Spadająca sroka

To było w listopadzie - 10, piękny jesienny dzień. Było już złoto, drzewa miały jeszcze tylko 1/3 liści, a ja sama. Siedziałam na moim podwórku. Siedziałam, bo było mi smutno, byłam przygnębiona, po śmierci swojej jedynej rodziny - brata, który zginął tajemniczą śmiercią. Nagle szelest liści, jakby coś spadło, albo ktoś zeskoczył z drzewa stojącego obok huśtawki, na której siedziałam. Podeszłam powoli i zobaczyłam dosyć dużą srokę, która jeszcze trochę się ruszała. Skręciła głową szybko mrugając powiekami i spojrzała na mnie. W oczy mi spojrzała, a ja jej. Coraz ciężej mrugała powiekami, aż przyjęła pozycję dziobem do ziemi i... zdechła. Jej dusza odeszła dosłownie przy mnie. Poleciała do nieba, a ja patrzyłam na jej śmierć - od wyciągnięcia ręki. Mogłam to być ja, a ona mogła na mnie patrzyć z korony drzewa, z którego spadła.  
Darowałam sobie te wszystkie przemyślenia. Miałam jej bezwładne ciało w pudełku po butach i myślałam co mam z nim zrobić puki się nie zacznie rozkładać. Zrobiłam na pewno ważną rzecz dla mnie - otóż pożyczyłam od niej jedno pióro - z ogona, najdłuższe jakie miała. Myślę, że jej dusza nie będzie mi miała za złe tego, jak i tego, że trzymam ją lub też jej ciało w pudełku po butach, ale chociaż drogich. Zasnęłam w spokoju, próbując nie myśleć już o tym i zakończyłam ten dzień. A na podsumowanie mogę powiedzieć taką teorię, że "Śmierć nie trafiła tam gdzie miała zamiar..." Daje do myślenia, prawda?
Następnego dnia po pracy poszłam ją zakopać pod drzewem, z którego spadła. Wykopałam niewielki jak i niegłęboki dołek. Położyłam w ziemi i zakopałam. Z ziemi wystawał kwiatek, którego włożyłam, aby pamiętać o tym wydarzeniu. Trudno powiedzieć, ale moim zdaniem to naprawdę może być wielki życiowy znak dla mnie. Myślę, ale nie wiem. Włączyłam telewizję, ale ciągle widziałam jej czarne oczy i powieki, które bardzo szybko mrugały. Z jednej strony - bałam się, ale z drugiej strony to było na prawdę ciekawe doświadczenie i te słowa " Śmierć nie trafiła tam gdzie miała zamiar...". Może to rzeczywiście ja powinnam teraz leżeć w ziemi. Może to absurdalne, ale dziwnie się z tym czuję. To tylko ptak, sroka, ale chodzi o śmierć kogoś, czegoś, jakiejś duszy, która przy mnie odeszła. Zasnęłam na fotelu.
Nastał kolejny dzień, a ja już się mniej przejmowałam wydarzeniem z listopada. Była niedziela, nie szłam do pracy, ale zaprosiłam przyjaciółkę na obiad, ponieważ także jest sama. Rodziców nie zna, babcia umarła, a narzeczony wyjechał do pracy za granicę. Przyjechała więc i zrobiłyśmy pyszną zapiekankę z ziemniaków i sałaty. Zjadłyśmy, a potem wyszłyśmy na podwórko. Pokazałam jej jak zakopałam srokę. Ona skrzywiła się i powiedziała, że z chęcią by zobaczyła tak pięknego ptaka. Zrobiłam dla niej wyjątek i odkopałyśmy pudełko. Gdy otworzyłam pudełko serce mi prawie stanęło. Ptaka nie było. Jedno biało-czarne piórko leżało na środku powierzchni pudełka, a ja wpatrywałam się w to z dreszczami na całym ciele.  
- I... co? - spytała mnie moja koleżanka. Ja nie wiedziałam co mam jej powiedzieć... Sama nie wierzyłam w to co widzę. Pomyślałam chwilę, nadeszły mi do głowy jakieś głupie pomysły, że to tak powinno być, że jej ciało się już rozłożyło, ale przecież zostało po niej jedno piórko, tylko tyle?! To na pewno nie było możliwe. Powiedziałam jej jakieś bzdury, że może wypadło, a ona wiedziała o co mi chodzi - zmieniła temat. Poszła gdy już było ciemno, ja nie wiedziałam co robić. Teraz to dopiero miałam mętlik w głowie. Bałam się. Poszłam się wykąpać. Gdy wyszłam napiłam się szklanki soku i poszłam na górę domu - do sypialni. Gdy otworzyłam drzwi do sypialni, znowu czułam jak serce mi prawie staje. Sroka leżała na łóżku. W takiej samej pozycji, gdy spadła z drzewa. Dziobem do ziemi... Nie wierzyłam... Stałam i patrzyłam się na nią. Co mam zrobić? Co to ma znaczyć? Tylko o tym myślałam. Podeszłam bliżej, a nogi miałam jak z waty. Po prostu osłupiałam. Stanęłam koło łóżka i patrzyłam się na nia. Miałam ochotę, potrzebę by ją dotknąć. Jej ciało, albo ona była w idealnym stanie. Jakby ktoś ją poczesał. Nie wiem czy to jej ciało czy to ona cała, ponieważ jak się tu znalazła?! Powoli zbliżyłam się do niej i patrzyłam z wyciągniętą ręką. Była jak nieżywa, nie ruszała się, oczy miała zamknięte i nieruchome. Powoli ją pogłaskałam. Była miękka i delikatna. Gdy skończyłam ona się ruszyła. Raz, potem kolejny aż w końcu uniosła się nienaturalnie w górę i leciała w moim kierunku. Miała otwarte oczy, lekko uchylony dziób i nie ruszała skrzydłami, a leciała w moim kierunku. Nie czułam potrzeby aby uciekać, chociaż tak się bałam, że kręciło mi się w głowie. Jej skrzydła dotknęły moich ramion, a jej drobne ciało uwiesiło mi się na klatce piersiowej. Było dużo światła. Błyszczała od kiedy wzbiła się do góry. Coraz bardziej mnie oślepiała i nie rozumiałam dlaczego uwiesiła się na moich piersiach. Po 20s wiszenia na mnie czułam, że coś się zaczyna dziać. Byłam coraz słabsza i coraz bardziej bolało mnie wewnątrz klatki piersiowej. Żebra, płuca i kłucie w sercu. Upadłam na kolana i domyślałam się, że mnie zabija. Nie miałam siły podnieść ręki, ani otworzyć szerzej oczu. Coraz bardziej osłabiała mnie. Oczy zamknęły mi się i poczułam tylko jak upadam na ziemi koło łóżka. Nie czułam jej pod sobą. Usłyszałam jak kracze, a potem... cisza.

Etchie

opublikowała opowiadanie w kategorii sen, użyła 1162 słów i 5770 znaków.

2 komentarze

 
  • bryt

    :kiss:

    28 gru 2016

  • karolcia

    ale masz talent bardzo ciekawe opowiadanie

    27 sty 2012