Przedzierałem się przez leśną gęstwinę, nasłuchując czy nic nie czai się za mną. Księżyc powoli osłaniały ciemne obłoki, by w końcu zakryć go całkowicie. Po piętnastu minutach trafiłem na stary przystanek obok równie starej szosy. Wiatr szybko nabierał na sile, więc postanowiłem tam przeczekać resztę nocy. Usiadłem na starej spróchniałej ławeczce i przez dziurawy dach spoglądałem w niebo osłonięte czarnymi chmurami. W pewnej chwili usłyszałem szelest dobiegający z zarośli za przystankiem. Spojrzałem w tamtą stronę, ale w ciemności nic nie udało mi się dostrzec. Szelest był coraz wyraźniejszy to coś zbliżało się do mnie bardzo szybko, zdążyłem raz przełknąć ślinę, gdy nagle na jezdnię wyskoczył ogromny czarny odyniec. Spojrzał na mnie i ruszył jak taran na przystanek. W panice nie wiedziałem co robić, cofnąłem się na tylną ścianę i przez przypadek pociągnąłem za jakąś dźwignie. Wtedy oślepiło mnie tak jasne światło jakiego wcześniej nie widziałem. Poczułem się bardzo dziwnie, jakbym stracił całą masę ciała. Trwało to może dwanaście sekund i nagle światło zniknęło, a ja znów stałem pod przystankiem, tyle że był dzień a szosa i sam przystanek były nowiusieńkie. Nie było już dziur w dachu ani spróchniałej ławki. Stała tam nowiutka drewniana świeżo malowana ławka z wygodnym oparciem. Wszystko nawet niektóre drzewa wyglądały inaczej, jakby były młodsze. Byłem kompletnie zmieszany i nie wiedziałem co się stało. Zdezorientowany nie zauważyłem nawet, że ustałem na samym środku jezdni i wtedy poczułem uderzenie. Wyrzuciło mnie na co najmniej pięć metrów. Gdy już traciłem przytomność, usłyszałem głosy mężczyzn. Wydawało mi se, że jeden z nich powiedział, żeby mnie dobić. Wtedy ostatkiem sił odwróciłem głowę i zobaczyłem milicjanta idącego w moją stronę, ładującego broń.
Dodaj komentarz