom, choć ogromny, piękny, dostojny, jest po prostu zimny. Brak w nim emocji, ciepła, miłości. Zza pleców pojawiła się jej matka.
-Wychodzę do teatru z Izabellą, Waldemar jest w domu.
-Jak to " w domu”? Miał iść na tenisa? Nie zostanę z Nim w domu!
-Magdaleno! Uspokój się! Wiktor ma kontuzję, więc z tenisa nici. Czy zrozumiesz wreszcie, że od teraz Waldemar to mój mąż, że go kocham? Dlaczego nie możesz go zaakceptować?
Ciśnie się jej na usta tyle słów. Tak bardzo chciałaby jej to wszystko powiedzieć. Chciała, żeby poznała prawdę. Łzy napływają jej do oczu. Patrzy jej prosto w twarz. W jej wzorku nie dostrzega się nic. Matka to ostygła, piękna kobieta. Ostygła.
-Myślę, że…-chwila zawahania-szofer czeka. Myślę, że powinnaś już iść.
-Dariuszu! Futro! Rękawiczki!
- Szofer czeka, Pani.  
Matka odchodzi ze skinieniem głowy. Odwraca się, dostrzega łzy na policzku córki. Odchrząkuje, wychodzi.  
-Panienko! W czymże mogę pomóc? Może słodkiego kakao na słone łzy?
Ociera spływające szerokimi strugami łzy. Spogląda na Dariusza. Uśmiecha się. Ma sentyment do tego człowieka, który jako jedyny nadaje iskierkę jej pogrążonemu w ciemności domu.
-Daj spokój Dariuszu, odpocznij, możesz iść do siebie.
Patrzy jak jej matka, ubrana w granatową sukienkę, aż do samej Ziemi, wsiada do samochodu. Odjeżdża. Tak zawsze chciała, aby ta była dla niej matką. Taką prawdziwą, która kocha swe dziecko najmocniej na świecie, która chodzi na przedstawienie szkolne, która bije brawo na rozdaniu dyplomów dla najlepszych absolwentów, która piecze co tydzień ciasto. Ona jej nie straciła, bo żeby coś stracić, trzeba to najpierw mieć. Nigdy nie miała. Miała Ojca, ale go straciła. Życie pisze różne scenariusze, pytanie, który weźmiemy do ręki i wybierzemy jako prozę swoich dni. Ale za nią ktoś już zadecydował. Ma skończyć szkołę z wyróżnieniem, wyjechać na studia do Londynu, wyjść za kogoś bogatego za mąż, przejąć rodzinny biznes. Gdzieś tu jeszcze powinno figurować: być szczęśliwa, ale ten aspekt zszedł na margines.  
Nie umie wyrazić słowami jak bardzo go nienawidzi. To intrygujące, że niektóre rzeczy tak łatwo nazwać, księżyc, wróg, a inne? Problem w tym, że każda miłość, czy nienawiść, ma różne formy, tak jak płatek śniegu, płatek to płatek, ale każdy jest inny, a żaden taki sam.
Słyszy jego kroki po marmurze. 20:04. To kolejna godzina z wielu, którą zapamięta do końca życia.  
Nie umie się już bronić. Umiała kiedyś, za pierwszym razem, ale potem zrozumiała, że obrona nie wyzwala. Daje tylko Twojemu przeciwnikowi jeszcze większą satysfakcję, gdy dopnie swego. A on zawsze dopinał. Pot oblewa ją po całym ciele. Odwraca się, a on już stoi w jej pokoju:
-Joanna pojechała?
Odpowiedziała kiwając głową. Pyta, choć wie. To znaczy, że to nie był cel jego wizyty. Podchodzi, siada obok niej.  
-Co tam?
Wzrusza ramionami, to jej odpowiedź na wszystkie jego pytania. Muska jej uda, dłonią, zaciska zęby, udaje, że tego nie czuje. Podjeżdża wyżej, dotyka jej talii, szyi i z powrotem. Nie wytrzymuje odpycha go, drapie, bije na oślep. Jednym ruchem przewraca ją, przygniata sowim ciałem. Zaciska swoje dłonie na jej delikatnej i drżącej szyi.  
-Co Ty sobie myślisz, że kim jesteś?-patrzy jej prosto w przerażone oczy-Nie masz tu nic do gadania! Wszystko masz dzięki mnie! -Uderza ją pięścią w twarz.  
Jej głowa bezwładnie opada na pościeli. Zamyka oczy, wie, że tym razem się nie uda. Chciała się poddać, czuła jak wsadza ręce pod jej bluzkę, przechodzi do spodni. Zbiera w sobie resztki sił na atak. Kopnęła go z i poczuła jak ostrze noża przecina jej skórę dłoni. Odrętwiała. Nie czuła już nic, pozwoliła mu. Dała mu prawo do własnego ciała, choć on miał je już dużo wcześniej. Czekała, aż skończy, wyszedł, zostawiając ją pół przytomną w wielkiej kałuży krwi. Wzięła długopis, powlekła się do ściany, tu napisała ostatnie słowa.  

Mamo…
Kochałam Cię, choć Ty nie potrafiłaś pokochać mnie. Lód nie może stać się gorący, tak Ty nie umiałaś dać mi uczucia. Ten skurwiel, odebrał mi Ciebie, Ojca, godność, tlen, życie. Nie chcę Ci dziękować, ani Cię przepraszać, choć mam za co. Proszę Cię tylko, abyś zastanowiła się nad swoim pozornie szczęśliwym i poukładanym życiem. Wiedz, że facet, z którym sypiasz, przychodził do mnie każdego wieczoru, szkoda, że nigdy nie chciałaś mnie słuchać.
To koniec
Magdalena  

Nacięła drugi nadgarstek, chciała odejść szybciej. Chciała wyjść z tego świata. Z tego domu, który był dla niej zbyt chłodny. Pierwszy raz sama wybrała scenariusz, jako prozę swojego życia. Wiedziała, że to będzie krótka, epizodyczna rola. Nie skończyła się za szybko, ale w odpowiednim momencie, bo to my decydujemy, kiedy zejść ze sceny.

Aleks2000

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat, użyła 957 słów i 5320 znaków, zaktualizowała 19 lut 2016.

1 komentarz

 
  • niezgodna

    I znów nie muszę nic mówić. Moje łzy tu wystarczą. Dziękuję że przypomniałas mi że to ja decyduje kiedy odejść. Dziękuję.

    14 cze 2016