Moja miłość (dni następne cz.20)

Wokół mnie jest ciemność. Nic nie widzę, nic nie słyszę. Zaczynam się coraz bardziej bać. Co się stało? Gdzie ja jestem? Co się dzieje? Te pytania toczyły się w mojej głowie. Cała moja odwaga momentalnie mnie opuściła, został tylko strach. Tylko przed czym? Przed czym ja się tak boje? Przed śmiercią? Ona mnie przecież nie obchodzi. Przed utratą osób których kocham i szanuje? Rozsądniejsze jest to niż śmierć…

     W mojej głowie Słysze dźwięk syreny karetki. Myślałam, że mi się to tylko wydawało, ale tak nie było. Jechałam karetką. Nie wierzyłam w to. Uchyliłam lekko oczy, światło oślepiło mnie na chwile. Nie miałam siły na nic. Przechyliłam głowe na bok, przez co ukazała mi się rozmazana postać. Pisk w uszach zlewał się z rozmowami oraz z dźwiękiem syreny. Po policzku spłynęła mi łza. Była ona samotna.  
     Wpatrywałam się w rozmazaną postać jeszcze przez chwile usiłując zobaczyć co robi. Niestety to nie było możliwe przy mojej świadomości. Wiedziałam, że mam maske tlenową, a dlaczego? Bo ją czułam. Ale po chwili poczułam jak ktoś kładzie rękę na mojej nodze, a moim oczom ukazały się dwie rozmazane postacie, były inne. Możliwe że jedna młodsza, a druga starsza. Rozmawiali ze sobą, ale ja słyszałam to wszystko niewyraźnie.  
- nie poddawaj się. – te słowa usłyszałam. Był to szept.  
     Poczułam nagłe zmęczenie. Nie chciałam zasypiać. Chciałam zostać, tutaj przy życiu. Niestety to było silniejsze ode mnie. Moją głowe skierowałam powolnym ruchem w strone sufitu. Jeszcze przez chwile widziałam światło. Jasne jak słońce, ale czasem przysłoniete cieniem postaci. Wpatrywałam się w nie jak zaczarowana, pełna podziwu. Powoli zasypiałam oczarowana światłem…
     
     Opuszczam ciemność. Czuje ból. Czuje wszystko. Słysze jak wokół mnie monotonnie, , pikają” jakieś urządzenia. To było mi znajome. Nie mogłam nawet spojrzeć. Moje powieki były ciężkie jak nigdy. Nie chciały się otworzyć na moją prośbę. Stały się nie posłuszne.
- nie zostawiaj mnie samego. Nie teraz. Jesteś moją miłością, jesteś moim życiem jak i całym światem. Proszę, nie chce mieć pustki w sercu. Błagam. – Rozpaczliwy męski głos. Sean. to on musiał być. Chciałam mu coś odpowiedzieć, nie mogłam. frustrująca sytuacja. Moja klatka piersiowa stała się ciężka, a ból z niej był nie do wytrzymania. Ciemność znowu mnie pochłonęła.  

     Pamiętam to jak sen. Szpital a w nim dużo ruchu. Wszyscy rozbiegani i w gotowości do najgorszego. Gwar w nim nie ustępował. Kroczyłam pewnym krokiem do przodu. Pod oknem stała znajoma mi osoba, a na krzesłach przy ścianie rodzice, babcia, brat… Rafał? Co on tu robił? Nie zwracając uwagi na niego bezgłośnie podeszłam. To był Sean, rozpłakany i przygnębiony, zdenerwowany. Pragnęłam go uspokoić albo chociażby dotknąć. Co mu jest? Czemu taki jest? Patrzę za szybę… nie mogłam uwierzyć swoim oczom. Widziałam siebie. Byłam blada jak ściana, oczy miałam zamknięte, wyglądałam tak jakbym spała. Miałam rurki pozwalające mi oddychać., , Oddech” wymówiłam to słowo w myślach, które rozniosło się jak echo po tej Sali. Podeszłam do siebie i złapałam rękę., , nie opuszczaj tych którzy cię kochają. Bądź z nimi nadal.” Te słowa zabrzmiały w mojej głowie jak kołysanka…

- jest bardzo dzielna. Przeżyje to. – pocieszający, ale niepewny głos przemów. Pocieszano kogoś, a ta osoba płakała.
- wiemy o tym. – tata. To jego głos. Był załamany.
- nie poddawaj się. nie teraz. – złapano mnie za rękę. Mamusia. Mamusiu!! Brak ruchu nie wróżył nic dobrego. Chce do mamusi!! Rozpacz w duchu mnie ogarnęła. Proszę oddajcie mi moje życie!!! Błagam, nawet krzyczałam. Pragnęłam wrócić. Pragnęłam żyć.  

