Zobaczyć anioła

Tak naprawdę, nie wiem, kiedy to się wydarzyło. Przed świętami? Możliwe. Pamiętam śnieg, tłumy dzieciaków idących z sankami na pobliską górkę i.... choinkę. Kolędnicy przed marketem.  
Tak, to musiały być zbliżające się święta.  
Z tej okazji przyniosłem choinkę.  
Nie przelewało się naszej rodzinie od dłuższego czasu. Każdy grosz szedł na jedzenie.  

"Tatusiu, poprosiłem dzisiaj mamusię, żeby szepnęła ci coś o świętach. Kazała mi przekazać".

Wręczył mi białą kopertę z napisem "Tata". W środku znalazłem rysunek przedstawiający pięknie przyozdobioną choinkę, a pod nią uśmiechającą się rodzinę.  
Od tamtej chwili, codziennie widziałem te charakterystyczne spojrzenie.  
Nie mogłem mu odmówić.  
Tym bardziej że zbliżały się jego urodziny, które wypadały w wigilię.  
Pamiętam... łzy radości, krzyk...  

"Jesteś najlepszym tatą pod słońcem!"  

Przyozdobiliśmy choinkę wycinankami.  
Na szczycie chciałem zawiesić jedyną bombkę, jaką udało mi się znaleźć w piwnicy. Syn miał inny pomysł. Przyniósł ze swojego pokoju fotografię.  
Przedstawiała szczęśliwą kobietę, wskazującą palcem na morze.  
Nie wiedziałem, że ją miał.  

"Mamusia będzie aniołem".

Zgodziłem się.  
Z jedną tylko różnicą.
Ona zawsze była aniołem.

***

Dzień przed wigilią, śnieg padał wyjątkowo obficie. Na tyle obficie, że wydano komunikat o odwołaniu wszelkich zajęć szkolnych.
Postanowiłem wziąć wolne w pracy, aby zająć się synem.  
Ustawiliśmy z krzeseł prowizoryczne bramki i rozegraliśmy mistrzostwa świata, w których triumfowała Brazylia, prowadzona przez charyzmatycznego, młodego kapitana.  
Potem usiłowaliśmy naprawić szkody, które wynikły z emocji finałowego meczu.  
Cieszył mnie brak poruszania jakichkolwiek tematów.  
Ten jeden raz.  
Dzień dobiegał końca.  

"Tato, weź mnie na barana".

Odbyliśmy podróż po domu. Zaczęła się wolno, aby w końcowym stadium przyspieszyć na tyle, że niefortunnie zahaczyliśmy o choinkę, które wywróciła się z hukiem.  

"Nie! Mamusia!"

Odstawiłem syna na podłogę.  
Od razu zanurkował, aby wydobyć fotografię.  
Po chwili siedział obok choinki.  
Usiadłem koło niego.

"Tatusiu, dlaczego mamusi nie ma z nami?"

Popatrzyłem na niego.  

"Przecież wiesz dlaczego, rozmawialiśmy o tym".

"Mówiłeś o tym, że ktoś umiera... ale przecież..."

"Przecież, co?"

"Mamusia nie umarła, prawda?"

Ścisnął mocniej fotografię.  
Nie wiedziałem, co mam mu odpowiedzieć. Próbowałem różnych metod. Każda zawiodła. A najbardziej bolesny był gorzki fakt nieumiejętności rozmowy o tym, co się stało.  

"Umarła, synku".

"Nie, przecież została aniołem. A teraz, teraz..."

Zaczął szlochać.  

"Teraz spadła. Czy to oznacza, że mamusia straciła skrzydła?"

Przytuliłem go.  
Płakaliśmy razem.  

"Tęsknię za nią, synku".

Chwyciłem go na ręce. Zaniosłem do pokoju.  
Ułożyłem do snu.  
Pogłaskałem po głowie.
Wstałem.  

"Tatusiu?"

Odwróciłem głowę.

"Tak?"

"Kocham cię".

***

Obudził mnie łomot.  
Zwlokłem się z łóżka.  
Pierwszym zdziwieniem były uchylone drzwi od pokoju syna. W środku zauważyłem zaścielone łóżko i leżący na poduszce liścik.  

"Pobiegłem za mamą".

