Materiał znajduje się w poczekalni. Prosimy o łapkę i komentarz.

Autostradą na tamtą stronę

Tu nie ma żadnej erotyki. Nawet umiejscowienie akcji w realiach gay nie ma żadnego wpływu na akcję – nie chciało mi się bohatera zmieniać na kobietę tylko po to, by dostać kilka plusów. To jest o końcu miłości, niezależnie kto kogo kocha.  

Granatowy renault ruszył spod jednej z charakterystycznych kamienic, jakich pełno na angielskich przedmieściach. Gdyby przypadkowy obserwator nawet w tak słabej widoczności, jaką daje wieczór widział sposób, w jaki opuszcza zatokę, włącza się do ruchu i pokonuje kolejne przeszkody, z robotami drogowymi włącznie, szybko doszedłby do wniosku, że kierowca nie ma zbytniego otrzaskania na drodze. Policja rozszyfrowałaby to jeszcze szybciej, jednak nikt z lokalnych coppers jakoś nie patrolował miasta tego wieczoru. Auto tymczasem przemknęło przez St John Street, skręciło w Broadway, po czym na żółtych światłach przejechało przez największe skrzyżowanie w mieście i skierowało się na Taunton Road, która prowadziła na autostradę M5.
Roman dawno stracił już złudzenia dotyczące Krzyśka. Poznali się dawno temu na internecie.
Mimo sporej różnicy wieku coś między nimi zaiskrzyło, zwłaszcza ze strony Romana. Podobał mu się ten grubasek, podobał to mało powiedziane, wręcz oszalał na jego punkcie. Mimo że dzieliła ich koszmarna odległość, bo jednak z Przemyśla do Gorzowa jest ponad osiemset kilometrów, dla niego nie było to żadnym problemem. Miał świetną pracę, doskonale zarabiał, mógł sobie pozwolić na weekendowe wypady. Lubili je zresztą obaj, tyle że każdy na swój sposób. Dla Romana było to nacieszenie się widokiem chłopaka, którego coraz bardziej kochał, dla Krzyśka zaś spędzenie czasu z bratnią duszą, która doradzi, wysłucha, pośmieje się razem z nim. Może nawet zastąpi mu brak rodzeństwa.
Ta przyjaźń utrzymywała się długo z różną intensywnością, później Roman popadł w poważne kłopoty po stracie pracy, nie miał nawet na chleb, a co dopiero na rozmowy międzymiastowe.
Wydawali się powoli zapominać o sobie, sporadyczna wymiana maili ledwie wystarczyła, by nie zapomnieć o istnieniu tego drugiego. Co nie znaczy, że nie wiedzieli o ważnych wydarzeniach w życiu przyjaciela. Matura Krzyśka, studia, emigracja Romana – to wszystko odbywało się przy poinformowaniu drugiej strony.


Richard Danniels zaczynał tego dnia pracę o szóstej wieczorem. Był szefem transportu w jednej z wielkich baz logistycznych oblepiających miasto, człowiekiem starszym i bardzo poważanym przez współpracowników. Miał opinię surowego szefa, wymagającego, nieprzystępnego, odludka wręcz ale za to sprawiedliwego. w pracy szybko zyskał przydomek Robocopa. Mało osób znało go z innej strony – człowieka pogodnego, cieszącego się życiem, życzącego jak najlepiej bliźnim. Mało kto miał pojęcie o dramacie, jaki Richard przeżył w młodości, a i jemu nie zależało, aby nagłaśniać ten tragiczny szczegół z jego życia.
Tego wieczora jego córka pracowała na dzienną zmianę, więc nie bardzo miał mu kto zrobić kanapki do pracy. Postanowił zatem przed zmianą wpaść do marketu Morrisona, który miał po drodze. Nie jechał więc swoją stałą trasą przez Puriton i dalej autostradą, a wlókł się przez miasto, rozgrzebane w drzazgi. Nie wiadomo dlaczego najwięcej robót drogowych wykonywano tu jesienią i wiosną. Próbując rozgryźć ten problem przejechał Broadwayem i zatrzymał się na światłach przy Taunton Road. Z lewej minął go granatowy renault. Idiota – pomyślał Richard widząc jak kierowca na żółtym świetle pcha się na skrzyżowanie. Odwrócił jeszcze głowę i coś go zastanowiło. Profil kierowcy. Skądś go zna, ale skąd? I to zna bardzo dobrze ze wcale nieodległych czasów.
Niemożliwe? Przecież ten człowiek nie ma prawa jazdy?


