Testament 8

- Przejdźmy teraz do liryki apelu, czyli tak zwanej liryki inwokacyjnej. Wiecie co to?- Marcin z nadzieją popatrzył na zgromadzonych słuchaczy.
-” Litwo ojczyzna moja”? Śmiech.
- Bardzo dobrze. Chociaż przykład nieco oklepany. Przytoczę inny- Mam nadzieję, że znacie.
Który skrzywdziłeś człowieka prostego.
Śmiechem nad krzywdą jego wybuchając.
Gromadę błaznów koło siebie mając
Na pomieszanie dobrego i złego.- wyrecytował.
- Lepszy dla ciebie byłby świt zimowy, I sznur, i gałąź pod ciężarem zgięta.- dokończył ktoś z zebranych i sala wybuchnęła śmiechem.
- Cieszę się, że najważniejsze zapamiętaliście. Chcę wam uzmysłowić, że istnieją różne strategie poetyckie. Artysta dysponuje pewnym rodzajem środków, których wykorzystanie, decyduje o semantyce i ekspresji tekstu. Popatrzcie na Alicje. Ma na głowie kaszkiet. Czy to dlatego, że jest zimno? A może razi ją światło? Alicjo, wyjaśnij nam, po co ci to absurdalne nakrycie głowy?
Dziewczyna, która do niedawna wpatrywała się w widok za oknem i z namaszczeniem żuła gumę, wyglądała na zakłopotaną.
- Nie wiem, pasuje mi do stroju, lubię nosić czapki.
- Otóż to. Czapka stała się twoim narzędziem ekspresji. W jakiś sposób wyraża ciebie. Podobnie jest z tekstami literackimi. A teraz zbierajcie się, i tak przeciągnąłem. Na następne zajęcia przeczytajcie rozdział o cechach stylistycznych liryki.- zaczął sprzątać z biurka notatki. Kilkoro studentów miało jeszcze pytania i w efekcie opuścił uczelnie o jako jeden z ostatnich. Na parkingu zorientował się, że dwa koty wybrały sobie maskę jego samochodu na legowisko. Sierściuchy wyglądały rozkosznie i z żalem je zgonił. Czekała go długa droga. O tej porze w piątki ulice są mocno zakorkowane.
- Mogłem odcedzić kartofelki. No nic, dojadę.- wrzucił kierunkowskaz i włączył się do ruchu. Na pierwszych światłach miał szczęście, później było tylko gorzej.  
Właściwie nie cieszył się, że zaczyna się weekend. Uczelnia była świetnym azylem przed problemami w domu. Co prawda dał się przekonać Mordze, że Anka nie ma żadnego romansu, ale nie mógł zaprzeczyć, że żona zachowywała się dziwnie. Do tego ta cała sprawa ze spadkiem. Nie wiedział co z tego wyniknie. Zależało mu, żeby znowu mieć w miarę normalną rodzinę, jednak coś podpowiadało mu, że to nie będzie proste.  
Postanowił na razie się tym nie martwić. Za piętnaście dziesiąta. Anka pewnie już się denerwuje. Ponownie wykręcił numer. Nic. Pewnie siedzi w łazience. Że też chce dzisiaj gdzieś wychodzić. Sam najchętniej zamówiłby pizze, otworzył prosecco. Później kąpiel i porządny małżeński seks. No ale to będzie musiało poczekać. Ciekawe co wymyśliła. Próbował sobie przypomnieć kiedy ostatnio byli na prawdziwej randce. Z przykrością stwierdził, ze domowa rutyna pochłonęła ich całkowicie.  
Zaparkował. Już w ciągu dnia kupił trzy tuziny kolorowych tulipanów, które następnie schował w swoim gabinecie. Teraz z przykrością zauważył, że kwiaty nieco oklapły, jednak trochę wody powinno rozwiązać sprawę.  
Błyskawicznie wbiegł po schodach. W mieszkaniu panował półmrok. Ani nigdzie nie widział. Usłyszał szum dobiegający z łazienki. Zaraz potem drzwi się otwarły i stanęła w nich jego żona.
Wyglądała pięknie. Zdążyła zrobić makijaż, jednak włosy nadal były mokre. Owinęła się w biały ręcznik i w jednej sekundzie zapragnął go jej zabrać. Przyciągnął kobietę do siebie. Pachniała kokosem, wodził palcami po wilgotnej skórze.
- Nie teraz kocie, deser będzie później. Na dwudziestą drugą mięliśmy rezerwację, przesunęłam ją, ale jeśli chcemy zdążyć, musimy się streszczać.
- Które restauracje wydają kolacje do tej godziny?
- Mówiłam ci, to nowy lokal. Piotrek dopiero zaczyna i chce zdobyć jak najwięcej klientów. - Poza tym to mój znajomy i możemy przyjść kiedy chcemy. Ma nam podać jakiś wybitny pasztet z jabłkami i musem z czegoś tam.
- Kolejny twój amant.- Marcin wydawał się sceptyczny. Odwołajmy to, zostańmy w domu i zamówmy pizze. Potem cię całą wyliżę. Nie brzmi lepiej niż sałatka z pasztetu z sosem z Piotra.
Anna stłumiła śmiech.
- Nie zaczynaj. Przebierz się i spryskaj perfumami, na prysznic nie ma czasu.
- Smród pasztetu zabije wszystkie inne.
Błysk w oku. Po chwili gonili się po mieszkaniu niczym para szczeniaków. Zanim wyszli Marcin zjadł swój deser i nawet zaczął się cieszyć na czekający ich wspólny wieczór.


