Formy krótkie #33 KOLEJNY DZIEŃ

Gwizd silnego, porywistego wiatru dudnił mu w uszach. Rozległ się potężny grzmot. Nie lubił burzy, nie znosił jej, nienawidził. W ogóle mało co czy kogo lubił. Był samotny, zgryźliwy i cierpiał na depresję. Jakie to życie? Marne! Jaka ta egzystencja, istnienie? Marne!  
      Dochodziła północ, wiatr przybierał na swej sile, deszcz zacinał przez okno prosto do pokoju, zalewając dywan. Burza również nie zamierzała się oddalić, a wręcz przeciwnie. Zdawała się zbliżać, akcentując przy tym swoją grozę.  
      Kolejny dzień się zaczął. Czy będzie lepszy, czy chociażby inny od zeszłego? Nie. Był tego pewien. Nic dobrego los mu już nie ma do zaoferowania. Wszystko już przeżył, wszystkiego doświadczył. Był zmęczony. Zmęczony otaczającymi go imbecylami, bo nie potrafił już inaczej wyrażać się o ludziach. Zmęczony sobą i swoim zgryźliwym podejściem do wszystkiego. Swoim marudzeniem. Życiem. Życie sobie z niego zakpiło, nie dając mu żony, czy chociażby kochanki. Nie dając mu dzieci. Rodziny. Bliskich. To wszystko jest bez sensu – pomyślał. Bo jakiż sens ma życie w samotności? Nie wiedział. Poniekąd sam był sobie winien obecnego stanu rzeczy. Nigdy nie lubił ludzi, ale dlaczego? Nie wiedział. Po prostu ich nie cierpiał. Unikał, jeśli sytuacja na to pozwalała. Ubliżał sąsiadom. W skrajnych przypadkach, stojąc przed lustrem i przyglądając się własnemu marnemu odbiciu, ubliżał także sobie.  
     Życie z niego ewidentnie zakpiło. Spłatało mu figla, na pozór niewinnego, a brzemiennego w skutki. Do dzisiaj pamięta swoją miłość życia, bo taka i owszem była. Zerwała zaręczyny kilka dni przed ślubem, a w dniu niedoszłej ceremonii zadzwoniła do niego z pytaniem – Jak się czujesz? Nie odpowiedział. Pomyślał […] Jakby przejechał po mnie TIR z naczepą i wylała się benzyna. – Jego uwcześni znajomi, pytali o to samo. Nic nie odpowiadał i uśmiechał się, myśląc […] choćby pojawił się kolejny TIR z dwiema naczepami, ty trwasz z uśmiechem, na autostradzie. Trwasz tak, unikając zderzeń czołowych. Potencjalnych kolizji. Dopóki nie skończy się droga. Koniec trasy. Nie ma nikogo. Wtedy możesz przestać udawać. Przed sobą nie musisz. A jeśli musisz, jest już bardzo źle.  
Niestety on musiał udawać nadal. Udawał cały czas. Aż w końcu się załamał.  
   Blaski i cienie to dwie strony życia jednej osoby. Niestety blaski to nieliczne, jednorazowe rozbłyski, podczas gdy cienie, to mroczna, zatęchła rzeczywistość.  

Burza nadal dawała o sobie znać, a z każdym grzmotem, stawał się słabszy. Jeszcze bardziej pochłonięty mackami depresji. Bezsilny. Wiatr otworzył z hukiem jedno z okien, poczuł ból przeszywający jego klatkę piersiową. Ciemność. Koniec. Nie ma nic. Jest marność. Marność jego istnienia, które właśnie się skończyło.

TeodorMaj

opublikował opowiadanie w kategorii inne, użył 493 słów i 2894 znaków, zaktualizował 8 maj 2016.

2 komentarze

 
  • violet

    Te tiry życia ;) Czy już mówiłam, że dobre? Takie egzystencjalne.

    8 maj 2016

  • TeodorMaj

    @violet Coś sobie przypominam ;)

    8 maj 2016

  • violet

    @TeodorMaj Naprawdę? ;)

    8 maj 2016

  • NataliaO

    Świetne to było. Prawdziwe życie.  ;)

    8 maj 2016

  • TeodorMaj

    @NataliaO Tekst z opowi i Niepowtarzalnego Stylu ;) Dzięki :)

    8 maj 2016