Strażnicy cienia IV część 14

– Szkoda, że nie mamy lunety, można by było przyjrzeć się im z daleka… – Spojrzała na Viktora. – Pewnie przesadzam, ale dziś czuję niepokój.
     – Obawiam się, że to będzie w tobie narastać. Jutro może być gorzej, bo czekasz na tę konfrontację. To może potrwać jeszcze jakiś czas – stwierdził. – Potem zapomnisz o sprawie, co uśpi twoją czujność.
     – Nie zapomnę – zapewniła go.
     – W takim wypadku ten niepokój będzie w tobie narastał do granic szaleństwa, dopóki tego nie rozwiążemy.
     – Wiesz to z doświadczenia? – zapytała.
     – Z obserwacji – odparł z lekkim uśmiechem. – Postaram się sprawić, byś nie myślała o tym za dużo. Teraz proponuję, żebyś odpoczęła.

     Odprowadził czarodziejkę do namiotu, gdzie wspólnie przygotowali posłanie.
     – Jeźdźcy się zbliżają – zameldował jeden z najemników, stając w wejściu.
     – Niech ludzie będą w gotowości – polecił Viktor. – Z której strony?
     – Z południa. To chyba eskorta tamtej karawany.
     Viktor skinął głową i opuścił namiot. Po chwili dołączyła do niego Veronika.  

     Wszyscy stali zwróceni w stronę drogi.
     – Co się dzieje? – zapytał Marcus, zatrzymując się przy czarodziejce.
     – Na razie nic – odparła.
     Hoefer popatrzył na zebranych wojowników.
     – Wyglądają, jakby mieli zamiar zabić smoka – stwierdził – a tych jeźdźców jest tylko dwóch.
     – Są gotowi na spotkanie z czarnoksiężnikiem.
     Pokiwał głową i również położył dłoń na rękojeści miecza.
     Przybysze wyglądali na najemników i byli solidnie uzbrojeni. Jeden z nich miał około trzydziestu lat, drugi wyglądał na znacznie starszego.
     – Witajcie – powiedział młodszy.
     – Nie potrzebujemy towarzystwa – odezwał się Viktor.
     – W czym możemy panom pomóc? – zapytała Veronika, wychodząc dwa kroki naprzód.
     – Podróżujemy w tę samą stronę. Widzieliśmy was i chcieliśmy zobaczyć, kto będzie po sąsiedzku. Zamierzamy rozbić obóz za wzgórzem – wyjaśnił starszy z mężczyzn. – W zasadzie to wszystko. – Omiótł obóz wzrokiem, odczekał chwilę, po czym zawrócił konia i ruszył w drogę powrotną.
     Jego kompan podążył za nim.
     – Jesteś czarujący – stwierdziła czarodziejka, zwracając się do Viktora, po czym skierowała się do namiotu.
     – Powinien zająć się polityką – powiedział do niej szeptem Marcus.
     
     – Co miałaś na myśli, mówiąc, że jestem czarujący? – zapytał Viktor, doganiając ją.
     – To było urocze: „Nie potrzebujemy towarzystwa”. – Uśmiechnęła się i pokręciła głową.
     – Krótko i na temat. – Popatrzył na nią z góry, zakładając ręce na piersiach. –  Przepraszam, w czym możemy panom pomóc? Miałaś ochotę im w czymś pomagać?
     – Daj spokój. Nie mieli złych zamiarów, było ich tylko dwóch. Po co straszyć ludzi? I nie przepraszałam – zaznaczyła.
     – A może przyjechali na przeszpiegi?
     – Być może. A ty się tego dowiedziałeś? – zapytała, zerkając na niego.
     – Oni się dowiedzieli, że nie warto tu dwa razy podjeżdżać. Mam nadzieję, że przekaz był dość jasny.
     – Z pewnością. Nawet przygłup dobrze by to zinterpretował – przyznała.
     – Świetnie – powiedział wyraźnie zadowolony z siebie. – Pewnie chcesz się położyć? – Zerknął na posłanie.
     – Nie, jeszcze nie. Zdecydowałam, że najpierw pójdę tam się rozejrzeć… – Spojrzała na niego. – Jeśli masz ochotę, przynieś tu swoje rzeczy. Mnie i tak tu nie będzie prawie całą noc.
     – Tylko dlatego mnie zapraszasz?
     Uśmiechnęła się i przecząco pokręciła głową.