Lokal wyglądał jeszcze bardziej buracko niż Marcin mógł sobie wyobrazić. Nie znosił takich miejsc. Udawana elegancja, wyuzdane kelnerki i dwadzieścia osiem złotych za przystawkę. No ale to pasztet z Piotra. Kelner z jaskrawo fioletowym krawatem, odprowadził ich do stolika. Z jakimś obcym akcentem polecił, a jakże pate, a na danie główne sandacza lub sarnę. Wybrali to drugie. Marcina zauważył, że detale ubioru personelu pasują kolorem do storczyków w oknach. Zachował jednak tą uwagę dla siebie. Rozglądnął się po sali. Większość zebranych stanowili, przynajmniej tak mu się wydawało, pracownicy korporacji różnego szczebla. Wśród licznych, obciętych „na sarmatę”, jak to nazywał, głów zauważył jedną znajomą. Po chwili drugą. Bruno i Tamara. No tak, byli przecież znajomymi tego cymbała Piotra. Powiedział o tym żonie. Jej reakcja zdumiała go. Anka nieco się zmieszała, a później oznajmiła, że musi do łazienki.
W tym czasie kelner przyniósł przystawki. Marcin zamówił drinka. Nie miał zamiaru siedzieć tutaj trzeźwy. Kiedy Ania wróciła z toalety opróżnił go już do połowy. Postanowił wrócić do rozmowy.
- Może zaprosimy Tami i Bruna?
- A może spędzimy ten wieczór sami? Tak jak planowaliśmy? Nie obraź się, ale widujecie się co chwile, a my nigdzie razem nie wychodzimy.
- Przecież i tak nas zobaczą.
- Może tak, a może nie. Jak zobaczą, będziemy się martwić.- zamknęła mu usta pocałunkiem. Słodki smak jej języka działał dość przekonująco.
- No dobra, ale...- nie zdążył dokończyć. W ich kierunku zmierzał, tanecznym krokiem, sam właściciel restauracji. Cienkimi włosami usiłował zakryć pojawiające się zakola, a od całej tej masakry, usiłował odciągnąć uwagę przy pomocy wielkich okularów i „awiacyjnego” szalu wokół szyi.  
- Jak dobrze, że już jesteście.- bardziej wyśpiewał niż powiedział.- Aniu, tak się cieszę.  
- O nie. Zapomnij.- Marcin zdążył zabrać drinka i uciec w chwili, gdy Piotr pochwycił jego żonę w objęcia. Dalszego ciągu mógł się domyślać. Będą teraz pierdolić o sukcesie tego zucha, wypiją Cosmopolitan, a na koniec zapakuje im kotlety do styropianowego pudełka i suma sumarum pójdą dziś spać głodni. Było mu głupio podchodzić do Bruna i Tamary. Wyglądali na zatopionych w jakiejś rozmowie. Zauważył, że niewiele zjedli, ale akurat to był w stanie zrozumieć. Zatrzymał się przy barze i zamówił kolejnego drinka. Był głodny i pił szybko. Zaczynał odczuwać tego skutki.  
Telefon zawibrował w kieszeni marynarki. Kto może dzwonić o tej porze? Było już dobrze po północy. Kiedy popatrzył na wyświetlacz serce zabiło mu mocniej. Nie widział tego numeru od dawna. Ojciec. Odebrał. Po chwili ziemia zaczęła usuwać mu się spod nóg i musiał usiąść na najbliższym krześle. Patrzył na rozbawionych ludzi, jednak wszelkie dźwięki z sali zagłuszała mu krew uderzająca o ściany żył. Serce pompowało ją jak oszalałe.  
Jego brat nie żyje. „Znaleziony martwy”.”Przyjedź. Matka cię potrzebuje”. Odszukał wzrokiem Annę. Śmiała się z tego, co mówił Piotr. Musi jak najszybciej jej powiedzieć. Odsunął szklankę. Na dziś wystarczyło.

Popek

opublikowała opowiadanie w kategorii erotyka, użyła 1368 słów i 7886 znaków.

1 komentarz

 
  • Popek

    Zapraszam do czytania :)

    19 sty 2016