Siedziałem na starym, skrzypiącym krześle i słuchałem jej bełkotu. Rozkręciła się. Istna słowna lawina. "Ile jeszcze tak może?" - pomyślałem. "Czy kiedyś skończy jej się siła nakręcające tą szaleńczą paplanine?"- pytałem sam siebie, mając nadzieje, że znajdę jakiś magiczny sposób na to, by ją wyłączyć. Niestety, nic tego nie zapowiadało. Podała ciasteczka. Spróbowałem policzyć, ile stron zajęłoby spisanie tego biadolenia. "Załóżmy, że przeciętna strona zawiera ok. 40 linijek po 7 słów każda, czyli 280 słów - w przybliżeniu 300. Wypowiadała ok. 50 słów w ciągu minuty. Jedna strona została by zapełniona w ciągu 6 minut. W ciągu godziny powstałoby 10 stron tekstu. Książkę rozmiarów Biblii uzyskalibyśmy po 40 dniach wytężonej pracy, zakładając, że mówi 5 godzin w ciągu dnia."
- 2 000 stron niczego... - wyszeptałem niepokojem.
- słucham? - spytała uprzejmie staruszka.
- nic, nic. Tylko głośno myślę. Taki mam zwyczaj. - odparłem, dodając po chwili- właściwie... muszę już iść...tak...obowiązki wzywają!
Rozpocząłem desperacką ucieczkę ze świata starszej kobiety. Otaczały mnie straszne przedmioty z minionej epoki. Zdawały się wołać o pomoc. Czułem się jak w wehikule czasu ze staruszką w zastępstwie za szalonego naukowca, gotowego składać ofiary z ludzi na ołtarzu nauki.
- może napijesz się jeszcze herbatki? - spytała.
- nie, dziękuje, jestem pełny - odparłem niepewnie.
Tam gdzie się znalazłem wszystko napędzała herbata malinowa. Całe te do bólu nudne historie o życiu na wsi, kotach, miłosnych wzlotach i upadkach sponsorował kolorowy napój z dwoma łyżkami cukru. Podniosłem się powoli i skierowałem w strone korytarza. "Ciekawe skąd ma tyle obrazów i czemu na wszystkich są drzewa?" - pomyślałem, kiedy opuszczałem salon przypominającym bardziej galerię sztuki niż miejsce zamieszkania bogobojnej babci. Bałem się zapytać, bo mogła się za tym kryć jakaś piekielnie długa historia, którą koniecznie muszę usłyszeć, a przynajmniej zapoznać się z jej ogólnym zarysem. "Powalona sprawa. Przecież musi być jakiś powód" - kontynuowałem swoje rozmyślania zakładając buty. Tymczasem emerytka ciągneła dalej opowieść o ciotce Annie i jej mężu. Szczęśliwie udało mi się stamtąd uciec. "W końcu" - pomyślałem i z ulgą zbiegłem szybko w dół schodów.
Dodaj komentarz