     – Sprawdzę, czy już się zatrzymali – oznajmiła Veronika po posiłku, który zjadła z Viktorem w namiocie.
     Gdy wyszła na zewnątrz, część karawany wjeżdżała właśnie na wzgórze, a wozy znajdujące się z przodu, skręcały na łąkę. Odczekała, aż wszystkie się zatrzymały. Oceniła, że stanęły mniej więcej dwieście kroków od lasu.
     – Pójdę już – powiedziała do Viktora, zaglądając do namiotu. – Przyjrzę się im, póki nie śpią.
     – Daj mi chwilę – poprosił, podnosząc się z miejsca.
     Zmienił kolczugę na skórzaną kamizelkę, a miecz przymocował na plecach. Przy pasku zostawił nóż. Veronika przyglądała się jego poczynaniom i stwierdziła, że  dobrze przygotował się na wypadek konieczności skradania się. Ona postanowiła zostawić swój miecz i związała włosy, żeby było jej wygodniej.

     Ze wzgórza dostrzegli pięciu mężczyzn zmierzających w stronę lasu. Czarodziejka podejrzewała, że szli po opał, więc zatrzymała się w cieniu drzew, by zaczekać aż stamtąd wyjdą. Nie chciała się na nich natknąć.
     Viktor wziął ją za rękę i pociągnął głębiej w las.
     – Chcę widzieć – powiedziała.
     – Będziesz widziała. Nie chcę, żebyśmy rzucali się w oczy – wyjaśnił. – Nie wziąłem swojej peleryny maskującej – zażartował, rozglądając się po okolicy.
     Mężczyźni z chrustem wrócili do swojego obozu po kwadransie.
     – Myślę, że starczy im drzewa na całą noc. Raczej nie będą się już kręcić – ocenił Viktor. – Co zamierzasz? – zapytał, gdy już ruszyli w stronę karawany.
     – Podejdę w miarę blisko i przyjrzę się im – odparła.
     – Zamierzasz opuszczać las?
     – Tak – potwierdziła – inaczej nic bym nie zobaczyła. Są za daleko. Ty zaczekasz na mnie w lesie. – Zerknęła na niego.
     Skinął głową na znak zgody.
     Po chwili nieoczekiwanie złapał Veronikę za rękę i zatrzymał się. Stał nieruchomo i przeczesywał okolicę wzrokiem. Zaniepokojona jego zachowaniem zaczęła się rozglądać, jednak nie widziała niczego, co mogłoby stanowić zagrożenie.
     – Wydawało mi się – stwierdził po chwili i ruszyli w dalszą drogę.
     Po kilku krokach czarodziejka dostrzegła, że coś przebiegło niedaleko nich. Gwałtownie się zatrzymała.
     – Tam coś jest – powiedziała, patrząc na jedno z drzew i powoli ruszyła w jego kierunku.
     – Ja z przodu. – Viktor położył rękę na mieczu i natychmiast ją wyprzedził. – Zajdę go z prawej, a ty z lewej – polecił jej szeptem.
     Szli ostrożnie, starając się nie hałasować. Gdy zbliżali się do drzewa, Viktor po cichu wysunął z pochwy miecz i doskoczył do celu gotowy, by zadać cios. Ku jego zaskoczeniu nikogo tam nie było. Zaczął rozglądać się nerwowo, podczas gdy czarodziejka szukała śladów na ziemi.
     – Nic tu nie ma – stwierdziła po chwili. – Może to ta dziwna magia.  
     – A co widziałaś?
     – Nie wiem dokładnie. Coś przebiegło od jednego drzewa do drugiego. Dostrzegłam ruch… – Popatrzyła na niego. – To mało prawdopodobne, ale może mi się wydawało.
     – Zastanawiam się, czy to możliwe – powiedział, chowając miecz. – Nie wyglądasz na zdenerwowaną, więc to raczej nie twoja głowa.