     Szum, szum, tak sobie szumi. Nic tylko to samo. Chociaż teraz słysze jeszcze kogoś rozpacz., , nie płacz, ja przecież żyje”.  
- bądź spokojny. Możliwe, że niedługo się zbudzi. – Anita. To ona. – idź do domu. Prześpij się i ogarnij. – prosiła kogoś.
- nie. Nie odejde stąd. Chce być przy niej. – odmowa. No jasne. Przecież nie może być inaczej.  
- to chociaż pójdź spać.  
- nie usne tutaj. Nie teraz. – powtarzał. Był rozdrażniony.
     , , spokojnie” to słowo tylko rozdrażniało nawet mnie. Zawsze się tak mówi, a później okazuje się coś innego. Można dostać depresji.  
- kocham ją… - wyszeptano w moją stronę, a ja w tym momencie zasnęłam, dalej słysząc tylko bełkot.

     Znowu ta sama sytuacja. Znowu znajduje się poza łóżkiem w szpitalu. Tym razem stoje naprzeciw siebie. Uśmiecham się pod nosem. Ale wiem, że coś jest nie tak. Czuje to. Nieświadomie odwracam się i podchodzę do okna wychodzące na korytarz. Przy nim stoi Sean. Krzyczy na kogoś, kłóci się. chciałam ich powstrzymać, ale nie mogłam przejść dalej.  
- to jest niemożliwe! – stłumiony dźwięk dzięki szybie, ale wyraźny. Sean się nie mógł powstrzymać. Krzyczał na Anite, na Chrisa.
-proszę uspokój się. Krzycząc nic nie wskórasz. – uspokajała go. Podeszła do niego i położyła mu rękę na ramię, którą on odepchnął. To nie w jego stylu.  
- Sean, uwierz mi robie co mogę. Daj mi czas. – tym razem Chris, chciał go uspokoić.  
- chciałbym, ale ona może nie mieć czasu! – podnosi głos. Słuchałam i patrzyłam nie wierząc co się dzieje. Co mi jest do licha? – co jeśli ona umrze?! – wykrzykiwał.  
     , , Ja nie umrę! Ja żyje!” krzyczałam. Nikt mnie nie słyszał. Automatycznie uderzyłam w szybę myśląc że mnie usłyszą. Podczas uderzenia poczułam ukłucie w żebrach. Odsunęłam się od okna trzymając się za żebra.  
- co się dzieje? – usłyszałam głos dochodzący z za drzwi, a koło siebie nieprzyjemny pisk.  
     Upadłam na ziemie skulona z bólu patrząc ze łzami w oczach na wbiegających do środka ludzi., , co dalej?” spytałam. Niepewnie wstałam i znalazłam się przy łóżku. Patrzyłam na siebie. Spałam nie ruchomo. Na nic innego nie patrzyłam, nie potrafiłam skupić myśli w całość. Pytania, twierdzenia, fakty. Wszystko po trochu. Poczułam następne ukucie i tak jakby milion iskier przemierzało moją skóre., , co wy robicie?!” krzyczałam na nich. Następne te same uczucie. Płakałam. Powtarzałam te same słowa. Upadam na ziemie. Skulona leże, patrząc przed siebie. Wszystko powoli zaczyna się zamazywać. Zaczęłam zasypiać, ale wiedziałam jedno… wróciłam do żywych. Wróciłam, ale bez odpowiedzi na pytanie, , co mi jest?”, , kiedy się dowiem?”. Frustrujące jest to czekanie. Ta niepewność.  