Zbiegłem na dół.  
Ktoś dobijał się do drzwi.  
Otworzyłem.  
W drzwiach stał sąsiad z domu nieopodal.  
Patrzył na mnie przerażonym wzrokiem.  

"O co chodzi?"

"Twój, twój syn..."

Nie pamiętam dalszych słów. Jedynie urywki późniejszych chwil. Ubrałem pospiesznie skórzaną kurtkę i wybiegłem za sąsiadem.  
Dochodziły do mnie strzępy słów.

"Koło cmentarza... takie straszne..."  

Opętańczy bieg.  
Dostrzegłem tłum gapiów.  
Potem... zwisająca sztywno główka.  
Otwarte oczy, za którymi kryła się jedynie pustka.  
I mój wrzask.  
Próbowali mnie gdzieś zabrać. Przyjechała policja oraz pogotowie. Nic nie miało znaczenia. Tuliłem mojego synka. Mój największy skarb.  

***

Na następny dzień wróciłem do domu. W zasadzie podjechałem na podjazd przed domem. Na siedzeniu obok leżała pognieciona karteczka.  
Uderzałem z całej siły w kierownicę.  
Próbowałem wyrzucić z siebie cały ból. Wiedziałem, że to niemożliwe. To ten rodzaj straty, który pozostanie z człowiekiem całe życie.  
Otarłem oczy.  
Odjechałem z podjazdu.

***

Śnieg prószył coraz mocniej.  
Wysiadłem z auta nieopodal cmentarza.  
Nie miałem żadnego, określonego celu. Chciałem pobyć sam. Pod bramą natrafiłem na staruszkę, która sprzedawała znicze i małe choinki.  

"Zechce pan kupić?"

Kupiłem.  

"Wesołych świąt!"

Skinąłem głową. Po kilku minutach doszedłem do odpowiedniej alejki. Nie byłem tu od dawna. Bardzo dawna.  
Na zaśnieżonym grobie leżał malutki kwiat i... rysunek przedstawiający choinkę, a pod nią szczęśliwą rodzinę.
Padłem na kolana.  

"Pobiegłeś za mamą".

Płakałem.  
Mijała minuta za minuta. Chłód doskwierał mi coraz bardziej. Nie interesowało mnie nic.  
Z rąk wypadł znicz.  
Roztrzaskał się ze szczętem na ziemi.  

"Planuje pan tu tak zamarznąć?"  

Obok mnie pojawił się sąsiad.  
Spojrzałem na niego.  

"Chyba nie zamierza pan zostać sam, na cmentarzu, zwłaszcza w święta?"

Wstałem.  

"Co pana to obchodzi?"

"Nie będę miał sąsiada na sumieniu".

Pokiwałem z niedowierzaniem głową.

"Wybaczy pan, ale nie jest mi do żartów. Zwłaszcza..."

Przełknąłem ślinę.

"Zwłaszcza że stracił pan dziecko. A wcześniej żonę".

"I mimo to, zawraca mi pan głowę. Proszę mi dać spokój".

Próbowałem odejść.  
Zatrzymał mnie.

"Nie, nie dam. Myśli pan, że ja nie wiem, co pan czuje? Tak... też straciłem dziecko. Zaskoczony?"

Spuściłem głowę.

"Córkę. Miała osiem lat. Z żoną rozstaliśmy się rok po tragedii. I owszem, mogłem mieć pana gdzieś. Ludzie na ogół mają gdzieś tragedie, ba, oni tych tragedii unikają, dopóki one nie dotyczą bezpośrednio ich samych. Wiem, co pan czuję. I to aż nazbyt dobrze".

Pociągnąłem nosem.  

"I planuje pan mi zrobić teraz kazanie? Powiedzieć co należy, a czego nie należy? Bo pan przeżył już coś takiego, więc stawia to pana w lepszym położeniu?"

"Nie. Ten ból..."

Popatrzył na grób.

"Ten ból nigdy nie zniknie. Nie ma na to żadnego sposobu. Mógłbym powiedzieć, co ja robiłem, ale to nie będzie miało żadnego sensu".

"Współczuję panu, naprawdę. A teraz pozwoli pan, ale chcę zostać sam. Muszę niebawem wyprawić pogrzeb syna".

"Nie będę pana zatrzymywał. Jednak gdyby pan zechciał, istnieje grupa, która pomaga przepracować pewne rzeczy. Należę do niej".