     By nikt z karawany ich nie zauważył, pozostali w lesie, zachowując odległość kilkunastu kroków od jego skraju. Szli powoli, gotowi do ewentualnej obrony. Nasłuchiwali, jednak nie dochodziły do nich żadne nienaturalne odgłosy.  
     Wkrótce Veronika znów dostrzegła ruch i zatrzymała się. Błyskawicznie spojrzała w tamtą stronę i zauważyła ciemną, wysoką postać, która ukryła się za drzewem.
     Viktor pytająco popatrzył na czarodziejkę.
     – Teraz widziałam to wyraźnie – powiedziała do niego ściszonym głosem.
     – Gdzie?
     – Za tamtym drzewem. – Ręką wskazała kierunek.
     – Ubezpieczaj mnie. – Błyskawicznie wyciągnął miecz i puścił się biegiem w stronę kryjówki tajemniczej postaci.
     Veronika pozostała na swoim miejscu. Była czujna, gotowa do użycia magii. Gdy Viktor dotarł do celu, zamachnął się mieczem. Ostrze wbiło się w drzewo. Wyszarpnął je i zaczął się rozglądać.
     – Pokaż się! – zażądał.
     – Viktor, chodź – poprosiła czarodziejka. – Chodź. To magia.
     – Domyślam się. – Ruszył w jej stronę wyraźnie zirytowany. – I co ty na to? Może to on?
     – Nie sądzę. – Pokręciła głową.
     – Myślisz, że to jest to, o czym mówił dziadek?
     – Tak – potwierdziła – ale nie mam pojęcia, z czym mamy do czynienia. Muszę tu wrócić, jestem bardzo ciekawa.
     – A ja jestem lekko poirytowany. – Rozejrzał się po raz kolejny.
     – Nie denerwuj się. – Zerknęła na niego.
     – Nie powiedziałem, że jestem zdenerwowany. Panuję nad sobą. Poza tym gniew jest dobry. Pomaga wyzwolić ukrytą energię.
     – Już parę razy widziałam cię rozgniewanego i faktycznie wyglądało to jakbyś uwolnił wiele energii. Przerażające – stwierdziła.
     – Bez przesady. Nie musisz się mnie obawiać. Nie zrobię ci krzywdy – zapewnił ją – nie jesteś moim wrogiem.
     – Ja nie przesadzam. Twoi ludzie też nie są twoimi wrogami, a schodzili ci z drogi i nawet nie odważyli się patrzeć w twoją stronę.
     – Nie są głupi – powiedział i ruszył na skraj lasu.
     – Świetnie. Nie masz się czego obawiać. Nie zrobię ci krzywdy – powtórzyła po nim lekko rozbawiona.
     – Nie prowokuj mnie. – Spojrzał na nią, mrużąc oczy, po czym uśmiechnął się i pokręcił głową.
     – Zaczekaj tu – poprosiła, gdy parę kroków dzieliło ich od łąki.
     – Podejdę bliżej, żeby wszystko widzieć – zdecydował. – Nie martw się, nie zobaczą mnie.
     – Chyba nie chcesz wyjść z lasu?
     – Nie. – Zatrzymał się i skrył za potężnym pniem.
     Veronika rozejrzała się jeszcze raz i rzuciła na siebie zaklęcie Niewidzialności. Wtedy zobaczyła pięć postaci. Po sylwetkach oceniła, że to mężczyźni. Choć stali blisko, nie widziała ich zbyt wyraźnie. Dwóch z nich miało długie łuki. Jeden był ubrany w coś, co przypominało zbroję łuskową. Obserwowali, ale chyba nie zamierzali atakować.
     – Gdzie jesteś? – zapytał Viktor.
     – Uważaj, w lesie jest ich pięciu – wyszeptała czarodziejka.
     – Widzisz ich? – Zwrócił się w stronę, skąd dobiegał głos kobiety.
     – Tak. Dwóch ma łuki, ale nie sądzę, aby chcieli ci teraz zrobić krzywdę.
     – Tak… – mruknął – Tylko wróć przed zmrokiem. – Stanął plecami do drzewa i zaczął przeczesywać wzrokiem las.
     – Wrócę – obiecała i ruszyła w stronę karawany.