     Słyszałam wiele rozmów. Przewaga z nich była rozpaczą, które przeistaczały się w błagania. Pragnęłam w tym czasie tylko jednego, wstać i ich mocno uściskać mówiąc, , ja żyje, ja tu jestem”…
     To wszystko doprowadzało mnie do szaleństwa oraz rozpaczy, którą prowadziłam w duchu. Pocieszanie, rozpacz, wyznawanie miłości. Ile można? Ja nie odeszłam i nie mam zamiaru!
     Pewnego dnia wreszcie mi się udało. Tego dnia nie otworzyłam od razu oczu. Poczułam rurki w nosie. Nie przyjemne uczucie. Czułam jak ktoś trzyma mnie za rękę. Odruchowo ścisnęłam ją. Nie poczułam żadnego ruchu, ale ostrożnie otworzyłam swe oczy. Spojrzałam się na leżącego przy mnie Seana. Jego głowa była przy mnie. Nie miałam serca go budzić, iż wiedziałam, że siedzi tu odkąd mnie przywieźli do szpitala. Poruszyłam drugą ręką dotykając jego włosów. Moja siła była mała, ale w takich chwilach była mi potrzebna. Łzy mi spływały po policzkach. Wpatrywałam się w niego. Poruszył się natychmiastowo. Rozglądał się po Sali. Jego oczy wreszcie spojrzały na mnie. Wstał i osłupiał. Drżał. Nie mógł w to uwierzyć.
- hej. – wyszeptałam uśmiechając się do misia. Ścinął moją dłoń jeszcze mocniej biorąc ją do swych ust i całując. Po jego policzku spłynęła samotna łza. – ja żyje. Jestem tu. – dodałam. Wreszcie mi się udało powiedzieć to co chciałam.  
- I know. Tak się cieszę. Myślałem, że… - nie chciałam by kończył tego zdania. On chyba tak samo. Nie dokończył. Zamknął oczy i nie puszczał mej ręki, następna samotna łza spłynęła po jego uroczym policzku.  
     Przyjrzałam mu się uważnie. Nie golił się od paru dni. Jego zarost był bujny, ale nie mogłam określić dokładnie ile dni miał. Miał pogniecioną bluzke, tak samo jak spodnie. Musiał w niej cały czas siedzieć. Włosy nieogarnięte. Jego grzywa spadała mu na oczy a boki były zarośnięte. Przez to wszystko troche się zaniedbał. Nigdy go takiego nie widziałam.  
     Po chwili do Sali ktoś wszedł. Obruciłam głową w strone drzwi. Ujrzałam Chrisa. Na mój widok uśmiechnął się od ucha do ucha. Miło to widzieć. Wyszedł na chwile. Wracając szła za nim Anita.  
- witaj wśród nas. – powiedziała i dotknęła mojego ramienia. Kiwnęłam głową. Cisza między nami nastała. Każdy szczęśliwy i uśmiechnięty. Prawie wyrwałam rękę Seanowi. To nie było specjalnie. Z ulgą usiadł wygodnie na fotelu. Położyłam rękę na swojej bolącej klatce piersiowej. Czułam nadal ból.  
- jak się czujesz? – przerwał cisze Chris widzący jak dotykam swoich żeber.  
- boli. – wydusiłam z siebie.  
- niestety na ból nie mogę ci nic zaradzić. Proszki mogą pomóc ale zapewne tylko minimalnie uśmierzą twój ból. – spokojnie wypowiadał każde słowo. - zostawimy was samych. Jeśli czegoś będziesz potrzebować wiesz, gdzie jesteśmy. – pośpiesznie wyszli z Sali z uśmiechem na twarzy. Zostałam ja i Sean. Popatrzyłam na niego, on się tylko uśmiechnął i stanął nade mną. Patrzył mi prosto w oczy. Miał łzy w oczach. Wiedziałam, że widział najgorsze.  
- Sean, ja żyje, nigdzie nie ide i nie zamierzam. – pocieszałam go. Mój głos był cichy, ale słyszalny. Usiadł koło mnie. Nie odrywał wzroku.  
- tak się cieszę. – głos mu się łamał. – tyle tu przeżyłem… - ścisnęłam mu mocniej rękę by przestał mówić. Wiedziałam co przeżył bo w tym uczestniczyłam.
     Przez cały dzień siedział przy mnie i rozmawialiśmy. Opowiadał mi o wszystkim co się wydarzyło podczas mojej nie obecności, ale nie wspominał nic o szpitalu. Dziękowałam mu za to. W odpowiednich godzinach wchodziła Anita i dawała mi leki na ból, które pomagały tylko częściowo.  
     Wieczorem gdy już powoli zasypiałam z muzyką Whitney Houston wyszedł nie śpieszenie. Przy drzwiach zatrzymał się i przez ramie na mnie spojrzał z uśmiechem. Jego ulga była bardzo widoczna gdy tylko wychodził.  
     Tej nocy spałam bardzo spokojnie jak na mnie. Leki które przepisał mi Chris po części pomagały, ale ból nie ustawał. Było to denerwujące.  
     Nad ranem zbudziłam się gwałtownie nie wiedząc czemu. Snu żadnego nie miała, ani nic takiego. Do Sali wskoczyła Anita przerażona moim krzykiem. Siedziałam i ze zdziwieniem na nią patrzyłam.  