Było majowe słoneczne niedzielne popołudnie. Roman nie miał w planie żadnych wypadów, postanowił spędzić czas w domu przy piwku i dobrej książce. Nie bawiły go spotkania w gronie emigrantów, z reguły kończące się pijaństwem i stanem zwanym w akademickiej gwarze "dożynkami". Z racji dobrej znajomości angielskiego bywał na takich imprezach mile widziany, jednak sam stronił od zbyt częstego udziału w tych bibach. Tak było i tym razem.
Skupiony nad trudnym tekstem o zwyczajach Anglików niechętnie odłożył książkę, aby odebrać komórkę. Pewnie znów szykuje się jakaś pijatyka – pomyślał. Popatrzył na ekran. Numer był niewątpliwie brytyjski. Nie miał go w książce, postanowił więc eksperymentalnie odebrać.
– Roman, to ty? – zapytał rozmówca. Poznał ten głos od razu. Kilka sekund trwało, zanim odzyskał równowagę psychiczną. Krzysiek... Kiedyś rzucił mu na necie swój numer, ale nie doczekał się żadnej odpowiedzi.
Okazało się, że Krzysiek jest w Anglii i to już od pół roku. Mieszkał w innej części, bardziej na północ, w okolicach Coventry. To była ich pierwsza rozmowa po prawie dwóch latach. Jak na taki czas niesłyszenia rozumieli się wybornie. Powoli wracały polskie klimaty... Skończyli po godzinie.
Roman odłożył telefon i zapalił papierosa. Wspomnienia wracały ze zdwojoną siłą, nie można ich było opanować. Zwrócił jeszcze na co innego uwagę. Krzysiek, zawsze odnoszący się z rezerwą do wszystkich i wszystkiego, tym razem był wygadany, nawet wylewny. Co ta emigracja robi z człowieka – pomyślał Roman. Jakiś tydzień później przyszedł SMS. Czy mogę wpaść Cię odwiedzić w weekend? No głupie pytanie, przyjeżdżaj choćby teraz – chciał odpowiedzieć, ale powstrzymał się. Trochę go utemperowały te dwa lata milczenia i ewidentnego unikania kontaktów. Odpisał twierdząco, ale z lekką rezerwą. Jeśli nie masz nic innego do roboty, przyjeżdżaj.


Granatowy renault minął bazę Argosu schowaną za gęstym lasem i zatrzymał się przy stacji benzynowej zaraz przed wjazdem na autostradę. Mężczyzna stanął bezradnie przed dystrybutorem. Jak tu się płaci? Co trzeba najpierw? Trochę szamotał się z wężem paliwa. Robił to tak niesprawnymi ruchami, że zwrócił uwagę kierowcy tankującego obok.
– Co pan wyprawia? Umie pan w ogóle tankować?
– Tak – odpowiedział. – mam lekko sparaliżowaną rękę, to dlatego – wymyślił na poczekaniu.
Cholera, jeszcze to. Czuł, że jest obserwowany. Niech ten kutas wreszcie stąd odjedzie – pomyślał.
Nie wiedział czy ma grać dalej czy po prostu zatankować auto na ile tylko potrafił.... Wreszcie kierowca poszedł zapłacić i mężczyzna skończył tankowanie.