     Na początku przemieszczała się dość szybko. Odległość była znaczna i prawdopodobieństwo, że ktoś zauważy poruszającą się trawę, było znikome. Nie zamierzała wchodzić do ich obozu. Chciała zatrzymać się w bezpiecznej odległości pozwalającej przyjrzeć się ludziom, którzy przebywali między wozami.
     Zbliżyła się na tyle, że słyszała ich rozmowy. Wszyscy zdawali się być rozluźnieni. Nie rozpoznała żadnego głosu ani twarzy, konie również nie wyglądały znajomo.  

     Przedłużyła działanie zaklęcia i ostrożnie wróciła do lasu. Zatrzymała się kilka kroków od Viktora, który uważnie obserwował obóz.
     – Gdzie ty jesteś? – powiedział szeptem do siebie.
     – Już wróciłam – odezwała się Veronika.
     Zanim wypowiedziała te słowa do końca, obrócił się gwałtownie w jej stronę, wyciągając miecz. Kobieta odruchowo się cofnęła.
     – Pokaż się – nakazał jej ostrym tonem.
     – Już… – Rozproszyła magię, by mógł ją zobaczyć.
     – Udowodnij, że to ty – Przyglądał jej się z podejrzliwością.
     Westchnęła, pokręciła głową i ruszyła w drogę powrotną.
     – Idziesz? – zapytała, oglądając się za siebie.
     – To mi wystarczy – mruknął – chociaż liczyłem na coś milszego. Nic nie zauważyłem w lesie – powiedział, zrównując się z nią.
     – Byli jakby z cienia. Dość wyraźnie ich widziałam, gdy byłam pod wpływem zaklęcia. Tam – skinęła w stronę karawany – nie widziałam niczego niepokojącego.
     – To dobrze – skwitował Viktor.
     – Chyba nie najlepiej. – Zerknęła na niego.
     – Wiem, najlepiej by było, żeby przyszedł i stanął ze mną twarzą w twarz, ale...
     – Z tobą to on nie stanie twarzą w twarz – przerwała mu.
     – Skoro go tam nie ma – spojrzał w kierunku wozów – istnieje szansa, że nic niespodziewanego nie wydarzy się w nocy, gdy będę spał. To dobrze… – Pokiwał głową. – Chyba to dobrze, że nie przyjdzie do nas tej nocy?
     – Ja bym wolała, żeby przyszedł – odparła z westchnieniem. – Chciałabym już mieć to za sobą.

     Po powrocie do obozu Veronika podeszła do Marcusa, by poinformować go, że nie dostrzegła nikogo podejrzanego wśród kupców i ich towarzyszy.
     – Popraw mnie, jeśli się mylę, ale on nie może bez przerwy używać iluzji – powiedział Hoefer.
     – Nie może – potwierdziła czarodziejka.
     – Jednak kamuflaż wchodzi w grę…
     – Owszem, ale przyjrzałam się im dokładnie i nie sądzę, by tam był. Oczywiście nie mam pewności… Mniejsza z tym. Ja muszę się przespać.
     – Nie dysponuję takimi zdolnościami jak ty, ale będę czuwał – zadeklarował.
     – Obudź mnie o jedenastej – poprosiła i poszła prosto do namiotu.

     Przyśnił jej się Gert. Tak ją zdenerwował, że uderzyła go w twarz. Czyjś dotyk przerwał ich kłótnię.
     Gdy otworzyła oczy, zobaczyła nad sobą Viktora.
     – Co się dzieje? – zapytała zdezorientowana.
     – Marcus poprosił, żebym cię obudził – wyjaśnił. – Wszystko w porządku?
     W jego spojrzeniu dostrzegła troskę.
     – Tak – powiedziała, siadając na posłaniu.
     – Przy ognisku jest kolacja dla ciebie.
     Skinęła głową i wstała. Przypięła miecz i zabrała ze swojej torby zwój z zaklęciem, po czym wyszła na zewnątrz.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2250 słów i 13580 znaków.

1 komentarz

 
  • AnonimS

    Akcja znowu przyspiesza. I ten Gert ...znowu jej się przyśnił

    25 sty 2018

  • Fanriel

    @AnonimS Nie mogłam się powstrzymać, żeby o nim nie wspomnieć. ;)

    25 sty 2018