- wystraszyłaś mnie. – powiedziała z wielką ulgą. Podeszła do mnie i usiadła obok z wielkim uśmiechem. – dobrze spałaś? – spytała po chwili ciszy.  
- wydaje mi się że dobrze. – odpowiedziałam przyciszonym głosem.  
- to dobrze. Było tak cicho, że nie wiedziałam aż co się dzieje przyznam się – poprawiła się na pościeli, ale z jej twarzy uśmiech nie znikał. Wpatrywałam się w nią uważnie. Szczęście emanowało przez nią, tak samo jak ulga, która odczuwa dzięki mnie. – a tak zmieniając temat. Przed twoją pobudką tu dział się chaos. Krzyczeli, płakali, nawet i modlili się. Widzisz kochana jaki masz wpływ na ludzi? – mówiła z takim wielkim spokojem, że zapomniałam na chwile o tym co się działo wokół mnie.
- wiem… - niepewnie powiedziałam. – powiedział mi Sean – dopowiedziałam bez tchu by ominąć pytania, , skąd”. Szczęśliwa pokiwała głową. – mogę cię o coś spytać?  
- oczywiście, nawet nie musisz się pytać.  
- co mi jest? – ostrożnie usiadłam by być bliżej Anity, która wzięła głęboki wdech jakby nie chciała odpowiadać.  
- ammm… jak ci się spało? – zmieszana zapytała ponownie nie wiedząc co mówić.
- Anita. Pytasz mnie o to drugi raz. Proszę. Odpowiedz mi. – nalegałam. Mój głos brzmiał jak szept. Ciężko było mi co kol wiek powiedzieć. Powtórka z rozrywki?  
- no dobrze. Ale nie mów tego nikomu. – zaczęłam mówiąc ciszej oraz bardziej się do mnie przybliżając. – wybacz, że to powiem, ale tak naprawdę każdy myślał, że umrzesz, ponieważ jedno z połamanych żeber przebiło ci płuco. Przez to, że jedno płuco przestało ci dobrze funkcjonować nie mogłaś złapać oddechu. Dlatego pamiętnej nocy zabrakło ci tlenu. Chris mówił Seanowi by uważał na ciebie, a przede wszystkim na żebra. – przeraziło mnie, iż faktycznie nie powinnam teraz żyć, nawet oddychać. Nie wydusiłam z siebie nic. Po chwili ciszy dopowiedziała. – ale udało się jednak ciebie uratować, chociaż przyznam, że większość osób miała najgorsze przed oczami. – na jej twarzy pojawił się sztuczny uśmiech pojawiający się wtedy gdy coś naprawdę jest nie tak, a w jej oczach malował się nieprzyjemny smutek.  
     Miałam przed oczami mętlik. Wszystko działo się naprawdę. Te dziwne sny to po prostu byłam ja chodząca jako duch. To wszystko mnie przydusiło. Ta informacja sprawiła, że zbladłam. Nie mogłam po prostu uwierzyć. Po prostu stał się jeden wielki cud. Nic innego nie można powiedzieć. Ze zdziwieniem w oczach położyłam się powrotem na wygodnych poduszkach.  
- wszystko w porządku? Pobladłaś. – spytała łagodnym tonem.
- tak. – ochryple powiedziałam. Łzy stanęły mi w oczach, a w gardle zrobiło mi się gorąco. To takie dziwne uczucie. – wszystko dobrze. Bądź spokojna. – przez długą chwile, w której cisza trwała wieczność rozważałam wszystko co tylko możliwe. Wreszcie zdecydowałam sobie dać spokój z tym wszystkim. Co było, minęło. Po co to rozkopywać. Ja żyje i to jest najważniejsze. – byłaś tu całą noc? – spytałam by zmienić chodź odrobinę temat.  
- oczywiście. Sean nie chciał by inna pielęgniarka się Toba opiekowała moja droga. – odetchnęła z ulgą.  
     Dziwne uczucie w gardle dawało o sobie znać. Zbierała się we mnie rozpacz. Chociaż była by ona nie potrzebna. Szybko brałam oddech. Kręciło mi się w głowie.  
- na pewno wszystko dobrze? – przerażona spytała się mnie i poderwała na równe nogi. – Madzia?
     Dałam jej znać że wszystko dobrze ręką, ale tak nie było. zaczęłam kasłać dusząc się lekko. Anita wybiegła szybko. Gdy przybiegła (miała bardzo dobrą kondycje) podała mi szybko maskę tlenową. Troszkę zamazywał mi się obraz. Byłam osłabiona więc ciężko mi było utrzymać powieki na miejscu. Maska mi pomogła, ale i tak zasnęłam w głęboki niespodziewany sen.  
     , , Ja żyje… ja cudem przeżyłam… dlaczego? Czemu tak się stało? Przed zaśnięciem widziałam w drzwiach postać. To był Sean. wiedziałam po głosie, ponieważ wypowiedział moje imię. Tak dobrze było go usłyszeć. Go zobaczyć. Chociaż na ten jeden dzień…”




najmocniej przepraszam że dopiero teraz :* mam nadzieje, że się spodoba :*
pozdrawiam <3

mada

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2830 słów i 15399 znaków.

Dodaj komentarz