Jeszcze nigdy pokój Romana nie wyglądał tak, jak właśnie tego południa. Z natury bałaganiarz, zadbał o najmniejszy szczegół, nawet kwiaty w wazonie – w ogóle tamtego poranka po raz pierwszy w swym ponad czterdziestoletnim życiu kupił kwiaty nie z zamiarem wręczenia ich komuś innemu. Nerwowo spoglądał na zegarek – powinien być już jakieś pół godziny temu.
Wreszcie zapipała komórka. – Jestem chyba po przeciwnej stronie twojego domu, wyjdź chociaż przez drzwi. Roman wyjrzał przez okno. Niemożliwe stało się możliwe.... Wkrótce stali przytuleni do siebie w milczeniu. Trwało to chyba ponad trzy minuty, choć wydawało się mu, że zaledwie kilka sekund.
Spędzili wspaniałe popołudnie. Byli nad morzem, wspominali, śmiali się, opowiadali o tym, co się działo przez ostatnie lata. Roman poczuł się nagle o wiele, wiele młodszy. Krzysiek, o dziwo, nie odrzucał jego ledwie zawoalowanych zalotów, co konsekwentnie czynił w przeszłości. Po późnej kolacji położyli się koło siebie. Roman dotknął jego ucha. Bez reakcji... po chwili poczuł na swej szyi chłodną rękę. Nie od początku to zauważył, pochłonięty kontemplowaniem swego szczęścia.
Udało się po ośmiu latach…
Gdy obudził się, Krzysiek już nie spał. Popatrzył na niego, i w sekundę dotarło do niego, co się stało w nocy. Przestraszył się. Ale Krzysiek uśmiechnął się tylko. Roman uniósł się z posłania i pocałował go w podbródek.


Richard jechał wstrząśnięty swym odkryciem. Tak, to na pewno Roman, jego pracownik, Polak. Prawa jazdy nie miał, to więcej niż pewne. Samochodu zapewne też nie, przecież by o tym wiedział, zawsze zaczynali pracę o tej samej godzinie i najczęściej mijał go po drodze jadącego na zdezelowanym rowerze. Sposób w jaki pokonywał skrzyżowanie świadczyło, ze nie ma żadnej
wprawy w kierowaniu.
Przyśpieszył. Zdał sobie właśnie sprawę, ze Roman nie jechał do pracy, mimo ze minął go w miejscu, które na to by wskazywało. Zdaje się, że Polak wczoraj skończył swój dyżur. Zajechał przed bazę, nerwowo wypatrując granatowej renówki. Niestety, na próżno. Jeszcze łudził się, że zastanie ją na parkingu przed firmą. Zaparkował i szybko zlustrował wzrokiem parking.
Niebieskiego renaulta nie było.


Tamtego wieczoru telefon zadzwonił inaczej niż zwykle. Roman dałby sobie głowę uciąć. Kilka razy słyszał już ten dźwięk. Nigdy nie wróżył niczego dobrego. Nie wierzył w parapsychologię, ale to mu się akurat sprawdzało, chyba jako jedyne ze zjawisk paranormalnych. Popatrzył na
wyświetlacz – dzwonił Krzysiek.
– Roman? Słuchaj, nie mam najlepszych wiadomości – powiedział. Roman od razu wyczuł w jego głosie coś, czego nie słyszał nigdy dotąd. Przerażenie? Strach? Rezygnację?
– Moja mama... – przerwał. Roman wiedział z doświadczenia, że za chwilę usłyszy coś wyjątkowo ponurego. I tak było istotnie.
– Przyjechać do ciebie? – zapytał. Miał co prawda jeszcze dzień pracy, ale przy angielskim systemie nieobecności łatwo będzie Richardowi wmówić jakąś chorobę, zwłaszcza że potwierdzało się ją telefonicznie u pielęgniarki, a te piguły były wyjątkowo łagodne. Mógł liczyć nawet na tydzień zwolnienia.
– Daj spokój, masz pracę. Wywalą cię...
– Nie bój się, nie takie numery u nas przechodzą. Wsiadam w pociąg i za cztery godziny jestem w Coventry. Wystarczy, że wyjedziesz po mnie na stację...
– Nie, ja przyjadę do ciebie. Ochłonę nieco.
Roman musiał przyznać, że w tym coś było. Krzysiek uwielbiał prowadzić i gdy tylko miał trudną sytuację do rozwiązania, jeździł wkoło miasta, obserwując widoki. Uspokajało go to bardziej niż wszystkie inne sposoby radzenia sobie ze stresem.
– Dobra, tylko uważaj na siebie po drodze. Jak jedziesz, przez Birmingham czy przez Oksford?
– Jak GPS pokaże. Podejrzewam, że przez Oksford, bo krócej.
– Tylko uważaj, bo od Bristolu jest kaszana. Padał śnieg, tam się jeszcze nie topi, zaraz za Nailsea zaczyna się paćka. No i pilnuj się na krzyżówce M4 i M5. Pamiętaj, zaraz potem po lewej masz niebezpieczną skarpę i to na ostrym łuku...
– Daruj sobie te uwagi, ty nie prowadzisz.
Była to prawda ale tylko częściowa. Z racji zawodu Roman znał okoliczną sieć dróg prawie na pamięć i wiedział, co czai się na każdej z nich. W końcu był planistą transportu i codziennie miał bieżące relacje od kierowców. Przez kilka lat zdołał je usystematyzować i dysponował w zasadzie biegłą znajomością okolicznych realiów. Wiedział również, że Anglicy, a zwłaszcza ci z południowego zachodu, aż do samego Penzance, zupełnie nie radzą sobie z opadami śniegu. Tamtego dnia wszystko wskazywało, że odcinek między Bristolem a Weston – super – Mare będzie tragiczny.


