Mgła

Wstała rano. Świeciło słońce, ale do niej nie dotarło, żadne z jego promieni. Kołdra nakrywała jej ciało, a raczej wystające z niego kości. Podniosła się. Zaczęła swój rytuał. Stoi przed wagą. Boi się. Zawsze boi się tych dwóch cyfr, które się przed nią pokażą. Od nich uzależnia swoje „być, albo nie być”. Trzydzieści siedem kilo. Krzyczy, zaczyna płakać,  do pokoju wbiega jej mama. Nie  musi pytać co się stało, ona to wie. Wie od dawna, od dnia, gdy jej córka, tak naprawdę umarła.
-Spokojnie kochanie, spokojnie…
Osuwa się w objęciach mamy na podłogę. Jej ciało, wydaje się jak zapałka, którą jednym ruchem można było złamać. Taka właśnie była. Krucha. Wstała powoli,  nie podeszła do lustra, nie mogła, wiedziała co by w nim zobaczyła. Nie chciała tego widzieć. Ubiera się do szkoły, myśli co dziś się stanie. Nie, nie myśli, ona wie. Jedzie z mamą w milczeniu.
-Jak będzie coś nie tak, zadzwoń, przyjadę.     
Nic nie odpowiada. To jej sposób. Zamknęła się w sobie, od kiedy ją zdradził, od kiedy wsadził łapska tam gdzie nie powinien, od kiedy nikt jej nie chciał wierzyć. Kochała go. Kocha nadal, robi to dla niego.
Idzie. Dokładnie jakby stała na krawędzi urwiska, a każdy krok oznacza śmierć. Tak, każdy jej krok zdaje się być ostatnim. Wchodzi do szkoły. Widzi tych ludzi. Tak bardzo ich nienawidzi. Tyle razy ją poniżali, a ona? Udawała, że tego nie czuje. Nie chciała, żeby ktoś wiedział, chciała stwarzać pozory ,do końca. Znowu się patrzą, siada w ławce jak gdyby nigdy nic. Tylko jej ciało, a raczej znęcanie się nad nim jest dla niej odskocznią. To stało się sensem jej życia. Wtedy nie myśli. Nie może myśleć, ponieważ wtedy zaczyna wspominać, a gdy wspomina, tęskni. Nie umiała sobie z tym poradzić. To ją przygniatało, przytłaczało, jak ogromny głaz, którego nie była stanie od siebie odrzucić. Myślała, że to minie. Pomyśli o budowaniu wszystkiego od nowa, ale tak się nie stało. Im dalej od niego, tym gorzej się czuła. Dokładnie tak, jakby została tam część jej ciała, bez której nie może  oddychać. Czuje jakby umarła. Umierała każdego dnia, z każdym nabytym lub zrzuconym kilogramem.  
Patrzy na tych obłudników. Ktoś rzucił na jej ławkę liścik. Prostuje zgniecioną kulkę. „Gruba suka”.
Wychodzi, spokojnym krokiem, jak nigdy. Nie dzwoni do mamy, idzie do domu. Otwiera słyszy rozmowę rodziców. Mama płacze. Tata próbuje dodać jej sił, powiedzieć, że ich córka wyzdrowieje, ale nie potrafi wykrztusić słowa. To kolejny cios. Wie, że to przez nią rodzice cierpią. Pojmuje, że on jej nie kocha, że nie tęskni, tak, jak ona, że jest jak mgła, która musi zniknąć, bo utrudnia innym widoczność na drodze życia.
Zniknęła. Chciała? Zrobiła to specjalnie? Odebrała sobie życie? Nie wiadomo. Ale czy to ważne?
Ważne, że stała się wolna, że ciało jej nie ograniczało. Do domu jej rodziców wreszcie zawitał spokój. Może, więc było tak lepiej, lepiej , że odeszła. Była zbyt krucha by żyć.

Aleks2000

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat, użyła 592 słów i 3115 znaków.

1 komentarz

 
  • niezgodna

    Idealne. Piękne. Genialne. Co jeszcze mogłabym powiedzieć? Tak naprawdę nie trzeba mówić nic. Tak jak w życiu. Trzeba powiedzieć wiele by ludzie zrozumieli, że kiedy milczysz to bardzo cierpisz... Opowiadanie jedno z najlepszych jakie czytałam.

    14 cze 2016