Wyciągnął z kieszeni płaszcza wizytówkę.

"Spotykamy się co czwartek, o 18:30"

"Dziękuję".

Odwróciłem się, żeby odejść.  

"Aaa, jeszcze jedno. Wie pan, co pomogło mi zawalczyć o siebie?"

Spojrzałem na sąsiada.

"Ona. Dawała mi dużo siły za życia, ale nie dostrzegałem, że równie dużo dawała mi również po śmierci. Ona nie chciałaby, żebym odszedł. Pańska rodzina również by nie chciała. Proszę o tym pomyśleć".

***

Dni mijały mozolnie.  
Nie pamiętam żadnego z nich. Każdy wyglądał podobnie. Poranek, cmentarz i wieczór.  
Wreszcie nastąpiły święta.
Po nich kolejne i kolejne.  
Nim się obejrzałem, minęło pięć lat.  
Nie pamiętam również momentu, kiedy zdecydowałem się wybrać na jedno z czwartkowych spotkań, o których mówił mój sąsiad przed laty.  
Przyjęli mnie ciepło.  
Same spotkania były podobne do innych, tego typu spotkań. Jedna osoba z grupy wstawała, przedstawiała się i opowiadała swoją historię.  
Przez długi czas, jedynie się przysłuchiwałem. Opowieści innych wydawały mi się dziwnie bliskie. Tak bliskie, że bardzo szybko odczułem wewnętrznie skalę problemu.  
To był początek.

"Kiedyś mój syn zadał mi pytanie — czy mamusia straciła skrzydła? Nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć. Odczuwałem tak wielki, piekący ból, że często unikałem mówienia mu o czymkolwiek, co miało związek z jego matką".

Po jakimś czasie poruszyłem temat tego, co się wydarzyło na cmentarzu. Byłem wdzięczny sąsiadowi za to, że okazał coś, co jest szczególną rzadkością, troskę.  

"Pomyślałem sobie wtedy — kompletny wariat. Klęczę przed grobem, dzień po utracie syna, a ten mi tu monologi prawi. Teraz, jak sobie myślę, spotkaliśmy się wówczas nieprzypadkowo. Choć musiało trochę czasu minąć, zrozumiałem. W tym wszystkim nie chodzi tylko o mnie, ale o cześć pamięci tych, którzy odeszli".

Nigdy nie szukałem szczęścia. Czym w ogóle jest szczęście?  
Nie to było moim celem.  
Chciałem żyć, bo pomimo utraty, pomimo bólu, miałem dla kogo żyć.

3 komentarze

 
  • Pani123

    A mnie się podoba. Tematyka też jest w porządku, bo ileż można czytać pseudoerotyki. W końcu coś innego, a jeśli to dodatkowo zmusza do zastanowienia się nad czymś i zaglądnięcia wgłąb ludzkiej psychiki to tylko na plus. Być może autorka z czasem pójdzie bardziej w pozytywy. Poczekamy, zobaczymy :smile:
    Łapka była już wcześniej, teraz tylko komentarz  zainspirowany wypowiedzią przedmówcy  ;)

    27 cze 2023

  • Sufjen

    @Pani123 Dziękuję za opinię. Cieszy mnie, że Ci się podobało. A czy pójdę w pozytywy? Kto wie? Pozdrawiam!

    27 cze 2023

  • Florian

    Po co takie wymyslone makabry ? Tyle jest negatywu w spoleczenstwie, a ty tylko nieswiadomie to zwiekszasz . Karmisz sie negatywnymi emocjami...?

    Dramat i kicz. Niepotrzebny. Kreowac czegos pozytywnego nie potrafisz i to jest pytanie retoryczne.

    27 cze 2023

  • Sufjen

    @Florian De gustibus. Nie jestem od tego, żeby spełniać potrzeby każdego człowieka. Dodam, że Twój atak jest bezzasadny. A każdy twórca ma prawo opowiadać o czymkolwiek. Nie wczytałeś się też w ten tekst. Dzięki za opinię. Pozdrawiam!

    27 cze 2023

  • takisobie

    Śliczne i straszne zarazem. Dobrze się czyta Twoje prace.

    26 cze 2023

  • Sufjen

    @takisobie Dziękuję za odwiedziny. Cieszę się, że moje prace znalazły u Ciebie uznanie. Pozdrawiam!

    26 cze 2023