Richard wpadł do biura jak burza. Rzucił pobieżnie okiem na towarzystwo, właśnie trwała odprawa między zmianami. Jeszcze łudził się, że tu zauważy Romana. Nie było go jednak.
– Czy Roman ma samochód? – rzucił przed siebie pytanie.
– O ile mi wiadomo, nie – odpowiedziała szefowa działu Megan. – Wczoraj widziałam go w mieście na rowerze. Może kupił dzisiaj... A dlaczego pytasz?
Richard pokrótce streścił, co widział.
– Jesteś pewien ze to był Roman? Na sto procent? – zapytał Gordon, szef zmiany, która właśnie kończyła pracę.
– Na sto procent.
Gordon pobladł.
– Bloody hell...
– Ty coś wiesz, prawda? – zapytał Richard drewnianym głosem.
– Tak. I powiem ci, że jest kurewsko niebezpiecznie...
O przyjaźni Gordona z Romanem krążyły legendy. Lubili tego niekonwencjonalnego Polaka razem z żoną, nawet zaprosili go na własny ślub. Starali mu się pomagać gdy popadał w kłopoty, uprzyjaźnić mu Anglię, co im się zresztą udało. Do tego stopnia, że Roman powierzył Gordonowi swą największą tajemnicę. Wiedział co robi, Gordon w mig wybaczył mu jego homoseksualizm, nawet był dumny, że on to wie a nie jego przełożeni. Wiedział zresztą o wiele więcej.


Mężczyzna na stacji benzynowej kończył palić papierosa. Ktoś, kto obserwowałby go z boku, zauważyłby wyjątkowo spiętą twarz, sztywne ruchy, ogólną nerwowość. Ale on czuł się szczęśliwy.
Zgasił papierosa i wsiadł do auta.
– No to zaczynamy ostatni akt – powiedział szeptem. Przekręcił kluczyk w stacyjce i już nieco sprawniej wyjechał z zatoczki. Granatowy renault skierował się na rondo prowadzące na autostradę M5.
Roman spoglądał z rosnącym zdenerwowaniem na wyświetlacz komórki. Była miedzy nimi umowa – gdy wie, że tamten prowadzi – nie dzwoni. Krzysztofa takie telefony doprowadzały do stanu skrajnej wściekłości i po kilku awanturach Roman oduczył się tego raz na zawsze. Tym razem jednak milczenie trwało zbyt długo. Może utkwił w korku – pocieszał się. Wybrał numer do pracy.
Odebrał dyspozytor.
– Rache, jest jakiś korek na M4 albo M5?
– Chyba tak, bo to się strasznie wlecze, od prawie godziny nikt nie przyjechał z tamtego kierunku.
A więc korek. Odetchnął, zapalił papierosa. Postanowił zadzwonić.
Telefon nie odpowiadał. Jednak coś mu nie grało. Zwykle Krzysiek odrzucał takie rozmowy, tym razem brzmiał sygnał wolnej linii. Spróbował jeszcze raz. No, udało się.
– Tu constable Iain Mc Dermott. Czy mogę wiedzieć, z kim rozmawiam? Chcę rozmawiać z właścicielem tego telefonu.
– A kim pan dla niego jest?
Roman miał już dość tej ciuciubabki. Zdziwiło go jednak, że policja ma telefon Krzyśka.
– Jestem jego partnerem – powiedział.
– A to co innego. Właściciel tego telefonu nie żyje. Rozbił się zaraz za skrzyżowaniem autostrad M4 i M5, o skarpę. Czy mogę prosić pana dane osobowe?
Roman nic nie odczuwał, nic nie widział. Czuł że się zaraz udusi.


– Czy jesteś tego absolutnie pewien?
– Jak tu stoję. To jest dla mnie jedyne rozwiązanie. Coś tam kiedyś po pijaku mówił na jednej z imprez, na których byliśmy razem... Że on już jest wrakiem, dead man walking...
– I pojechał się zabić na tamto miejsce? – Richard nie mógł uwierzyć. Przed oczami ujrzał
samochód, który rozbija się o skarpę. To było dwadzieścia lat temu...
– Masz pomysł?
– Tak, ciężarówka.
– Jak to?
Richard wyjawił mu swój plan. Gordon myślał chwilę. Skinął głową. Po chwili wypadli obaj na parking. Jeden z kierowców właśnie wsiadał do zestawionego składu.
– Dawaj manifest i papiery. My jedziemy.
Kierowca popatrzył zdziwiony ale nie śmiał się przeciwstawić Richardowi. Nie jemu. Zresztą i tak nic nie tracił. Zastanawiał go tylko pośpiech, z jakim mężczyźni wsiedli do auta. Ciężarówka, wielki czterdziestoczterotonowy kolos, ruszyła zdecydowanie za szybko...
Roman już spokojnie jechał autostradą. Na prostym czuł się zdecydowanie najlepiej, tyle zdążył go nauczyć jeszcze w Polsce jego szef, któremu był potrzebny kierowca. Roman był jednak do tego stopnia oporny na tajniki motoryzacji, że szef szybko odpuścił dalszą naukę jazdy i nie wymagał
prawa jazdy od swego pracownika.


Analizował po raz tysięczny chyba sytuację. Pojedzie na krzyżówkę autostrad pod Bristolem, zrobi łuk, przeleci górą na M4 i wyjedzie z powrotem na M5. Tam już kilkaset metrów i będą razem. Beznamiętnie patrzył na kolejno pojawiające się na niebieskim tle drogowskazów nazwy: Highbridge, Weston – super – Mare, Yatton, Nailsea... Spoglądał na zielony mimo środka zimy krajobraz Somersetu. Włączył radio. Leciała właśnie wesoła rąbanka rockabilly, wspaniała do prowadzenia. Uśmiechnął się. Prowadzenie zdawało się dawać mu frajdę. Minął zjazd dziewiętnasty i powoli szykował się do zmiany autostrad.
W lusterku dostrzegł ciężarówkę z jego firmy. Ciekawe którego kierowcę zobaczy jako ostatniego?
Zauważył, że ciężarówka ładuje się na lewy pas i powoli go dogania. Kurna, co on robi? Powoli zaczęły się zmiany pasów. Nie zdąży się przygotować... Nie miał na tyle doświadczenia drogowego by zwolnić lub przyśpieszyć. Jechał swoim tempem, około czterdziestu mil na godzinę. Nagle zauważył, że pasy odbiegają w lewo. Żaden skręt nie był już możliwy, zielona przyczepa skutecznie odcinała go od zjazdu. Z wysiłkiem trzymał kierownicę, aby nie uderzyć w ciężarówkę. Jechali teraz dalej M5, za nimi został zjazd...
Popatrzył w lewo. Za kółkiem siedział Richard. Zauważył go. Z angielskim uśmiechem pokazał
Romanowi kciuk uniesiony w górę.

trujnik

opublikował opowiadanie w kategorii obyczajowe i miłosne, użył 2870 słów i 17315 znaków. Tagi: #miłość #śm9ierć #samobójstwo

Dodaj komentarz